„Największe i przełomowe bitwy I wojny światowej” - M.M. Evans - recenzja


Próba skrótowego opisania historii to zawsze ryzyko. Można napisać tak mało, że czytelnicy nie zrozumieją treści, lub dokonać złego wyboru tego, co w książce ma się znaleźć, powodując senność odbiorcy. I, oczywiście, można też dla odmiany trafić w samo sedno zapotrzebowania. W moje Evans nie trafił. Przyjmijmy jednak, że to mój, nie jego problem.

Książka reklamowana jest na okładce hasłami o tym, że skierowano ją do szerokiego odbiorcy. Miałem nadzieję, że tak szerokiego, że i ja się w tej grupie odnajdę. Natrafiłem na trudności. Przede wszystkim dlatego, że moim zdaniem autor zastosował najgorszą z możliwych metodę esencjonowania treści. Że wiedzę ma niemałą wiem, bo to nie pierwsza jego książka, jaką czytałem. Podszedł jednak do tej wiedzy tak, jak do soku jabłkowego - nie wybierał smaczniejszych kąsków, lecz zagęszczał całość. Jak dla mnie, zarówno smak, jak i konsystencja „soku” dają efekt przesłodzenia i drapania w gardle. Zbyt dużo w treści jałowych opisów geograficznych, nie do skojarzenia dla owego „szerokiego odbiorcy”. Mnóstwo nazw, pozycji, nazwisk, jednostek. Mało walki, życia i śmierci. Niestety, rzadko Evans używa tu cytatów ze wspomnień, za które tak go szanowałem. Żeby jednak było wiadomo, do czego piję, jeden z niewielu zamieszczonych w książce, jak rodzynek w cieście, przynosi opowieść Williama Francisa spod Marny:

Potem cięliśmy Niemców, kiedy próbowali przejść przez pole. Pszenica nie była za wysoka i łatwo było celować. Trafiony Niemiec wyskakiwał w powietrze, jak królik i padał na ziemię. Mieliśmy rozkaz, żeby nie brać jeńców, tylko wszystkich zabić, ale to było niemożliwe, bo było ich za dużo.

I kłopot drugi, czyli umiejscowienie w centrum wydarzeń anglosasów – Brytyjczyków i Amerykanów. Sam Evans wyjaśnia problem we wstępie tak, jakby to nie on napisał, co jest wewnątrz książki:

Moim głównym celem, podczas pisania tej książki, było przedstawienie, jak przebiegały walki na frontach I wojny światowej. Nie interesowały mnie takie zagadnienia, jak tło polityczne, przyczyny i skutki, ponieważ są one tematem obszernych rozważań innych autorów i ich dzieł. Moje osobiste rozważania wyrastają z rodzinnych korzeni – z jednej strony wywodzących się z północnej Anglii i Szkocji, a z drugiej związanych z Amerykanami pochodzenia irlandzkiego i Francuzami, czyli nie wyrażają wyłącznie perspektywy anglocentrycznej.

Nieładnie, bo Francuzów w Największych i przełomowych bitwach... autor niemal omija, przechodząc obok – traktuje ich obecność zazwyczaj paroma zdaniami. Dobrze, że chociaż w statystykach strat zajmują należne miejsce setkami tysięcy. To też później Evans wyjaśnia – przygotowując książkę korzystał tylko z literatury anglojęzycznej. W zamieszczonej bibliografii próżno szukać choćby jednego autora z Francji.

Co do doboru bitew, też można się spierać. Znajdziecie tu zaledwie parę zdań o Verdun. Ani słowa o Tannenbergu. Jedyne „ucieczki” z frontu zachodniego to jeden podrozdzialik o Serbii i kolejny o Turcji, przy walkach o Gallipoli. A skoro już o ułożeniu książki, to treść podzielona jest chronologicznie na trzy części. Pierwsza doprowadza nas, wraz z niemiecką ofensywą, do pierwszej bitwy pod Ypres. Część druga to wojna pozycyjna - trwa do starć o Passchendaele, czyli trzeciej bitwy pod Ypres. I trzecia część, czyli ostatni rok wojny – zawierający w sobie końcową, czwartą odsłonę walk pod Ypres.

Bez dwóch zdań, jest to książka popularnonaukowa. Nie ma zdjęć, nie ma przypisów. Bitwy pokazują schematyczne, ale dobrze opracowane graficznie, proste mapki. Pod koniec znajdziemy indeks osób i krótką bibliografię. Autor dołącza też stronicę z opisem „literatury uzupełniającej”, ale daje to niezamierzony efekt, że raczej dodatkowo kpi z czytelnika.

Pomyślałby ktoś, że nie widzę plusów. Ależ widzę. Książka ma poręczny format, miękką okładkę. Można ją mieć ze sobą w autobusie lub samolocie, bo czcionka użyta do wydrukowanego tekstu jest wystarczająco duża, żeby nie gubić rytmu czytania nawet na wyboistych, polskich drogach, a nawet podczas powietrznych turbulencji. Najlepiej, gdyby któryś z tych środków transportu przenosił nas, na przykład do Londynu, gdzie anglocentryzm jest nie dość, że uzasadniony, to jeszcze wart poznania. Wtedy wszystko będzie na swoim miejscu.

Mimo tak silnej krytyki, daję książce dość wysoką ocenę. Bo może dlatego właśnie powinniśmy ją przeczytać, żeby zobaczyć, jak inni potrafią promować i popularyzować swoją historię. I najzupełniej poważnie, może powinniśmy się od nich uczyć prezentowania swoich racji, zanim wyprą nas ze zbiorowej świadomości i z anglojęzycznych dziejów Europy.

Plus minus:
Na plus:

+ duża czcionka, poręczna w czytaniu poza domem
+ jasno i przejrzyście infograficznie przygotowane mapy
+ kolejna pozycja w niezbyt obszernej biblioteczce książek, opisujących I wojnę światową
Na minus:
- jak na dużo zapowiadający tytuł, brak niektórych bitew wręcz dyskwalifikujący
- anglocentryzm (i już o tym ani słowa więcej)
- mało dynamiczny styl, pełen skrótowych opisów geograficznych, nazw i liczb

Tytuł: Największe i przełomowe bitwy I wojny światowej
Autor: Martin Marix Evans
Wydawca: Bellona
Data wydania: 2008
ISBN/EAN: 978-83-11-11329-9
Liczba stron: 256
Oprawa: miękka
Cena: ok. 25 zł
Ocena recenzenta: 7/10

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz