„Bardzo polska historia wszystkiego” – A. Węgłowski – recenzja |
Jasno się wyrażę zaznaczając, że targają mną takie teksty, jak żółta febra o poranku. Ale też z pokorą przyjmuję różne punkty widzenia i wiem, że nie muszę chwalić Adama Węgłowskiego, bo tak wypada. Chwalę jednak, bo popularyzację historii mam za tak samo ważną dziedzinę, jak jej naukową matkę. A „Bardzo polską historię wszystkiego” najmniej polecam zwolennikom prawd absolutnych.
W całym tym pisaniu chodzi o atrakcyjność. O zaciekawienie odbiorcy. Dalej dokładać można inne, poważne sprawy. Choćby potrzebę przywrócenia narodowego poczucia dumy. Może i wspólnoty. Wypełnianie misji podtrzymywania mitów znanych lub odkrywania chwały zapomnianych bohaterów są argumentami dla uzasadnienia równie dobrymi. Wybierzcie sobie, który chcecie, najlepiej jeszcze przed przeczytaniem.
Proponowane przez Węgłowskiego przerobienie tekstów, nad którymi pracował pierwotnie i publikował w „Focusie Historia” ma dwie zalety. Pierwszą, że służą dwa razy - jako materiał dziennikarsko świeży i jako smaczny, odgrzany kotlet. Dobra, niech bedzie bigos, bo ten wielokrotnie odgrzewany smakuje tylko lepiej, a kotlet przecież nie zawsze. Zaletę drugą, że publicystyka historyczna, podobna reportażom, coraz częściej przenosi się do publikacji książkowych, bo jedynie tam ma szansę przeżyć efemeryczność współczesnych mediów i zyskać szacunek czytelników odrobinę większy, niż uczciwie zapracowany brud za paznokciami rolnika.
I sprawdźmy, w jakie to tematy Adam Węgłowski się wgryza, żeby znaleźć tropy polskości postaci - czasem rzeczywiście wielkich, a czasem tylko plastikowo popularnych. Zaczynamy lekturę od tropów, prowadzących do wierzeń. Do Erzulie Dantor, czarnej bogini voodoo, niezmiernie podobnej do naszej Matki Boskiej Częstochowskiej. I co w opowieści dziwnej treści łączy się nićmi spekulacji historycznych z innym polonicum, czyli zbrojną wizytą paru tysięcy polskich żołnierzy, wysłanych przez Napoleona na wyspę San Domingo, dzisiaj lepiej znaną pod nazwą Haiti. Takich rozdziałów jest w książce, ile palców u rąk, ale bohaterów jest znakomicie więcej, bo do samego tylko Indiany Jonesa trzeba było użyć kilku polskich podróżników i odkrywców, z których każdy ma jednak sukcesy prawdziwe, nie filmowe. W pierwszym rzędzie stają: Malinowski, Michałowski, Ossendowski, Fajtlowicz, Poznański i Kubary. W innym miejscu, gdzie Ian Fleming tworzy postać największego ze szpiegów (filmowych), na drodze jego życia pojawia się najprawdziwsza kobieta-szpieg, Krystyna Skarbek, która wpływa nie tylko na postać Jamesa Bonda, ale też na życie prywatne pisarza. I, zamiast sprawę uprościć, dokladnie ją gmatwa.
Czasem jednak udaje się dojść do realnego rozwiazania zagadki, jak choćby przy rzekomym ojcostwie hrabiego Mikołaja Przewalskiego, który miał być tatusiem... Stalina. Wyjaśnienie przyniosły potrzeby bolszewickiej propagandy. Postać Józefa Wissarionowicza, zawsze tajemnicza, w największym nasileniu kultu jednostki uległa deformacjom nie tylko w opisie, ale i w wizerunku. Kaukaskie rysy dyktatora nieco wygładzono, dając mu twarz Europejczyka - ojca narodów. Do namalowania upowszechnianego po wojnie portretu Stalina wykorzystano twarz badacza i odkrywcy Przewalskiego, a później dorobiono do tego krążącą po kremlowskich kuluarach legendę, której sam wódz nigdy nie zaprzeczał, a wręcz dokładał jeszcze kilka innych nazwisk do postaci, z którymi spotkać się mogła jego matka w młodości i które ową tajemnicę tylko pogłębiały.
Podobnie było z próbą rozwiązania po latach tej i jeszcze jednej z opisanych zagadek, kiedy do pomocy zaprzęgnięto najnowocześniejsze badania genetyczne, związane z kodem DNA. I niby wyniki przerwać powinny dyskusję, a dotychczas rozpatrywana hipoteza natychmiast upaść, ale oczywiście, nie wszystkich poszukiwaczy takie dowody przekonują. Więc nie podpowiem tu, w jakim miejscu i dlaczego tak się właśnie dzieje, że czasem poszukiwanie polskości znanych postaci może na rafach rozbić. Bo proponowana zabawa tkwi w poszukiwaniach, a nie w znalezieniu. Dlatego też wszystkich rozdziałów zapowiadał nie będę, zostawiając chętnym możliwość delektowania się podążaniem za myślą i opisem autora. Znajdą zestawione obok skojarzenia i fakty, które dotychczas się ze sobą nie zawsze wiązały. Dziennikarska dociekliwość, detektywistyczne podejście do historii i narracja uwydatniająca wspólne z czytelnikiem poszukiwanie tajemnic, mogą wciągnąć i nawet - według podstawionego wzoru - powinny tak zadziałać.
Czasem tylko mi zgrzyta,że poszukiwanie jest prowadzone na siłę, choć układanka od początku niezbyt pasuje, nawet w tej dość lekko potraktowanej więzi między jej elementami. Nie wywlekając zbyt wiele przyznam, że takim słabszym ogniwem jest dla mnie opowieść o piłkarzu Rozitskym, grającym niegdyś w barwach Realu Madryt i FC Barcelona, któremu polskość wepchnięto trochę na siłę. Dziennikarskie domniemania mogą zmieniać naszą fantazję, ale nie powinny wpływać na zmiany historii drużyny, skoro potwierdzenia o narodowości tego piłkarza brak. Jednak znów uderza zastanowienie - może tak być miało, że skoro inni bez wahania przerabiają historię na własne potrzeby, to dlaczego Polska ma być w tym względzie zapóźniona? Kto zechce, niech pomaga w budowaniu naszych narodowych mitów, nie tylko tych wielkich. Niech bawi się historią, bo nadmiar powagi i samobiczowanie nad klęskami powstań, czy też ciągłymi pretensjami wobec bliższych i dalszych sąsiadów, może doprowadzić do stanu wymiotnego, czego Polakom absolutnie nie życzę.
Kto potrzebuje informacji technicznych niech wie, że książka jest poręczna. Czyli kompleksowo taka, jaka miała być. Lekka w czytaniu i łatwa w odbiorze, bezpieczna w plecaku. Jeśli dziadek zapomniał okularów, to może da radę czytać i bez nich, ponieważ czcionka jest dość duża. Ilustracji nie za wiele, ale do zobrazowania poszczególnych rozdziałów wystarczy i taka pigułka. Uzupełnieniem, którego nie przeceniam, ale chętnie zauważam, są: wybrana bibliografia oraz indeks nazwisk. Okładka zachęca. Ja podsumowuję - bigosu od Węgłowskiego warto spróbować.
Plus Minus
Na plus:
+ oryginalny pomysł autora, szukającego śladów polskości
+ ciekawe wciąganie czytelnika w narrację
+ „drugie życie” materiałów dziennikarskich
Na minus:
- wyjątki, w których autor na siłę brnie w opowieść
Tytuł: Bardzo polska historia wszystkiego
Autor: Adam Węgłowski
Wydawca: Znak Horyzont
Data wydania: 2015
Okładka: twarda
ISBN: 978-83-240-3048-4
Liczba stron: 318
Cena: ok. 35,00 zł
Ocena recenzenta: 8,5/10
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.