Kobiety w sporcie przełomu XX i XXI wieku. Pyrrusowe zwycięstwo?


Liczby ilustrujące udział kobiet w igrzyskach olimpijskich od Paryża 1900 począwszy, zwłaszcza w dyscyplinach uznawanych za typowo męskie, udokumentowane zakusy na dalsze w tym zakresie postępy, wydają się niezbitym dowodem na to, że kondycja sportu kobiet u progu XXI w. wydaje się znakomita a pozycje zdobyte przezeń w światowym (sic!) wymiarze pozostają w niczym niezagrożone.

history6_picGwarantują je wszak takie ważne akty prawne jak przyjęty przez Kongres USA w 1972 Title IX of the Education Amendments (Tytuł IX Poprawki o Edukacji) zapewniający bezwzględnie równy dla obu płci dostęp do edukacji -także fizycznej- oraz brytyjska Ustawa o Dyskryminacji Płci (Sex Discrimination Act) z 1975 roku, która odrzuciła płeć jako kryterium udziału w szeroko pojmowanym życiu publicznym. Dla innych prawdziwą ostoją feminizacji sportu pozostaje uprawiany od lat 70. XX w. przez miliony kobiet fitness, jogging i aerobic… Jakież są zatem podstawy, aby niewątpliwe osiągnięcia sportu kobiecego, wiktorię mierzoną też rozmiarami społecznej dla niego akceptacji, traktować jednak w kategoriach Pyrrusowego zwycięstwa czyli sukcesu okupionego wielkim wysiłkiem, ciągle połowicznego, który nie cieszy do końca i niesie ze sobą nawet pewne niebezpieczeństwa… Innymi słowy, jak wyraziłby się historyk, każde działanie, zdarzenie, wywołuje określone reakcje i skutki. Warto zatem dokonać analizy stanu faktycznego i zagrożeń zjawiska uznawanego za fenomen sportu przełomu XX i XXI w.

Jeśli w minionym stuleciu znakomicie zwiększył się udział kobiet w zawodach rangi mistrzowskiej (działanie), to często poczęły pojawiać się supozycje (skutek), że niekiedy rewelacyjne wyniki przez nie uzyskiwane zostały tak naprawdę osiągnięte przez „przebranych mężczyzn„. O skali tej podejrzliwości ciągle decyduje niemal ponadczasowe przekonanie, iż prawdziwe sukcesy w sporcie były i pozostać muszą wyłączną domeną mężczyzn, bo ich wrodzona siła i szybkość predestynuje płeć brzydką do hegemonii w świecie rekordów całego gatunku ludzkiego. Z drugiej strony stale krytykowane, ale decydujące w ogromnym stopniu o obliczu sportu XX/XXI wieku mechanizmy, silnie wiążące go z biznesem i polityką, co widać we wprzęganiu sportu w świat wielkich hollywoodzkich widowisk, istotnie skutkowały zjawiskami, które budzić mogły wątpliwości nie tylko etyczno-moralnej natury. Już w berlińskich IO 1936 roku startowała niejaka Dora Ratjen, która kilka lat potem zdecydowała zmienić swoje imię na … Herman. Postęp nauk medycznych wspierających sport sprawił, że możliwe stało się eliminowanie z dyscyplin kobiecych osób, które z hormonalnego punktu widzenia (rzeczy to zawiłe i mocno skomplikowane) uznać należałoby za niepewne pod względem płci. W 1966 r. Międzynarodowa Federacja Lekkiej Atletyki zdecydowała się przeprowadzać tzw. badanie płci. Stało się tak pod wpływem zaskakujących rezultatów, porównywalnych z osiągnięciami mężczyzn, sportsmenek zwłaszcza z d. ZSRR i NRD, ale też z chęci wierności wobec pryncypialnej dla sportu zasady zachowania równych szans. W efekcie pojawiły się z reguły przykre dla zdecydowanej większości kobiet tzw. „paszporty płci kobiecej„ oparte zrazu na badaniach ginekologicznych, a potem żmudnego rozpoznawania specyficznego układu chromosomów. ”Certyfikaty kobiecości” zniesiono w 1992 r., ale problem pozostał (dzisiaj w gestii lekarzy sportowych).

Ta nieco wstydliwa kwestia ilustruje wspomniane Pyrrusowe zwycięstwo o tyle, że ponownie koszty dobijania się przez kobiety równego traktowania w sporcie okazały się dla nich ogromne. Przecież badanie płci nigdy nie dotyczyło mężczyzn, którzy unikają upokarzających niekiedy procedur weryfikujących płeć. Biologiczna tożsamość płciowa nigdy też nie stała się powodem dyskwalifikacji jakiegokolwiek sportsmena, nigdy też nie zmusiła go do rezygnacji z uprawiania sportu lub ściągnęła nań publiczne potępienie… Nie do końca sprawdzone podejrzenia zniweczyły wspaniałe osiągnięcia polskiej sprinterki Ewy Kłobukowskiej, która –najpewniej skrzywdzona arbitralnymi dyskwalifikacjami – nigdy nie doczekała się rehabilitacji…

Z drugiej strony jednak problem tożsamości płci, przynajmniej jego tradycyjnego postrzegania (tradycyjnego nie oznacza gorszego!), pokazuje pewne niebezpieczeństwa czyhające na sport kobiecy. Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że nie każdą krytykę feminizacji sportu należy traktować jako akt wrogości wobec tego zjawiska. Pozostając przy wskazanym kazusie warto przecież przywołać ideę piękna sportu jako zjawiska ocenianego z perspektywy estetyki, np. sportu jako inspiracji dla sztuki. Ciała sportowców budziły zachwyt już w starożytności i próżno kwestionować ponadczasowy wymiar tej wyjątkowej siły oddziaływania sportu.  Jakimż ciosem w ten rodzaj jego postrzegania jest uznawana za ideał cielesność kobieca, która w profesjonalnym sporcie ulega niekiedy deformacji i w obiektywnych ocenach umyka wszelkim normom estetycznym. Wytrenowane, może raczej „przetrenowane„ ciała kobiet ujawniają czasem cechy, które łacniej przypisać męskiej fizjonomii. Znamienny w tym względzie jest apel Międzynarodowej Federacji Kulturystycznej z 1984 r. kierowany do gremiów sędziowskich zawodów w body - building, aby ”jurorzy mieli świadomość, że oceniają zawody kobiet i aby za punkt odniesienia brali ideał kobiecego piękna, kobiecej fizyczności…”.

Women-Boxing-e1382323758726Polski teoretyk sportu Eugeniusz Piasecki już w okresie międzywojennym postulował, aby aktywność kobiet pozytywnie korelowała z ich naturą i zdrowiem: „nie pozwolimy (sportowi kobiet) zwyrodnieć w widowisko dla płci drugiej, ani też w żer dla reporterów – fotografów żądnych sensacji”. Zwrócił zatem uwagę niejako na drugą, piękniejszą stronę medalu, moc uatrakcyjnienia cielesności kobiet przez sport. Skrajności tego zjawiska feministki opisują dzisiaj terminem seksizmu, bo towarzysząca mu wulgarność istotnie zasługuje na potępienie. Środowiska te apelują, aby sposób prezentowania kobiet w mediach nie koncentrował się wyłącznie na ich seksualności. Należy to czynić, wedle nich, takimi metodami, aby widz odbierał te obrazy jedynie jako ilustrację zdarzeń sportowych, kobiety w roli ich aktywnych uczestniczek, nie zaś obiektów seksualnego pożądania… Trudno uwierzyć, ale argumenty te przypominają protesty duchownych z początków XX w. przeciw obecności mężczyzn-widzów na pokazach kobiecej gimnastyki. Warto przecież pamiętać, że erotyka jest immanentną cechą sportu roztropnie pielęgnowaną w antyku, a dziś uznawaną za jego wstydliwy element.

Tożsamość płciowa w sporcie kobiet wywołuje jeszcze jeden istotny problem z tego powodu, że związane z nią łamanie elementarnej reguły równości szans stanowi najczęściej efekt niedozwolonej „testosteronowej kuracji” - dopingu. Innymi słowy, sport kobiet jako akceptowana część współczesnego sportu wpisuje się w całe jego rozpoznane zło. Jeśli w IO 2012 r. w Londynie kobiety stanowiły aż 44 % wszystkich uczestników, to oznacza to, że kobiety biorą dzisiaj na siebie równą z mężczyznami odpowiedzialność za kondycję sportu. Zjawiska takie jak niewiarygodna specjalizacja, oszałamiająca skutkami rekordomania, fetyszyzowanie idei win or die, bliskie kultowi idoli biznesu rozrywkowego gwiazdorstwo czy nawet przypadki przekupstwa, stają się również udziałem kobiet. W żaden sposób zjawiska te nie licują z ciągle akceptowanym postrzeganiem kobiet, przypisywaną im uczciwością, wstrzemięźliwością, łagodnością itd. Obalanie stereotypów jest zatem mieczem obosiecznym – przekraczanie przez kobiety obyczajowych barier pociąga też określone koszty. Przełom XX i XXI w. nakazuje jednak na nowo definiować męskość i kobiecość. Nie trzeba dodawać, że katalizatorem rewidowania tych ideałów stał się, przez swą widowiskowość, popularność i łatwość opisywania na jego przykładzie wielu złożonych zjawisk kulturowych, głównie sport. To on zamazuje różnice między płciowe, które do niedawna wydawały się mieć wręcz podręcznikowy wymiar.

Sport u progu III tysiąclecia dowodzi, że ilościowe postępy w jego feminizacji przynoszą ze sobą nowe zjawiska jakościowe. Te wspomniane powyżej dostrzegają sami widzowie, wiele innych
uświadamiają sobie przedstawiciele licznych dyscyplin naukowych badających ów fenomen. Zwracają oni uwagę, że feminizacja sportu nie jest procesem jednorodnym, opisywanym wyłącznie datami powstawania kobiecych związków sportowych, liczbami uczestniczek kolejnych igrzysk i optymistycznymi zestawieniami dającymi wiedzę na temat tego, kiedy MKOL wyraził zgodę na dopuszczenie do programu Olimpiad kolejne zmagania kobiet w typowo męskich dyscyplinach (rewolucyjny postęp w tej dziedzinie miał miejsce między 2000 a 2012 r., odtąd kobiety zmagają się już w triatlonie, ciężarach, zapasach, boksie i hokeju na lodzie). Problem jest dużo bardziej złożony i jego zrozumienie nie wynika tylko z analizy administracyjnych decyzji. Oto w towarzyszącej sportowi refleksji naukowej coraz częściej pojawia się termin androgynia opisujący stan przejścia lub zawieszenia między męskością a kobiecością, kondycji, która -wedle niektórych- staje się nowoczesną opozycją względem tradycyjnych ideałów. Kobieta ma być zdolna łączyć w sobie cechy typowo męskie i żeńskie jednocześnie. W badaniach socjologicznych i antropologicznych furorę robi kategoria gender, płeć kulturowa, odmienna od biologicznej, bo kształtowana w określonych warunkach społecznych, politycznych i historycznych (ergo tworzy ją też sport). Innej natury dociekania przekonują, że kobiety osiągają wysokie wyniki sportowe znacznie szybciej niż mężczyźni, w młodszym wieku i po krótszym treningu. Dłużej też utrzymują poziom wytrenowania, co w coraz ważniejszej pogoni za jak najwyższymi miejscami w rankingach medalowych nakazuje sport kobiet traktować jako kurę znoszącą złote jajka. Oto -mimo zwykle mniejszej obsady ilościowej na zawodach- starty kobiet przynoszą relatywnie więcej zdobyczy medalowych niż mężczyźni (te trofea są po prostu tańsze!). Nie trudno zauważyć, że takie „polityczne intencje” mogą okazać się niebezpieczne dla równomiernego rozwoju całego sportu.

Spore zagrożenie wydaje się też tkwić w rozbudzonych nazbyt optymistycznymi badaniami sądach, że już dzisiaj kobiety zdolne są do bezpośredniej rywalizacji z mężczyznami. Nie przeszkadza fakt, że mężczyźni są średnio i statystycznie wyżsi, mocniejsi i ciężsi, że mają dłuższe ramiona, większą masę mięśniową, węższe biodra, bardziej pojemne płuca, lepiej zbudowane mięśnie serca. Zapomina się też o innych naturalnych ograniczeniach kobiet (menstruacja, ciąża, okres połogu, menopauza itd.). Oczywiście nie oznacza to, że nie mogą one startować w dyscyplinach wymagających siły i szybkości oraz że takie konkurencje mają być monopolem mężczyzn. Od takiej konstatacji daleka jednak droga do akceptacji pomysłu na bezpośrednią rywalizację damsko-męską. Pomostem między separacją a konfrontacją pozostaje ciągłe porównywanie osiąganych wyników obu płci zwłaszcza w dyscyplinach obliczonych na weryfikację wytrzymałości organizmu, np. chód, pływanie i jazda na rowerze na długie dystanse. Udział kobiet w sportach walki słusznie usprawiedliwia się tym, że trening judo czy boksu daje im poczucie bezpieczeństwa w pełnej przemocy rzeczywistości (chodzi wszak o agresję ze strony mężczyzn!). Czy jest to jednak, łącznie z deklarowaną i ciągle rosnącą atencją sportsmenek do tych dyscyplin, wystarczający argument za promowaniem walk damsko-męskich? Warto zauważyć, że przedwczesna (może nawet nie zawsze korzystna, może w ogóle niepotrzebna) idea konfrontacji kobiet i mężczyzn naraża te pierwsze na niewybredne ataki (np. męski show biznes parodiuje walki bokserskie zawodniczek pojedynkami kobiet topless). Być może rywalizacja kobiet i mężczyzn jest jednak nieuniknioną perspektywą rozwoju sportu. Historia dowodzi, że dynamiczne przemiany społeczne i polityczne silnie wpływały na jego kondycję. Zjawiska zrazu niemożliwe i trudne do akceptacji z czasem zyskiwały zrozumienie i wsparcie. Nie wiedzieć, jakie skutki przyniesie dopuszczalna już dzisiaj rywalizacja kobiet i mężczyzn w takich dyscyplinach jak np. baloniarstwo, długodystansowe żeglarstwo, skoki spadochronowe. Takie zmagania płci promuje także sport szkolny. Jedno jest pewne, kobiety zburzyły już mity narosłe wokół ich cielesności, biologii, mentalności i psychiki, do lamusa odchodzi stereotyp „słabszej płci„. Sport męski nie jest już normą, a wszystko inne nie stanowi tylko jego aberracji. W środowiskach feministycznych ciągle jednak pojawiają się głosy, że nierówność płci w sporcie jest efektem przede wszystkim tradycyjnych uprzedzeń i ograniczeń społecznych, nie zaś biologicznych. Szybka i wręcz obsesyjna chęć udowodnienia prawdziwości tej tezy wydaje się trochę groźna… Wystarczy, że dziennikarki z lubością eksponują ”niemęskie” zachowania mistrzów stadionów, np. płaczących piłkarzy, ich przytulanie się i całowanie (ponoć wśród sportowców ok. 10% to homoseksualiści…).

Wydaje się, że poważne pozycje zdobyte przez sport kobiet nie są mu dane raz na zawsze. Niebezpieczeństwa dla niego tkwią niekiedy w nim samym. Są i te pochodzące z zewnątrz. Jeśli zatem powrócić do idei pyrrusowego zwycięstwa, to powiedzieć można, iż zawsze oznaczało ono i wymuszało dalszą bitwę, kolejne zmagania. Przeciwności do pokonania w realizacji idei całkowitej równości sportu męskiego i kobiecego nie ma nazbyt wiele, ale ich waga wydaje się znacząca. Podkreśla się np. zmaskulinizowanie sportowej administracji, co zarządzanie sportem czyni męskim zajęciem. Od narodowych federacji sportu wymaga się, aby przynajmniej 20% ich realnie sprawujących władzę członków było kobietami. W 1995 MKOL stworzył Women and Sport Working Group jako ciało doradcze Prezydenta Komitetu w sprawie udziału kobiet w sporcie na każdym jego poziomie. Władcze możliwości MKOL są jednak ograniczone, a praktyka sportu pokazuje obszary ciągle zdominowane przez mężczyzn. Narodowe federacje kobiece zwykle poddawane są kontroli stowarzyszeń, które powstawały jeszcze w okresie bezdyskusyjnej dominacji męskiej (np. w Wlk. Brytanii kobiecy związek piłkarski został inkorporowany przez Football Association). Niepokoją też relacje płci w środowisku trenerów. W większości szkoleniem kobiet zajmują się mężczyźni, którym zwykle zarzuca się niezrozumienie kobiecej psychiki, ich mentalności, zachowań i reakcji. Podobnie rzecz wygląda w odniesieniu do zmaskulinizowanego środowiska sportowych żurnalistów, którym wytyka się zwłaszcza „seksualizację„ lekkiej atletyki i ignorowanie w serwisach informacyjnych, rankingach i plebiscytach sukcesów kobiet. MKOL metodycznie tępi homofobię, zachowania antylesbijskie wyrosłe z fałszywego przekonania, iż skoro aktywność fizyczna kobiet jest sprzeczna z ich naturą, to stanowi dowód ich homoseksualności. Władze sportowe stanowczo sprzeciwiają się też atakom rasistowskim wobec innych niż białe sportsmenki. Narzekania dotyczą też kwestii finansowych. „Patriarchalnym władzom sportu„ zarzuca się, że w sprawach kobiet nigdy nie wychodzą z własną inicjatywą, reagując tylko na wyraźnie artykułowane ze strony sportsmenek apele.  Za niesprawiedliwe uznaje się faworyzowanie na ogół męskich dyscyplin i zawodów sportowych, których „oglądalność„ zapewnia wpływy reklamowe większe niż często niszowe i uznawane za mało atrakcyjne zmagania kobiet. Złośliwi twierdzą, że niektóre zawody kobiet ciągle budzą mniejsze zainteresowanie niż pokazy cheerleaderek na zwykłych zawodach mężczyzn… Solą w oku staje się też faworyzowanie mistrzów sportu w wypłacanych apanażach oraz wynagrodzeniach z tytułu umów sponsorskich. Innymi słowy chodzi tu o ciągle większy w popularnym odbiorze prestiż zwycięstwa w rywalizacji mężczyzn (dowód – medal młodych polskich piłkarek!). Ta ambiwalencja istotnie może drażnić i smucić. Trudno jednak rozstrzygać o słuszności głosów domagających się „korespondencyjnej” rywalizacji kobiet i mężczyzn w tych samych dyscyplinach na identycznych warunkach. Wydaje się, że zrealizowanie tych postulatów kłóciłoby się z ideą uczynienia sportu kobiet bardziej ”medialnym”, bo np. zawieszenie siatki w meczach siatkarskich kobiet na wysokości równej tej z męskich pojedynków skutkowałoby zmniejszeniem liczby spektakularnych ataków i obron. Podobne przykłady można mnożyć  tworząc z nich poważny argument za zachowaniem aktualnych, dostosowanych do kobiecej kondycji reguł (mimo jej stałej progresji!). Krytyka, często zasłużona, spada także na historyków sportu, którzy jego chronologię i periodyzację opierają zwykle na męskich sukcesach… Integralną historię sportu trzeba pisać inaczej, czego dobrym przykładem jest specjalne wydanie poczytnego Journal of Sport History z 1991 r. poświęconego kobietom. To dobry krok w kierunku zdezaktualizowania pełnej goryczy deklaracji jednej z brytyjskich socjologów sportu: ”być kobietą oznacza być ułomną atletką, a spełnioną atletką oznacza być niewłaściwą kobietą””.

W refleksji nad przyszłością sportu kobiet dominować musi nadzieja, że nad jego rynkowym, opartym tylko na kategoriach ekonomicznego zysku rozwojem, prowadzącym niechybnie na manowce (ku jakiejś odmianie show biznesu /?/), w jakiś sposób zdoła, na miarę swych możliwości, zapanować MKOL.  Warto pamiętać, że przy rozpatrywaniu wniosków o nowe olimpijskie dyscypliny bierze się pod uwagę możliwości ich w pełni cywilizowanego, kontrolowanego uprawiania i prezentowania przez kobiety. W 2012 r. w Los Angeles na zorganizowanej przez MKOL konferencji przyjęto odnoszącą się do przyszłości kobiecego sportu „Los Angeles Declaration”. Mówi się w niej dość ogólnikowo o akceptacji wszystkich działań służących wzrostowi roli kobiet w zarządzaniu sportem i współdziałaniu, zwłaszcza z ONZ i jej agendami, w promowaniu równości płci. Pozostaje zatem ufać nie tyle w poczynione deklaracje, co w roztropność i rozsądek samych kobiet oraz tych wszystkich, którym drogie jest ich zdrowie i ze wszech miar należny im szacunek. Oblicze współczesnego sportu zmieniać może każdy widz nawet kliknięciem telewizyjnego pilota. Jeśli bowiem tymi wręcz banalnymi ruchami nie zaakceptujemy dominującej dziś wizji sportu opartej na sile, dynamice, brutalności i okrucieństwie, a trywialnym gestem okażemy atencję dla sportu pełnego elegancji, gracji, dystyngowanego piękna, pewnej delikatności i subtelności, nawet wytrzymałości tym łatwiej zaakceptujemy nawet bezpośrednie współzawodnictwo kobiet z mężczyznami…

  • Dr hab. prof. UMCS Dariusz Słapek - historyk - starożytnik, historyk sportu, autor min.: „Sport i widowiska w świecie antycznym” nagrodzonej przez portal Historia.org.pl tytułem historycznej książki roku 2010. Dyrektor Instytutu Historii Uniewersytetu Marii Curie - Skłodowskiej w Lublinie. Członek Polskiej Akademii Olimpijskiej. Członek Rady Naukowej działu historii sportu portalu Historia.org.pl 

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz