„Tradycja i zmiany” - wywiad z prof. Jolantą Choińską-Miką z okazji 80. rocznicy utworzenia IHUW


W czwartek 21 października 2010 r. rozpoczęły się trzydniowe obchody 80-lecia Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Pierwszy dzień, jak nasi Czytelnicy będą mogli się przekonać już niedługo, obfitował w niezwykle ciekawe i pobudzające do refleksji wystąpienia historyków tak z IHUW jak i innych uczelni.

Jolanta Choińska-Mika

Prof. Jolanta Choińska-Mika / fot. ihuw.pl

Jednak zanim udostępnimy naszą relację, zapraszamy do lektury wywiadu, który udało nam się przeprowadzić z Panią Profesor Jolantą Choińską-Miką nt. tego, co jest wyjątkowego w IHUW, co zmieniało się przez ostatnie kilkadziesiąt lat, a także skąd w Instytucie Historycznym UW brały się... myszki.

Sebastian Pawlina: Zacznijmy może od takiego pytania ogólnego. Czy warto iść na historię? Pojawiają się różne głosy, że historia to kierunek nieprzyszłościowy, na którym nie można nauczyć się niczego praktycznego, że w zasadzie to jedynie nauka pewnych wyuczonych spraw, które do niczego się nie przydają. Tymczasem jak teraz popatrzymy na chociażby redakcje różnych gazet, telewizję, czy też politykę, gdzie cztery najważniejsze osoby w państwie to historycy z wykształcenia, to ten obraz lekko nam się zmienia.

Prof. Jolanta Choińska-Mika: Właśnie z tej perspektywy patrząc, a także biorąc pod uwagę własne doświadczenia, jako historykowi o ponad 30-letnim stażu zawodowym, trudno mi nie zachwalać uroków historii.

Moje własne kompetencje historyczne przydały mi się wielokrotnie w życiu, w sytuacjach kompletnie nie zawodowych. Przede wszystkim przydają się w pojmowaniu rzeczywistości. Umiejętność krytycznej analizy źródeł- przy czym pamiętajmy, że źródłem może być wszystko- pozwala na codzienną, świadomą lekturę gazet. Pozwala zrozumieć wydarzenia na scenie politycznej. Ba, pomaga czasami nawet w tak banalnych sytuacjach, jak kontakty z urzędami. Kilka razy, umiejętnie czytając niedopowiedziane wersy różnych pism urzędowych, znalazłam rozwiązania, których urzędnicy mi wcześniej nie oferowali bądź zabraniali. Historia bowiem to nie tylko wiedza, to przede wszystkim sztuka krytycznego myślenia. W dzisiejszych czasach, gdy nie cierpimy na brak informacji, lecz mamy raczej do czynienia z ich nadmiarem, gdy szum informacyjny zaburza nam niekiedy ogląd świata, umiejętności historyka pozwalają w tym szumie nie stracić jakiejś busoli, pozwalają wychwytywać to co jest ważne i pozwalają oddzielać ziarno od plew. A co dalej zrobimy z tymi informacjami, jaki dalej zrobimy użytek ze swoich umiejętności, to już jest inna sprawa.

Druga rzecz, to wydaje mi się, że studia historyczne uczą również szacunku do tradycji.. Nawet te osoby, które będąc po historii mówią, że nie należy tak celebrować wydarzeń z przeszłości, jak to my niekiedy czynimy, w gruncie rzeczy są do tej przeszłości bardzo przywiązane, i widzą nasze współczesne dokonania w kategoriach pewnej ciągłości. I dlatego, nie jest im obojętne, w jaki sposób ta przeszłość jest obecna w naszej pamięci społecznej.

Poczucie ciągłości jest tą wartością, którą warto by wykorzystać, zwłaszcza w życiu publicznym, a z tym jest różnie. Śledząc losy naszych absolwentów, a zrobiliśmy to dość dokładnie, bo zbliża się pierwszy zjazd absolwentów, i widząc w jak wielu obszarach życia publicznego, działalności biznesowej, działalności społecznej, odnaleźli się nasi absolwenci, to sądzę, że umiejętności i wiedza, które zdobyli na studiach, przydały im się. I jeszcze jedna kwestia, rzecz. Patrząc na dzieje naszego instytutu mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że historia zawsze gromadziła ludzi, którym „nie jest wszystko jedno”. To był instytut, który zawsze miał wiele twarzy, wśród studentów ścierały się bardzo różnorodne poglądy, bywały bardzo gorące dyskusje, niemniej jednak nie było szaro, nie było obojętnie. I to jest też taki walor, który w moim mniemaniu, jest cennym kapitałem potem dla postudenckiego życia.

Nawiązując do tego co Pani Profesor powiedziała o tych obchodach 80-lecia instytutu. Skąd wziął się pomysł na te uroczyste obchody?

- Jubileusz 80. rocznicy wpisuje się również w tradycję IH. Pięć lat temu miały miejsce uroczyste obchody 75. lat, przewidywane początkowo na wiosnę 2005 roku, ale ponieważ w tym samym czasie zmarł Papież, trwała żałoba narodowa, to nie było również nastroju na świętowanie. Przełożyliśmy wówczas uroczystości na październik - czas już spokojny. Kontynuując dzieło naszych poprzedników, postanowiliśmy uczcić kolejną okrągłą rocznicę istnienia Instytutu. Jednocześnie Piotr Węcowski i Łukasz Niesiołowski rzucili pomysł zorganizowania zjazdu absolwentów, który dopełniałby oficjalną część uroczystości. Przy okazji poprzednich jubileuszy organizowano spotkania absolwentów, ale miały one znacznie bardziej kameralny charakter. Przez te pięć lat, które upłynęły od ostatniego jubileuszu i ostatniego spotkania sporo się zmieniło - weszliśmy w proces boloński, stanęliśmy przed nowymi zupełnie wyzwaniami. Musimy jako Instytut funkcjonować w warunkach pół-komercyjnych niemalże, co wymaga od nas różnych decyzji o charakterze menadżerskim. Jest to zupełnie nowa jakość. Jubileusz i zjazd są więc z jednej strony uczczeniem tradycji, z drugiej zaś zapoczątkowują nowy etap. Jesteśmy już w nowej rzeczywistości i mam nadzieję, że odnajdujemy się w niej całkiem dobrze.

To teraz może reklama instytutu. Co jest takiego wyjątkowego w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego?

- Co jest w naszym instytucie wyjątkowe... Przede wszystkim, wydaje mi się, że atmosfera. Atmosfera wynikająca z relacji pomiędzy studentami a prowadzącymi. Te relacje są partnerskie, te relacje są twórcze, co po części wynika z faktu, że wszystkie nasze zajęcia mają charakter konwersatoryjny, że staramy się pracować w małych, co najwyżej kilkunastoosobowych, grupach. Żaden student nie jest dla prowadzącego anonimowy. To sprzyja wzajemnemu poznawaniu się i tworzeniu więzi, pozwala kultywować tradycję „uczeń-mistrz”. I to jest wyjątkowe. Nasi absolwenci, wspominając lata spędzone w Instytucie, również zwracają szczególną uwagę na wyjątkową atmosferę, partnerskie, a zarazem pełne wzajemnego szacunku relacje. W programie studiów mamy również wykłady, i tylko kilka z długiej ich listy, ma charakter tzw. wykładu kursowego. Reszta to autorskie wykłady monograficzne, ściśle związane z indywidualnymi zainteresowaniami prowadzącego. Często stają się one szkieletem przygotowywanej monografii czy artykułu. Ma to również olbrzymie zalety – słuchacz staje się nie tylko pierwszym odbiorcą, ale również i pierwszym recenzentem kształtującego się pomysłu czy projektu badawczego.

Przyznam, że jak przychodziłem tutaj na historię, miałem takie wyobrażenie, że to będzie trochę jak historia w liceum. Tymczasem, to jest kompletnie inny świat. I rzeczywiście, relacje prowadzący-student, to jest fantastyczna sprawa. Ale dobrze. Pani Profesor jest już trochę związana z tym instytutem. Co się zmieniło przez ten czas?

- Mnóstwo się zmieniło. Ja zaczynałam w roku ’80. Żyliśmy wtedy zmianami politycznymi. Wchodziliśmy w zupełnie nową epokę, tak nam się przynajmniej wówczas wydawało. Żyliśmy tym karnawałem Solidarności, później przyszedł stan wojenny. Ale mimo wszystko, zawsze w naszym Instytucie była dobra atmosfera. Podziały polityczne, choć widoczne, nie były drastyczne. A w trudnych dniach stanu wojennego zdecydowana większość „naszych” członków PZPR zachowywała się bardzo przyzwoicie.

Pod tym względem być może tak wiele się nie zmieniło, a przynajmniej taką mam nadzieję. Atmosfera nadal jest dość dobra. Nie brakuje oczywiście chwilowych konfliktów, podziały polityczne są również widoczne, ale niezależnie od tego, zdecydowana większość z nas identyfikuje się z Instytutem, ba nawet czuje wewnętrzną dumę z tego faktu, Za moich czasów nastąpiła prawdziwa rewolucja technologiczna. Pamiętam pierwsze swoje doświadczenia z ksero – było to wówczas spore (gdy idzie o gabaryty) urządzenie, z którego najważniejszym elementem było specjalne pudełko z przesypującym się w środku tonerem. Wykonanie jednej odbitki trwało znacznie dłużej niż obecnie, a i sam „proces produkcyjny” nie był prosty. Nie było mowy o samoobsłudze – dostęp do urządzenie mieli tylko ówcześni technicy: pan Waldemar Jerke i śp. Andrzej Bodytko. Gdy patrzę teraz na wielofunkcyjne maszyny, które potrafią same obracać kartkami, a na dodatek łączyć je, spinać i robić różne rzeczy, to za każdym razem konstatuję, że na moich oczach dokonała się nie tylko rewolucja, ale wręcz skok cywilizacyjny. W czasach moich studiów nie było Internetu, szczytem kompetencji była umiejętność pisania na maszynie - o którą wcale nie było tak łatwo, podobnie jak o papier do niej i tzw. przebitkę, na której powstawała kopia. Czasem patrzę z rozrzewnieniem na swoje notatki do doktoratu – odręczne wypisy ze źródeł, niekiedy całe przepisane z oryginału teksty, streszczenia literatury itp. Ma to swój urok, ale gdy wspomnę te godziny w archiwum spędzone na przepisywaniu, to trochę mi żal… Pamiętam też, że miałam wówczas niemal ustawicznie do siebie pretensję, że zbyt wolno piszę (raczej przepisuję).

I jeszcze kolejna zmiana – to pojawienie się bardzo wielu nowych możliwości i sposobów prowadzenia badań naukowych. Mamy je nieporównanie większe niż mieliśmy 20 czy 30 lat wstecz. Dzięki Internetowi mamy dostęp do bardzo wielu zagranicznych bibliotek i archiwów, do książek w obcych językach, których nie musimy już z trudem zdobywać. Możemy nawiązywać kontakty z badaczami z innych krajów, możemy - bez opuszczania domu czy instytutu – brać udział w międzynarodowych projektach i innych ciekawych inicjatywach. Oczywiście Internet nigdy nie zastąpi bezpośrednich kontaktów naukowych i prawdziwej dyskusji w „realu”, z jej unikalna atmosferą intelektualną i emocjonalną.

Kolejna zmiana wiąże się z samym miejscem studiowania, czyli gmachem IH. Za moich czasów- zresztą nie tak dawno jeszcze – Instytut zajmowała zaledwie połowę obecnego budynku. Po drugiej stronie hasały myszki, bo ulokowany tam był Wydział Biologii, ze swoimi różnymi pracowniami i laboratoriami. Czasami także w naszej części, na trzecim piętrze, jakaś wolna, czy raczej uwolniona biała myszka, biegała po korytarzu, ku naszej uciesze. Wraz z powiększeniem samego Instytutu, zdecydowanie poprawiła się tzw. infrastruktura. Szatnia, toalety, możliwości pracy w bibliotece. Mamy do dyspozycji znacznie większą przestrzeń. Wiadomo, że są miejsca i na Uniwersytecie Warszawskim, i na świecie, gdzie studenci mają znacznie lepsze warunki. Ale wydaje mi się, że na tle naszego wydziału, nie wypadamy najgorzej. Brakuje nam może trochę dużych sal na wykłady, w związku z tym studenci muszą się gnieść, ale z kolei mamy sporo sal na kameralne zajęcia warsztatowe. I to nas bardzo cieszy. I jeszcze ostatnia rzecz, o której chciałabym wspomnieć, mówiąc o zmianach, jakie dokonały się podczas trzydziestu ostatnich lat. Zmieniły się chyba mimo wszystko relacje student-prowadzący. Za moich czasów były one znacznie bardziej hierarchiczne i sformalizowane, i to nie tylko między studentami a prowadzącymi, ale także pomiędzy samymi wykładowcami. Relacje pomiędzy asystentami a profesorami, adiunktami a profesorami, były również bardziej „ceremonialne,” przestrzegano zasad etykiety. Młody adiunkt długo czekał, zanim mógł publicznie podczas jakiegoś zgromadzenia zabrać głos. To nieco trąciło myszką, było poniekąd urocze, chociaż też momentami dokuczliwe. W Instytucie było zdecydowanie mniej kobiet niż obecnie, zwłaszcza na wysokich stanowiskach i funkcjach. Zmienił się też zdecydowanie stosunek do młodych ludzi pracujących w Instytucie, a mających rodziny i dzieci. W moich czasach, zachowywaliśmy się tak, jakby nikt nie miał obowiązków rodzinnych, nie miał dzieci, a jeśli już, to nie musiał się nimi zajmować. Pamiętam, że mój urlop wychowawczy nie spotkał się z zachwytem mojego promotora. Wszyscy żyli w tej świątyni wiedzy. Jeden z moich kolegów wielokrotnie publicznie deklarował, że do życia potrzebuje jedynie maszyny do pisania i papieru do niej. Taka była atmosfera i taki wzorzec zachowań.

Cieszę się, że teraz jest inaczej. Uważamy, że wszystko da się pogodzić a nikt nie potrzebuje ukrywać, że musi o określonej porze odebrać dziecko z przedszkola. Nikt już nie stawia krepujących pytań o plany macierzyńskie itp..

Pani profesor wspomniała o tych warunkach, ze to było dzielone pół na pól. To pamiętam, jak byłem jeszcze na pierwszym roku i dr Niesiołowski opowiadał, jak to kiedyś jakiś pajączek uciekł z Wydziału Biologii. Przeszukano wszystkie możliwe miejsca, aż w końcu jedna z pań sprzątaczek przyznała się, że zwyczajnie zatłukła go szmatą.

- No tak, trudno było wiedzieć, że to akurat bardzo wartościowy pająk. Stamtąd przenikały często bardzo różne zapachy. Bo obie części dzieliła cienka ścianka wątłej jakości. Więc czasami bardzo dziwne i mało przyjemne wonie unosiły po korytarzu. Był to swego rodzaju folklor. Ale to była także cena za trudne warunki lokalowe całego Uniwersytetu. Uniwersytet pomału rozszerza swoje włości, dorabia się kolejnych budynków. Powstał kampus na Ochocie. Matematyka mogła wyprowadzić się z Pałacu Kultury. Ma swój piękny budynek powojskowy. Dużo pomogła tutaj zmiana rzeczywistości. Dzięki przejęciu KC na poczet późniejszej Giełdy i dofinansowaniu, które z tego tytułu szło dla Uniwersytetu, zbudowano bibliotekę. BUW, który zaistniał w przestrzeni społecznej, publicznej, tak jak mało która budowla. To wszystko wymagało czasu. Spędziłam na Uniwersytecie już całą generację i patrząc z tej perspektywy bardzo cieszę się, że dane mi było tak wielu zmian doświadczyć.

Cieszę się, że teraz jest znacznie więcej studentów niż to kiedyś było. Za moich czasów przyjmowano na pierwszy rok studiów 50 osób. Teraz przyjęliśmy blisko 170. To także pozytywna zmiana. Wykształcenie przestało być już ekskluzywnym dobrem. I to jest bardzo duże osiągnięcie cywilizacyjne nie tylko Uniwersytetu, ale całego naszego kraju. Gdy popatrzy się na losy naszych absolwentów, można z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Instytut dał dużo państwu i społeczeństwu. Jest wiele osób, które sprawdziło się w różnych, nienaukowych, funkcjach... że wspomnę chociażby prof. Gieysztora, odbudowę Zamku Królewskiego. jest również wiele takich miejsc, nie tylko w Warszawie, w których nasi absolwenci odcisnęli swój ślad, tworzyli nowe i rekonstruowali istniejące w przeszłości

Nawiązując do rekonstrukcji. Czekają nas niedługo duże zmiany w instytucie. Powstaje nowa siedziba, magazyn dla lektorium. To co znajduje się teraz w Sali Kolumnowej, te zbiory, zostaną stamtąd przesunięte. Co będzie wobec tego znajdować się w tej Sali Kolumnowej? Sala reprezentacyjna czy może coś jeszcze?

- Trwają dyskusje na temat tego, co będzie się znajdować w opuszczonej Sali Kolumnowej. Na pewno będzie to sala o charakterze reprezentacyjnym, ale broń Boże nie taka, która straszy pustkami i jest otwierana od czasu do czasu. Z tego co wiem, Pani Dziekan i władze uniwersyteckie omawiają rozmaite rozwiązania. Na pewno będzie to sala przeznaczona na ważne wydarzenia naukowe czy kulturalne. Jest kilka takich miejsc na Uniwersytecie, które są bardzo reprezentacyjne i służą w bardzo wielu okolicznościach. Na doktoraty honoris causa, na uroczyste sesje, konferencje na posiedzenia. Powstający na tyłach gmachu IH budynek nie będzie siedzibą lektorium, tylko nowoczesnym magazynem na książki. Oczywiście zmieni się nieco przestrzeń w „starej„ części lektorium, sale dotychczas używane wymagały będą z pewnością remontu, a prace przy łączeniu ”starej” i nowej części mogą okazać się żmudne i uciążliwe, ale najważniejsze, że prace się już zaczęły.

Czytelnia w dużej mierze pozostanie w takim samym kształcie, jak obecnie, co też ma swój urok. Aczkolwiek ja jeszcze pamiętam, takie „kabinki” do czytania, tzn. odpowiednio poprzedzielane stoliki. Po to aby zapewnić większą intymność każdemu czytelnikowi. Skupienie.

Teraz to faktycznie ciężko jest się tam skupić. Tyle osób się tam kręci...

- Teraz jest to trudne. Teraz studenci mają też inne nawyki. Kiedyś to było nie do pomyślenia, aby któryś student podniósł głowę znad książki, i zaczął rozmawiać z sąsiadem. Błyskawicznie przychodziła pani kierownik, kiedyś to była legendarna Pani Drozdowicz, potem równie legendarna i surowa Pani Michalak. I wystarczyło jedno spojrzenie i każdy milkł. I tak myślę, że obie te Panie, patrząc tak z góry, to ręce załamują nad tym, co się teraz dzieje w czytelnianej sali, biadając nad upadkiem bibliotecznych obyczajów w naszym lektorium. Być może też zastanawiają się, kto pozwala studentom tak hasać.

Coś w tym jest. No dobrze, to może tak już na koniec o samej historii instytutu. Czy byłaby Pani Profesor w stanie wskazać kilka takich osób w historii tego instytutu szczególnych, czy też to była taka „masa” ludzi, że to nie da się?

- Wie Pan, to jest bardzo trudno wymienić jedną czy kilka osób. Oczywiście, pamięta się zawsze o prof. Manteufflu, o prof. Herbście, prof. Bieżuńskiej - Małowist. Ale przecież z młodszych generacji, prof. Ziętara, prof. Mączak, z jeszcze młodszych mój kolega, nieco ode mnie starszy, Łukasz Kądziela, który w moich czasach był niekwestionowanym liderem intelektualnym studentów. Udzielał się w kole naukowym. Potem pamiętam go jako swojego kolegę, młodego pracownika, asystenta, adiunkta. Osobę, która miała duży autorytet wśród nas, ludzi ciut tylko młodszych. Nigdy nie był dyrektorem, nigdy nie pełnił ważnych funkcji. I takich osób bym wskazała więcej. I chciałabym, żeby ten jubileusz był okazją do pamiętania o wielu zwykłych asystentach, adiunktach, którzy pracując tutaj naprawdę starali się, żeby to co robią, służyło instytutowi. Bo wydaje mi się, że to co jeszcze istnieje- i oby żyło jak najdłużej- to takie swoiste esprit de corps. I chciałabym bardzo, żeby to poczucie „bycia członkiem Instytutu Historycznego” nie zdewaluowało się.


* prof. dr hab. Jolanta Choińska-Mika - zastępca dyrektora IHUW ds. studenckich, na co dzień związana z Zakładem Historii Nowożytnej. Autorka m.in. Encyklopedia Historii Polski, t. II, Warszawa 1996 (współautorstwo),  Między społeczeństwem szlacheckim a władzą. Problemy komunikacji: społeczności lokalne - władza w epoce Jana Kazimierza, Neriton 2002,  Dwa parlamenty nowożytne - polski i angielski [wieki XVI i XVII] [w:] Dziedzictwo Pierwszej Rzeczypospolitej w doświadczeniu politycznym Polski i Europy, Nowy Sącz 2005 i Społeczność samorządna - społecznością europejską [w:] Pułtusk - 600 lat samorządu, Warszawa 2006.

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz