Stanisław Chemicz „grałem w 12 derbach Krakowa” |
Stanisław Chemicz piłkarska gwiazda Cracovii i trenerska Wisła Kraków opowiada nam o swojej kolekcji piłkarskich eksponatów oraz derbach Krakowa, w których grał aż 12 razy.
Jest Pan posiadaczem wielu cennych przedmiotów piłkarskich, które są tutaj eksponowane (Wystawa „Do przerwy 1:0” red.). Jak Pan wszedł w ich posiadanie?
Stanisław Chemicz: Odkąd pamiętam zawsze interesowałem się sportem i historią sportu. Byłem zawodnikiem ligowym, a później trenerem. Prowadząc kwerendę źródłową przy pisaniu pracy doktorskiej na temat sportu w Krakowie w latach 1939-1945 r. miałem możliwość wejść w posiadanie tych eksponatów wraz z Panem Aleksandrem Wodką. Zostały mi one ostatecznie przekazane w ramach jego i moich zainteresowań. Chciał, by je jeszcze kiedyś wykorzystał.
To są wyjątkowe eksponaty, wśród nich są najstarsze buty i piłka nożna w Polsce...
- Ale nie tylko. W 2004 r. przekazałem materiały drukowane do Biblioteki Jagiellońskiej. Wśród nich było 28 dyplomów, 525 zdjęć i konspiracyjne rękopisy. Te, które się ostały jak buty piłkarskie, piłki i puchary z 1940 r. z przyjemnością przekazałem na tę wystawę. Spodobało mi się zaangażowanie i zapał kierownictwa. Moim życzeniem byłoby to, by jak najwięcej młodzieży zobaczyło jak bardzo zmienił się sprzęt piłkarski prze tyle lat, taka wystawa to też sposób na wychowanie.
Organizatorzy bardzo często podkreślali Pana rolę przy tworzeniu ekspozycji. Dzięki Pana wszechstronnej wiedzy stał się Pan pierwszym konsultantem muzealników, to prawda?
- To moje hobby. Pracując przez 35 lat w Wiśle starałem się zorganizować coś w formie muzeum, ale nie mogłem dojść do porozumienia z działaczami. Tutaj miałem wręcz zaszczyt przekazać te rzeczy, by różne pokolenia mogły je oglądać. Chciałbym, by był to pewien ślady jaki po mnie pozostanie.
Był Pan zawodnikiem Cracovii, a potem trenerem Wisły Kraków, takie transfery to rzadkość...
- Ja przede wszystkim nie jestem rodowitym krakowianinem. Jestem ze Lwowa, a w ramach repatriacji przyjechałem z rodzicami do Jeleniej Góry, by następnie trafić do Krakowa na studia w AWF. Zagrałem w 285 meczach Cracovii w I i II lidze. Gdy skończył się czas zawodnika zostałem trenerem. Taką propozycję złożył mi kolega ze studenckiej ławy Wiesław Lendzion i ja ją przyjąłem. Zostałem w Wiśle przez 35 lat, jestem twórcą jej szkółki piłkarskiej, która obchodzi w tym roku jubileusz 25 lecia, ale już w Wiśle nie pracuję.
Pan pewnie grał w w derbach Krakowa, czy da się je porównać z dzisiejszymi?
- Grałem w 12 derbach licząc także mecze towarzyskie. Muszę powiedzieć, że jest to nieporównywalne. Dlatego, że tamte derby były spokojniejsze, nie było takich napięć, mimo iż rywalizacja sportowa była duża. Jednak atmosfera była zupełnie inna. Jedna rzecz wtedy uderzała, mianowicie to, że przez te 10 lat jak grałem w derbach nie palono szalików, czy koszulek klubowych. Oczywiście każdy kibicował, ale nie pamiętam bijatyk na stadionie.
Proszę sobie wyobrazić, ze na Cracovii obok trybun był tor kolarski, na których siedziało w sumie 30 tys. ludzi. Dziś ze względów bezpieczeństwa nie byłoby to możliwe, a wtedy nikomu nic się nie działo.
W okresie PRL inaczej się kibicowało, były szaliki klubowe, albo sektorówki na początku spotkań?
- Nie, przychodziło się i śpiewało. Co najwyżej, czego nie ukrywam kibice wnosili środki wysokoprocentowe, ale nie było wulgarnych przyśpiewek. Brak było epitetów między kibicami drużyn przeciwnych.
Podobno największą obrazą dla sędziego było wykrzyczenie hasła „wydoić kanarka”...
- Sędzia kanarki doić, tak się krzyczało, ale nie było takich epitetów jak dzisiaj. Często jestem zbulwersowany niektórymi zachowaniami kibiców.
Gdy grał Pan w piłkę na stadionach była większa frekwencja?
- W lidze to zależało od drużyny. W meczach derbowych, czy z Legią Warszawa lub Górnikiem Zabrze zawsze były tłumy. Jednak miał też kto przyciągać na stadion. Przyjeżdżały takie nazwiska jak Lubański, Sołtysik, Pohl, Lentner, Deyna, Gadocha czy Lato.
Podobno w czasach, gdy grał Pan zawodowo posiadanie na podwórku piłki skórzanej to było coś. Piłkarze jako dzieciaki grali zośką dzięki czemu mieli doskonałą technikę na boisku...
- Nie było wtedy takich możliwości zdobycia piłki jak w tej chwili. Na podwórkach między blokami grało się piłką do tenisa albo zośką wykonaną z włóczki, kawałka ołowiu i druta, który to wszystko spajał. Grało się na małe, duże bramki, podwórko na podwórko. Technika wszystkich była można powiedzieć wyborna. Przede wszystkim był bardzo duży zapał, każdy chciał grać w piłkę. Dzisiaj jest odwrotna sytuacja, dużo tego wszystkiego jest, a zapału mniej.
Ja jako trener prowadziłem zajęcia w szkółce i Reprezentacji juniorów do lat 16 i 18. W sumie w 164 meczach. Gdy chciałem by zawodnik podbił mi piłkę tenisową lub zośkę, to Ci najlepsi dawali radę po 5 razy. Ja miałem kolegów, którzy potrafili podbić je po 100 razy. Jednak chyba wtedy była większa motywacja do gry. Zwłaszcza w latach 50, które były bardzo ciężkie. Sport, a przede wszystkim piłka nożna były sposobem na wybicie się.
* dr Stanisław Chemicz (ur. 1940 r.) - Zawodnik piłkarski (285 meczów w Cracovii), trener w Wiśle Kraków (przez 35 lat) i grup juniorskich Reprezentacji Polski w piłce nożnej. Twórca i animator piłkarskiej szkółki Wisły Kraków. Ma tytuł doktora, który uzyskał w krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Napisał dwie książki: Piłka nożna w okupowanym Krakowie i Sport w Krakowie w latach 1939-1945.
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.