„Czarna sobota” na Woli - 5 sierpnia 1944 r.


Swego czasu warszawska Wola była nazywana „czerwoną Wolą”, a to z racji swoich rewolucyjnych zapędów oraz silnych wpływów środowisk lewicowych na mieszkańców tej dzielnicy, głównie ludzi biednych, robotników. Jednak to, co wydarzyło się na Woli w pierwszych dziesięciu dniach Powstania Warszawskiego, a głównie między 4-6 sierpnia, sprawiło że określenie to nabrało zupełnie nowego znaczenia. Dzień 5 sierpnia 1944 r., czyli tzw. „czarna sobota”, zapisał się jako najtragiczniejsza data w historii Woli...

Wola w planach Powstania Warszawskiego a rzeczywistość

Według pierwotnych założeń Wola1, z racji swojego położenia w układzie miasta, miała pozwolić Niemcom wycofać się z Warszawy wzdłuż trasy „most Kierbedzia-Wolska”. Siły jakimi jeszcze w połowie sierpnia dysponował III Obwód Armii Krajowej Wola i tak nie pozwoliłyby na osiągnięcie większych sukcesów. W dyspozycji komendanta Obwodu, mjra Jana Tarnowskiego „Waligóry”, było około 2650 żołnierzy, przy czym broni palnej wystarczyłoby dla zaledwie 1/6 tych sił. Co prawda dla jednego z Rejonów tego Obwodu broń miała być dostarczona dopiero wraz z rozpoczęciem walk, co zwiększyłoby stan posiadania ludzi mjra „Waligóry”, niemniej nie zmienia to faktu, że Powstańcy na Woli byli uzbrojeni wręcz katastrofalnie.

Sytuację oddziałów AK na Woli poprawiło przeniesienie w drugiej połowie lipca, tuż przed 1 sierpnia, Zgrupowania „Radosław”, czyli najsilniejszej jednostki, jaką dysponowała Komenda Główna na terenie Warszawy. Jednak poczynania „Radosława” zostały w znaczący sposób sparaliżowane zadaniem, jakie Zgrupowanie to otrzymało. Chodziło o ochronę miejsca postoju KG AK w fabryce Kamlera przy ul. Dzielnej 72. Przydzielenie Zgrupowania do tego zadania, przeniesienie go na Wolę w ostatniej chwili sprawiły, że dowództwo „Radosława” nie mogło nawet odpowiednio przygotować się do podjęcia działań, które mogłyby wesprzeć oddziały mjra „Waligóry”.

Pierwsze dni Powstania Warszawskiego pokazały, że plan wypuszczania Niemców z Warszawy wzdłuż trasy „most Kierbedzia-Wolska”, jest absolutnie niemożliwy do zrealizowania. Dlaczego? Niemcy nie mieli zamiaru opuszczania miasta, a wręcz przeciwnie, postanowili zdławić Powstanie. Dlatego też zamiast od mostu Kierbedzia jechać w stronę Wolskiej i dalej za granice Warszawy, oni jechali w kierunku przeciwnym. Wola po raz kolejny w swojej historii znalazła się twarzą w twarz z nieprzyjacielem, który chciał zająć miasto. Tak było w 1831 r. kiedy upadało Powstanie Listopadowe, tak było w 1939 r., i tak stało się w 1944 r. O ile w pierwszych dwóch przypadkach przeciwnik był zainteresowany głównie zdobyciem miasta, tak w sierpniu 1944 r. chodziło o coś jeszcze. Zgodnie z rozkazami Hitlera i Himmlera Warszawa miała zostać zrównana z ziemią, a wszyscy jej mieszkańcy, bez względu na płeć i wiek, wymordowani. Wola, a wraz z nią sąsiednia Ochota, miały być pierwszymi etapami realizacji tego planu.

Relacje, zeznania, dokumenty...

O pewnych rzeczach nie da się inaczej pisać, jak tylko poprzez zaprezentowanie materiałów źródłowych. To, co wydarzyło się w pierwszych dniach sierpnia 1944 r. jest bez wątpienia jednym z takich tematów. Dlatego też ograniczę się do wybrania kilku dokumentów i relacji, które w choć niewielkim stopniu będą w stanie ukazać, z jaką zbrodnią mamy do czynienia.

Charakter niemieckich działań w tych dniach najlepiej oddaje fragment rozmowy (przeprowadzonej około północy 5 sierpnia) między gen. Nicolausem von Vormannem (dowódcą 9. Armii), a SS-Gruppenführerem Heinzem Reinefarthem, który dowodził oddziałami niemieckimi na tym odcinku:

„Gen. Vormann (d-ca 9 Armii): - Jaka sytuacja?
Gruppenführer Reinefarth: - Powoli. Co mam robić z cywilami? Mam mniej amunicji niż jeńców„2.

Niemcy przemieszczając się wzdłuż ulic Wolskiej i Górczewskiej oprócz wypierania Powstańców z ich stanowisk obronnych systematycznie realizowali rozkaz dt. wymordowania wszystkich mieszkańców. Wyciągali ludzi z domów, a następnie kierowali na wyznaczone punkty, gdzie dokonywali masowych rozstrzeliwań. Później ciała palono, wrzucano do dołów... Wszystko obliczone na jak najszybsze wykonanie rozkazu. W oczach Powstańców Warszawskich, którzy słyszeli salwy plutonów egzekucyjnych, a nic nie mogli zrobić, do dzisiaj pojawiają się łzy kiedy wspominają tamte dni. Jednak nawet osobom, które urodziły się po wojnie i cały ten koszmar znają jedynie z książek i opowieści świadków, trudno jest czytać bez emocji relacje takie jak te3:

Świadek Czesława Szczerbińska, lat 28, absolwentka UW, zamieszkała w Warszawie, ul. Wolska 25.
Protokołowała Maria Małaszek 4 września 1944 r. w Brwinowie.

„O powstaniu dowiedziałam się o godz. 3.30... Już w niedzielę 29.VII paliły się baraki, gdzie dotychczas stacjonowało wojsko (pożar wzniecony przez Niemców). Tegoż dnia w gmachu Ubezpieczalni Społecznej na ul. Działdowskiej palą papiery i pospiesznie wyjeżdżają. W nocy z 29 na 30 lipca szalenie dużo przejeżdża samochodów wzdłuż Wolskiej - trudno spać...
Od rana 1.VIII Niemcy uzbrojeni rozjeżdżają po peryferiach miasta, jakby oczekując na powstanie. Dużo samochodów było od rana na ul. Skierniewickiej, Sławińskiej. Na Sławińskiej oficer pewnej grupy pancernej, widząc ludzi grupujących się przy samochodach, które tu nigdy się nie zatrzymywały, powiedział: ‚Jeżeli chociaż jeden strzał padnie, nie zostanie tu ani jeden dom’. Mówiło to kilka osób z ul. Sławińskiej. O godz. 4, min. 30 Niemcy szykowali granaty na ul. Wolskiej. O godz. 5 dały się słyszeć pierwsze strzały do Niemców przejeżdżających samochodami, ci jednak szybko przejeżdżają, nie zatrzymując się. Pierwszego dnia żadnych ważniejszych wydarzeń nie było.
W nocy z 1. na 2. VIII Polacy... zbudowali dużą barykadę, sięgającą pierwszego piętra, wszerz ul. Wolskiej do Młynarskiej z wagonów tramwajowych, belek. Ludność zaniepokojona był tym, co się dzieje, bo już 1 sierpnia o godz. 6 przez megafony wzywano Polaków do zawrócenia z obranej drogi, bo inaczej Niemcy zrównają Warszawę z ziemią. W ciągu 2. VIII Niemcy starają się przebić barykady, podjeżdżając do nich czołgami. Dnia 3. VIII pojawiają się pierwsze samoloty; pierwsze strzały padły na kościół Redemptorystów raniąc ludzi. W ciągu 4. VIII sytuacja się nie zmienia.Od tej pory Niemcy usuwają ludność i palą domy od Woli, tj. od cmentarza katolickiego do Młynarskiej. Reszta ludzi nie wyniszczonych z tych ulic brana była do kościoła św. Wojciecha na Wolskiej poprzez palące się domy i stosy trupów - niekiedy zwęglone - około Michlera (piekarza na ul. Wolskiej), gdzie palono ciała.
Już trzeciego dnia po wybuchu powstania przeniosłam się ze swoimi manatkami na ul. Wolską nr 25, tj. na drugą stronę ulicy do posesji ss. Karmelitanek Bosych (dawny pałac Biernackich), ponieważ pobyt w naszej kamienicy stał się niemożliwy z powodu stałego ostrzeliwania z tanków naszego domu i częściowego już zniszczenia (z okien tego domu rzucone były na tanki bomby benzynowe). U sióstr przeważnie przebywałyśmy w schronie. Dnia 5. VIII fala pożarów doszła i do nas. Początkowo nie bardzo orientowałyśmy się, co się dzieje na ulicy, ponieważ dom, w którym przebywałyśmy, stał w ogrodzie z dala od ulicy. Siostry po 8 wieczorem zostały uprzedzone, że Niemcy są na terenie ich posesji i że dom jest podpalony. Rzeczywiście wrzucili granat do jednej z piwnic, nie czyniąc żadnych szkód. Siostry proszą zebranych o zachowanie spokoju. Jedna z sióstr wejściem ukrytym wydostała się na zewnątrz. Zastała tam kilkunastu żołnierzy z ręcznymi karabinami maszynowymi... Jedna lufa karabinu maszynowego skierowana była wprost na siostrę, która jednak nie straciła zupełnie zimnej krwi (znała dobrze język niemiecki i metody, jakimi należy do nich się odnosić), przeto chwytając za lufę karabinu powiedziała: ‚Na śmierć mamy jeszcze czas, możemy porozmawiać’. Sprowadziła zaraz matkę przełożoną. Przełożona, starsza już kobieta, wyszła z krzyżem i puszką komunikantów i w ten sposób odezwała się: ‚Strzelajcie, jeżeli chcecie’. Rozkazano wszystkim wyjść ze schronu. Około 40 osób znalazło się w ogrodzie obok domu. Mężczyznom kazano oddzielić się - było ich około 15. Scena okropna: niektórzy mężczyźni mieli dzieci na rękach, Niemcy wydzieraj je, powstał okropny krzyk, płacz przeraźliwy. Kobiety stoją zbite w gromadkę, którą otaczają Niemcy z bronią. W tej samej chwili mężczyznom każą iść naprzód. Następnie kobietom każą położyć się twarzą do ziemi; o kilka kroków przed nami odbywa się egzekucja: do mężczyzn strzelają w tył głowy. Spodziewamy się, że lada chwila podzielimy los mężczyzn. Siostra przełożona, wykorzystując sytuację, że znajdujemy się w zwartej grupie, rozdaje komunikaty po kilka każdej z kobiet - tak, żeby się nic nie pozostało, aby profanacji Hostia nie uległa. Obok leżą zabici mężczyźni - my klęczymy i komunikujemy- cisza zapanowała, nie słychać płaczu ani krzyku dzieci. Ja byłam na końcu, bezpośrednio przy lufie „rozpylacza”, spodziewałam się, że to są moje ostatnie chwile; byłam zrezygnowana zupełnie, ale i spokojna. Spojrzałam na twarze kobiet skupione, opanowane, następnie zawróciłam wzrok na Niemców za nami stojących. Lecz o dziwo, cóż się dzieje? Karabiny pospuszczane, odwracają twarze od siostry ‚Kapłanki’, zwyczajnie: konsternacja. Chwila przedłużała się. następnie jeden z Niemców kazał nam wstać i iść do bramy. Zdawało nam się, że widocznie Niemcy uznali to miejsce za nieodpowiednie do egzekucji i dlatego każą nam iść dalej. Później jednak okazało się, że jesteśmy wolne, a życie zawdzięczamy jednemu z Niemców, który miał siostrę zakonnicę w Wirtembergii. On zdecydował o naszym losie (sam o tym powiedział nam później). Poprowadzono nas (była wtedy godz. 9,15 wiecz.) do szpitala zakaźnego na ulicę Wolską. Tutaj przybyłyśmy akurat po ‚oczyszczeniu’ szpitala z mężczyzn (nie wiadomo, co z nimi zrobiono - wypędzono ze szpitala), tutaj spędziłyśmy półtorej dobry. 7. VIII około godziny czwartej SS kazało nam opuścić szpital.
Mężczyźni, którzy napłynęli do szpitala w ciągu ostatnich dni, zostali najpierw wyprowadzeni w stronę miasta (nie wiem, co się z nimi stało), z rękami podniesionymi do góry. Nam zaś kazano kierować się w stronę Woli poza miasto (ulicą Wolską). Szłyśmy szeregami, ja prowadziłam 2 swoje staruszki. Doprowadzono nas do Szpitala Wolskiego pod eskortą, dalej już szłyśmy same. Dotarłyśmy do Jelonek, zbliżała się godzina policyjna, z trudem dostałyśmy nocleg„4.

Świadek Jan Bęcwałek, zamieszkały w Garwolinie.

„Przez 3 i pół lat byłem na robotach w Niemczech. W 1940 r. wraz z rodziną zostałem wysiedlony z Poznańskiego do Garwolina; w r. 1941 byłem złapany w Garwolinie i wywieziony na roboty do Niemiec. W lecie rb. przesłano mnie jako chorego do Warszawy, do Szpitala Wolskiego, gdzie zastała mnie wojna; byłem chory na zapalenie opłucnej z wysiękiem. W dniu 3 sierpnia o godzinie 1 przybyli do szpitala Niemcy. Leżałem w schronie, w piwnicy razem z wieloma rannymi i chorymi. Wpadając do nas do piwnicy, tuż przy samej sali, ‚pociągnęli’ z karabinu maszynowego i kilku rannych, stojących przy wyjściu, zostało od razu zabitych. W kilka minut potem wydano rozkaz opuszczenia szpitala. Wszyscy ranni i chorzy mogący chodzić, z personelem i kilkoma rannymi na noszach, opuścili szpital. Pochód był okropny. Ja czułem się bardzo źle - miałem założone dreny w boku. Popędzono nas do szop - kilkadziesiąt metrów za tunelem - na ul. Górczewskiej. W szopie było już dużo ludzi. Po przejrzeniu dokumentów podzielili nas na grupy i potem zaczęli wyprowadzać. Wkrótce grupa, do której i ja należałem, została wyprowadzona na egzekucję. Podprowadzono nas do palącego się już wielkiego domu, również niedaleko od tunelu, i tam ustawiając nas w dwunastki, wpędzono do bramy tego domu; w bramie Ukraińcy w liczbie 6 strzałem z bliska zabijali wchodzących, w ten sposób zabici padali w płomienie palącego się domu. Widziałem z bliska, czekając na moją kolej, jak w pierwszej dwunastce rozstrzelano doktorów, asystentów w białych fartuchach oraz - zdaje się - księży. Wśród doktorów był prof. Grzybowski; w dalszych dwunastkach podpędzano rannych, chorych, a gdy przypędzono rannych na noszach, następnie tych, którzy nieśli nosze. Ja cudem uniknąłem śmierci. Podprowadzony w dwunastce tuż pod bramę, zwróciłem się do jakiegoś oficera i powiedziałem, że ja i moi dwaj towarzysze jesteśmy Volksdeutschami (mówię dobrze po niemiecku). Niemiec kazał nad odejść i iść ze sobą, zaprowadził nas do sanitarnego punktu niemieckiego, który znajdował się w pobliżu. Przy mnie rozstrzelano około 500 osób, w tym masę ludzi ze Szpitala Wolskiego, byli z nami ludzie spędzeni z innych ulic na Woli. Salwy trwały do późnej nocy. Wieczorem na stosy trupów rzucano granaty, a rano następnego dnia przyjechał czołg. Gruzował dom, okrywając rumowiskiem zabitych (a już częściowo popalonych) i miejsce egzekucji. Zaduch palących się ciał był okropny. Widziałem to wszystko dobrze, bo byłem do następnego dnia rano w niemieckim punkcie sanitarnym, znajdującym się w pobliżu.

Protokołowała Irena Trawińska dnia 10 września 1944 r. w szpitalu w Grodzisku.

-----
Dnia 5 sierpnia 1944 r. przy ul. Staszica nr. 4 wraz z mieszkańcami domu siedziałem w piwnicach. W pewnym momencie wpadli Niemcy i wypędzono nas. Przy wyjściu wydzierano rzeczy, które mieliśmy ze sobą. Oddzielano kobiety od mężczyzn. Kobiety pędzono w kierunku ul. Działdowskiej. W grupie mężczyzn zostałem przeprowadzony na podwórze domu przy ul. Staszica nr. 15. Spędzono tam kilkuset mężczyzn i wkrótce rozpoczęto egzekucję. Strzelano z karabinów maszynowych do zbitej gromady. Od pierwszej chwili wycofałem się do tyłu, tak że zanim padły pierwsze szeregi- zdołałem się położyć i ukryć. Strzały nie dosięgały mnie. Po jakimś czasie wydostałem się spod masy trupów. Gdy na podwórzu w jakiś czas potem zjawił się oficer niemiecki - nie kazał kilku żywych, ocalałych, dobijać, lecz pozwolił nam wyjść na ulicę Górczewską, a stamtąd na Moczydło. W tym czasie przechodziłem koło domu Staszica nr. 26; z podwórza dochodziły odgłosy strzałów - odbywała się tam egzekucja.
-----
Staliśmy przed bramą budynku szpitalnego od ul. Górczewskiej. Dochodziły odgłosy dalszych egzekucyj z miejsca, skąd wyratowaliśmy się przed chwilą. W podwórzu szpitala znajdowały się budynki-szopy, z których w pewnym momencie Niemcy zaczęli wypędzać zgromadzonych tam ludzi. Byli to sami mężczyźni, przeważnie młodzi, nawet mali chłopcy 10-12 lat, większość ubrana jak powstańcy, w różne mundury i bluzy z opaskami- tak jak latali po ulicach ‚za rozkazem’. Musieli być długo zamknięci, bo wychodzili jakby pijani i błędni. Niemcy dali im łopaty i kazali kopać po przeciwnej stronie ulicy Górczewskiej - naprzeciw bramy szpitala - przy której stałem - w ogrodzie na kartoflisku, dół głęboki na 5 m. Słyszałem i rozumiałem rozkazy; obok mnie przechodzili. Po wykopaniu doły przeprowadzano ich po 25 bez koszul, tylko w spodniach, z podniesionymi rękami, ustawiono dokoła twarzą do dołu i Ukraińcy z rewolwerów strzałem z tyłu w kark zabijali ich. Trupy padały do dołu - przyprowadzano następnych. Nikt nie krzyczał, nie błagał, nie opierał się. Tak rozstrzelano kilkaset ludzi. Ostatnia niewielka grupa pozostałych zasypała dół ziemią. Była to druga egzekucja, którą tego dnia widziałem„5.

Świadek Aleksandra Kreczkiewicz, zamieszkała w Warszawie, Górczewska 45.
Protokołowała Irena Trawińska dnia 8 września 1944 r. w szpitalu w Podkowie Leśnej.

„Mieszkałam na Woli przy ul. Górczewskiej 45; 2 sierpnia SS-owcy wydali rozkaz przeniesienia się do kamienicy po przeciwnej stronie, dom nasz i sąsiednie zostały podpalone; dnia 3 sierpnia otrzymaliśmy wiadomość, że z nami będzie źle, że zostaniemy rozstrzelani; w kamienicy zgromadziło się kilkaset osób; 4 sierpnia godz. 11: Niemcy otaczają kamienicę, wydają rozkaz opuszczenia mieszkań; straszny krzyk dzieci, kobiet, u wyjścia padają strzały - kilka osób zabitych i rannych już przy wyjściu na ulicę; wypędzają na kartoflisko, każą się kłaść w bruzdy - wokoło pilnują- nie ma mowy o ucieczce; po kilku minutach każą wstać- prowadzą pod pobliski most: nie ma wątpliwości, co z nami będzie; na pytanie jakiejś pani, gdzie nas prowadzą - odpowiadają: ‚Z waszej winy giną niemieckie kobiety i dzieci, dlatego wy wszyscy musicie ginąć’. Ustawiają nas; odłączają grupę 70 ludzi i każą jej iść za most na wzgórze; pozostałych (wśród nich ja) ustawiają przy murze między drutami; w różnych punktach w pobliżu słychać serie strzałów; giną ofiary niemieckich katów; jesteśmy zbici w gromadkę, ja stoję na brzegu; w odległości 5 m przed nami jeden z oprawców z największym spokojem przygotowuje do strzału karabin maszynowy; drugi z nich nastawia aparat fotograficzny - chcą utrwalić egzekucję - kilku Niemców pilnuje nas; pada seria strzałów - wrzask, jęki - padam zraniona, tracąc przytomność. Po pewnym czasie ocknęłam się; słyszę, jak dobijają rannych - nie poruszam się i udaję zabitą; pozostawiają na straży jednego Niemca - reszta odchodzi. Oprawcy podpalają pobliskie domki i kamienice; żar piecze, dymy duszą, suknia na mnie się tli; Niemiec pilnuje dalej; gaszę ogień na sobie dyskretnie-  nogi mam poparzone, myślę o wydostaniu się z tego piekła. Od przodu zasłania mnie kosz od kartofli; gdy Niemiec odwraca się, przesuwam kosz, czołgając się za nim - tak oddaliłam się o kilka metrów; wtem wiatr rzucił kłąb dymu w naszym kierunku i wartownik nie mógł mnie widzieć; zerwałam się wtedy i pobiegłam do piwnicy w palącym się domu; tam spotkałam kilka osób mniej rannych - szczęśliwców, którym się udało wydostać spod stosu trupów. Pracujemy nad podkopem; ciężka praca wśród żaru i dymu - niebezpieczeństwo uduszenia się, wreszcie po wielu godzinach nadludzkich wysiłków - podkop wyprowadził nas na podwórze sąsiedniego domu, nie objętego pożarem; jest godz. 12 min. 30 w nocy; ktoś wyprowadza nas w pole z obrębu walk i pożogi; upadam z wysiłku; do dziś leżę w szpitalu; rozstrzelana przy mnie grupa liczyć mogła około 500 osób - uratowały się 3 czy 4 osoby. Oprawcami byli SS-owcy”6.

Świadek ksiądz, nie podał swego nazwiska, ze Szpitala Wolskiego przy ul. Płockiej.
Nazwisko protokołującego nieznane.

„Dnia 5 sierpnia 1944 r. około godz. 14 do Szpitala Wolskiego przy ulicy Płockiej wpadli Niemcy. Rozpoczęły się rabunki, rewidowano personel i rannych, wyrywając pieniądze, zegarki, kosztowności; około godz. 15 wpadli do gabinetu dyrektora szpitala i po chwili padły tam strzały: zastrzelono dyrektora Mariana Józefa Piaseckiego, prof. Zeylanda i ks. kapelana Kazimierza Ciecierskiego (tego ostatniego zawezwano specjalnie do gabinetu). Wkrótce potem nakazano ewakuację szpitala personelowi i chodzącym rannym. Pochód był straszny: na czele lekarze, asystenci, dalej szli chorzy, słaniający się na nogach, podtrzymywani przez silniejszych, z rękami na szynach, na kulach, wszyscy prawie w bieliźnie często niekompletnej, poruszający się z największym wysiłkiem. Popędzono nas za przejazd kolejowy do szopy, a raczej hali fabrycznej, na tzw. Moczydło, gdzie zastaliśmy już kilkaset osób. Wśród krzyków i gróźb posegregowano nas. Po pewnym czasie zażądano 4 osób, następnie 25 - przy wyjściu zażądano od nich zegarków. Wkrótce usłyszeliśmy strzały. Ponieważ żadnych działań w pobliżu nie było, wiedzieliśmy, że w pobliżu odbywają się egzekucje; słychać było typowe strzały seryjne z karabinów maszynowych i w jakiś czas po nich strzały pojedyncze - dobijające.
Nie było wątpliwości, że wyprowadzeni poszli na rozstrzał. Jako kapłan, objaśniłem obecnym, co ich może czekać, i udzieliłem absolucji pozostałym. Po chwili Niemcy wywołali 50 mężczyzn. W szopie unosiła się już atmosfera śmierci - wezwani ociągali się. Dalej wezwano 70 mężczyzn-  i znowu słychać było strzały; wreszcie wyprowadzono ostatnią grupę - w tej lekarzy, asystentów, sanitariuszy, obsługę męską - do tej grupy należałem i ja, i drugi ksiądz, Antoni Branszweig (alumn); w ostatniej chwili zdołałem się wycofać z wychodzącej grupy, odłączyć się i ukryć w grupie sióstr zakonnych; grupa z lekarzami w moich oczach została wyprowadzona na rozstrzelanie; samej egzekucji nie widziałem, słyszałem tylko serie strzałów egzekucyjnych. Mówiono mi później, że egzekucja odbywała się w palących się domach i w podwórzach palących się domów - w kilku miejscach przy ulicy Górczewskiej. Widziałem, jak w ostatniej grupie prowadzono prof. Grzybowskiego, dra Drozdowskiego, prof. Sokołowskiego i dra Łempickiego.Na drugi dzień, przebrany za zakonnicę, wydostałem się w z masą pozostałych kobiet do Fortu Wilskiego, a następnie w czasie transportu zbiegłem.
Ze Szpitala Wolskiego rozstrzelano wtedy ponad 200 osób.
Oprawcy rekrutowali się z oddziałów SS i Ukraińców„7.

Świadek ks. Marian Chwilczyński, lat 28, kapelan.
Protokołowała Irena Trawińska.

„Należałem do personelu Szpitala Wolskiego i przez cały czas powstania byłem w tymże szpitalu na hali. Miałem możność obserwowania wielu tragedyj tej dzielnicy.
Między innymi zwróciło moją uwagę to, że do szpitala znoszono rannych z bardzo odległych ulic- podobno nigdzie żaden punkt sanitarny (przynajmniej ja nie słyszałem) pomocy nie udzielał. Zastanawiało mnie to, dlaczego - co się stało z punktami w tej dzielnicy? Powstaje przypuszczenie, że Niemcy zlikwidowali te placówki sanitarne, mordując rannych i personel. Twierdzić na pewno nie mogę - jest to moje przypuszczenie„8.

Świadek ks. Marian Chwilczyński, lat 28, kapelan.
Protokołowała Irena Trawińska.

„Dnia 3 sierpnia 1944 roku w Warszawie idąc ulicą Górczewską jakieś 300-400 m za Płocką w godz. 4-6 pp. widziałem na ziemi trupy kobiet z dziećmi na rękach, leżące w kałużach świeżej krwi - widocznie przed chwilą były zastrzelone, prawdopodobnie strzałami w głowę”9.

Świadek ks. Marian Chwilczyński, lat 28, kapelan.
Protokołowała Irena Trawińska w październiku 1944, w Podkowie Leśnej.

„Dnia 5 sierpnia 1944 r. między godz. 12 a 14, widziałem przez okno Szpitala Wolskiego na I piętrze, jak z piwnic domu przy ulicy Płockiej nr 28 Niemcy wyciągali kobiety i na podwórzu rozstrzeliwali z karabinu maszynowego. W tym samym prawie czasie na podwórzu domu nr 30 ulicy Płockiej widziałem zza płotu wzniesione ręce kilkunastu osób (samych postaci nie było widać), które po seryjnym strzale opadły z postaciami - była to jedna z wielu egzekucyj na Woli”10.

Poniższy dokument wręczono za pośrednictwem R.G.O. w Pruszkowie Edwardowi Serwańskiemu od rodziny prof. Grzybowskiego.
Treść karteczki przytoczona dosłownie.

„Dnia 5.VIII.1944 r. wszedł do szpitala oddział SS i zastrzelił na miejscu w gabinecie lekarskim dyrektora szpitala dra Piaseckiego, ordynatora dra prof. Zeylanda i kapelana.
W parę godzin potem wyprowadzono cały szpital, zarówno personel jak i rannych, którzy tam przebywali, razem kilkaset osób. Zaprowadzono ich do jakiejś szopy na Woli. Po upływie paru godzin wywołano wszystkich lekarzy-mężczyzn. Wystąpili oni w liczbie 12. Uprowadzono ich na jakiejś zgliszcza i postawiono wobec karabinów maszynowych, które zaczął repetować oddział Gestapo.Do tej chwili opowiadania wszystkich świadków są zgodne, a dalej wszelkie ślady znikają.
Żaden z tych 12 lekarzy dotychczas się nie odnalazł.
Wśród nich byli: dr Olgierd Sokołowski, prof. Grzybowski, dr Drozdowski„11.

Świadek Tadeusz Manteufel.
Nazwisko protokołującego nieznane.

„Dr X mówił mi o swym bracie lekarzu ze Szpitala Wolskiego, że w pierwszych dniach sierpnia przy zajmowaniu Woli przez pomocnicze oddziały niemieckie- cała ludność była wybijana co do nogi; domy palone. Z personelu lekarskiego Szpitala Wolskiego ocalało tylko 3 lekarzy (razem z drem X), przypadkowo zajmowali się oni wtedy opatrunkami rannych żołnierzy niemieckich. W pewnym momencie przed szpitalem dr N. widział taką scenę: płonące domy dokoła, pod nimi stosy trupów dochodzące do 1 i 1/2 metra wysokości”12.

Nazwisko świadka, zamieszkałego w Warszawie, ul. Gostyńska 17, nieznane.
Nazwisko protokołującego nieznane.

„Ulica Gostyńska 17 na Woli; noc z 5 na 6 sierpnia 1944 roku. Siedzieliśmy w piwnicy. Dom otacza wojsko niemieckie; podchodzi kilku żołnierzy - rzucają granaty zapalające do mieszkań na parterze i na I piętrze. Dom w płomieniach. Trzeba uciekać, inaczej spalimy się żywcem; ktoś wygląda szczeliną na dwór - karabiny maszynowe skierowane na wyjście z naszej kamienicy. Tymczasem ogień przedostaje się przez przepaloną podłogę parteru do piwnic. Dym staje się coraz bardziej nieznośny. Jeśli pozostaniemy - zginiemy wszyscy - uciekając, może się kto uratuje. Uciekamy. Pierwsze kobiety i dzieci, może ich oszczędzą. Niestety, Niemcy przyjmują wychodzących ogniem z karabinów maszynowych - padają trupy, rzadko kto zdoła przebiec bez szwanku. Nie ma innego wyjścia - szybko uciekają jedni za drugimi. Piwnica opróżniona, podwórze zasłane trupami i ciężko rannymi, lekko ranni uciekli; z mojej licznej rodziny tylko ojciec wyszedł cało, lecz go później złapano i wywieziono do obozu. Ja zostałem ranny w obie nogi i dotąd leżę w szpitalu”13.

Świadek Stefan Staszewski, intendent szpitala Św. Łazarza.
Nazwisko protokołującego nieznane.

„Z 5 na 6 sierpnia, w nocy zdobyto szpital Św. Łazarza. Wobec bardzo silnego bombardowania przez artylerię i bombowce personel i ranni schronili się do schronu. Niemcy rzucili tam granaty i miny, nalali benzyny i podpalili. Spłonęło około 600 osób. Cały budynek szpitalny też spalili, usunąwszy poprzednio wszystkich Niemców, którzy pielęgnowani byli tam z taką samą troskliwością, jak żołnierze AK. Gdy jedna z zakonnic zaczęła wstawiać się za rannymi, Niemcy rzucili na nią granat”14.

Świadek Jakubowska, zamieszkała w Podkowie Leśnej.
Protokołowała Irena Trawińska, dnia 18.09.1944 r. w Podkowie Leśnej.

„Warszawa, dnia 6 sierpnia, godz. 13, na Woli, ul. Młynarska 10. Gdy Powstańcy opuścili nasz dom (był u nas punkt oporu AK, na balkonie stały karabiny maszynowe, ludność pomagała, jak tylko mogła – nawet mali chłopcy w wieku 10-12 lat podczołgiwali się pod tanki i rzucali butelki z benzyną) przybyli SS, otoczyli cały dom. Mężczyźni wyszli z domu wcześniej, kobiety pozostały i dzieci. Dom otoczony ze wszystkich stron; nakazują wyjść ze schronów. Na zgromadzony tłum mieszkańców - kierownik oddziału, zdaje się oficer, rzuca dwa granaty i odbezpiecza trzeci. Na ziemi 30 trupów i szereg rannych. W tym momencie podbiega młoda kobieta, mieszkanka tego domu, rzuca się (sama skrwawiona i ranna) na szyję oficerowi, zaczyna całować w twarz, w oczy, błaga go, by ocalił życie reszty: ‚Patrz, coś zrobił, ile zabitych kobiet i dzieci’. Oficer, zdetonowany, odłożył trzeci granat, sam zbladł i zachwiał się, zażądał dla siebie wody z kroplami, a dla kobiety bandaży do opatrunku; wyszedł potem z bramy, kazał żołnierzom dom nasz opuścić, rannych opatrzyć i przenieść do szpitala.
Żołdacy rzucili się dalej na dom nr 18, który zapalili, jeśli kto uciekał - zabijali. W ten sposób ocaliłam się.
-----
Przedzierając się z Woli poza miasto przechodziłam ulicą Górczewską. Było to 7 sierpnia 1944 r. Gdy przechodziliśmy koło domu Górczewska nr 9 (był to dom zakonnic), wezwano nas do tego domu w celu przenoszenia i zakopywania znajdujących się tam trupów. Podwórze przedstawiało straszny widok: było to miejsce egzekucji - masy trupów, zdaje się z kilku dni, bo były i ciała popuchnięte, i świeżo zabite, ciała mężczyzn, kobiet i dzieci, wszyscy zabijani strzałem w tył głowy; trudno mi określić ilość: mogło być z 1000 (tysiąc) zabitych, a może i więcej; stosy leżały po kilka warstw bezładnie rzucanych. Mężczyznom kazano przenosić ciała, nam kobietom zakopywać; układałyśmy ciała w dołach przeciwczołgowych i zasypywałyśmy te doły; w ten sposób zapełniłyśmy szereg dołów przeciwczołgowych na ul. Górczewskiej. Mam wrażenie, że w ciągu pierwszych trzech dni powstania to w ogóle wszystkich zabijano, później czasem ocalały kobiety i dzieci, a mężczyźni byli w dalszym ciągu zabijani. Obserwowałam to do dnia 7 sierpnia. Potem wydostałam się z tego piekła, cudem ocalona.
-----
Warszawa, dnia 5 sierpnia 1944 r. około 4-5 po poł., ul. Wolska nr 1-5, 107 i 109 zaraz za wiaduktem, tzw. domy Hankiewicza. Wszystkie trzy bloki otaczają zewsząd Niemcy; rzucają granaty i podpalają dom, sypiąc z toreb jakiś biały proszek. Była tam masa mieszkańców i bardzo dużo ludzi z miasta; rozkazu wyjścia nie było; gdy Niemcy dom otoczyli, nikt potem już nie wyszedł; wszyscy spalili się żywcem, bądź zostali zabici granatami, nikt nie wyszedł stamtąd, ocaleć mogli ci, którzy wyszli wcześniej. Jak mówiono, palono żywcem wszystkich w domach tych, w których byli powstańcy. W domach Hankiewicza zginęło podobno 2.000 (dwa tysiące) ludzi, czy nawet więcej.
-----
Dnia 7.VIII.1944 r., godz. 9 rano, ul. Górczewska nr 15. Trzy czteropiętrowe bloki Wawelberga otaczają Niemcy z SS. Wrzucają do wewnątrz granaty, wokoło ustawiono karabiny maszynowe; nikogo nie wypuszczają; dom podpalony ze wszystkich stron, kto wcyhodzi, jest zabijany; poparzeni rzucają się z okien, nikt nie może wyjść z płomieni; palą się żywcem; cudem tylko mógł się kto stamtąd wydostać; wiem o jednej kobiecie, która z 2 piętra wyskoczyła oknem i ocaliła się potem; przy wyjściu peło trupów tych, którzy chcieli uciec z płomieni; widziałam wśród tych kobiety z dzieckiem przy piersi. Domy były otoczone ze wszystkich stron. Jak przypuszczam, mogło być w tych blokach do 2.000 (dwa tysiące) ludzi. Nikt żywy stamtąd nie wyszedł, chyba cudownym wprost sposobem, jak wspomniana wyżej kobieta„15.

Kontynuując wątek dokumentów i relacji warto jeszcze sięgnąć po meldunek ppłka Jana Mazurkiewicza „Radosława”, dowódcy Zgrupowania „Radosław”, które przez 11 dni toczyło ciężkie boje o Wolę (pogrubienia moje):

„Nurt m.p. 6. VIII. 44 g. 5.00
Npl paląc kolejne domy - wycina ludność na Woli.
 Szczególnie ciężkie walki rozwinęły się w dniu 5 VIII pod wieczór z oddziałami czołgów i piechoty nacierającej po osi Wolska-Leszno. Wieczorem kontratakując utrzymałem się na linii Młynarska-Żytnia, Okopowa-Nowolipki-Monopol-Getto-szkoła Okopowa 55 a. Straty w walkach wczorajszych dochodzą do 20 zabitych i około 40 rannych. Odwody zużyte, tzn. ludzie są, ale amunicji brak. Stan oceniam jako rozpaczliwy. 6 dni walki pokrywam amunicją zdobyczną, lecz niestety za dużo nie mam gdzie zdobyć, Opuściłem o godz. 16.00 ostatni bastion- koszary SS na Gęsiej - oraz nawiązałem kontakt z oddziałem AK na Bonifraterskiej. Dajcie tą drogą amunicję do kb i km. Mam skupione na tym odcinku tysiące uchodźców z Woli, którzy demoralizują swoją postawą żołnierzy. Brak zrzutów i amunicji wywołuje kolosalne rozgoryczenie. Bo jakże i czym wytłumaczyć ludziom? Szykuje się olbrzymia tragedia, tak jak historyczna rzeź Pragi. Robię co mogę, by tę tragedię zmniejszyć, przepycham ludzi przez Powązki - postaram się trochę na Stare Miasto, ale co robić z tą masą młodzieży bezbronnej? Jeśli możecie dziś pomóc - to szybko - godzin zostało niewiele, kijem nikogo nie obronię.
Radosław„16

Takich opisów można by podawać jeszcze całe dziesiątki, setki... Idąc dzisiaj ulicami Woli co jakiś czas możemy natknąć się na tablice upamiętniające ofiary niemieckich zbrodni z sierpnia 1944 r. I tak Wolska 122/124 róg Elekcyjnej - 4000 rozstrzelanych; Wolska 132 (teren parku Sowińskiego) - 1500 rozstrzelanych; Wolska 45 - 6000 rozstrzelanych; Wolska 43/45 - 1000 rozstrzelanych; Górczewska 53 - 12000 rozstrzelanych; Górczewska róg Staszica - 2000 rozstrzelanych; Wolska 2/4/6 - 500 rozstrzelanych. A to tylko miejsca, gdzie dokonywano tych największych zbrodni. Łącznie na Woli w ciągu tych kilku dni zginęło około 40-50 tys. ludzi. Najwięcej, blisko połowa, w dniu 5 sierpnia.

Niezwykle symboliczne są tutaj słowa Stanisława Jankowskiego „Agatona”, podczas Powstania walczącego w szeregach batalionu „Pięść”, który także wchodził w skład „Radosława”:

„Już trzeciego dnia Powstania na ulicach Woli było pusto. Idąc do akcji spotykaliśmy tylko nasze oddziały. Podwórza, domy, mieszkania były wymarłe. Najbardziej żywy, zaludniony był cmentarz, na którym staliśmy”17.

Czy coś więcej trzeba dodawać?

Upamiętnienie

W 2010 r. po raz pierwszy przy pomniku na skwerze u zbiegu ul. Leszno i Alei Solidarności odbyły się uroczystości w hołdzie ludności cywilnej Woli pomordowanej w 1944 r. Z kolei 3 października 2010 r. w Parku Wolności Muzeum Powstania Warszawskiego, w 66 rocznicę zakończenia Powstania, odbyła się uroczystość odsłonięcia Pomnika Poległych, Zamordowanych oraz Wypędzonych Mieszkańców Warszawy.

Warto obejrzeć:
Dokument 12 ton. Oni tam wszyscy są w reżyserii Michała Rogalskiego z 2008 roku: część pierwsza,drugatrzeciaczwartapiąta i szósta.

Warto przeczytać:
Bartoszewski W., Prawda o von dem Bachu, Warszawa-Poznań 1961.
Leszczyński K., Heinz Reinefarth, Warszawa-Poznań 1961.
Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim, t. 1.1: Pamiętniki. Relacje. Zeznania, red. Drozdowski M. M., Maniakówna M., Strzembosz T., Warszawa 1974.
Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim, t. 1.2: Pamiętniki. Relacje. Zeznania, red. Drozdowski M. M., Maniakówna M., Strzembosz T. Warszawa 1974.
Mórawski K., Oktabiński K., Świerczek L., Warszawskie Termopile 1944: Wola, Warszawa 2000.
Powstanie Warszawskie 1944 w dokumentach z archiwów służb specjalnych, red. Mierecki P., Christoforow W., Warszawa-Moskwa 2007.
Powstańcze miejsca pamięci. Wola 1944, red. Utracka K., Warszawa 2009.
Sennerteg N., Kat Warszawy, Warszawa 2009.
Zburzenie Warszawy. Zeznania generałów niemieckich przed polskim prokuratorem, członkiem polskiej Delegacji przy Międzynarodowym Trybunale Wojennym w Norymberdze, Warszawa-Katowice 1946.
Zbrodnia niemiecka w Warszawie 1944 r. Zeznania i zdjęcia, red. Serwański E., Trawińska I., Poznań 1946.
Zbrodnie okupanta hitlerowskiego na ludności cywilnej w czasie Powstania Warszawskiego w 1944 roku w dokumentach, red. Datner S., Leszczyński S., Warszawa 1962.

  1. Zainteresowani przebiegiem walk na Woli mogą sięgnąć m.in. po: K. Mórawski, K. Oktabiński, L. Świerczek, Warszawskie Termopile 1944: Wola, Warszawa 2000; A. Borkiewicz, Powstanie Warszawskie 1944. Zarys działań natury militarnej, Warszawa 1957 [kilka wydań]; J. Kirchmayer, Powstanie Warszawskie, Warszawa 1959 [kilka wydań]; A. Przygoński, Powstanie Warszawskie w sierpniu 1944 r., t. I, Warszawa 1980; L. M. Bartelski, Walki powstańcze na Woli (1-5 VIII 1944 r.) [w:] Dzieje Woli, red. J. Kazimierski [i in.], Warszawa 1974, s. 385-407; Z. Paszkowski, GL i AL na Woli [w:] tamże, red. J. Kazimierski [i in.], s. 409-411; M. Tarczyński, Powstanie Warszawskie na Woli [w:] Historia Woli, red. K. Mórawski, Warszawa 2000, s. 191-199; Z. Puchalski, Walki powstańcze na Woli (1-11 VIII 1944) [w:] Rocznik Warszawski X, red. B. Grochulska, S. Herbst, J. Kazimierski [i in.], Warszawa 1971, s. 205-257. []
  2. M. J. Kwiatkowski, „Tu mówi powstańcza Warszawa”... Dni Powstania w audycjach Polskiego Radia i dokumentach niemieckich, Warszawa 1994, s. 64. []
  3. Tutaj jedynie dokonałem wyboru kilkunastu relacji. Większą ich ilość zainteresowani mogą znaleźć w publikacjach wymienionych na końcu tekstu. []
  4. Zbrodnia niemiecka w Warszawie 1944 r., red. E. Serwański, I. Trawińska, Poznań 1946, s. 30-32. []
  5. Tamże, s. 33-35. []
  6. Tamże, s. 35-36. []
  7. Tamże, s. 36-37. []
  8. Tamże, s. 38. []
  9. Tamże. []
  10. Tamże, s. 38-39. []
  11. Tamże, s. 39. []
  12. Tamże. []
  13. Tamże, s. 49-50. []
  14. Tamże, s. 51. []
  15. Tamże, s. 55-58. []
  16. S. Mazurkiewicz, Jan Mazurkiewicz „Radosław” - „Sęp” - „Zagłoba”, Warszawa 1994, s. 243. []
  17. S. Jankowski, Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie, t. 2, Warszawa 1980, s. 197. []

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

5 komentarzy

  1. Halina pisze:

    Ja jestem spoza Warszawy (wg Niemców z Generalnej Guberni), ale opowiadała mi koleżanka, która wówczas miała 12 lat była na Mokotowie. Mówiła, że do dwóch niewielkich piwnic zgoniono 700 osób, wlano benzynę i wrzucono granaty. Uratowało się kilkanaście osób. Oprawcami byli głównie SS-mani i Ukraińcy.

  2. Darek pisze:

    Szkoda ‚że wczesniej nikt z dowództwa AK podejmujac decyzje o wybuchu powstania nie pomyslał o tych ludziach.Dla mnie oni tez w pewien sposób odpowiadaja za śmierć tych ludzi

  3. Bilbo pisze:

    Oczywiście, że Komenda Główna AK myślała także o cywilnych mieszkańcach Warszawy. Podobnie, jak Francuzi w przypadku Powstania Paryskiego i Czesi w przypadku Powstania Praskiego. Zarzucanie decydentom AK, że mieli gdzieś cywilów jest skrajną głupotą. Problem jest taki, że powstanie było planowane na kilka dni, a trwało ponad 2 miesiące. Poza tym nikt nie przewidział, że Niemcy potraktują Warszawę i jej mieszkańców tak bestialsko i barbarzyńsko. Wcześniej nie było takiego precedensu. Przywódcom AK można stawiać różne zarzuty (np. o złe zanalizowanie sytuacji strategicznej, o naiwne wyobrażenia co do ewentualnej roli Sowietów), ale nie ten o zapomnieniu o cywilach.

  4. Marcin pisze:

    Dowództwo ak znało przelicznik 100 za 1 niemca ‚więc kiedy myślało o cywilach ? Powstanie mialo trwać 3 dni ‚jaki strateg dokonał tych obliczeń?monter i spółka poinni być osądzeni razem z niemcami .

  5. Piotr pisze:

    Wieczny odpoczynek racz pomordowanym dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci, niech odpoczywają w pokoju wiecznym. Amen.

Odpowiedz