Film Wojenny na Weekend – „Zulu”


Niecodzienna tematyka wojen kolonialnych, brytyjski do bólu Michael Caine w krwistoczerwonym mundurze i zastępy dzikusów atakujących zagubiony pośród afrykańskich pustkowi posterunek poddanych Jej Królewskiej Mości. Ten film nakręcony w okresie dekolonizacyjnej histerii nie zakłada żadnych masek.

22 stycznia 1879 r., kiedy nad imperium, nad którym nie zachodziło słońce, panowała królowa Wiktoria, doszło do bitwy pod Rorke’s Drift. Była to mała stacja misyjna w Natalu, będącym dziś jednym z krajów związkowych RPA. Ten kraik sąsiadował z silnym państwem Zulusów, które w pierwszej połowie 1879 r. spróbowało swoich sił w walce z Wielką Brytanią i w efekcie rozpadło się. I chociaż pod Isandhlwaną, w bitwie stoczonej tego samego dnia, kiedy walczono pod Rorke’s Drift, Zulusi pokonali i wyrżnęli niemal do nogi 850 Brytyjczyków i 800 Afrykańczyków ze służb pomocniczych, a potem wygrali jeszcze kilka starć, to ostatecznie brytyjski lew pożarł przeciwnika bez większych problemów.

Pod Rorke’s Drift starło się 139 Brytyjczyków i 4000 Zulusów. Przewaga (niemal trzydziestokrotna!) była oczywiście po stronie Afrykańczyków, jednak broń palna i wyszkolenie ludzi dowodzonych przez por. Charda i Bromheada umożliwiły odniesienie druzgocącego zwycięstwa, które znakomicie podsumowują liczby – poległo 550 atakujących i 17 obrońców.

Film jest wiernym odtworzeniem owych wydarzeń. Pokazuje zarówno preludium bitwy, jak i jej epilog, w tym pobojowisko. Bardzo interesująca jest scena budowy mostu przez saperów Jej Królewskiej Mości. To pokazuje, że Anglicy i inni Europejczycy dbali w swoich koloniach o postęp cywilizacyjny. Sprawą absolutnie pomijalną jest to, że przecież dzięki mostom i drogom szybciej można było przerzucać wojska do tłumienia kolejnych zamieszek.

Sama bitwa jest niczym więcej, jak rzezią. Dobrze przygotowane i zdyscyplinowane Czerwone Kurtki odpierały ataki fal Zulusów ogniem jednostrzałowych Martini-Henry. Co prawda atakujący podchodzili blisko, czasem rażąc włóczniami pierwsze linie, jednak ostatecznie to oni ponieśli dramatycznie wysokie straty. Ciekawostką jest, że z okolicznych wzgórz dokonali ostrzału ze zdobycznej broni, jednak z powodu słabego wyszkolenia Zulusów był on mało groźny.

Dla Brytyjczyków ta potyczka jest również historyczną ciekawostką, ponieważ żołnierze, którzy wzięli w niej udział, zostali odznaczeni aż 11 Krzyżami Wiktorii, co jest najwyższą liczbą przyznaną za pojedyncze starcie.

Jednak fabuła nie jest tak istotna, jak galeria postaci, jakie występują w filmie. Jedynymi cywilami przewijającymi się przez ekran są szwedzki pastor i jego córka, starający się nawrócić dzikie plemiona na chrześcijaństwo – po wybuchu walk schronili się w zabudowaniach misji. Zaś Margaretta Witt, grana przez Ullę Jacobsson, jest jedyną kobiecą postacią w produkcji.

Najlepszy z najlepszych jest jednak arystokratycznie wyniosły i brytyjski jak herbata o 17.00 młody Michael Caine. Jego konflikt o dowództwo ze starszym por. Chardem, w którego wcielił się Stanley Baker, jest niezwykle realny dzięki naturalnej impertynencji aktora. Wspaniałe jest też jego poczucie wyższości, które można zauważyć w czasie odpierania kolejnych fal uzbrojonych w krótkie włócznie Zulusów. Inną bardzo brytyjską postacią jest Frank Bourne, postawny sierżant z imponującym wąsem. Jego naturalnymi wrogami są obijający się lub głupi podwładni. Do roli wybrano Nigela Greena, który okazał się być bardzo podobny do podoficera spod Rorke’s Drift.

Jedyną czarnoskórą postacią, której nadano osobowość, jest król Cetshwayo, grany przez jego prawnuka, wodza Mangosuthu Buthelezi. Poza nim Zulusi są masą rzucaną do frontalnych ataków na umocnionego i lepiej uzbrojonego przeciwnika. Niczym nie różnią się od mas czerwonoarmistów w choćby Wrogu u bram czy Talvisocie.

Obraz jest sugestywny, zaś sceny batalistyczne – o ile można tak powiedzieć – zostały nakręcone przyjemnie i przystępnie. Oczywiście razi użycie farby imitującej krew czy sztuczne, teatralne pozy przyjmowane przez umierających, ale dość interesująca fabuła oraz świetne aktorstwo Michaela Caine’a połączone z miłym głosem lektora, Richarda Burtona, i idealnie dopasowaną ścieżką dźwiękową łączącą tradycje marszowe z motywami plemiennymi pozwalają polecić ten film na sobotni wieczór.

 

Tytuł polski: Zulu

Tytuł oryginalny: Zulu

Reżyser: Cy Endfield

Wytwórnia: Paramount Pictures

Muzyka: John Barry

Premiera: 1964

Czas trwania: 139 min.

 

Redakcja merytoryczna: Artur Markowski
Korekta: Jagoda Marek

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.

1 komentarz

  1. Gabriela pisze:

    Zulusi pokazani w filmie szacowani są jako „masa” i porównywani do „czerwonoarmistów”, więc nie zgadzam się z tymi łatami! To kunsztownie zgrani wojownicy robią ten film, a sceny batalistyczne z ich udziałem, czy to aktorzy, czy naturszczycy, wojsko, czy studenci wyższej szkoły baletowej, prowadzą ten film przez busz realiów historycznych i politycznych, z amerykańskim landszaftem w tle. To „przyjemna” taktyka wojenna Zulusów trzyma w napięciu i cieszy estetyką. W zderzeniu dwóch cywilizacyj zadawania śmierci wygrywają tu „dzikusy”. Wstrząsająca jest ostatnia scena wojennego napięcia, gdy potężna armia rezygnuje z rzezi, wycofuje się, po czym wraca, by złożyć hołd strwożonemu przeciwnikowi za jego... dzielność i odwagę. To, że naiwni „dzicy” uwierzyli w równie rycerską strategię Europejczyków, Europie nie pochlebia. Bez przesady zatem o walorach brytyjskiej konkwisty, brakuje jeno żalu, że się skonczyła. Bez Zulusów nie byłoby filmu o wojnie zuluskiej. Bez Brytyjczyków nie byłoby wojny. Piszę to bez najmniejszej poprawności politycznej. Ten film sam w sobie jest poprawny, bo pięknie Zulusów ukazuje, od tytułu, po ostatnią scenę!

Odpowiedz