Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej w 1964. Hiszpańska Armada kontra radziecki krążownik, czyli koronacja odroczona w czasie o cztery lata


Co się odwlecze, to nie uciecze - 21 czerwca 1964 r. mogli tak powiedzieć hiszpańscy piłkarze prowadzeni przez trenera Jose Villalonga. Po przymusowym wycofaniu ich reprezentacji z Euro 1960 przez generała Franco, cztery lata później wygrali mistrzowską imprezę, bijąc w finale dawnego mistrza - Związek Radziecki. W najlepszej czwórce, podobnie jak w pierwszej edycji, zabrakło kadry Polski oraz… Luksemburga, który był jednak o krok od piłkarskiej elity!

UEFA_Euro_1964_logo.svgII Puchar Europy, choć rozgrywany w niezmienionej, okrojonej formule, był zupełnie inną imprezą niż jej poprzedniczka. Wpływ na to miało przede wszystkim większe zainteresowanie. Swój akces do zawodów zgłosiło aż 29 uczestników, a więc o dwanaście więcej niż cztery lata wcześniej. Niestety, nie obyło się bez ważnych absencji. W gronie zespołów walczących o Puchar Delaunaya zabrakło bowiem ekipy RFN. Niemcy postanowili zrezygnować z udziału w Euro, by skupić się na… Bundeslidze, której start zaplanowany był na wakacje 1963 r. Ostatecznie do eliminacji nie przystąpiła również Grecja, która prowadziła wtedy wojnę z Albanią. Jak nietrudno się domyślić, to właśnie z jej reprezentacją mieli zmierzyć się piłkarze „Hellady”. Jako że konflikt pomiędzy oboma krajami trwał od 1912 r., o sportowej rywalizacji na pokojowej płaszczyźnie nie mogło być mowy.

Porażka w cieniu piw Ernesta Pohla

Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że reprezentacja Polski była o krok od awansu do Mistrzostw Europy w 1960 r. Nie da się jednak ukryć, że kadra pod wodzą kapitana związkowego, Czesława Kruga, miała wielkiego pecha już w pierwszej rundzie eliminacji, trafiając na wielką Hiszpanię. Kwalifikacje do Euro 1964 miały być pod tym względem o wiele bardziej udane. Polacy trafili bowiem na reprezentację Irlandii Północnej. Co prawda oba zespoły nie mierzyły się dotąd na boisku, lecz wylosowanie tego rywala przyjęto nad Wisłą z entuzjazmem. „Takiego przeciwnika nam potrzeba”1 – zapewniał selekcjoner, zaś trener Ryszard Koncewicz po raz pierwszy w historii ustawił biało-czerwonych za pomocą tzw. „brasiliany”, czyli niezwykle popularnego wówczas systemu, opierającego się na grze czterema obrońcami i napastnikami oraz dwoma pomocnikami.

To jednak na niewiele się zdało. Polacy, w obecności 50 tysięcy widzów zasiadających 10 października na Stadionie Śląskim, przegrali bowiem z Irlandczykami 2:0, ponosząc trzecią porażkę w trzecim z rzędu meczu w ramach eliminacji ME. O ile cztery lata wcześniej, po porażce z Hiszpanią, komplementowano naszych reprezentantów, o tyle w 1962 r. nie skąpiono im przykrych słów. Poprawy nie przyniósł też rewanż rozegrany półtora miesiąca później w Belfaście. Zakończył się takim samym wynikiem, jak „chorzowski bój„. Polacy nie zbliżyli się więc nawet o krok do turnieju finałowego w Hiszpanii. Win za niepowodzenie nie można zrzucić nawet na karb braku Ernesta Pohla w spotkaniu rewanżowym, choć niewątpliwie jego nieobecność była odczuwalna. Jak doszło do absencji znakomitego zawodnika Górnika Zabrze? Po porażce 2:1 z Czechosłowacją w Bratysławie, razem z Lucjanem Brychczym i Janem Liberdą pozwolił sobie zamówić kilka piw na pomeczowej kolacji. W efekcie doszło do wymiany zdań pomiędzy nim, a prezesem PZPN - Marianem Rybą, która poskutkowała dwuletnim zawieszeniem ”polskiego di Stefano” w prawach reprezentanta kraju. W kolejnych eliminacjach do ME już nie zagrał…

Luksemburg o krok od elity

Pogromcy Polaków również nie zrobili furory na Euro, nie kwalifikując się do „Final Four” imprezy. W odróżnieniu od kadry Czesława Kruga, mieli solidne wytłumaczenie swojego niepowodzenia. Na drodze Irlandii Północnej, w 1/8 rozgrywek, stanęli bowiem sami Hiszpanie.

Już w kontekście pierwszej edycji zawodów, wiele osób upatrywało w drużynie z Półwyspu Iberyjskiego jednego z głównych kandydatów do tytułu mistrzowskiego. Wówczas na ich drodze do tytułu stanął… generał Franco, zabraniając swoim piłkarzom, ze względów ideologiczno-politycznych, wyjazdu na mecz do Związku Radzieckiego. Reprezentanci Hiszpanii musieli więc odłożyć swoje ambicje o cztery lata. Gdy w listopadzie 1962 r. przystępowali do eliminacji, w ich szeregach nie było już lidera drużyny sprzed czterech lat, Alfredo di Stefano. Jednak jego miejsce zajęli nie mniej utalentowani „rodacy„. Wymienić tu trzeba przede wszystkim ofensywny tercet: Amancio Amaro, Marcelino oraz Pereda wspierany przez zdobywcę Złotej Piłki magazynu ”France Futbol” za 1960 r., Luisa Suareza. Zestawiając ze sobą te cztery nazwiska, układa nam się obraz drużyny niemal doskonałej.

Mimo to, podopieczni Jose Villalongi napędzili swoim kibicom sporo strachu. Co prawda Amancio wyprowadził zespół na prowadzenie w pierwszym meczu przeciwko Irlandii Północnej, lecz tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego rywale doprowadzili do wyrównania. Nieudolna i nerwowa gra przyszłych Mistrzów Europy była przez nich kontynuowana także w Belfaście. Mimo naporu gospodarzy, to Hiszpanie, za sprawą doświadczonego Francisco Gento, mogli cieszyć się z wygranej i awansu do 1/4 rozgrywek. W niej natomiast bardzo łatwo rozprawili się z… Irlandią, awans pieczętując już praktycznie w pierwszym meczu wygranym 5:1 (Fuste oraz Amancio i Marcelino po dwie).

Ciekawie było również w pozostałych parach. Węgrzy dwukrotnie pokonali Francuzów (3:1 i 2:1), a ZSRR po remisie 1:1 ze Szwecją, na swoim terenie nie dał szans rywalom, wygrywając w Moskwie 3:1. Najwięcej emocji dostarczyło jednak starcie Danii z… Luksemburgiem, który wcześniej odprawił z kwitkiem Holendrów. Już pierwszy mecz z Duńczykami, zakończony remisem 3:2, pokazał, że wskazanie faworyta w tym spotkaniu będzie niezwykle trudne. Okazało się to prawdą. W rewanżu ponownie zabrakło rozstrzygnięcia, wobec czego o awansie do finałowej czwórki miał zadecydować dodatkowy baraż. W meczu rozegranym w Amsterdamie lepsi okazali się reprezentanci Danii, którym wyjazd do Hiszpanii zagwarantował najlepszy strzelec eliminacji, Ole Madsen. Złote trafienie było dla niego bramką nr 11 w drugiej edycji imprezy.

79 tysięcy kibiców i oszustwo operatora

Tym sposobem, awans do turnieju głównego wywalczyli Węgrzy, Duńczycy, obrońcy tytułu ze Związku Radzieckiego, oraz Hiszpanie, których wybrano na gospodarza zawodów. To właśnie oni zainaugurowali mistrzowskie granie, gdy na Estadio Santiago Bernabeu podjęli Madziarów. O losach pojedynku musiała zadecydować dogrywka, w której bramkę na wagę finału strzelił Amancio. Hiszpanie, choć zmęczeni, mogli skupić się na walce o złote medale, czekając na informację o tym, kto będzie ich rywalem. Dwie godziny później, ze stolicy Katalonii dotarła wiadomość: ZSRR pokonał Danię 3:0 i to z zespołem trenera Konstiantina Bieskowa przyjdzie mierzyć się gospodarzom.

Trudno ocenić kto był faworytem starcia gigantów. Z jednej strony stanęli bowiem Jaszyn, Woronin, Szesterniew, Poniedielnik i Iwanow, zaś naprzeciwko nich znalazły się takie tuzy jak Suarez, Marcelino, Pereda, Amancio oraz wybrani do najlepszej jedenastki mistrzostw: Olivella i bramkarz Iribar. Spotkanie, rozegrane w obecności 79 kibiców przybyłych na Estadio Bernabeu, rozpoczęło się lepiej dla gospodarzy, którzy za sprawą Peredy wyszli na prowadzenie już w szóstej minucie. Ich radość trwała jednak tylko 120 sekund, bo właśnie po takim czasie Husainow doprowadził do wyrównania, wykorzystując błąd Iribary.

Gdy zarówno trenerzy oraz zawodnicy, jak i kibice oczekiwali dogrywki, Hiszpanie zaprezentowali błysk geniuszu, udowadniając, że tkwi on często w prostocie. Długie podanie Rivilli otrzymał strzelec pierwszej bramki - Pereda, wrzucając po chwili piłkę na przedpole. Tam dopadł do niego Marcelinio, pokonując legendarnego Jaszyna. Złote trafienie przeszło do historii pod znakiem skandalu. Na skutek montażu hiszpańskiej telewizji, zamiast Peredy współautorem bramki okazał się Amancio! Powodów tej manipulacji należy upatrywać w sympatiach generała Franco, który był wielkim kibicem Realu Madryt. Tymczasem Pereda na co dzień przywdziewał barwy katalońskiej Barcelony… Na szczęście podobnymi podziałami nie przejmowali się sami piłkarze, dając temu wyraz w piękny czerwcowy wieczór 1964 r. Warto odnotować, że brązowe medale zawisły na szyjach Madziarów, którzy w meczu o trzecie miejsce pokonali Danię 3:1.

Bibliografia:

  1. Batko W., EURO – Historia Mistrzostw Europy, Katowice 1992.
  2. Biało-czerwoni. Dzieje Reprezentacji Polski (2) 1947-1970. Encyklopedia piłkarska FUJI t. 14, pod red. A. Gowarzewskiego, Katowice 1995.
  3. Godek A., Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, Poznań 2004.
  4. Gowarzewski A., EURO dla orłów. Historia Mistrzostw Europy, Katowice 2012.
  5. Lipoński W., Historia Sportu, Warszawa 2012.
  6. Szczepłek S., Moja osobista historia futbolu: Tom 1 Świat, Kraków 2016.
  7. Szczepłek S., Moja osobista historia futbolu: Tom 2 Polska, Kraków 2016.
  8. Wojciechowski K., Kronika Mistrzostw Europy 1960-2004, Poznań 2008.

Prasa:

  1. „Przegląd Sportowy” (1962-1964)

Strony internetowe:

  1. http://www.przegladsportowy.pl/pilka-nozna/euro-2012,euro-1964-hiszpania,artykul,24963,1,1016.html
  2. http://www.uefa.com/uefaeuro/season=1964
Cykl "Tydzień z Euro" powstaje przy współpracy z Wydawnictwem Sine Qua Non

Cykl „Tydzień z Euro” powstaje przy współpracy z Wydawnictwem Sine Qua Non

Korekta: Jagoda Marek

  1. A. Gaworzewski (red), Biało-czerwoni. Dzieje Reprezentacji Polski (2) 1947-1970. Encyklopedia piłkarska FUJI t. 14, , Katowice 1995, s. 110. []

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz