Karol Talleyrand. Pierwszy dyplomata Napoleona


Był dzieckiem wielu epok, człowiekiem, który doskonałość widział w swojej ojczyźnie – Francji, a nie w politykach, którzy nią rządzili. Jean Orieux w swojej książce chce odkryć prawdziwy wizerunek Talleyranda, zręcznie ukryty pod wieloma maskami. Był cudownie inteligentny i pełen savoir – faire, a także o podejrzanej niemoralności i należał do tych ludzi, którzy nigdy nie znikną i których mądrość, okraszona przywarami, jest stara jak świat i będzie trwać tyle co on. 

Karol Talleyrand

Karol Talleyrand

Karol Maurycy de Talleyrand żył 84 lata (1754 – 1838). Przeżył czasy Ludwika XV, Ludwika XVI, rewolucji z 1789, czasy napoleońskie, aż po lata kongresowe i pokongresowe. W każdym z tych okresów umiał się odnaleźć, przeżyć, a nawet osiągnąć sukcesy, tak, że ostatecznie otrzymał tytuł księcia i pogodził się z papiestwem jako biskup.

Kluczem do znalezienia postawy Talleyranda są jego własne słowa: Nie mów o tym nigdy, myśl zawsze. Należy pamiętać o jego pochodzeniu, że wywodził się z starego rodu Talleyrand – Perigod. Zdaje się, że nie był kochany przez rodziców, którzy zajmowali wysokie stanowiska w Wersalu. Do okresu Chalais jego dzieciństwo było smutne, gdzie został wysłany do swojej babki, która jako pierwsza okazała mu miłość. Właśnie tam spędził szczęśliwe lata, które wspominał z wzruszeniem. Okres w Chalais był jedynym szczęśliwym w jego życiu i jedynym spotkaniem z jego babką, księżną de Chalais. Po tym okresie zawsze czuł się samotny. Kiedy w 1769 r. zdradziła go matka, to od tej chwili inne zdrady nie miały już znaczenia.

Dzieciństwo Talleyranda leży u podstaw późniejszych wydarzeń w jego życiu. Po roku w Reims Talleyrand przyznał, że poszedł do seminarium, co uznał za rodzaj kary śmierci poprzez ścięcie. Nie rozumiał, jak duchowny może być zarazem politykiem, miał wtedy dopiero szesnaście lat. W seminarium założył pierwszą maskę. Czasy studiów w seminarium do 1774 były doń najsmutniejszym okresem w życiu. Szczęśliwość powróciła, gdy zakochał się w Dorocie Dorinville. Romans ten nie był tajemnicą, acz skandalem, a jako że był synem szlachcica nie chciano wywoływać drugiego skandalu, wyrzucając go. Władze seminarium zachowały się więc w tej sprawie biernie. Rodzice zdecydowali, że z kochanką czy bez niej, to ich syn Karol Talleyrand zostanie księdzem. Prawdziwe myśli ukrywał, a niektóre ujawniał, gdy uznał to za stosowne. Szansę wyrwania się od fatum życia w celibacie przyniosła mu dopiero rewolucja 1789 r., w której wygrał wolność.

Od momentu koronacji Ludwika XVI zbliżył się do wielu kobiet. Starał się działać jako zły ksiądz, choć był jeszcze subdiakonem. W seminarium nauczył się umiejętności sposobu podejścia do problemów, porządkowania myśli, wykładania ich i przekonywania czy onieśmielania rozmówcy. Przed święceniami w 1779 r. oddał szacunek Richelieu, a święcenia przyjął, bo był zbyt miękki, autor podkreśla tę jego cechę charakteru. Traktował te kapłańskie zobowiązania jako czasowe, chciał zachować honor rodziny i beneficja, gdyby zerwał z Kościołem utraciłby to wszystko, ale ze stratą głównie dla siebie, a nie dla innych. Talleyrand najbardziej podziwiał bankiera genewskiego Panchaud, który ten nienawidził Neckera i tę nienawiść wpoił młodemu Talleyrandowi. O Talleyrandzie można było mówić wiele różnych zdań w zależności od punktu widzenia. W swojej działalności, jako biskup, okazał się przezornością. Cały czas czarował i jednocześnie przerażał swoim savoir – vivre. W Zgromadzeniu Narodowym nie zajmował ważnego stanowiska, ale jego głos się liczył. Rozmowy prowadził raczej w kuluarach niż z trybuny. Był przeciwny efektom, pomimo swojego aksamitnego głosu, więc pozostawił demagogię Mirabeau. Cechował go spokój i brak pośpiechu. Łagodził konflikty, nakłaniał do reform, sprawiał, że topniały sprzeciwy. W skrócie potrafił przekonać innych do określonych racji. Od zdrady Kościoła z 1789 r. zawsze kojarzono go już z zdradą. Pozbył się sakralnej funkcji na rzecz politycznej, która mu się podobała. W aferze wyświęcenia biskupów, wrogowie jego pomylili się, ponieważ Talleyrand zrezygnował z diecezji, a nie z tytułu biskupa. Finanse Talleyrand reperował usługami swoich talentów obcym monarchom. Jednak w rozmowach z hrabią d’ Artois i królem, tylko on jeden nie chciał zdezerterować, tylko on zachował się jak na księcia przystało. Z Francji wyemigrował pod pretekstem służby w imieniu rewolucji, w której dobie już przewidywał los jego ojczyzny. Kurs swojej polityki zmieniał z mądrością, humanizmem i wielką zręcznością. Wiedział, kiedy należy się usunąć i okresy nieprzychylne mu, przeczekiwał. Kiedy skończyły się fundusze, opuścił Anglię i udał się do Ameryki. W dobie swojej emigracji zmienił się całkowicie w przeciwieństwie do działalności przedrewolucyjnej i rewolucyjnej. Był tym, kto uwielbiał psy i się nimi otaczał. Często, będąc w Ameryce, rozmawiał ze sobą samym, jako swoim najlepszym przyjacielem, o przyszłości. Do Francji powrócił dopiero 9 termidora jako uprzywilejowany emigrant.

Po powrocie z emigracji 42 – letni Talleyrand odkrył zupełnie nowy Paryż, ale nie był zaskoczony czy zszokowany. Chciał tylko poznać i zrozumieć to nowe społeczeństwo, podobnie jak poznawał świat Ameryki. Nadal miał te same ambicje, żądzę pieniądza, wyniosłość i swoją kulawą nogę. Z powodu braku pieniędzy trzymał się na uboczu i obserwował zmiany polityczne we Francji. Kiedy odkrył, że pani de Sael lokowała swoje uczucia w innym mężczyźnie, to nie odczuwał doń zazdrości. W spokojnym, akademickim tonie zapowiadał i wykorzystywał to, co się działo. Kiedy Barras mianował go ministrem raz tylko w życiu okazał swoje uczucia, kiedy niezmiernie się ucieszył. Obce dwory kosztował drogo, ale potrafił negocjować i podpisywać traktaty pokojowe, przez co darzono go szacunkiem, m.in. za kradzieże i przekupstwa. Był nieraz oskarżany przez przedstawicieli Dyrektoriatu, ale i sam rząd był skorumpowany, może nawet więcej niż on jeden. Talleyrand był niejako ojcem dwóch dzieł: Pierwszym był Eugeniusz Delacroix, a drugim – kongres wiedeński. Dziecko pani Delacroix nie było dzieckiem jej męża, ale właśnie Karola.

Talleyrand zdawał sobie sprawę już u schyłku Dyrektoriatu, że ów rząd pachnie śmiercią oraz tym samym jego pozycja jest niepewna i grozi dymisją. Stąd też zaczął kontaktować się z Napoleonem Bonapartem. 18 fructidora zawarł pakt z Bonapartem, bo dostrzegał w nim wielką postać. Bonaparte i Talleyrand wyznawali dwie zasady: 1) prawdziwą siłą jest siła, która się miarkuje i 2) prawdziwą wielkością jest wielkość, która się ogranicza. Karol był człowiekiem leniwym, ale to lenistwo umiał przeistoczyć w rozkosz użyteczną, jak sam wierzył. Za rządów Bonapartego prowadził politykę pokojową, chociaż wiedział, że rząd prowadził politykę wojny. W stosunku do swoich towarzyszy próżniactwa był wierny i stąd oni byli mu wierni. Byli to: Desrenaudes, Blanc d’ Hauterive czy Durand de Mareuil. Talleyrand prowadził podwójną grę, ponieważ z jednej strony pokazywał wierność Napoleonowi, a z drugiej – spiskował, a nawet myślał po restauracji monarchii o wprowadzeniu na tron francuski Hohenzollernów. Okres napoleoński zdecydowanie jest dla Talleyranda apogeum jego działalności politycznej, jak i korupcji. W końcu otrzymuje tytuł szambelna z rentą na sto tysięcy franków, co dla emeryta jest istnym balsamem. Talleyrand podczas kongresu wiedeńskiego pokojowymi metodami rozbił koalicję. Był emisariuszem francuskim traktatu wiedeńskiego, poddanym króla i przyjacielem cara.

W okresie rządów Burbonów Karol popadł w niełaskę, a może nawet konflikt z królem i swoimi wybiegami i sztuczkami owocnie walczył z monarchą. Król nie mógł pozwolić sobie na oddalenie Talleyranda, ponieważ ten mógł skupić w sobie całą opozycję. Praktycznie powoli stopniowo odsuwano wielkiego szambelana od władzy i wpływów. Karol stał się niejako szefem swojego rodu i doradzał często w kwestiach polityczno-finansowych swojemu bratankowi Edmundowi, ale nadal wierzył próżnie, że może jeszcze wybić się na szczyt. Był bardzo popularny w kraju i jego jedno słowo wiele znaczyło. Ukazany został jako wytrawny i przebiegły polityk bez skrupułów. Od lat 20. XIX wieku pomimo konfliktu z królem, jako wielki szambelan, trzymał się blisko króla. Ostrzegał rząd i był przerażony głupotą jego działań, spodziewał się, że może dojść do rewolucji, ale ostentacyjnie nie wystąpił przeciwko monarsze. Dzięki swojej niezwykłej intuicji potrafił utrzymać się nie tylko na wysokim stanowisku, ale także utrzymać majątek, nawet przy zmianach obozów. Potrafił uspokoić w latach 30 XIX wieku rządy innych państw z korzyścią dla Francji lub by nie doprowadzić do wojny. Uspokoił przede wszystkim obawy Anglików, którzy dbali o równowagę w Europie, jak też – Prusaków, ale ceną było uznanie istnienia Belgii. O jego sukcesach może świadczyć jego siedziba w Valencay, która w swoim przepychu była niemal królewskim pałacem. Kalectwo i choroby nie pozwalały mu zapomnieć o czyhającej go śmierci. Wiele problemów sprawiało mu kurowanie się, a starość przeżył tam ze spokojem. Autor już na zakończenie pisze, że umarł publicznie jak król, a wielkie dni ulicy Saint-Florentin należały do przeszłości. Osiągnął zwycięstwo nad sobą. Zapanował nad cierpieniem i upokorzeniami. Pychę ujął w karby kurtuazji, swoją władzę podporządkował człowieczeństwu, a bogactwo poddał rygorom elegancji. Nie ulegał instynktom czy namiętnościom, ale był wytrwały skrycie i nieugięcie. Zaspokajał jednak wszelkie swoje apetyty, oddawał się rozkoszom cielesnym i chodził najbardziej dziwacznymi drogami, ale żadna z nich nie odciągnęła go od głównego celu, tj. oświeconej Francji. Nie umiał i nie chciał zmieniać świata, bo wierzył, że jest on niezmienny, jak on sam. Nie dzięki temu, co mówił, lecz dzięki temu, kim był, przekazywał stare dziedzictwo cywilizowanej ludzkości, ale nie był nowatorem. Wolał przyszłość od przeszłości, ale był przekonany, że nie można obyć się bez przeszłości. Reprezentował świetną staroświeckość. Wiele mówi o nim pochwała śmiertelna od Barante’a: Wielki szczątek przeszłości i blask teraźniejszości… Oto cośmy widzieli, panowie, i niczego podobnego już nie zobaczymy. Jednakże Talleyrand pod tymi maskami, jedwabiami i koronkami cierpiał. Od chrztu wszystko sprzysięgało się przeciwko niemu, ale potrafił się przystosować do głupoty i brutalności świata, które dostrzegał. Nie był romantykiem, ale racjonalistą. Nie mając szczęścia, zbudował je, tak jak inni zdobywają pozycję czy pieniądze. Jean Orieux tak go ocenił: „Pozostało to wielkie nazwisko wyryte trwale w kamieniu i w historii.”

Bibliografia:

  1. Jean Orieux, Talleyrand, czyli niezrozumiały sfinks, Państwowy Instytut Wydawniczy 1989

Więcej o historii Francji przeczytasz klikając na poniższą grafikę:

Korekta: Klaudia Orłowska

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz