Belfast Boy - George Best, 1946-2005


Pele nazwał go najlepszym piłkarzem świata oraz swoim idolem. Sir Bobby Charlton powiedział, że jego gra wzbogacała życie każdego, kto zobaczył go na boisku. Sir Alexa Fergusona najbardziej zachwycała jego brawura, pewność siebie. Świat poznał go jako genialnego piłkarza, który największe sukcesy osiągnął już w wieku 22 lat. W historii zapisał się jednak nie tylko dlatego, że potrafił na boisku robić to, o czym inni nie mogli nawet marzyć.

Najpierw był „Big Dunc”...

Legendarny szkocki menadżer Manchesteru United, Sir Matt Busby, powiedział kiedyś, że wszyscy trenerzy szukają przez całą swoją karierę piłkarzy wybitnych. Wręcz modlą się o to, aby znaleźć takiego jednego. I on swojego wymodlił. A nawet dwóch, jak sam stwierdził.

Duncan Edwards urodził się 3 października 1936 r. w Dudley w hrabstwie West Midlands. Od najmłodszych lat wykazywał duże zainteresowanie tańcem oraz grą w piłkę nożną. Już w wieku 12 lat znalazł się na celowniku Matta Busby’ego, który odbudowywał po wojnie Manchester United. Kontrakt amatorski z klubem podpisał w 1952 r. Niedługo później otrzymał już profesjonalną umowę. Na początku pomógł drużynie zdobyć pierwszy w historii FA Youth Cup (rozgrywki dla zespołów U-18). W kwietniu 1953 r. zaliczył z kolei oficjalny debiut w barwach pierwszej drużyny Manchesteru United. Zanim to jednak nastąpiło młody Edwards szkolił się na... stolarza. Kariera piłkarza nie była wówczas gwarantem wielkich zarobków, tak samo jak nie było pewne, ile potrwa. A jakiś zawód trzeba było mieć.

To wszystko nie miało jednak znaczenia. Duncan Edwards błyskawicznie stał się kluczowym zawodnikiem drużyny. Następne pięć lat to dla niego nieustanne podnoszenie swoich umiejętności oraz kolejne sukcesy. Piłkarzem był ponoć doskonałym. Silny, szybki, świetnie grał głową, dysponował potężnym uderzeniem z obu nóg. Nie bez przyczyny otrzymał dość szybko przydomki „Big Dunc”, „The Tank” czy też w końcu Duncan „Boom Boom” Edwards. Został prawdziwą gwiazdą drużyny i jej liderem. Oprócz tego zaczęto o nim mówić jako o kandydacie na kapitana reprezentacji Anglii. Z Manchesterem United dwukrotnie wygrywał Mistrzostwo Anglii. W lutym 1958 r. klub z Old Trafford awansował do półfinału Pucharu Mistrzów. Przed Edwardsem oraz resztą „Busby Babes” stanęła wielka szansa sięgnięcia po to trofeum. Mogli zostać pierwszym angielskim klubem, który wygrałby te rozgrywki. Wydawało się, że przed Duncanem Edwardsem otworem stoi droga ku wiecznej chwale, ku największym sukcesom.

Wszystko jednak legło w gruzach 6 lutego 1958 r., kiedy drużyna Manchesteru United wracał z Belgradu do Manchesteru po tym, jak awansowała do półfinału Pucharu Mistrzów. Samolot, którym lecieli, wylądował w Monachium, aby uzupełnić paliwo. Pogoda była fatalna. Śnieg z każdą chwilą padał coraz mocniej. Jednak musieli lecieć, aby zdążyć na mecz ligowy - nie dolecieli. Samolot przy trzeciej próbie startu rozbił się tuż poza lotniskiem. Z ogólnej liczby 44 osób na pokładzie na miejscu zginęło ich 21, w tym 7 piłkarzy United. Nie było wśród nich jednak Edwardsa. Z poważnymi obrażeniami trafił do szpitala. Lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie. On jednak nie poddawał się, czym zadziwił personel szpitala Rechts der Isar w Monachium. Walkę niestety przegrał. Zmarł 21 lutego 1958 r. W chwili śmierci miał dopiero 21 lat, a za sobą już 177 występów dla Manchesteru United i 18 dla reprezentacji narodowej.

Po latach Sir Bobby Charlton (przeżył katastrofę w Monachium), jedna z legend Manchesteru United, prywatnie przyjaciel Duncana Edwardsa, powiedział, że „Big Dunc” był jednym piłkarzem, wobec którego czuł się gorszym zawodnikiem. A występował na boisku z wieloma znakomitymi graczami. Kto wie, jak potoczyłyby się losy Edwardsa, gdyby nie 6 lutego 1958 r. Być może to on, a nie Bobby Moore, podnosiłby w 1966 r. trofeum za wygranie Mistrzostw Świata?

Jednak dlaczego piszę o Edwardsie? Z kilku powodów. Jednak przede wszystkim dlatego, że miał on być właśnie jednym z tych dwóch wielkich piłkarzy, z jakimi pracował Sir Matt Busby. Drugim zaś był...

One day in the dark streets of Belfast...

… a young man was born too soon. Tak zaczyna się jedna z wielu piosenek poświęconych człowiekowi, który przeniósł futbol z ostatnich stron gazet na pierwsze. George Best, najstarszy potomek Dickiego i Anne (z domu Withers), przyszedł na świat 22 maja 1946 roku w Belfaście. Blisko dziesięć lat po narodzinach Duncana Edwardsa. Od najmłodszych lat jego największą pasją była piłka nożna. Ledwo skończył rok, a na zdjęciach już zaczęła mu „towarzyszyć” futbolówka.

Dzieciństwo spędził biegając po boisku razem z kolegami. Jak sam opowiadał, tamte mecze to było prawdziwe wyzwanie. Początkowo obie drużyny liczyły zaledwie po kilku graczy, z czasem jednak na boisku pojawiało się nawet ok. 50-60 chłopców. I każdy chciał chociaż kilka razy dostać piłkę. Żeby utrzymać się przy niej dłużej niż kilka sekund, trzeba było być naprawdę dobrym. Kiedy zaś Georgie nie miał normalnej piłki, a koledzy siedzieli w domach, wystarczył mu kawałek muru i zwyczajna piłka tenisowa. Byle mógł coś pokopać. Tak spędzał całe dni. Jego rodzicom nie przeszkadzało to ani trochę. Geordie, jak nazywany był i jest Best w Belfaście, był wyjątkowo grzecznym dzieckiem. Uczył się nie najgorzej, nie „pakował” się w żadne kłopoty.

Czy rodzice chcieli dla niego kariery piłkarza? I tak, i nie. Naczelną zasadą jaką wyznawali było wychowywanie swoich dzieci tak, aby były szczęśliwe. Nigdy nie zmuszali ich do tego, aby lepiej się uczyły, bo tylko w ten sposób coś osiągną. Kiedy George miał szansę na rozpoczęcie kariery w wielkim futbolu, nie naciskali na niego - chcieli zostawić wybór właśnie jemu. Ta postawa Dickiego i Anne Best przełożyła się później na to, jak po latach Geordie postrzegał swoje życie. Czuł, że nie może mieć do nikogo pretensji o nic, bo zawsze starał się podejmować decyzje samodzielnie.

W domu Bestów nigdy nie przelewało się. Typowa, robotnicza rodzina, gdzie rodzice ciężko pracowali, aby zapewnić potomstwu wszystko to, co było potrzebne. A mieli łącznie szóstkę dzieci. Najstarszy był George. Oprócz niego mieli jeszcze jednego syna (Ian), oraz cztery córki (Carol, Barbara, Julie i Grace). Czego najbardziej potrzebował Georgie? Butów do gry w piłkę. A przy jego pasji te niszczyły się wyjątkowo często. Każda kolejna para wytrzymywała zaledwie po kilka miesięcy.

George, jako jedyny z grona swoich najbliższych kolegów, trafił w wieku 11 lat do Grosvenor High School. Szkoła cieszyła się dobrą renomą ze względu na poziom nauczania. To, że najstarszy syn Bestów dostał się do niej świadczy o tym, że naprawdę nie miał problemów z nauką. Jednak z czasem pobyt w tej placówce zaczął być dla chłopca uciążliwy. Nakładały się na to trzy problemy. Przede wszystkim sport, który tam promowano - rugby. Geordie nie był specjalnie dobrze zbudowany. A rugby jest sportem wyjątkowo mocno kontaktowym, o wiele bardziej niż futbol. Młody Best nie mógł przekonać się do tej dyscypliny. Kolejna rzecz, to brak kolegów, z którymi wcześniej się wychowywał. Dla tak młodego chłopaka zupełnie nowe środowisko, gdzie nie znał nikogo, musiało stać się w końcu męczące. I ostatnia sprawa, czyli religia. Best wychowywał się w rodzinie protestanckiej. Jego rodzice dbali o to, aby dzieci regularnie chodziły do kościoła i nie zapominały o swojej wierze. Natomiast w drodze do szkoły George musiał przejść przez dzielnicę, w której mieszkali katolicy. Docinki dzieci z rodzin katolickich nie wpływały dobrze na jego samopoczucie. W końcu rodzice postanowili przenieść Georga do innej szkoły. Do tej, gdzie uczyli się jego koledzy, a sportem numer jeden była piłka nożna. To tylko potwierdza, że nie chcieli na siłę uszczęśliwiać dzieci szansą na lepsze życie.

Dzisiaj każdy, kto interesuje się piłką nożną, ma jakiegoś idola. Piłkarza, którego ceni z najróżniejszych względów bardziej od innych. George nie miał nikogo takiego. Jak sam przyznał w rozmowie z Joe Lovejoyem, autorem bodaj najlepszej biografii Besta, najbliżej do tego miana było Peterowi Broadbentowi, legendarnemu zawodnikowi Wolverhampton Wanderers (127 bramek w 452 występach, wszystko w ciągu 14 sezonów). Ekipie Wolves z kolei George kibicował z bardzo prostego powodu: to relacje z ich spotkań były najczęściej pokazywane tam, gdzie mieszkał. Innych wielkich zespołów Best nie miał zwyczajnie okazji za często oglądać.

Pierwszym klubem piłkarskim do jakiego trafił George, było lokalne Cregagh Boys. Po krótkiej przygodzie z tą drużyną postanowił spróbować swoich sił w ekipie Glentoran. Amatorska drużyna, która może dzisiaj pochwalić się tym, że grało w nim kilku zawodników, którzy potem zrobili prawdziwe kariery piłkarskie, jak chociażby Danny Blanchflower, Peter Doherty czy też Jimmy McIlroy. Nie ma wśród nich jednak Besta. Dlaczego? Ówczesny trener drużyny uznał, że George był za mały i za drobny na to, aby móc być poważnym wsparciem dla drużyny. Co ciekawe, do podobnych wniosków doszedł obserwując go podczas treningu skaut drużyny Leeds United, jednego z największych rywali klubu, w którego historii Best zapisał wiele pięknych kart - Manchesteru United.

Człowiekiem, który od razu poznał się na niezwykłym talencie młodego Besta, był Bob Bishop, skaut Manchesteru United, współpracownik Matta Busby’ego. Kiedy zobaczył Georga na boisku nie wahał się ani chwili przed wysłaniem do Busby’ego telegramu z informacją „znalazłem ci geniusza”.

Pierwsze lata w United

W wieku zaledwie 15 lat Best otrzymał możliwość dołączenia do jednego z najlepszych i najpopularniejszych klubów w Anglii. Rodzice ani nie naciskali na niego, ani nie bronili mu tego wyjazdu. To miała być jego własna decyzja. Postanowił jechać do Manchesteru. Był jednak problem. Musiał pojechać sam - prawie sam. Towarzyszył mu inny młody chłopak, Eric McMordie, z którym wcześniej nie znał się, a który też otrzymał zaproszenie z klubu z Old Trafford. Jednak taka wyprawa z Belfastu do Manchesteru musiała być dla tych dwóch chłopców sporym wyzwaniem. Udało im się mimo to przybyć na miejsce. Pierwsze wrażenia nie były najlepsze. Kłopoty pojawiały się już przy próbie porozumienia z kimkolwiek w mieście. Jego akcent sprawiał, że ludzie nie rozumieli, co do nich mówi. Z kolei gdy zobaczył jacy zawodnicy grają w pierwszym zespole Manchesteru United uznał, że przy swojej drobnej budowie nie ma szans na boisku z podobnymi graczami. Do tego doszła tęsknota za domem. Po zaledwie jednej nocy spędzonej w domu Mary Fullaway, która wynajmowała pokoje właśnie dla piłkarzy United, razem ze swoim towarzyszem postanowili wrócić do domu. Uznali, że to zwyczajnie nie jest ich przeznaczenie. Jak postanowili, tak zrobili.

Kiedy George przybył z powrotem do Belfastu rodzice nie robili mu z tego powodu żadnych problemów. Ojciec nawiązał jednak kontakt w klubem i dowiedział się, że chętnie dadzą Georgiemu jeszcze jedną szansę. Ale to znowu musiała być dobrowolna decyzja chłopca. W końcu zdecydował się. I tym razem już się nie poddał. Co ciekawe, gdyby nie wyszło mu w Manchesterze, to w Belfaście już czekała na niego praca. Miał zostać drukarzem.

Rozpoczął treningi w drużynie młodzieżowej. Według większości relacji od początku niemal wybijał się swoimi umiejętnościami nad resztę młodych zawodników. Kiedy Pat Crerand, środkowy pomocnik Manchesteru United w latach 1963-1971, oglądał na treningu młodego Besta był pod dużym wrażeniem. Jeden z trenerów United, Jack Crompton, powiedział mu wręcz, że może postawić swój dom na to, że ten chłopak będzie jednym z najlepszych graczy ekipy z Old Trafford.

Poza treningami musiał Best jednak również pracować. Dopóki nie skończył 17 lat klub nie mógł podpisać z nim profesjonalnego kontraktu, dzięki któremu mógłby dostawać normalną pensję. Identyczne zasady obowiązywały wszystkich w lidze. Jednak kluby zawsze załatwiały swoim juniorom pracę, jeśli ci nie mogli liczyć na wsparcie finansowe rodziny. Podobnie było z Bestem. Jednak jemu nie odpowiadał taki układ. Jak sam mówił, przyjechał do Manchesteru nie po to, aby pracować w kawiarni czy na budowie, ale żeby trenować z innymi. I tak każda nowa praca, jaką dostawał, kończyła się podobnie. George szedł do klubu i mówił, że nie będzie tam pracował, bo ma przez to bardzo mało czasu na treningi. W końcu udało się znaleźć dla niego rozwiązanie idealne. Pewien kibic Manchesteru United miał niedaleko ośrodka treningowego dla juniorów swój zakład. Zatrudnił tam Georga. Ten musiał jedynie przychodzić na początku zmiany i na końcu, aby zaznaczyć swoją obecność. W międzyczasie mógł iść na trening. Zarabiał wówczas trochę ponad 4 funty, z czego 3 funty wysyłał rodzinie. Dla jego rodziców było to ogromne wsparcie finansowe. Sam nie miał wielkich potrzeb. Mieszkanie w domu Pani Fullaway zapewniał mu klub. On jedynie wychodził wieczorami z kolegami do klubów i kawiarni, żeby napić się czegoś. Na razie wystarczała mu kawa i coca-cola.

Tak mijał czas do jego 17 urodzin. Wtedy George podpisał profesjonalny kontrakt z klubem. Miał zarabiać 17 funtów na tydzień. Po latach przyznał, że czuł się wtedy jak milioner. Po czterech miesiącach nadszedł czas na wykonanie kolejnego kroku naprzód - debiut w pierwszej drużynie.

Williams i Elder

Krótko przed meczem z West Bromwich Albion, który ekipa United miała rozegrać 12 września 1963 r., Best został dołączony do pierwszej drużyny. Jednak nie powiedziano mu, że zagra podczas spotkania. On sam spodziewał się, że raczej nie wyjdzie na boisko. O tym, że jednak będzie w wyjściowej „jedenastce”, dowiedział się na krótko przed pierwszym gwizdkiem. Matt Busby zwyczajnie nie chciał niepotrzebnie stresować Georgiego. Jak sam Best przyznał, był to bardzo dobry pomysł. Gdyby wiedział o tym dzień wcześniej, najprawdopodobniej nie byłby w stanie zasnąć, co mogłoby mieć zły wpływ na jego formę w trakcie meczu.

Manchester United wygrał tamto spotkanie 1:0. Po końcowym gwizdku Best był przekonany, że zagrał słabo. Wszyscy jednak podchodzili do niego chwaląc go za udany debiut. Najlepszą ocenę wystawił mu jednak jego bezpośredni rywal w trakcie meczu, lewy obrońca WBA i reprezentacji Walii, doświadczony Graham Williams. W rozmowie z kolegami Besta z drużyny przyznał, że nie był w stanie upilnować tego 17-letniego Irlandczyka z Północy, przez co najczęściej widział... jego plecy. Nie była to ostatnia osoba, która w podobny sposób opisywała swoje starcia z Geordiem. Historie jak to rywal podczas meczu, czy już po nim, prosił Besta aby ten chwilę postał w miejscu żeby mógł mu się przyjrzeć chociaż przez chwilę, nie są niczym niespotykanym. Podkreślają jedną z wielu boiskowych zalet Besta - niesamowitą szybkość. Kiedy ogląda się nagrania archiwalne z meczów Manchesteru United czy reprezentacji Irlandii Północnej od razu można zwrócić uwagę na to, jak łatwo potrafił Best zostawić nie jednego, ale kilku rywali za sobą, pędząc na bramkę z piłką. Jako pierwszy doświadczył tego w profesjonalnym futbolu właśnie Williams.

Po tym spotkaniu Best został odesłany na powrót do drużyny młodzieżowej. Czy Matt Busby chciał dać mu jeszcze trochę czasu na trening, czy też bał się, że ten młody chłopak może za szybko poczuć się zbyt pewnie? Tego nie wiemy. Po raz drugi dla United Best zagrał 28 grudnia na Old Trafford w spotkaniu przeciwko Burnley. Jego bezpośrednim rywalem na skrzydle był jego doświadczony rodak, Alex Elder. Po latach Pat Crerand w rozmowie z Joe Lovejoyem, biografem Besta, przyznał, że tak jak Williams rzeczywiście parę razy zgubił krycie Besta, tak już Elder był absolutnie bezradny. George ogrywał go kiedy chciał i jak chciał. Świetny występ Best uczcił golem, swoim pierwszym w zawodowej karierze. Był dumny ze swojej gry tamtego dnia. Pisały o nim gazety. Marzenie każdego chłopca z ulic Belfastu, marzenie wielu jego kolegów z lat dzieciństwa, spełniało się.

W sezonie 1963/64 Best zagrał łącznie 26 razy dla klubu, strzelając sześć bramek. Zaliczył wtedy również swój debiut w reprezentacji narodowej. W dniu 15 kwietnia 1964 r. w Swansea wystąpił w spotkaniu z Walią. Jego drużyna wygrała 3:2... a on znowu „kręcił” Grahamem Williamsem, przeciwko któremu grał kilka miesięcy wcześniej w meczu ligowym. Alex Elder miał więcej szczęścia tym razem. Był z Bestem w jednej drużynie.

Dla Manchesteru United tamten sezon nie był specjalnie udany. W lidze zajęli drugie miejsce ze stratą czterech punktów do Liverpoolu, jednego ze swoich największych rywali, odpadli w półfinale Pucharu Anglii, a z rozgrywkami europejskimi pożegnali się już w trzeciej rundzie po tym, jak przegrali z Lizbonie z miejscowym Sportingiem aż 0:5 (pierwszy mecz na Old Trafford wygrali „zaledwie” 4:1). Byli tak blisko potrójnej korony, a zostali z pustymi rękoma.

Chłopiec z sombrero na głowie

Sezon 1964/65 miał przynieść pierwsze poważne sukcesy w karierze Besta. Niestety, jedne z niewielu. Od początku był zawodnikiem podstawowej jedenastki. Drużyna notowała bardzo dobre rezultaty. Jedno z najlepszych spotkań w tamtym okresie rozegrali 30 września 1964 r. na Stamford Bridge w Londynie, kiedy mierzyli się z Chelsea, która była wówczas jedną z najsilniejszych ekip w kraju. Na oczach ponad 60 tys. kibiców United wygrali 2:0. Bramki strzelali George Best i Denis Law. Kiedy Bestie schodził z boiska stała się rzecz niezwykle rzadka, tak wtedy jak i dzisiaj. Całe Stamford Bridge żegnało gracza drużyny przeciwnej na stojąco i oklaskami. Nawet piłkarze Chelsea. To najlepiej świadczy o tym, jak doskonały był występ młodego gwiazdora Manchesteru United. Jak odebrał to sam Best? Czuł się zawstydzony.

Łącznie 59 występów i 16 bramek. Taki był dorobek Besta po tym pierwszym pełnym sezonie w drużynie z Old Trafford. Jednak o wiele ważniejsze było to, że klub sięgnął w końcu po upragniony tytuł Mistrza Anglii. Kolejny rok zapowiadał się wspaniale. Mieli zagrać w Pucharze Mistrzów. Ostatni raz znaleźli się w tych rozgrywkach w roku 1958. Wtedy, kiedy drużyna z Edwardsem na czele przestała istnieć.

Jednak zamiast wielkich sukcesów przyszły same rozczarowania. W lidze nie obronili tytułu, w Pucharze Europy odpadli z Partizanem Belgrad. Dla Besta był to jednak czas niezwykle istotny. Umacniał swoją pozycję w klubie, a także zaczął budować wizerunek pierwszej pop-gwiazdy piłki nożnej. Zanim United pożegnali się w tamtym sezonie z rozgrywkami europejskimi los ponownie postawił na ich drodze drużynę z Lizbony. Tym razem jednak nie Sporting, ale Benficę. W pierwszym spotkaniu rozegranym na Old Trafford gospodarze wygrali po trafieniach Davida Herda, Denisa Lawa i Billa Foulkesa 3:2. Kiedy lecieli na rewanż wcale nie byli faworytami. Benfica uchodziła wówczas za bardzo groźnego rywala. Dominowali w lidze krajowej (w latach 60. aż osiem tytułów Mistrza Portugalii), w Europie również odnosili sukcesy (zwycięstwa w Pucharze Europy w 1961 i 1962 r., finały w 1963 i 1965 r.). Dodatkowo mieli atut własnego boiska, na którym nigdy wcześniej nie przegrali w rozgrywkach europejskich. Poza tym piłkarze United mieli w pamięci jeszcze upokorzenie, jakiego doznali ze Sportingiem. Na odprawie przed meczem Matt Busby powtarzał swoim zawodnikom, aby przede wszystkim grali spokojnie, nie szarżowali do przodu. Najważniejsze było utrzymanie wyniku, który promował ich do kolejnej rundy. Jednak Best miał swój własny plan. Po latach żartowano, że albo nikt Bestowi nie powiedział, jak ma grać, albo na odprawie przedmeczowej włożono mu watę do uszu. Tak czy inaczej, George Best olśnił tamtego marcowego wieczoru cały piłkarski świat.

Już w szóstej minucie spotkania niedaleko pola karnego gospodarzy faulowany został Bobby Charlton. Rzut wolny wykonał Tony Dunne. Do dośrodkowania pierwszy dopadł Best i pięknym strzałem głową skierował piłkę do bramki. Blisko 90 tys. ludzi na stadionie zamarło. Minęło kolejne sześć minut i bramkarz United, Harry Gregg, wybił futbolówkę daleko do przodu. David Herd odegrał ją głową do Besta, a ten z dziecinną łatwością minął trzech rywali, wpadł w pole karne i zdobył swoją drugą bramkę. Benfica była całkowicie bezradna. Następne trafienia dołożyli Bobby Charlton, Pat Crerand i John Connelly. Portugalczycy byli w stanie odpowiedzieć jedynie raz. Co więcej, było to samobójcze trafienie jednego z piłkarzy Manchesteru. W dwumeczu Anglicy wygrali 8:3 i to oni grali dalej. W kolejnej rundzie trafili jednak na Partizan, z którym przegrali.

Po meczu w Lizbonie portugalska prasa nie miała wątpliwości, kto był bohaterem wieczoru. Nazwała Besta „El Beatle”. I tak już przylgnęło to do Geordiego. Długie włosy, zachowanie, rosnąca błyskawicznie popularność. Miał wszystko, aby zostać „Piątym Beatelsem”. Kiedy drużyna wróciła do kraju zaledwie 20-letni Best znowu przyciągnął całą uwagę. Tym razem wielkim sombrero, które założył na głowę wychodząc z samolotu.

Giles Oakley, autor jednego z najbardziej poruszających artykułów poświęconych Bestowi, pisał już po jego śmierci, że to sombrero stało się symbolem upadku geniusza, jakim bez wątpienia był Best. Zapowiedzią tego, co miało go czekać.

Na razie jednak podziwiano go głównie ze względu na grę. Jako piłkarz miał dosłownie wszystko. Szybkość, świetny przegląd pola, wizję gry, fantastycznie grał lewą i prawą nogą. Jako dziecko używał w zasadzie tylko prawej, jednak z czasem doszedł do wniosku, że jeśli będzie obunożny, to zwiększy swoje szanse na murawie. I zaczął trenować. Początkowo nawet postanowił, że nie będzie przez pewien czas kopać prawą nogą. Tylko lewa. Nauczył się posługiwać nią tak dobrze, że w późniejszych latach ludzie nie potrafili stwierdzić, która noga jest tą lepszą. Choć Best nie był specjalnie wysoki, to jednak w swojej karierze strzelił kilka pięknych goli właśnie głową. Swoje braki fizyczne nadrabiał skocznością. Długo pracował, aby nie mieć z tym problemów. Treningi pomogły mu w jeszcze jednym - zbudowaniu świetnej kondycji. Była ona tak doskonała, że bez względu na to, która była minuta spotkania on wyglądał tak samo świeżo, jak przed pierwszym gwizdkiem. Jedną z tych umiejętności, których nikt od niego nie wymagał z racji jego pozycji na boisku (głównie prawe bądź lewe skrzydło, czasem środek ataku), była walka o piłkę, wślizgi. Nobby Stiles i Paddy Crerand, którzy byli odpowiedzialni za to w Manchesterze mówili później, że Best miał pod tym względem niesamowity talent. Nigdy nie odpuszczał. Kiedy stracił piłkę potrafił biec za rywalem tak długo, aż w końcu dopadał go i zabierał mu z powrotem futbolówkę. Jak sam przyznawał, był bardzo zawzięty, nie mógł znieść tego, że ktoś zatrzymał go. A było to zadanie niełatwe. Dzięki swojej technice, szybkości i balansowi ciałem potrafił mijać przeciwników jak tyczki slalomowe. Kiedy ogląda się nagrania archiwalne z jego występami można odnieść wrażenie, że na murawie czuł się jak tancerz na parkiecie. Jest to o tyle ciekawe, że kiedy naprawdę przychodziło mu zatańczyć, to nagle okazywało się, że nie potrafi tego robić. Zachowywał się tak, jakby jakakolwiek koordynacja ruchowa była mu obca.

Jednak tym, co dawało Georgiemu przewagę nad innymi graczami, była niespotykana wiara w swoje możliwości. Był pewien, że może zrobić niemalże wszystko. Jak mawiał inny legendarny gracz Manchesteru United, Eric Cantona „zaskakuj na boisku, siebie i kibiców”. I on zaskakiwał. Kiedy w 1976 r. Irlandia Północna grała z Holandią na wyjeździe, nikt ekipie Besta nie dawał większych szans. No bo i na jakiej podstawie. A jednak, padł remis. Z tamtego meczu widzom w pamięć szczególnie mogła zapaść jedna konkretna sytuacja. Best zakładający „siatkę” samemu Cruyffowi, a następnie biegnący dalej z ręką uniesioną w charakterystycznym dla niego geście triumfu. Zaledwie kilka osób oglądających tamto spotkanie wiedziało, o co chodzi. Przed meczem Best rozmawiał z jednym z dziennikarzy z Wysp, Billem Elliottem. Ten zapytał Geordiego, co sądzi o aktualnym numerze jeden na świecie, czyli Cruyffie. Best odparł, że jest świetny, po czym usłyszał „lepszy od ciebie?”. Odpowiedź była krótka „chyba żartujesz”. Pół-żartem pół-serio miał następnie rzucić, że podczas meczu założy „siatkę” właśnie Cruyffowi. Wtedy i Best i Elliott śmiali się z tego.

I znowu Benfica

Zgodnie z zasadami, jakie obowiązywały w tamtych czasach w europejskiej piłce nożnej, aby zagrać w Pucharze Mistrzów trzeba było wygrać swoją ligę. Tak więc United przed podjęciem kolejnej próby na arenie międzynarodowej musiało najpierw odzyskać prymat na krajowym podwórku. Jak planowali, tak zrobili. Kampanię 1966/67 zaczęli od zwycięstwa na Old Trafford 5:3 z West Bromwich Albion (dwukrotnie trafił Denis Law, po bramce Nobby Stiles, David Herd oraz George Best). W ciągu całego sezonu na 42 spotkania (Geordie jedyny raz w karierze „zaliczył” wówczas wszystkie mecze w lidze, strzelił przy tym 10 bramek) przegrali zaledwie 6 razy, zremisowali 12, a resztę wygrali. Siódmy tytuł Mistrza Anglii w historii klubu stał się faktem.

Można więc było ponownie zacząć przygotowania do podboju Europy. Wcześniej nie udało się to żadnemu klubowi z Anglii, więc motywacja była szczególna. Poza tym, finał odbyłby się w 1968 r. Dziesięć lat po katastrofie w Monachium. Dla Matta Busby’ego nie mogło być lepszego momentu na odniesienie sukcesu w Europie.

W lidze nie udało się obronić tytułu. Za to Puchar Mistrzów... Na początek musieli zmierzyć się z drużyną Hibernian z Malty. Wyniki 4:0 i 0:0 dały im spokojny awans do kolejnej rundy. Tam czekała drużyna Sarajevo. Bezbramkowy remis na wyjeździe i zwycięstwo u siebie 2:1 pozwoliły przejść i tę przeszkodę. W dniach 28 lutego i 13 marca 1968 r. Manchester United zmierzył się z Górnikiem Zabrze. Na Old Trafford zespół Matta Busby’ego wygrał 2:0. W rewanżu zabrzanie pokonali Anglików 1:0, ale to George Best i spółka grali dalej. Kolejny rywal, Real Madryt, stanowił sentymentalną podróż do tragicznego roku 1958. Wówczas United również grali w półfinale z „Królewskimi” - przegrali. Byli jednak wtedy na skraju przepaści, klub jeszcze leczył rany po Monachium. Tym razem jednak drużyna była gotowa do podjęcia walki.

A miała co wystawić przeciwko utytułowanemu rywalowi. W bramce Alex Stepney, który zastąpił po sezonie 1965/66 Harry’ego Gregga. Jeden z najlepszych bramkarzy w historii Manchesteru United. W obronie Bill Foulkes - ocalał z katastrofy monachijskiej - twardy, świetnie grający w powietrzu. Środek pomocy to Nobby Stiles, specjalista od „czarnej roboty”, i Pat Crerand, według Besta najważniejsza postać w tamtej drużynie, odpowiedzialny za organizację gry. I w końcu Wielka Trójca, Złota Trójca - Denis Law, Bobby Charlton i George Best. Jeden z najznakomitszych tercetów w historii tego sportu. Trzech kompletnie różnych mężczyzn, którzy na boisku rozumieli się bez słów, tak jakby potrafili dogadywać się telepatycznie. Law został wybrany najlepszym piłkarzem Europy w roku 1964, Charlton dwa lata później (w 1966 r. wygrał z reprezentacją Anglii Mistrzostwa Świata w piłce nożnej). Bestie dopiero czekał na ten tytuł...

Pierwsze spotkanie z Realem Madryt, rozgrywane na Old Trafford, Manchester wygrał 1:0 po bramce Besta. Zarówno kibice jak i piłkarze wiedzieli, że przed meczem w Madrycie jest to zaliczka niewielka. W rewanżu Real bardzo szybko odrobił stratę. Jeszcze przed przerwą gospodarze wyszli na dwubramkowe prowadzenie. Jednak zanim sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy kibice zgromadzeni na Estadio Santiago Bernabeu zobaczyli kolejne dwie bramki. Najpierw kontaktowe trafienie dla United, a chwilę później bramka na 3:1 dla „Królewskich”. Wydawało się, że Matt Busby ponownie będzie musiał zaznać goryczy porażki. Po przerwie obie drużyny nie zwalniały tempa. W 73 minucie spotkania goście zdołali strzelić gola na 2:3. Awans ciągle był sprawą otwartą. Nie minęło wiele czasu i przyjezdni oszaleli ze szczęścia. John Aston jr dograł ze skrzydła piłkę do Billa Foulkesa, a ten bez namysłu uderzył na bramkę rywala - 3:3. Choć Hiszpanie atakowali do samego końca nie zdołali już niczego zdziałać. Manchester United miał zagrać w finale Pucharu Mistrzów na Wembley.

W tym ostatnim pojedynku sezonu na ekipę United czekała... Benfica. Największą gwiazdą Portugalczyków był Eusebio, najlepszy piłkarz Europy roku 1965. Miał on poprowadzić drużynę z Lizbony po trzecie trofeum Pucharu Mistrzów. Jednak to nie on był bohaterem tamtego majowego wieczoru. Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. W drugiej ekipa United potrzebowała zaledwie ośmiu minut, aby otworzyć wynik spotkania. Bobby Charlton trafił na 1:0. Anglicy idąc za ciosem raz po raz atakowali bramkę bronioną przez Henrique. Sam Best miał przynajmniej dwie dogodne sytuacje do podwyższenia rezultatu. Jednak to Portugalczycy trafili. Graça wyrównał stan meczu. Kilka minut przed końcem regulaminowego czasu gry w sytuacji sam na sam ze Stepneyem znalazł się Eusebio. Strzelił potężnie... ale Anglik złapał piłkę. Rywal będący pod wrażeniem tej interwencji stanął i zaczął bić brawo. Chwilę później sędzia odgwizdał koniec. Obie drużyny zaczęły przygotowywać się psychicznie do dogrywki. Best wspominał później, że trenerzy chodzili i powtarzali im, żeby wytrzymali. Mówili, że rywal jest zmęczony swoim pościgiem i jest szansa na to, aby zakończyć wszystko jedną bramką. I rzeczywiście, ekipa United potrzebowała zaledwie dziesięciu minut na to, aby rozstrzygnąć wynik spotkania. Najpierw w 94 minucie po indywidualnej akcji i minięciu bramkarza do pustej bramki trafił Best. Kilka minut później na 3:1 podwyższył Brian Kidd, a w 100 minucie meczu gola na 4:1 zdobył Bobby Charlton. Manchester United został pierwszym angielskim zwycięzcą Pucharu Mistrzów. A to wszystko w 10 lat po katastrofie w Monachium.

To był zdecydowanie najlepszy sezon Besta w karierze. Wygrał rozgrywki europejskie, strzelił 32 bramki w 52 meczach, a w końcu został wybrany najlepszym piłkarzem Europy za rok 1968 oraz najlepszym piłkarzem na Wyspach. Dodatkowo w październiku 1967 r. w meczu pomiędzy Irlandią Północną i Szkocją zagrał najprawdopodobniej swój najlepszy mecz dla reprezentacji narodowej. Wychodziło mu wszystko, dyrygował całym zespołem. Irlandia Płn. wygrała 1:0.

George Best po największe sukcesy sięgał w wieku 22 lat. Można powiedzieć, łatwo przyszło... łatwo poszło.

Początek końca

W młodym wieku Best z klubem osiągnął w zasadzie wszystko, co tylko mógł. Z poważnych trofeów został mu tylko Puchar Anglii, najstarsze rozgrywki piłkarskie na świecie. Jednak do końca swojej kariery na Old Trafford nie dane mu było cieszyć się z wygrania tego pucharu. Podobnie jak i żadnego innego tytułu. Choć Manchester United ciągle miał grono fantastycznych zawodników i wybitnego trenera, to jednak cały czas czegoś brakowało.

George Best spędził w United jeszcze niecałe sześć sezonów. Poza ostatnimi dwoma grał średnio ok. 50 spotkań w sezonie i strzelał 20-25 bramek. Stale potrafił w pojedynkę wygrywać mecze, zadziwiać świat piłkarski swoimi umiejętnościami. Tak jak wtedy, kiedy strzelał trzy bramki w meczu z West Ham United, czy też w dniu 7 lutego 1970 r. w wyjazdowym spotkaniu z Northampton Town (Puchar Anglii) strzelając sześć bramek - United wygrali 8:2. Do dzisiaj tamten wyczyn Besta pozostaje klubowym rekordem, jeśli chodzi o jedno spotkanie. Warto tutaj odnotować, że identyczny wynik osiągnął jeszcze tylko jeden piłkarz drużyny z Old Trafford - 25 września 1911 r. Harold Halse.

Powoli jednak Best przestawał być tylko piłkarzem. Wcześniej żaden inny zawodnik nie musiał przejmować się swoją popularnością. Kiedy nawet ci najbardziej znani piłkarze chcieli gdzieś wyjść na miasto, mogli robić to bez problemu. Nie było tłumów dziennikarzy, fotoreporterów śledzących każdy krok, kibiców zatrzymujących zawodnika co chwila, byle tylko zdobyć autograf albo zrobić sobie zdjęcie. Inaczej było w przypadku Besta. Wystarczyło, żeby gdzieś się pojawił, a już otaczał go tłumek wielbicieli. Coraz częściej pisały o nim gazety. Początkowo radził sobie z tym całkiem nieźle. Żeby pozbyć się problemu listów, jakich co tydzień otrzymywał od fanów tysiące, zatrudnił kilka młodych dziewczyn, żeby odpisywały za niego. Zaczął otwierać swoje butiki z ubraniami. Coraz częściej chodził do barów, gdzie widywano go z innymi postaciami znanymi z pierwszych stron gazet. Spotykał się z uczestniczkami konkursów piękności, aktorkami. Mawiano wówczas, że każda kobieta chciała być z Bestem, a każdy mężczyzna być Bestem. Nie mógł narzekać również na brak pieniędzy. Z klubu otrzymywał niemałą jak na tamte czasy pensję, ale i tak największe korzyści finansowe czerpał z reklam oraz swoich butików. Dawały mu one na tyle duże dochody, że w klubie nawet nie kłócił się specjalnie o podwyżki. Futbol był dla niego zabawą, przynosił mu radość. Nie musiał koniecznie zarabiać na tym.

O niezwykłej popularności Besta nie tylko wśród kibiców, ale także w mediach, świadczy najlepiej fakt posiadania aż 19 (sic!) numerów telefonów dla dziennikarzy. Wówczas piłkarz normalnie miał jeden telefon dla prasy czy też telewizji. Bestie wyrabiał normę za cały klub.

Z czasem jednak ta popularność zaczęła przynosić mu problemy. Z natury był raczej człowiekiem spokojnym, lubił samotność. Opowiadał, że jego marzeniem było pojechać do Amsterdamu, usiąść przed jakimś barem z kilkoma butelkami piwa i obserwować, jak toczy się życie. Bywało, że wolał zostać w domu, aby obejrzeć telewizję, bez tego całego szumu wokół jego osoby. Kiedy szedł do baru czy restauracji niejednokrotnie wybierał dla siebie miejsce, w którym mogłoby zobaczyć go jak najmniej osób. Z drugiej strony ciągnęło go do ludzi, lubił ich. Był czarujący, potrafił błyskawicznie zjednać sobie czyjąś sympatię. Nigdy nie traktował nikogo z góry, starał się szanować ludzi, bez względu na to, kim byli (choć na boisku potrafił być bardzo gwałtowny). Tak więc z jednej strony popularność męczyła go, z drugiej była jak narkotyk. Chciał jej, cieszył się, że ludzie interesują się nim. W tym wszystkim jednak zaczął pojawiać się coraz częściej alkohol. Mówiło się, że tak jak z boiska zawsze schodził ostatni, tak i przy stoliku siedział najdłużej.

W końcu zaczął mieć problemy w klubie. Alkohol i niedopełnianie swoich obowiązków względem drużyny powodowały różne konflikty. Kilkukrotnie był zawieszany i karany grzywną za swoje wybryki. Wystawiano go nawet na listę transferową. Z ofertami transferu Geordiego zgłaszało się coraz więcej zespołów (w tym lokalny rywal Manchester City, a także legendarny New York Cosmos). Bobby Charlton, który czuł się odpowiedzialny za klub, nie potrafił zrozumieć postawy Besta. Uważał, że ten przez takie, a nie inne zachowanie, doprowadza do coraz trudniejszej sytuacji całej ekipy. Z drugiej strony Best uważał, że Charlton jest zbyt „sztywny”, brak w nim jakiegoś luźniejszego podejścia do życia. Te różnice między dwoma kluczowymi graczami United wynikały w pewnym stopniu z wieku obu zawodników. Charlton był starszy o dziewięć lat. Kiedy Best przyszedł do klubu Anglik był już żonaty, prowadził spokojne życie. Wyjścia do barów, upijanie się, spotkania z modelkami i aktorkami, to nie był jego świat. Best natomiast z czasem zaczął żyć właśnie w ten sposób. Jak sam później przyznał pół żartem pół serio, większość swoich pieniędzy wydał na dziewczyny, wódkę i szybkie samochody, a resztę roztrwonił. Książę życia, jak śpiewał Myslovitz, czerpał z niego pełnymi garściami.

Michael Parkinson, jeden z bliskich przyjaciół Georgiego, już po jego śmierci przyznał, że jedną z największych tragedii Besta było to, że przez alkohol i hazard tak naprawdę nigdy nie miał możliwości dowiedzieć się, na jak wiele było go stać. Ile mógłby osiągnąć, gdyby prowadził inny tryb życia. Wśród ludzi związanych z United zaczęto się nawet zastanawiać, czy Busby mógł zmusić Besta do tego, aby skończył z alkoholem, barami... Być może należało roztoczyć nad Geordiem swego rodzaju „parasol ochronny”, traktować go inaczej niż innych zawodników. Sir Alex Ferguson, menadżer United od 1986 r. (pozostaje na tym stanowisku po dzień dzisiejszy, cały czas odnosząc z klubem sukcesy), w taki właśnie sposób traktował największe gwiazdy swojego zespołu. Eric Cantona czy też Ryan Giggs, obaj znajdowali się pod specjalną ochroną Szkota, który robił wszystko, aby tylko pozostawali w formie. Z drugiej strony sam Best przyznawał, że Busby nie mógł być wszędzie aby upilnować go.

Zyskał w końcu w klubie opinię człowieka nieodpowiedzialnego. Swego czasu próbował namówić Matta Busby’ego, aby ten powierzył mu opaskę kapitańską. Jednak menadżer United uznał, że Georgie nie podoła temu wyzwaniu.

Po latach Best stwierdził, że jego problemy z alkoholem nie były przyczyną pogarszającej się formy zespołu, ale efektem. Nie mógł znieść tego, że jego ukochany klub staje się niezdolny do sięgania po największe sukcesy. Próba tłumaczenia swoich zachowań, czy faktycznie coś w tym było? Patrząc na wyniki klubu w latach 70. i 80. rzeczywiście można uznać, że coś w tym zespole zacięło się. Czyżby więc Best dojrzał to, czego nie widzieli inni?

W końcu Busby odszedł, zastąpił go Wilf McGuinness. Ten jednak nie poradził sobie. Best pisał później w swoich wspomnieniach, że patrzenie na to jak McGuinness nie potrafi doprowadzić United do żadnego triumfu, wywoływało w nim duży smutek, bowiem Wilf był człowiekiem, który kochał ten klub. Miłość do niego miał wręcz we krwi. Na jego miejsce przyszedł z powrotem Matt Busby, jednak już w 1971 r. ustąpił na rzecz Franka O’Farrella. Ten wytrzymał na stanowisku menadżera zaledwie półtora roku. Wtedy przyszedł Tommy „The Doc” Docherty, ostatni menadżer United, z jakim pracował Best.

Z Dochertym Best nie potrafił dogadać się w żaden sposób. Ciągłe konflikty, jakieś niejasności. W połączeniu z pozaboiskowym trybem życia Besta musiało się to zakończyć w jeden sposób.

Sezon 1973/74 był pierwszym od wielu lat, kiedy United nie miało już swojej Wielkiej Trójcy. Bobby Charlton zakończył właśnie swoją wspaniałą karierę. Do klubu dołączył w 1954 r. Jako jeden z niewielu ocalałych po katastrofie monachijskiej wrócił do gry (pozostali to Ray Wood, Kenny Morgans, Albert Scanlon, Dennis Viollet, Bill Foulkes i bohater z Monachium, Harry Gregg - poza ostatnią dwójką reszta odeszła z klubu najpóźniej do 1962 r., Gregg opuścił United dopiero w 1966, a Foulkes cztery lata później). Dla United zagrał łącznie 754 mecze, strzelając 247 bramek. Przez całą karierę nie dostał ani razu żółtej kartki. Był m.in. kilkukrotnym Mistrzem Anglii, klubowym Mistrzem Europy z 1968 r., Mistrzem Świata z 1966 r., najlepszym piłkarzem Europy za tamten rok. Jego rekord pod względem występów dla klubu pobił dopiero trzy lata temu Ryan Giggs. Walijczyk do dzisiaj śrubuje swój nieprawdopodobny rekord, który obecnie wynosi 885 spotkań (gra od sezonu 1990/91). Pod względem ilości bramek Sir Bobby Charlton ciągle pozostaje niedościgniony. Drugie miejsce zajmuje w tej klasyfikacji Denis Law. Szkot w United grał od 1962 r. Odszedł po sezonie 1972/73. Dołączył do lokalnego rywala United, City. W tym klubie grał już w sezonie 1960/61 (między grą w City, a United, miał jeszcze roczny epizod we włoskim Torino). Dzisiaj takie przenosiny z City do United i znowu do City zakończyłyby się wielką „wojną” między kibicami obu ekip, a sam piłkarz po zakończeniu kariery najlepiej by zrobił, gdyby nie wracał do Manchesteru. Law jednak mimo tego pozostaje w pamięci kibiców United jako postać wielka, legendarna. Jeden z dwóch królów (drugi to Eric Cantona) Stretford End, trybuny zajmowanej przez najzagorzalszych kibiców. Do dzisiaj pozostaje klubowym rekordzistą, jeśli chodzi o liczbę bramek strzelonych w jednym sezonie - 46 w kampanii 1963/64. W City zagrał już tylko jeden sezon. Swoje ostatnie spotkanie rozegrał przeciwko United na Old Trafford. Strzelił wówczas bramkę na wagę zwycięstwa City... oraz spadku United do drugiej ligi. Jak sam opowiadał po latach, tamten gol wywołał w nim smutek. Miał wielką nadzieję, że sędzia odgwiżdże jakiś faul, spalonego... wszystko, byle tylko bramka nie została uznana. Jednak tak się nie stało. Po tamtym spotkaniu zakończył karierę. A Best?

W dniu 1 stycznia 1974 r. wyszedł na murawę Loftus Road, stadionu należącego do Queens Park Rangers. United przegrało tamten mecz 0:3. To był ostatni występ Georga Besta w oficjalnym meczu Manchesteru United.

Georgie zagrał wówczas w koszulce z numerem „11„. W tamtych czasach nie było „przywiązywania” zawodnika do konkretnego numeru, tak jak ma to miejsce obecnie. Podczas meczu zwyczajnie wszyscy zawodnicy musieli mieć numery od 1 do 11, a to jaki numer konkretnie zależało już od pozycji na boisku. Geordie podczas swojej kariery na Old Trafford grał z kilkoma różnymi numerami. Poczynając od najmocniej z nim kojarzonej „7„ (bodaj najważniejszy numer w historii „Czerwonych Diabłów„ - związani z nim byli tacy zawodnicy jak właśnie Best, Eric Cantona, Brian Robson, David Beckham czy też Cristiano Ronaldo) przez „8”, „9” i ”10”, a na ”11” kończąc (Forever Georgie Boy the eternal number eleven. Playing the beautiful game up above in heaven - kolejny numer, który dla osób związanych z United znaczy bardzo wiele, chociażby właśnie dzięki Bestowi i Ryanowi Giggsowi, najbardziej utytułowanemu zawodnikowi w historii brytyjskiego futbolu). Karierę zaczynał z „11„ na plecach. Od sezonu 1965/66 do 1967/68 nosił przede wszystkim koszulkę z „7„ („przede wszystkim„, bo nie było sezonu aby miał tylko jeden numer, zawsze zdarzały się jakieś wyjątki). Kolejne dwa sezony to znowu „11” na plecach, ale już kampania 1970/71 to „7” i „11”. Kolejny sezony to najpierw „11”, a później ”10”. Spośród tych wszystkich numerów zaledwie raz zagrał z ”9”. Co ciekawe, United pokonali wówczas (22 marca 1969 r.) na Old Trafford ekipę Sheffield Wednesday 1:0, a jedyną bramkę strzelił właśnie Bestie.

Po meczu z QPR Best odszedł z klubu. Jednak to nie był koniec jego kariery piłkarskiej.

Przez Londyn do USA

Pierwsze trzy kluby w jakich Best grał po opuszczeniu Old Trafford niewiele mówią nawet zagorzałym miłośnikom piłki nożnej - Jewish Guild, Stockport County i Cork Celtic. Bestie zaliczył w nich łącznie 11 spotkań. Dopiero w sezonie 1976/77 podpisał kontrakt z londyńskim Fulham, które grało wówczas w drugiej lidze angielskiej. W tym zespole spędził niecałe dwa sezony, wychodząc na boisko 47 razy i strzelając 10 bramek. Jednocześnie grał w USA. Terminarz rozgrywek pozwalał mu na to, aby grać w jednym roku w dwóch różnych klubach. Dzisiaj również zdarza się, że zawodnik grający w USA ma w roku kilka miesięcy kiedy może grać w Europie.

Na kontynencie północnoamerykańskim Geordie związał się z trzema zespołami. Najpierw trafił do Los Angeles Aztecs (61 rozegranych meczy, 29 bramek), gdzie grał od 1976 do 1978 r. Kolejne 12 miesięcy spędził w Fort Lauderdale Strikers, w barwach którego wybiegł na murawę 33 razy i strzelił 7 goli. W latach 1980-1981 występował jako zawodnik San Jose Earthquakes. Tam pojawił się na boisku w 56 meczach i zdobył 21 bramek.

W USA rozwijał swoje życie towarzyskie, po raz pierwszy ożenił się. Karierę piłkarską kontynuował jednak w Europie i Australii. Od 1979 r. występował dla szkockiego Hibernian. Potem przyszła kolej na angielskie AFC Bournemouth i australijskie Brisbane Lions, ostatni klub w jego karierze. W tych trzech ostatnich zespołach zaliczył zaledwie 26 spotkań, w trakcie których zdobył tylko 3 bramki. Ostatni mecz w karierze rozegrał 7 lipca 1983 r. Jego zespół przegrał z Adelaide City 0:4. Pożegnanie Besta z murawą oglądało na stadionie zaledwie 1,6 tys. widzów.

Podczas swojej „tułaczki” po świecie Best przeżył rodzinną tragedię. Jego matka, Anne, zmarła 12 października 1978 r. Przyczyną jej śmierci był alkohol. Nie mogąc poradzić sobie z popularnością syna, a przez to ze zwiększonym zainteresowaniem jej rodziną, zaczęła sięgać do kieliszka. Wcześniej nigdy tego nie robiła. W końcu jej organizm nie wytrzymał. Być może była to dla samego Georga szansa na to, aby zrozumieć, jak zgubne efekty może mieć jego nałóg. On jednak nie potrafił przyznać się do swojego problemu, nie chciał go dostrzec.

Nie umierajcie tak jak ja

Koniec kariery piłkarskiej oznaczał dla Besta jedno - nie musiał już dbać o siebie, nie musiał trenować. Pił coraz więcej, hazard pochłaniał jego oszczędności. Stał się bohaterem prasy brukowej. Czy mógł być dla żądnych sensacji czytelników lepszy temat, jak była gwiazda piłki nożnej, która była bliska upadku na samo dno? Już w 1982 r. ogłosił bankructwo. W 1984 r. trafił do więzienia na kilka tygodni za jazdę po pijanemu oraz napaść na policjanta. Po latach w wywiadzie dla magazynu „Four Four Two” przyznał, że to była jedna z niewielu rzeczy, jakich żałował w życiu. Jednak pobyt w więzieniu nie zmienił go za bardzo, tak samo jak narodziny syna w 1981 r. Ciągle miał problemy z alkoholem. W 1988 r. zorganizowano dla niego spotkanie charytatywne. Cały dochód z tamtego meczu przekazano Georgiemu, aby mógł wrócić do normalnego życia. I to nie pomogło. W 1990 r. w telewizyjnym show Terry’ego Vogana wystąpił... pijany. Pięć lat później wziął kolejny ślub. Z czasem znalazł pracę w Sky Sports jako ekspert w studiu meczowym. Mogło się wydawać, że powoli wraca „na prostą”.

W lipcu 2002 r. trafił do szpitala ze względu na swój fatalny stan zdrowia. Potrzebna była natychmiastowa transplantacja wątroby. Jego historia wzbudziła wówczas sporo kontrowersji. Czy człowiek, który jest nałogowym alkoholikiem, powinien otrzymać nowy organ? Bestowi jednak dano szansę. Lekarz opiekujący się nim ostrzegł go jednak, że teraz alkohol jest dla niego absolutnie zakazany, bo nawet niewielka ilość może doprowadzić do tragedii.

Przez trzy lata wydawało się, że Best zrozumiał swój problem i postanowił z nim walczyć. Jednak to była fikcja. Pił mniej, ale jednak. Głównie białe wino, po którym nie czuł się źle. W końcu jednak stało się to, czego obawiali się lekarze i najbliżsi.

Dokładnie 28 października 2005 r. George Best trafił w ciężkim stanie do szpitala Cromwella w Londynie. Lekarze nie dawali mu w zasadzie żadnych szans. Mówili, że to kwestia kilku dni. On jednak zadziwił ich. Tak samo jak Duncan Edwards w Monachium w 1958 r. Bestie walczył do końca. Na boisku nigdy nie poddawał się, nigdy nie odpuszczał. I zazwyczaj odnosił sukces. Tym razem jednak nie dał rady. Zmarł 25 listopada 2005 r. Przed śmiercią poprosił jeszcze, aby w „News of the World” opublikowano jego zdjęcie jak leży na łóżku szpitalnym, z podpisem: „Nie umierajcie tak jak ja”.

Farewell, Our Friend, but not goodbye

Na wieść o śmierci Besta pod szpital gdzie leżał, a także pod Old Trafford, przybyli ludzie, którzy pamiętali go nie jako alkoholika, bohatera skandali i bankruta, ale jako genialnego piłkarza i wspaniałego człowieka. Składali kwiaty, szaliki, flagi i koszulki Manchesteru United oraz reprezentacji Irlandii Północnej. Prawdziwe morze dowodów uznania. Daniel Pritchard, wówczas 18-letni, przyniósł pod szpital drewnianą replikę trofeum, jakie jest wręczane za wygranie Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Dlaczego to zrobił? Bestie miał jedno marzenie jako piłkarz, zagrać na Mistrzostwach Świata. Jednak nigdy nie miał okazji pokazać się na tym turnieju. Jego reprezentacja narodowa była za słaba na to, aby zakwalifikować się do finałów. A tak przynajmniej po śmierci otrzymał „swój” Puchar Świata.

Pogrzeb Besta odbył się w sobotę 3 grudnia w Belfaście. Ludzie chcący pożegnać swojego bohatera zaczęli przychodzić na trasę przejazdu konduktu pogrzebowego już dzień wcześniej. Ani niska temperatura, ani deszcz i wiatr, nic nie robiło na nich wrażenia. Chcieli znaleźć się jak najbliżej Besta na jego ostatniej drodze. Jak podawała miejscowa policja łącznie na pogrzebie stawić się mogło nawet i 100 tys. ludzi, w tym postaci znane ze świata polityki i sportu. Wszyscy chcieli być na pogrzebie człowieka, który jak mawiał Sir Bobby Charlton „wzbogacał życie każdego kto zobaczył go na boisku”. Jeden z przyjaciół Georgiego, dziennikarz Eamonn Holmes, powiedział tamtego dnia, że George Best potrafił zjednoczyć społeczeństwo, które dzieliła wcześniej religia, polityka... Paul Bowen, autor jednej z wielu piosenek o Bestiem w niedawno wydanej publikacji napisał wręcz, że Geordie połączył podzielone dotąd miasto. Był on bowiem dla mieszkańców Belfastu, ale również dla całej Irlandii Północnej, kimś więcej niż tylko piłkarzem - stanowił prawdziwy powód do dumy. Skarb, który przez lata napawał ich radością pokazując, że nawet najbardziej nierealne sny mogą się spełnić. Wszystkie mecze angielskiej Premier League po śmierci Besta rozpoczynały się od minuty ciszy, która wszędzie przeradzała się w burzę oklasków. W miesiąc po jego śmierci na Old Trafford przed meczem ligowym z drużyną West Bromwich Albion (wybór był zapewne przypadkowy, ale symbolika jest dość wymowna, w końcu to właśnie z WBA Bestie zadebiutował w ekipie United) odbyła się mała uroczystość ku pamięci zmarłego. Przybyli koledzy Besta z boiska, a kibice stojąc w ciszy unosili do góry zdjęcia swojego idola - wrażenie było niesamowite.

Syn Georga Besta, Calum, na uroczystości dla rodziny i najbliższych przyjaciół przeczytał wiersz, jaki napisała specjalnie na pożegnanie Besta Julie McClelland:

„Farewell our friend, but not goodbye.
Your time has come, your soul must fly.
To dance with angels, find the sun,
but how we’ll miss our special one.

He walks among us just a while,
weaved your magic, made us smile.
Your life was so full of light and tears,
we lived it through you, through the years.

The golden days, they went so fast.
The precious times, why can’t they last?
So many loved you, did you know?
We were not ready to let you go.

The stars from Heaven are only lent.
A gift from God, that’s why they’re sent.
We won’t forget our Belfast boy,
he filled our lives with so much joy.

Your star will shine now in the sky.
Farewell our friend, but not goodbye”.

W drodze na cmentarz samochód z trumną przejechał wśród tłumu ludzi chcących oddać ostatni hołd geniuszowi z Belfastu. Rzucali kwiaty pod koła samochodu... George Best spoczął w grobie, w którym leżała już jego matka.

Samolot, murale, piosenki...

Jeszcze za jego życia pisano o nim książki. W 2000 r. powstał film. Główną rolę zagrał John Lynch, a reżyserowała Mary McGuckian. Tak więc jeszcze przed śmiercią stał się bohaterem popkultury. Kiedy umarł zaczęto sięgać po najróżniejsze sposoby na upamiętnienie jego osoby.

Przede wszystkim muzyka. Tak najłatwiej dotrzeć do ludzi. Piosenki o Bestiem nagrali m.in. polski MyslovitzFinbar FulleyLawrence JohnDon FardonPaul Bowen oraz Rinaldi Sing. Jego utwór Where Did It All Go Wrong Mr Best? (album Bingo z 2008 r.) nawiązuje do jednej konkretnej historii. Pewnego razu do pokoju hotelowego, w którym mieszkał wtedy Best, zamówiono szampana. Boy hotelowy poszedł z zamówioną butelką. Gdy wszedł do pokoju zobaczył Besta z ówczesną Miss Świata, oraz całą masę pieniędzy, które były gwiazdor United wygrał w hotelowym kasynie. Widząc to pracownik hotelu zadał właśnie pytanie „where did it all go wrong Mr Best?” Best po latach przyznał, że być może tamten chłopak dojrzał w nim wówczas coś, czego on sam nie był w stanie zobaczyć... Oprócz tych wykonawców, którzy poświęcili Geordiemu całe utwory kilku wspominało go chociaż przez moment w swoich kawałkach. I tak Bestie trafił do twórczości Bono, The Kinks, Van Morrisona, Colina Haya, The Streets, The Wedding Present (brytyjska grupa, która swój pierwszy album nazwała George Best). Dodatkowo niedawno w Belfaście powstał musical opowiadający o życiu Besta. Cieszy się ponoć dużą popularnością.

Na 60 rocznicę urodzin Georgiego w Belfaście nadano lotnisku jego imię. Wbrew temu co mogłoby się wydawać ludzie nie byli wcale entuzjastycznie nastawieni do tego pomysłu. W ankiecie, którą zorganizowało lokalne radio, aż 48% mieszkańców miasta opowiedziało się przeciwko tej inicjatywie. Takich problemów nie było z kolei wtedy, kiedy samolot latający z Belfastu do Manchesteru nazwano George Best, a na jego kadłubie umieszczono grafikę z wizerunkiem piłkarza. Ciekawe natomiast jak zareagowali ludzie, kiedy 27 listopada 2006 r. w Irlandii Północnej i okolicach Manchesteru do obiegu weszły... banknoty z podobizną (sic!) Besta.

Przed wejściem na stadion Old Trafford postawiono pomnik. George Best, a razem z nim Denis Law i Bobby Charlton. Złota Trójca Manchesteru United. Bliżej samego stadionu stoi również pomnik Sir Matta Busby’ego. Planowano postawienie pomnika Georgiego przed ratuszem miejskim w Belfaście, ale z pomysłu nic nie wyszło.

Tym, co w sposób szczególny świadczy o tym, jak ważną postacią w życiu wielu osób był Best, są murale, jakie można spotkać na budynkach w Belfaście, a które przedstawiają jego postać. Od kilku lat funkcjonuje fundacja jego imienia, która pomaga w promowaniu zdrowego trybu życia wśród sportowców.

Jednak najważniejsza jest tutaj pamięć o Geordiem. Ostatnie lata jego życia sprawiły, że wiele osób poznało go jedynie jako bohatera brukowców, alkoholika. Jest jednak drugi Best. Ten, którego oklaskami żegnało Stamford Bridge. Ten, który uciszał Estadio da Luz. Ten, który w swoim ulubionym pubie znał imiona wszystkich pracowników i nie widział problemu w tym, aby pomóc im sprzątać szklanki ze stołów. Ten, który potrafił porozmawiać z każdym ze swoich fanów, opowiedzieć kilka kawałów, anegdot z życia piłkarza. Który jest tym prawdziwym?

Geordie mówił swego czasu, że przeniósł futbol na pierwsze strony gazet. Czy rzeczywiście? Przed nim nie było żadnego wzoru piłkarskiej pop-gwiazdy. To on stworzył wizerunek piłkarza, który przyciąga wzrok nie tylko na boisku, ale i poza nim. Dzisiaj reklamy chipsów, samochodów, zegarków, ubrań, kosmetyków stanowią dla zawodników rzecz absolutnie normalną. Kontrakty z wielkimi firmami przynoszą im milionowe zyski. Tym, który to wszystko zapoczątkował, był właśnie Best. Pytanie jednak, czy bez jego udziału futbol wyglądałby dzisiaj identycznie? Może świat jedynie czekał na kogoś takiego jak Geordie i gdyby nie on, to ktoś inny rozpocząłby przekształcanie futbolu w wielki biznes?

Czy był Best najlepszym piłkarzem w historii? Wśród miłośników jego talentu od dawna funkcjonuje pewne powiedzenie: „Maradona good, Pele better, George Best”. Na pewno był niezwykle utalentowany. Jednak porównywanie go z Maradoną i Pele jest zadaniem dość ryzykownym (choć sam Pele parokrotnie przyznawał, że Best był najlepszym zawodnikiem jakiego kiedykolwiek oglądał, a mówił to tak przed śmiercią Georgiego jak i po niej). Każdy z nich grał w innych czasach. Nie jest żadną tajemnicą, że piłka nożna zmienia się. To, co dzisiaj oglądamy na stadionach, różni się w stopniu znaczącym od tego, co widzieliśmy jeszcze 10 lat temu. Sposób gry, tempo, taktyka. Wszystko to zmieniało się na przestrzeni lat. Nawet rozwój medycyny umożliwia obecnie zawodnikom dokonywanie rzeczy, które jeszcze kilkanaście lat temu nie były możliwe. Best nigdy nie zagrał na Mistrzostwach Świata. A to właśnie ten turniej pozwala piłkarzom wejść do grona tych najwybitniejszych. A mimo to Bestie jest wymieniany w tym towarzystwie. Być może gdyby był Anglikiem i zagrał w reprezentacji „Trzech Lwów” w 1966... Jedno jednak nie ulega najmniejszej wątpliwości - futbol nie zna wielu postaci równie barwnych, co George Best.

Bibliografia:

  1. Best G., Collins R., Blessed. The Autobiography, Ebury Press 2002.
  2. Best G., Knight M., Scoring at half-time. Adventures on and off the pitch, Ebury Press 2004.
  3. George Best will not be playing today, ed. Campbell M., Hamill J., McNarry B., Ulster Historical Foundation 2011.
  4. Lovejoy J., Bestie. A portrait of a Legend, Pan Books 1999.
  5. White J., Manchester United. The Biography, Sphere 2008.

Strony internetowe:

  1. http://www.guardian.co.uk/
  2. http://www.bbc.co.uk/news/
  3. http://www.telegraph.co.uk/
  4. http://www.belfasttelegraph.co.uk/
  5. http://www.scotsman.com/
  6. http://www.dailymail.co.uk/home/index.html
  7. http://fourfourtwo.com/
  8. http://therepublikofmancunia.com/
  9. http://www.dancingshoes.biz/Home_Page.html
  10. http://www.best-tributes.com/
  11. http://www.soccer.mistral.co.uk/players/intro-gb.htm

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz