Łucznictwo konne to tradycja, sztuka, sport i wolność, którą uosabia koń - wywiad z Bartoszem Ligockim i Borysem Zalewskim


Na dźwięk słów łucznictwo konne przed naszymi oczami staje Tatar na stepach czy groźny Hun przemierzający Europę w poszukiwaniu łupów. Okazuje się jednak, że są na świecie grupy zapaleńców, którzy nie traktują tego typu zajęcia tak powierzchownie. W Polsce mamy świetnych i utytułowanych zawodników, mówią zgodnie nasi rozmówcy. Bartosz Ligocki i Borys Zalewski są utytułowanymi zawodnikami biorącymi udział w zawodach łucznictwa konnego, członkami prężnie działającego Polskiego Stowarzyszenia Łucznictwa Konnego1. W rozmowie zdradzają nam szczegóły ze świata tej fascynującej dyscypliny.

Kamil Kaniuka - Jak postrzegany jest ruch łucznictwa konnego w Polsce?

Bartosz Ligocki - W Polsce jesteśmy postrzegani cały czas troszkę jak osoby nie do końca zrównoważone. W jednym z programów informacyjnych był kiedyś taki „Kącik Ludzi Pozytywnie Zakręconych”. Wydaje mi się, że to właśnie my. Dla osób postronnych wyglądamy jak tacy mali wariaci, którzy przebierają się w weekend, chodzą w „sukienkach”, biją się, jeżdżą konno w dziwnych strojach A przecież większość z tych rekonstruktorów to normalni ludzie. Ja na przykład jestem stomatologiem. Mamy wśród nas prawników, elektryków, właścicieli firm… W rekonstrukcji nikt cię nie ocenia. Nie liczy się jaki masz status społeczny, jaki masz samochód, ile zarabiasz, tylko to co sobą reprezentujesz. Postrzegani jesteśmy jako delikatnie wykolejeni ludzie, którzy nie mają w domu telewizora a zamiast zrobić w sobotę grilla na działce, w niedziele odpocząć, obejrzeć teleturniej i w poniedziałek pójść do pracy, my pakujemy się w piątek, jedziemy tysiąc kilometrów, po to, żeby posiedzieć sobie w dymie przy ognisku, bić się w ciężkim pancerzu, w brudzie, w błocie i jeszcze cieszyć się z tego. Spotkać się ze znajomymi, wrócić w niedziele w nocy i w poniedziałek iść do pracy jeszcze lekko trącając dymem. Ludzie nie do końca to rozumieją.

Borys Zalewski - Łucznictwo konne staje się coraz bardziej widoczne w Polsce - jesteśmy przecież rosnącą potęgą w tej dyscyplinie. Zyskując na popularności, przyciąga coraz większą ilość ludzi chcących spróbować swoich sił. Nie przebieram się w lniane ciuszki, nie jeżdżę do konia raz na weekend żeby dać marchewkę i buzi. To nierozerwalna część mnie, ja sam. Tak jak stanie obok Drugów z drużyny w jednej linii przed bitwą, tak wypuszczenie strzały w galopie są dla mnie naturalne i niezbędne do normalnego funkcjonowania. Jak wdychanie powietrza.

K. K. - Czy moglibyście powiedzieć nieco więcej o samych zawodach? Jaką mają formę?

B. L. - Zawody składają się z trzech konkurencji. Pierwsza to Konkurencja Węgierska w bardzo dużym skrócie polega to na tym, że wykonuje się 9-krotnie przejazd na torze długości około stu metrów. Na środku tego toru po lewej stronie znajduje się tarcza, która się obraca. Jadąc w pełnym galopie trzeba wpakować w nią jak największą ilość strzał z jak najwyższym wynikiem punktowym w jak najkrótszym czasie. Kolejną konkurencją jest Tor Koreański. Jego długość waha się od dziewięćdziesięciu do stu pięćdziesięciu metrów. Obok toru znajduje się wiele tarcz. Tym razem trzeba w nie trafiać przejeżdżając obok nich. Należy być więc bardzo szybkim i precyzyjnym. Nie ma strzałów na dalekie odległości, bo waha się ona od pięciu do trzydziestu metrów. Naszą dumą i można powiedzieć naszym dzieckiem jest konkurencja, która wprowadziliśmy do zawodów międzynarodowych. Tor Polski nawiązuje do stylu bojowego. Opiera się o zasadę, że na polu walki nie ma wydzielonego toru, trzeba mieć oczy dookoła głowy. Są różne stopnie trudności, konia prowadzi się tylko i wyłącznie dosiadem. Strzały oddaje się w każdym kierunku czyli jak na wojnie. Tor ten jest akceptowany teraz na całym świecie jako oficjalna konkurencja.

K. K. - Poza łucznictwem konnym zajmujecie się także innymi formami rekonstrukcji historycznej. Jak to się wszystko zaczęło?

B. L. - Na początku zajmowałem się szermierką historyczną, także nie była to stricte rekonstrukcja stroju czy kultury materialnej, tylko bardziej rekonstrukcja umiejętności. Uczyliśmy się z traktatów i innych źródeł posługiwać bronią białą. Nie wykorzystywaliśmy wtedy strojów, trenowaliśmy we współczesnych ochraniaczach. Robiliśmy to pod kątem rekonstrukcji nowożytnej. Potem trafiliśmy ze znajomymi na jeden ze zjazdów łuczników konnych. Była to w tym czasie największa tego typu impreza, czyli odbywające się do dziś Żurawiejki. Pierwsze nasze kontakty polegały na wymianie doświadczeń - my uczyliśmy łuczników fechtunku, oni pokazywali nam jak strzelać z łuków. Nie sądziłem, że można połączyć te dwie pasje, czyli łucznictwo i jazdę konną. Który chłopak nie chciał kiedyś zostać Robin Hoodem? Byłem pod bardzo dużym wrażeniem tego wszystkiego. Szczerze przez pięć dni właściwie spałem z łukiem. Potem jak widać pojawił się Trygław2, czyli rekonstrukcja drużyny wczesnośredniowiecznej.

B. Z. - W moim przypadku najpierw było odtwórstwo wczesnego średniowiecza, później łucznictwo. Należę do Drużyny Grodu Trzygłowa ze Szczecina, gdzie jestem junakiem- wojownikiem. Walczę szablą i włócznią. Nie chciałbym rozdzielać tych dwóch pasji, one się przenikają. To moje życie - rodzina, przyjaciele, dzieci, konie jak i Trygław.... Trenuję walkę typowo wczesnośredniowieczną, choć fechtunku szablą dotknąłem dzięki Salut’owi ze Szczecina3. Do tego uczę się na treningach własnej drużyny, armii Jomsborga4, wyjazdach, wspólnych treningach. Przygoda z łukiem rozpoczęła się jak wiele historii przypadkiem. Jeżdżę konno od 22 lat, ktoś mi powiedział o organizowanych pod Poznaniem warsztatach łucznictwa konnego. Wtedy była to zupełna nowość w Polsce. Warsztaty prowadził Mateusz Gieryn, ówczesny medalista mistrzostw świata w Korei. Spotkałem tam również znajomego z dawnych lat, czyli właśnie Bartka, który jak się okazało również bawił się łukiem i tak to wybuchło i pali do dzisiaj. Takie coś siedzi w człowieku od kołyski, nie ma zmiłuj…

K. K.- Skąd czerpiecie źródła do rekonstrukcji technik łuczniczych?

B. L. - Bazujemy głównie na kolebce łucznictwa konnego, czyli na Bliskim Wschodzie. Sięgamy również do dorobku Dalekiego Wschodu. W Syrii, Damaszku czy Bagdadzie istniały specjalne obozy treningowe dla łuczników konnych, gdzie spisywano dzieła. Przetłumaczenie ze staroarabskiego na angielski, a następnie na język polski zajmuje bardzo dużo czasu. Na szczęście w Turcji mamy znajomego, który pracuje na uniwersytecie i jest fanatykiem łucznictwa konnego. Zajmuje się wynajdywaniem starodruków w ich bibliotekach. Są to manuskrypty w staro arabskim, w farsi, w perskim - zrobił z tego doktorat – tłumaczy to wszystko na turecki. Kolejny kolega z tureckiego na angielski. Następnie my przekładamy to nanosząc nasze poprawki na język polski. Potem to wszystko jest kolportowane na świat, więc jest to współpraca międzynarodowa.

K. K. - Ile kosztuje dobry łuk i ile trzeba zainwestować, żeby rozpocząć przygodę z łucznictwem konnym?

B. L. - Ile kosztuje samochód? Jak wiadomo są różne marki i ceny, podobnie jest z łukami. Ktoś kto chce nauczyć się jeździć nie kupuje raczej drogiego samochodu, uczy się na czymś tańszym. Podobnie jest z tym typem broni. Używany prosty łuk, to koszt koło stu pięćdziesięciu - dwustu złotych. To wystarczy na początek. Do tego przyzwoite strzały można kupić za trzysta złotych, są dobre jakościowo. Zasadniczo od tego momentu można rozpocząć przygodę z łucznictwem. Od tysiąca złotych w górę zaczynają się dobre łuki, zaś w przedziale do dwóch i pół tysiąca złotych dostaje się profesjonalny sprzęt. Można to jednak porównać do jazdy samochodem - uczymy się jeździć trochę gorszym, a w miarę wzrostu naszych umiejętności rośnie też apetyt. Ewoluujesz wraz ze sprzętem, a sprzęt pozwala ci się doskonalić. Jest to fajna symbioza!

K. K. - Ile czeka się na taki łuk? Czy wszystkie są produkowane przez rzemieślników?

B. L. - Odpowiem na przykładzie łuków, które dziś mam ze sobą. Jeden z nich jest produkcji koreańskiej, jest tworzony masowo przez fabrykę i zasadniczo trzy tygodnie po zamówieniu produkt jest wysyłany do klienta. Mimo to, jest to bardzo dobry łuk w rozsądnej cenie. Na łuki od rzemieślników czeka się już znacznie dłużej. Na łuk od Sylwestra Stryczuly5 czeka się ponad rok. Jest on jednym z najlepszych wytwórców w Polsce i zaczyna zdobywać uznanie w Europie. Traktujemy go jako trzeciego na świecie. W przeciągu trzech lat zaczął robić taki sprzęt, że pół polskiej kadry używa jego łuków i zauważa się to na zachodzie, bo zaczynają zajmować wszystkie trzy miejsca na podium.

K. K. - Czy organizując zawody łucznicze w Polsce natrafiacie na dużo przeszkód?

B. L. - Ten sport wymaga nakładów zarówno czasu, jak i finansów, na które to warunki w większości stajni komercyjnych nie chcą się zgodzić, co mnie do końca nie dziwi, bo nie ma z tego pieniędzy. Inaczej jest na Węgrzech, gdzie niemal w każdej stajni jest jedna-dwie osoby, które trenują łucznictwo konne. Węgrzy traktują to jako element swojej dumy narodowej. Staramy się rzecz jasna o wsparcie, co oczywiście wychodzi różnie. Szukamy dużego sponsora, który będzie nam pomagał na przykład w wyjazdach zagranicznych. Nasi zawodnicy są w czołówce- Wojtek Osiecki jest teraz wicemistrzem świata w łucznictwie konnym. Jednak proszę sobie wyobrazić, że są mistrzostwa świata w Korei, na które potrzebne są dość duże pieniądze, więc pokrywamy to wszystko z własnej kieszeni. Sponsor powiedzmy, że zdarza się że pokrywa transport koni w obrębie Polski, ale już wyjazdy zagraniczne musimy opłacać sami. Z miesiąc temu było duże zamieszanie w związku z wyjazdem naszych ułanów na rekonstrukcję bitwy pod Waterloo. To jest właśnie ten rodzaj fanatyzmu pozytywnego. Oni chcą propagować polską kulturę na zachodzie i nie dać zamieść jej pod płaszczyk stereotypów. Bodajże Maciek Zapaśnik powiedział „Zastawimy się, sprzedamy nerki, a pojedziemy”6. Zasadniczo my robimy to samo. Niedawno odbyły się we Francji eliminacje do Grand Prix Europy, gdzie nasza ekipa pojechała w sile pięciu osób. W połowie sierpnia wspólnie ze znajomymi jedziemy na zakończenie Grand Prix do Szwecji. Nie ukrywam, że to drogi sport.

B. Z. - Tak naprawdę przy dużych chęciach, wyobraźni, zgraniu organizatorów oraz dobrej pogodzie można śmiało zorganizować zawody na szczeblu krajowym. Bez problemu. Im więcej sponsorów, przychylności władz, promocji w mediach i przede wszystkim doświadczenia tym możemy mierzyć się z większym wyzwaniem.

K. K. - Przybliżcie wasze osiągnięcia w tej dyscyplinie.

B. Z. - Jeśli o wyniki sportowe chodzi nie ma ich wiele,  ponieważ nie jeździłem przez ostatnie trzy-cztery lata na zbyt wiele zawodów z prostej przyczyny - brak czasu i funduszy. Po drugie, na początku nie przywiązywałem wagi do wyników, dla mnie liczył się sam start, spotkanie ze znajomymi, kontakt z koniem, przygoda. To się zmienia tak jak zmienia się oblicze łucznictwa konnego w kraju. Robi się poważnie, bardziej sportowo, poziom rośnie. Coraz trudniej dostać się na zawody, bo brakuje koni z powodu dużego zainteresowania. Zamierzam wyjść z impasu. Willow, tak nazywa się klacz mojej hodowli, którą przygotowuję pod łuk od roku - oczywiście jest zajeżdżana wszechstronnie, łuk jest dodatkiem. We wrześniu ubiegłego roku, brała udział w swoich pierwszych zawodach. Zajęliśmy drugie miejsce, zaraz za Michałem Piaskiem, który jest w ścisłej czołówce Polski i Europy, co przyniosło mi dużo radości i powodu do dumy. Chcieliśmy w tym roku odwiedzić Grunwald, ale zabrakło miejsca, tak wielu było chętnych...ale sezon przed nami. Jak nie ten to następny. Więcej o sukcesach może powiedzieć Bartek.

B. L. - Już przy debiucie na Międzynarodowych Zawodach Łucznictwa Konnego Tatarów Polskich w Sokółce na Podlasiu w lipcu 2010 zająłem drugie miejsce w konkurencji koreańskiej. Na Międzynarodowych Zawodach Łucznictwa Konnego w Jordanii, które odbyły się w Ammanie 6 czerwca 2011 r. zająłem osiemnaste miejsce. Warto podkreślić, iż były to elitarne zawody zorganizowane przez króla Jordanii, który zapraszał po dwóch zawodników z każdego kraju. Byłem tam wspólnie z Michałem Sanczenko, który zajął chyba miejsce 10. W tym samym roku w Poznaniu zająłem dwunaste miejsce w zawodach European Open Championship of Horseback Archers, tam też startował po raz pierwszy Borys. Były to pierwsze zawody na poziomie europejskim w Polsce organizowane przez nas. Na tych zawodach po raz pierwszy zaprezentowaliśmy Tor Polski szerszej publiczności. Następnie Turniej Historycznego Łucznictwa Konnego o zekier chana Dżelal ed-Dina na Polach Grunwaldzkich. To impreza, która na stałe zagościła na mapie zawodów w Europie. Pierwsza impreza miała miejsce w 2012 r. Na III Międzynarodowych Zawodach Łucznictwa Konnego Tatarów Polskich w Spraślu zdobyłem trzecie miejsce na podium w konkurencji węgierskiej. W październiku 2012 wraz z ekipą Polskiego Stowarzyszenia Łucznictwa Konnego wziąłem udział Festiwalu Jeździeckich Sportów Tradycyjnych, międzynarodowej imprezie organizowanej w Turcji w mieście Denizli. Następnie, było trzecie miejsce w konkurencji Węgierskiej na Międzynarodowych Zawodach Łucznictwa Konnego „Majówka z łukiem i koniem” w maju 2013 r. Potem drugie miejsce w konkurencji węgierskiej w czerwcu 2013 r. na terenie stajni PaTaTaj w Kaniach Helenowskich pod Warszawą, gdzie odbył się IV Turniej Konny Św. Jana. W 2013 r. zająłem szóste miejsce na Międzynarodowych Zawodach Łucznictwa Konnego w Jeleniej Górze. We wrześniu 2013r. zdobyłem ósme miejsce w klasie generalnej i raz na podium w Torze Polskim w Turcji na zawodach w mieście Usak. Rok 2014 był pechowy, bo na pierwszych wielkich zawodach - III Międzynarodowe Zawody Łucznictwa Konnego pod Grunwaldem 2014 - spadłem z konia i połamałem sobie doszczętnie prawą rękę, dostałem wstrząśnienia mózgu i przekręcenia dwóch kręgów szyjnych. Już tydzień po zdjęciu gipsu zacząłem pomalutku trenować. Motywował mnie fakt, że mam nadal szansę pojechać w lipcu do mekki łucznictwa konnego, do Kassai Valley na Węgrzech, na zawody organizowane przez poznanego rok wcześniej, legendę łucznictwa konnego - Lajosa Kassai. Tak długo męczyłem rękę i trenowałem zacięcie, że w końcu... pojechałem. Załapałem się, i wraz z najlepszymi łucznikami z Polski jako kadra narodowa pojechaliśmy reprezentować nasz kraj. Udało nam się zająć całkiem przyzwoite miejsca, byłem dwudziesty szósty na osiemdziesięciu zawodników, a koledzy i koleżanki jeszcze wyżej. Przypominam, że była to światowa czołówka. Dopiero w 2015 r., po intensywnych treningach zimowych zaczynam wychodzić na prostą. Najpierw całkiem przyzwoite wyniki na IV Międzynarodowe Zawody Łucznictwa Konnego pod Grunwaldem, gdzie udało mi się ustrzelić na chwilę obecną swój życiowy rekord w konkurencji węgierskiej 113 pkt. Następnie I Zawody Łucznictwa Konnego z cyklu GROM Cup gdzie zająłem drugie miejsce. Z ostatnich osiągnięć warto wspomnieć o zawodach na Legnickim Polu, gdzie udało mi się pokonać fatum czwartego miejsca i zdobyć drugie miejsce w konkurencji koreańskiej oraz trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Ustrzeliłem też rekord życiowy w konkurencji koreańskiej z wynikiem 115 punktów.

K. K. - Dlaczego pomimo szeregu osiągnięć i wysokich pozycji w klasyfikacjach generalnych tak mało jest łucznictwa konnego w mediach?

B. Z. - Media w Polsce w porównaniu do ubiegłych lat i tak dużo mówią o łucznictwie czy odtwórstwie. Bez dwóch zdań stają sie one coraz bardziej popularne i widoczne dla mas, co nie znaczy, że w przypadku łucznictwa konnego temat jest traktowany tak poważnie jak na to zasługują wyniki zdobywane przez naszych zawodników na arenach światowych. Myślę, że to kwestia czasu i odpowiedniej promocji. Pozostając realistą wiem, że łucznictwo konne, mimo, że tak widowiskowe i bliskie sercom rodaków choćby przez konie, nigdy nie zbliży się popularnością do piłki nożnej, siatkówki czy tenisa. Co nie znaczy, że nie należy zarażać nim kolejnych pokoleń, może za kilkanaście lat to się zmieni. Ja już zacząłem nad tym pracować, syn raczej nie będzie miał wyjścia mając za rodziców łuczników konnych...

B. L. - Myślę, że to kwestia czasu i odpowiedniej promocji. Niestety żyjemy w kraju, gdzie dziewczyny z Polskiej Kadry Szermierczej wracają z Olimpiady ze złotem drużynowym, medalami także w konkurencjach indywidualnych i pierwsze pytanie jakie im się zadaje na lotnisku to „Co sądzicie o polskiej reprezentacji piłki nożnej?”. To jest właśnie ten paradoks. Nie inwestuje się u nas pieniędzy w promocje innych dyscyplin. Poza Internetem mało gdzie znajdziesz informacje na temat zwycięstw Polaków. Słyszy się o porażkach i aferach w piłce nożnej, natomiast pozostałe dziedziny traktuje się po macoszemu, bo nie ma zainteresowania tematem. Zastanawiam się czasem dlaczego, bo są to przecież widowiskowe rzeczy. Do tego nawiązujące do polskiej kultury, do naszych tradycji. Doskonale zdajemy sobie sprawę z czym w tym kraju – co jest smutne - kojarzy się nawiązywanie do tradycji. Jest to magiczne słowo na n… Myślę oczywiście o nacjonalizmie.

K. K. - Często symbole solarne jakie nosicie na strojach kojarzone są wprost z faszyzmem. Takie głosy są co jakiś czas podnoszone również przez środowiska naukowe…

B. L. - To jest jeden z najstarszych symboli na świecie - symbol słońca, pokoju, jedności. To, że został przez bandę wykolejeńców przewrócony do góry nogami i teraz niesie ze sobą negatywny wydźwięk nie zmienia tego faktu. Sam symbol ma ponad dwa i pół tysiąca lat, naziści to tylko kilkanaście lat. Jednak ten epizod rzucił cień na symbol. Powiem tak - jeżeli ktoś chce widzieć w nas nazistów i dostrzegać swastyki na stroju to proszę bardzo… my już skończyliśmy tłumaczyć. Z drugiej strony brak nam jakiegoś pozytywnego sprzężenia zwrotnego, nikt nie powie „robisz fajne rzeczy”. Potrafimy tylko krytykować innych, sami w większości nic nie robiąc. Polskim sportem narodowym jest narzekanie oraz nie czytanie instrukcji obsługi. Jest też takie smutne powiedzenie - „Polak Polakowi sukcesu nie wybaczy”. Jeżeli ktoś widzi, że spędzamy dobrze czas, fajne się bawimy, to zawsze znajdzie powód żeby wbić szpilę lub skrytykować, bo sam musi się dowartościować. Dodatkowo przerażająco ogromny brak podstawowej wiedzy historycznej, przy jednoczesnym wylewającym się z ekranu telewizora czy Internetu propagowaniu miałkości i mierności, sprawia że nie ludzie nie mają skąd brać pozytywnych wzorców. Mając w Polsce sporo dopracowanych ekip rekonstrukcyjnych, zaprasza się do TV i propaguje nie jakość, tylko „kolorowe piórka”. Bo ma być show i ma się dziać. Nie ma miasta, gdzie nie byłoby kogoś dopracowanego pod względem odtwórstwa. Są to osoby, które mają ogromną wiedzę, zaś media wybierają kogoś, kto stroi się jak papuga. Telewizja wypacza. We wczesnym średniowieczu nie noszono pstrokacizny, bo jej nie było lub była bardzo droga, ergo- zarezerwowana tylko dla władców i zamożnej kasty. Kiedy widzisz człowieka dopracowanego od butów po czapkę na podstawie źródeł to nie wygląda to dla przeciętnego widza tak spektakularnie jak poobwieszany skóra i ćwiekami model z popularnego amerykańskiego serialu. Vox populi- vox dei. To jest marketing.

K. K. - Czy są jakieś projekty, którymi chcielibyście się zająć w przyszłości?

B. L. - Razem z Borysem i Drużyną Grodu Trygława pracujemy nad projektem zachodniosłowiańskiej ciężkozbrojnej kawalerii z X wieku opartej na przekazach źródłowych. Wzory planujemy zaczerpnąć z Węgier, Niemiec i Rusi. Bliskość naszego zachodniego sąsiada wpływała na przejmowanie wzorców, co odbija się chociażby w ikonografii. Dodatkowo w rekonstrukcji XVII wieku jest plan, żeby w przyszłym roku uzbroić się tak, żeby wyjechać naprzeciw naszych panów husarzy jako turecki odpowiednik husarii, czyli ciężkozbrojny Sipahi. Ciekawi mnie reakcja naszych husarzy, kiedy staniemy naprzeciw nich w polu…

K. K. - Dziękuje za rozmowę.

Zapraszamy również do obejrzenia fotogalerii zdjęć o łucznikach konnych. Polecamy.

  1. Strona Polskiego Stowarzyszenia Łucznictwa Konnego, http://pslk.org/, dostęp: 01.08.2015. []
  2. Strona Drużyny Grodu Trygława, http://www.tryglaw.org/, dostęp: 01.08.2015. []
  3. Grupa dziś formalnie nie istnieje. []
  4. http://www.tryglaw.org/jomsborgelag, dostęp:01.08.2015. []
  5. Strona Sylwestra Stryczuly, http://www.domki-goralskie.pl/lucznictwo.html, dostęp: 01.08.2015. []
  6. http://polakpotrafi.pl/projekt/ulani-pod-waterloo-2015, dostęp: 01.08.2015. []

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

2 komentarze

  1. sebastian pisze:

    Cześć
    Proszę o poprawienie nazwiska Sylwka bo to troszkę boli jak się czyta. Nazwisko Sylwka to Styrczula nie Stryczuła. A tu link dla potwierdzenia https://www.facebook.com/sylwester.styrczula?fref=ts
    Pozdrawiam
    Sebastian

Zostaw własny komentarz