O tych, co mieszki rzezają


Plaga miast, stali bywalcy zatłoczonych uliczek, placów targowych i jarmarków, dobrze znani stróżom prawa – kieszonkowcy, doliniarze, czy, jak zwano ich w Rzeczpospolitej Obojga Narodów, rzezimieszki - na stałe wpisali się w pejzaż miast nowożytnej Europy.

Wraz z rozpowszechnieniem się środków płatniczych, kiedy ludzie zaczęli nosić przy sobie kawałeczki kruszcu, drogie kamienie czy monety, wykształcił się rodzaj kradzieży, zwany dziś kradzieżą kieszonkową, a stanowiący pewne novum w przestępczym świadku. O ile od zawsze popularne rozbójnictwo wiązało się zwykle z rozlewem krwi, to fach rzezimieszków bazował na zwinności złodziejskich palców, dobrym rozpoznaniu terenu oraz pracy zespołowej, a wytrawny reprezentant profesji nie pozostawiał po sobie żadnych śladów, poza końcówką rzemyka, na którym jeszcze do niedawna zawieszona była sakwa ofiary.

Nazwa „rzezimieszek„ pochodzi od niemieckiego słowa ”Beutelschneiderei” określającego czynność rzezania, czyli odcinania mieszków, w których noszono oszczędności (dopiero w późniejszym okresie popularniejsze staną się kieszenie, a wraz z nową modą zmieni się nazwa złodziejskiej profesji). Nie zmienią się natomiast techniki złodziejskie – od wieków stosowane są nie tylko te same metody, ale i terminologia.

Tłok, zamieszanie i miejski gwar sprzyjały przestępcom. Kradzieży dokonywały zwykle trzyosobowe zespoły, złożone z „pomocnika, robotnika i tycera„. Zadaniem pomocnika było skupienie na sobie uwagi ofiary – w księgach sądowych można znaleźć wzmiankę o złodzieju, który w tym celu symulował nawet atak padaczki. Tycer zasłaniał ciałem całą sytuację w ten sposób, aby umożliwić robotnikowi obcięcie mieszka, wyjęcie portfela czy ściągnięcie zegarka, ten ostatni oddawał zaś przedmiot tycerowi natychmiast po kradzieży. Cała akcja miała być zaaranżowana w ten sposób, aby ofiara mogła zapamiętać jedynie pomocnika. ”Jeden popycha, drugi kradnie, trzeci znika z łupem, od dwustu lat nic się nie zmieniło” - tak końcem XIX wieku całą sytuację opisywał pewien stróż prawa. Nie była to jednak żelazna reguła - liczebność band kieszonkowców była zmienna i zależna od wielu czynników. Księgi sądowe Gdańska mówią o schwytaniu w 1730 grupy dwudziestu osób, wspólnie parających się tym procederem, w Poznaniu zaś, w latach 1607-1610, grasowała 9-osobowa grupa obrabiająca kupców na jarmarkach. Do Gdańska przyciągał kieszonkowców Jarmark Św. Dominika, cieszący się międzynarodową sławą – masy przyjezdnych kupców były łakomym kąskiem dla rzezimieszków, o czym świadczą księgi sądowe. Opisują one między innymi. przypadek dwóch Flandryjczyków, którzy weszli w porozumienie z grupą kilkunastu miejscowych złodziei, by skorzystać z okazji podczas jarmarku w 1712 roku. Dopiero w okresie późniejszym, kiedy prym w Europie środkowej wieść będzie szkoła lwowska, największym poważaniem w świecie przestępczym będą cieszyć się soliści, pracujący bez sprzętu i polegający jedynie na zwinności palców.

Powszechność stosowanych metod była spowodowana dużą migracją rzezimieszków, którzy tworzyli często grupy wędrowne - przebywanie dłużej w jednym mieście groziło zapamiętaniem i rozpoznaniem. Sami złodzieje byli więc żywymi nośnikami złodziejskich metod i forteli. W księgach sądowych znajdujemy zeznania krakowianina, Mikołaja Tarnogórskiego, który rzezał mieszki między innymi w Warszawie, Brześciu Litewskim, Jarosławiu i Lublinie.

Pomimo tej ruchliwości, istnieją liczne dowody na to, że zespoły złodziejskie miały charakter trwały, a nawet, że były połączone w swoistej organizacji cechowej – wyraźnie zarysowano stosunek podległości, występował podział strefy wpływów i łupów, możliwy był awans w obrębie danej grupy. Zorganizowanie przebiega tutaj dwupoziomowo – z jednej strony mamy do czynienia z podziałem ról podczas samego działania, z drugiej zaś z hierarchią w obrębie złodziejskiego cechu. Świadczyć o tym mogą zeznania Stanisława Urbańskiego, złożone w Lublinie w 1639 roku:

„Kiedy by mnie byli nie pojmano z tymi pieniędzmi, tedy miałem […] dać Mackowi z tych pieniędzy część jako starszemu. Kiedy by tego Maćka kazali wziąć, tedy by więcej powiedział, bo jest starszy przed wszystkimi nam złodziejami. [...]”.

Młodsi stażem mieli więc obowiązek dzielić się łupami ze starszyzną, byli przez nią rozliczani i ponosili wobec niej odpowiedzialność.

Kieszonkowcy posługiwali się dialektem przestępczym - mową wałtarską - którego znajomość pozwalała rozpoznać swoich oraz świadczyła o stopniu wtajemniczenia w złodziejski fach (dla przykładu – słowo kos oznaczało rzezimieszka, oman – pieniądz). W 1778 roku Gazeta Warszawska wydrukowała nawet słownik podstawowych zwrotów, stosowanych przez przestępców – zapewne ze względów prewencyjnych. Złodzieje stworzyli ponadto dość szeroko stosowany system informacji, mający chronić przed zbyt dużym „natłokiem” kieszonkowców w miejscu kradzieży. Otóż, aby nie wchodzić sobie w drogę, w przybytkach szczególnie obleganych przez rzezimieszków ustalano jedno miejsce, w którym pierwszy przybyły kładł kostkę do gry w taki sposób, aby wskazywała jedno oczko. Wraz z przybyciem kolejnych złodziei rosła liczba oczek, aż do wypełnienia określonego limitu. O tej metodzie wspomina min. oficer francuski, Bussy-Rabutin.

Rzezimieszków cechowała świadomość odrębności pośród złodziei. Swój proceder opierali na zręczności, a w okresie działania szkoły złodziejskiej we Lwowie rozpowszechnił się swoisty kodeks złodziejski, którego nieprzestrzeganie groziło postawieniem przed złodziejskim sądem – dintojrą. Zakazywał on między innymi używania przemocy, zakazywał okradania dzieci i wdów, a odcinanie toreb i sakw uważał za postępowanie „niedżentelmeńskie”. O poczuciu pewnej elitarności świadczyć mogą zeznania złożone przez sądem lubelskim w 1639 roku:

„w naszym cechu kościołów nie łupają, tylko mieszki rzeżą. Nawet kto się w nocy bawi, w naszym cechu nie może być. [...] Z tymi złodziejami, co komory łupią nie przystajemy, […] my wszystko w dzień kradniemy poczciwie, nie jako złodzieje”.

Włamywaczy, stosujących niejednokrotnie metody siłowe, jak wyłupanie czy podkopanie komory, uważali ówcześni kieszonkowcy za margines przestępczego światka.

Proceder uprawiany przez „rzezających mieszki„ był nie tyle niebezpieczny, co społecznie uciążliwy. Przestępca, który nie został złapany na gorącym uczynku był właściwie bezkarny, a sam fakt kradzieży rzadko kiedy zostawał odnotowywany w odpowiednich rejestrach. To wszystko powoduje, że zawartość ksiąg sądowych w żadnej mierze nie odzwierciedla skali problemu, z którym musiały borykać się miasta nowożytnej Europy. Według gdańskich akt, kradzieże kieszonkowe stanowiły zaledwie 2% przestępstw popełnianych w tym mieście, co w oczywisty sposób mija się z prawdą. Wiedza o ”pracy” kieszonkowców zawarta jest głównie w pamiętnikach, opowieściach i folklorze miejskim, szczególnie miasta Lwowa. Do dziś zachowała się rymowanka, znana wśród krakowskich mieszczan XVI i XVII wieku:

„Jesteśmy rzezimieszki,

Znane są nasze grzeszki

W ojczystym narodzie,

Ojciec kołem łamany,

Zaś brat torturowany

W krakowskim był grodzie.”

Niski stopień bezprawia odzwierciedlały także kary. Bardzo rzadko złodzieje kieszonkowi karani byli na gardle, zwykle wymierzano im kary cielesne lub hańbiące. Śmierć czekała jedynie na sprawców wielokrotnych - badacze szacują, że życie złodzieja parającego się kradzieżą w miastach trwało, licząc od dokonania pierwszego przestępstwa, sześć lat i kończyło się zwykle na szubienicy. Udowodnić recydywę było jednak niezwykle trudno - ile bowiem w przypadku zbójników oraz fałszerzy często pozostawały dowody rzeczowe oraz świadkowie przestępstw, którzy w razie pojmania mogli świadczyć o także o poprzednich zbrodniach, o tyle w przypadku rzezimieszków losy sprawcy, aż do momentu pierwszego ujęcia, były właściwie nieznane. Oczywistym było, że każdy, kogo złapano na gorącym uczynku, starał się przekonać sąd, że to jego pierwsza kradzież. Dlatego też rzezimieszków skazywano głównie na kary na honorze, połączone często z wypalaniem symboli na skórze rzezimieszka. Miało to na celu z jednej strony na potępić dane zachowanie, z drugiej zaś zasygnalizować społeczeństwu, jaką profesją parał się dany skazaniec. Obok osoby przykutej do pręgierza lub uwięzionej w kunie często znajdowała się tabliczka, objaśniającą za dany delikwent został skazany. W późniejszym okresie zaczęła być stosowana także kara więzienia i przymusowej pracy.

Kradzieże kieszonkowe nie były szczególnym przedmiotem zainteresowania ustawodawstwa ziemskiego, jako przestępstwa typowo miejskie. Zwykle „podciągano„ działalność rzezimieszków pod zwykłą kradzież, niekiedy odpowiednio zaostrzając odpowiedzialność karną przywódcy grupy. Zbiór Praw Sądowych Andrzeja Zamoyskiego z 1776 roku uznawał wszelkie „złodzieystwo bez gwałtu i włamania się„ za występki prywatne, które „przez samego pokrzywdzonego dochodzone być powinny” i w przewidywał za nie karę pieniężną lub dom poprawy, w zależności od wartości skradzionego przedmiotu. Surowiej obchodziły się ze złodziejami kodeksy zaborcze, zwłaszcza, jeśli przestępstwo popełnione było przez zorganizowaną grupę – Kodeks Kar Głównych i Poprawczych przewidywał tutaj nawet pozbawienie ”wszelkich praw i zesłaniu na osiedlenie w odleglejszych miejscach Syberii”.

Obserwując ewolucję złodziejskiego rzemiosła można zaryzykować postawienie ogólniejszej tezy – nie tyle wysokość kary, ale jej nieuchronność wpływa na ograniczenie rozmiarów przestępczości. Złodzieje liczą na bezkarność, co w ich przypadku jest niestety w znacznej mierze uzasadnione. W dzisiejszych czasach złapanie kieszonkowca i udowodnienie mu winy jest niewiele łatwiejsze niż w XVI wieku. Na pocieszenie można dodać, że doliniarski fach rozwija się tym lepiej, im bardziej zamożne staje się społeczeństwo – bogactwo narodu można więc mierzyć ilością portfeli, które codziennie dostają się w złodziejskie ręce.

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz