Sprzedać historię. O blaskach i cieniach obchodów Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych |
Kiedy 1 marca ogłoszono nowym świętem państwowym, opinia publiczna podzieliła się. Jedni mówili, że jest to niepotrzebne, drudzy wskazywali, że sumienia wielu Wyklętych nie są bez skazy. Sugerowano także, że to zagrywka polityczna. Ja się cieszyłem, że pokaże się biografie niepokorne, po latach zapomnienia przedstawi je w pełnym świetle i swoje zdanie podtrzymuję także dziś. Wizerunki niezłomnych żołnierzy, banitów wyjętych spod czerwonego prawa, mocno działają na wyobraźnię, uderzając w najczulszy punkt wielu Polaków – uczucia narodowe. Z roku na rok, obserwując media i śledząc doniesienia prasy, można odnieść jednak wrażenie, że jako naród nie znamy umiaru.
Dzień pierwszego marca zagościł już na stałe w kalendarzu obchodów narodowych Polaków. Obok rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, odzyskania niepodległości czy obchodów trzeciomajowych Dzień Żołnierzy Wyklętych to jedna z najważniejszych dat w kalendarzu. Nikt nie podejrzewał, że nowe święto ustanowione przecież w 2011 r. zyska taką popularność. Z roku na rok obchody stają się coraz bardziej huczne, a wspólnie z nimi rośnie forma, która pociąga za sobą ferment związany z kwestią samych Wyklętych. W działania na rzecz bohaterów niepodległej Polski angażuje się Kościół, partie polityczne i obserwująca to wszystko lewa strona. Doprowadziliśmy do sytuacji, kiedy większą uwagę zwraca się na to, kto jest bardziej ultra-patriotyczny, co także przekłada się na dyskurs polityczny.
Polska zdecydowanie podzieliła się na dwa obozy: wspierający ideę kultywowania pamięci Żołnierzy Wyklętych oraz tych, którzy coraz głośniej mówią o ich zbrodniach. Pierwsza grupa ma zdecydowaną przewagę, o czym świadczą organizowane w różnych miejscach kraju marsze pamięci, wiece czy odczyty. Kiedy jednak bliżej przyjrzymy się biografiom tych, którzy na ołtarzu ojczyzny złożyli najwyższą ofiarę, uderza fakt, iż w większości przypadków nie przebierali w środkach. W momencie, kiedy w oczach tych, których bronili, nie byli już bohaterami walczącymi z okupantem, musieli skupić się na przetrwaniu. Po zakończeniu wojny i „wyzwoleniu„ kraju doszło do rozbicia organizacji podziemnych w serii fałszywych amnestii. Szerząca się propaganda komunistyczna kształtowała obraz reakcyjnego bandyty siejącego niepokój wśród szczęśliwych i pracowitych obywateli odrodzonej ojczyzny, burzącego ład i porządek, niszczącego efekty odbudowy. Wszelkie zbrodnie występujące na terenach objętych działaniami Leśnych Żołnierzy były zrzucane na karby tych, którzy nie godzili się na nową rzeczywistość. Propaganda przynosiła efekty, a slogany były powtarzane nawet przez niedorostki kopiące szmaciane piłki na zrujnowanych ulicach powojennej Polski. W tej sytuacji ukrywający się zostali postawieni w bardzo ciężkiej sytuacji, bo prócz walki o coraz bardziej nierealne ideały i wyczekiwania na III wojnę światową, musieli walczyć o własne przetrwanie. Skończył się czas, kiedy ludność wspierała swoich bohaterów i obrońców przed Niemcami. Teraz ci, którzy ”żyli prawem wilka”, sami stali się ciężkim brzemieniem i zwierzyną w polowaniu.
W Polsce po 1989 r. przypomniano sobie o „Nilu„, „Ogniu„, „Ince”, ”Burym” i tysiącach innych. Przyczyn, okoliczności i celu przywołania ich pamięci nie trzeba nawet specjalnie się doszukiwać. Oczywista w tym czasie zmiana frontu politycznego i wyzwolenie pamięci uciskanej przez lata spowodowała zwrócenie do tych, którzy zostali przez poprzedni ustrój zdeptani. Wskazało się jasno tych, którzy ich mordowali, tych którzy obiecywali amnestie, tych którzy organizowali obozy i wywózki na Syberię. Wskazano Rosjan jako wrogów ideologicznych, zagrożenie dla jedności europejskiej czy w końcu jako memento dla żyjących dziś.
Świeżo po obchodach Dnia Żołnierzy Wyklętych warto także krytycznie spojrzeć na mieszankę (być może wybuchową), jaka tworzy się wokół święta. Trzy dni temu miała miejsce manifestacja patriotyczna w Hajnówce w Województwie Podlaskim. Wśród tych, których pamięć przywoływano pod kościołem Podwyższenia Krzyża Świętego, znalazł się Romuald Rajsa, pseud. „Bury„, który w styczniu i lutym 1946 r. dokonał ze swoim oddziałem pacyfikacji kilku wsi zamieszkałych przez Białorusinów i Ukraińców. IPN określił te działania jako noszące znamiona ludobójstwa. Niezwykle mocne okazały się także reakcje tłumu mieszkańców, który podobno skandował hasła ”morderca”. Kościół Katolicki poprzez organizacje nabożeństw i wydawanie zezwoleń na wiece pod świątyniami czynnie angażuje się w współorganizowanie tego typu inicjatyw. Ponadto coraz częściej poprzez obecność księży podczas obchodów. Kościół, młoda prawica, ultrapatriotyzm i morderstwa – wszystko miesza się i spaja w całość. Taki obraz wręcz przeraża.
Podczas obchodów w Krakowie odsłonięto pomniki dwóch Niezłomnych – Hieronima Dekutowskiego „Zapory„ oraz Józefa Franczaka „Lalka„. Obaj niezwykle pozytywnie zapisali się w czasie okupacji, a ich działania można zdecydowanie określić mianem bohaterskich. Włodarze Krakowa najwyraźniej zapomnieli jednak, że „Zapora„ dokonywał po wojnie akcji skierowanych przeciwko żołnierzom LWP, którzy bez względu na, to jaką przysięgę składali, również byli żołnierzami i Polakami. Jego oddział zapisał się również niechlubnie podczas pacyfikacji wsi Moniaki na Lubelszczyźnie – chłostą karał zwolenników nowego ustroju. Podobnymi czynami wykazywał się ”Lalek”, który ukrywał się skutecznie do 1963 r. Owiane czarną legendą są również działania oddziału Józefa Kurasia, pseud. ”Ogień”, o którym, jak się wydaje, napisano i powiedziano już dostatecznie dużo.
Być może będę starał się nieco usprawiedliwić tych, których nazywamy Niezłomnymi, niemniej warto pamiętać, że często działania po jednej i po drugiej stronie dyktowane były traumą wojny. Niesklasyfikowany wtedy jeszcze syndrom PTSD, lata spędzone na walce o wolną Polskę, tragiczny triumf i następujące później lata zaszczucia, niepokoju i kształtowania obrazu zbrodniarza musiały wpływać na charakter tych ludzi. Syndrom Stresu Pola Walki szerzy się dziś wśród walczących powracających z misji stabilizacyjnych żołnierzy, którzy przecież (nie umniejszając w żaden sposób ich zasług) nie przeżyli takiego natężenia działań zbrojnych. Dodatkowo nie spotkali się oni z ostracyzmem i wykluczeniem, powrócili do kraju jako bohaterowie, co ma zdecydowanie większy wpływ na ich asekurację psychiczną.
Obchody święta generują jeszcze jedno zjawisko. Stają się areną, przy pomocy której jasno określa się strony stojące po obu stronach barykady. Nazywani są ogólnie prawicą przez tych na lewo, zaś ci na lewo stawiani są często na równi komunistami. Wiąże się to być może z faktem zatarcia znaczenia słowa „patriota„ i ”patriotyzm” w dzisiejszych czasach. Nie ukrywam jednak, że sam, stojąc naprzeciw maszerującego tłumu i słuchając ich okrzyków, mam nieco ambiwalentny stosunek do nich. Po raz kolejny twierdzę, że brak nam umiaru.
Fenomen Wyklętych wpływa w końcu na kształtowanie się popkultury. Wszechobecne symbole i postacie Żołnierzy przewijają się na bilbordach, koszulkach i internetowych memach. Jest to chwalebne, gdyż kształtuje patriotyzm, często dziś traktowany jako relikt przeszłości (mowa tu o legendarnym zdrowym patriotyzmie). Młodzi ludzie znają postacie Żołnierzy Wyklętych, a ostatnio przypomina się również sylwetki Panien Wyklętych, których pseudonimy wykrzykują jednym tchem. Jednak popkultura i marketing patriotyczny rodzą pewne obawy o spłycenie rozumienia problemu Leśnych Żołnierzy. Na końcu układu marketingowego czy też sprzedażowego zawsze jest zysk, element, który nie powinien nigdy być mieszany z pamięcią, patriotyzmem i tragicznymi historiami ludzi. Niesie zagrożenie wypaczenia obrazu bohaterów walki z komunizmem i wypaczenia sensu przekazu idei, o jaką walczyli. Proces według mnie już się rozpoczął. Z jednej strony krzewienie postaw, z drugiej fanatyczne wręcz uwielbienie. Proces już się rozpoczął i nabiera niesamowitego, nieznanego wcześniej rozmachu i powoduje spłycenie tematu.
Pojawiają się nawiązania w muzyce, od hip-hopu po poezję śpiewaną, co jest dodatkowym bodźcem dla szukających wzorców osobowych gimnazjalistów i licealistów, którzy następnie bardzo często angażują się w grupy rekonstrukcyjne. Obchody Dnia Żołnierzy Wyklętych wydają się puste bez mundurów, granatów i błysku broni. To bardzo ważne i potrzebne, aby prostemu odbiorcy zasygnalizować szerszy problem. Ludzie prezentujący ten nurt rekonstrukcji posiadają zazwyczaj wiedzę na temat obrazów, które prezentują, i próbują przekazać je widzom uczestniczącym w obchodach. Oby nie przybrały one jarmarcznego wymiaru, do którego wszak jeszcze daleko, niemniej istnieje niebezpieczeństwo spłycenia również tego typu celebracji.
Ocena, jak zwykle w takich przypadkach, jest bardzo trudna. Z jednej strony to niezłomni herosi do końca stojący przy swoich ideałach, z drugiej ludzie dopuszczający się kradzieży i morderstw banici. Podobne problemy występują z oceną żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego w ZSSR i partyzantów Armii Ludowej. Czy byli oni patriotami, czy zdrajcami? Sprzedawczykami czy bohaterami? Należy postawić sobie pytanie, czy istnieje jakakolwiek możliwość jednoznacznej oceny moralnej działań żołnierzy AK, NSZ, AL, 1. AWP etc. tylko na podstawie tego, gdzie przyszło im walczyć i jakiego orzełka mieć na czapce. Czy można pominąć ich ofiarę krwi, choćby tę złożoną w trakcie prób przebicia się do Powstania Warszawskiego? Czy słuszne i moralne jest pomijanie tego? Czyż nie byli oni tak samo Polakami, czyż nie budowali II RP, a następnie nie poświęcili się budowie nowej Polski w nowych realiach politycznych? Orzełki, nawet i te bez korony, musiały cieszyć. Zresztą czas wojenny wypruł ludzi z ideałów, a rzeki krwi przelane w trakcie 6 lat wojny zniechęciły do walki i skłoniły do poszukiwania spokoju, choćby i pod rządami komunistów. Trzeba było pracować, budować, jeść i zwyczajnie żyć. Łatwo jest nam, żyjącym w pokoju i dobrobycie dokonywać ocen post factum, zapominając, że realia lat 40. i 50. były diametralnie inne od naszych wyobrażeń i naszej współczesności. Pamięć jednak jest niezwykle wygodna, widzi to, co chce widzieć.
Temat Żołnierzy Wyklętych jest dziś tematem politycznym, a pamięć stała się orężem walki o władzę i rząd dusz, bez umiaru i smaku stosowanym przez wszystkich aktorów sceny politycznej. Słowa prezydenta Andrzeja Dudy czy Pani premier Beaty Szydło zrzeszają szeregi (czy może poszerzają?) elektoratu. Z drugiej strony postawa Janusza Palikota, diametralnie odwrotna, także wydaje się działać na jego korzyść. Decyzja o utworzeniu Muzeum Żołnierzy Wyklętych skwitowana została słowami o sprawiedliwości dziejowej. Przykłady można mnożyć. Cieszy fakt ustanowienia mundurów honorowych dla Leśnych Żołnierzy przez ministra Antoniego Macierewicza czy przypominanie zasług pracowników lasów państwowych w walce o niepodległą ojczyznę, niemniej słowa te budzą moje subiektywne wątpliwości o wydźwięk moralny. To doskonale, że temat jest podnoszony, jednak często zapomina się o głównym celu – budowie społeczeństwa obywatelskiego, opartego o uczciwą pamięć historyczną.
Ocena fenomenu, postaw czy marketingu związanego z dzisiejszym obrazem Żołnierzy Wyklętych jest niemal niemożliwa do jednoznacznego określenia. Stał się to temat modny i nośny w związku z czym wielowymiarowy. Jedni wykrzykują pod kościołami pseudonim „Burego„, inni wykorzystują „Inkę„ politycznie, pozostali patrzą na to wszystko zdezorientowani. Jako naród nie znamy umiaru. Często zapominamy o tym, iż byli to ludzie tragicznie dotknięci przez los i czas, w jakim przyszło im żyć, często upraszczamy, ale taka jest natura ludzka. Wśród tego wszystkiego są słowa samych bohaterów (być może należałoby skandować właśnie te hasła), które uświadamiają nam, z ludźmi jakiej miary przez ich historie obcujemy. Przytoczę na zakończenie jedne z najbardziej wymownych, pochodzące z listu Łukasza Cieplińskiego, pseud. ”Pług”, z dnia 20 stycznia 1951 r. do syna:
„Andrzejku! Wymodlony, wymarzony i kochany mój synku. Piszę do Ciebie po raz pierwszy i ostatni. W tych dniach bowiem mam być zamordowany. Chciałem być Tobie ojcem i przyjacielem. Bawić się z Tobą i służyć radą i doświadczeniem w kształtowaniu twego umysłu i charakteru. Niestety okrutny los zabiera mnie przedwcześnie a Ciebie zostawia sierotą. Dlatego piszę i płaczę. Ja odchodzę – Ty zostajesz by w czyn wprowadzać idee ojca. – Andrzejku: celami Twego życia to:
a) służba dobru, prawdzie i sprawiedliwości oraz walka ze złem.
b) dążenie do rozwiązywania bieżących problemów – na zasadach idei Chrystusowej. W tym celu realizować jej w życiu i wprowadzać w czyn.
c) służba ojczyźnie i narod[o]wi polskiemu [fragment nieczytelny]. Naród polski [fragment nieczytelny] i wolność. Dobrobyt i szczęście. Świat zapadł się [w] nienawiści, brudzie i złej woli. Potrzeba nowych myśli i właściwego rozwiązania, którą Chrystusowa Idea. Miłość i szczęście dostosować do potrzeb XX wieku. Trzeba potrzeby powyższe rozwiązywać w myśl danych zasad. Zasad, których istota często nie jest właściwie rozumiana przez nas”.
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.
Na forum historycznym dws.org.pl toczą się bardzo ciekawe dyskusje na temat Żołnierzy Wyklętych, czy w drugą stronę zjawiska tzw. Żołnierzy Zapomnianych, czyli żołnierzy LWP. Jedno z głównych oskarżeń, które tam pojawiło się ze strony przeciwników czczenia podziemia powojennego, jest twierdzenie, że fenomen Żołnierzy Wyklętych w ostatnich latach został całkowicie sztucznie wykreowany (IPN, tzw. środowiska pis-owskie), zaś faktycznie oddolnie funkcjonował jedynie wśród kiboli i dresiarzy. Oczywiście, nie zgadzam się z tym stanowiskiem, a argument mam następujący. Gazeta Wyborcza, TVN i podobne środowiska próbują od 25 lat, czyli ćwierć wieku, udowodnić Polakom, że system władzy III RP to coś cudownego (a w jego ramach dowalić m.in. właśnie Żołnierzom Wyklętym). Skutek jest taki, jak każdy widzi. Natomiast IPN i tzw. środowiska prawicowe nagle w kilka lat miałyby wykreować mit Żołnierzy Wyklętych? No to gratuluję im skuteczności. Jest to całkowicie nierealne z bardzo prostego powodu - właśnie oddolności tego fenomenu. To nie PiS ma takie potężne możliwości propagandowe (za pomocą jednej jedynej instytucji, sekowanej całe lata przez przeciwników, którzy mieli 90% mediów?), ale duża część narodu tego autentycznie chciała.
Gratuluję artykułu Panie Kamilu. Pozostaję pod dużym wrażeniem nie tylko Pańskiej wiedzy, ale - przede wszystkim! - dojrzałego, wyważonego spojrzenia na fenomen lawinowo rosnącej popularności tematu. To pierwszy artykuł Pańskiego autorstwa, jaki miałem przyjemność czytać, i - zupełnie bez umiaru - zabieram się za kolejne.
Mój stosunek do Wyklętych jest w większości przypadków pozytywny. Dlaczego? Piszesz tu o braku skrupułów i umiaru przy walce z ‚własnymi rodakami’, jednak ja znam inną opinię. Polecam zapoznać się ze słowami ś.p. profesora Wieczorkiewicza, żeby uchronić się przed samodzielnymi, często dyletanckimi rozmyślaniami.
O których słowach śp. prof. Wieczorkiewicza Pan myśli?
W odniesieniu do artykułu ośmielam się zwrócić uwagę zainteresowanym, że gloryfikowanie t. zw.żołnierzy wyklętych jest niemoralne i niewychowawcze. Jest to naplucie w twarz tym wszystkim, dzisiaj już w większości nieżyjąym,którzy nie poszli do „lasu”, a podjęli trud pracy dla Polski, jakakolwiek ona była. Żołnierze wyklęci, jak i też ich londyńscy przywódcy, oczekiwali i marzyli o III wojnie światowej, co jest wręcz godne najwyższego potępienia. Kto zapewni, że w tej wojnie nie zwycięży ZSRR? Po III wojnie po Polsce została by zorana i spalona ziemie, niezależnie kto by zwyciężył. Czyżby żołnierze wyklęci o takiej Polsce marzyli? Ich tragedia zawiniona jest przez centralne przywództwo w Londynie, które nie potrafiło uzgodnić ich „statusu” w obecności Rosjan na ziemiach polskich po przejściu linii frontu. Rozwiązaniem dla nich było wstąpienie do LWP, jak to proponowali Rosjanie, ale oni „nie zostali zwolnienie z przysięgi”, jak to orzekł jeden z jeńców obozu dla wileńskiego AK w Riazaniu. Całe zagadnienie jest niezwykle złożone i źle się dzieje, że jednostronnie na nie patrzymy, tym razem ze strony „reszki”. Odsyłam do bloga „Moje opinie I i II” na Twitter UP o adresie UP72156
Gloryfikowanie Żołnierzy Wyklętych, a faktycznie powojennego antykomunistycznego podziemia zbrojnego nie jest żadnym pluciem w twarz, tym, którzy „podjęli trud pracy dla Polski”. Po pierwsze, tego typu partyzantka czczona jest i w państwach bałtyckich, i w Rumunii, i na Ukrainie. Po drugie, jeśli walka zbrojna z wrogami niepodległej Polski, czyli Sowietami i polskimi komunistami ma być pluciem w twarz, to jak ocenić polskie podziemie podczas okupacji hitlerowskiej, które obejmowało mniejszość społeczeństwa polskiego w sytuacji, kiedy reszta jakoś tam chciała tylko przetrwać. Po trzecie, nie zapominajmy, że w 1945 r. ZSRR nie posiadał jeszcze bomby atomowej, a USA - po zrzuceniu 2 bomb na Japonię - też dopiero musiałaby stworzyć nowe. Więc ewentualna III wojna światowa byłaby wojną jak najbardziej konwencjonalną, która doprowadziłaby pewnie do podobnych zniszczeń na ziemiach polskich, jak wojna z Niemcami. I na koniec - bez sensu jest twierdzenie, że powojenna partyzantka to wina wrednego Londynu, a żołnierze w lasach to byli zmanipulowani. Nie, oni też chcieli pozbycia się sowieckich okupantów, też wielu z nich oczekiwało na wojnę aliantów zachodnich z ZSRR.
Bilbo napisał:
„tego typu partyzantka czczona jest i w państwach bałtyckich, i w Rumunii, i na Ukrainie.”
Brawo, Bilbo, wstrzeliłeś się w samo sedno, wskazując, gdzie jest miejsce „żołnierzy wyklętych”. Ustawiając ich w jednym szeregu z litewskimi szaulisami, rezunami z UPA i z łotewskimi SS-manami. Tak trzymać!
A mówiąc poważnie: w latach 1944 - 1945, do końca wojny, ci, którzy walczyli przeciwko Armii Czerwonej, byli traktowani jako sojusznicy hitlerowskich Niemiec. Nie tylko przez ZSRR. Także przez władze USA i Wielkiej Brytanii, które dawały Stalinowi wolną rękę w rozprawie z antykomunistycznym podziemiem zbrojnym.
Litewscy szaulisi to okupacja niemiecka. Łotewscy SS-mani to samo. Więc kolega Komar nie bardzo się popisał.
I jeszcze jedno - jeśli kolega Komar, walcząc o niepodległość Polski, chce oglądać się na innych, jego sprawa.
Na portalu SZTETL możemy przeczytać o szaulisach:
„W 1944 roku w chwili wkraczania Armii Czerwonej szaulisi tworzyli oddziały partyzantki zwalczające administrację i wojska radzieckie.”
Adres: http://www.sztetl.org.pl/pl/term/530,szaulisi/
Zresztą podczas okupacji niemieckiej też udzielali się dla sprawy niepodległości; różnica jest taka, że szaulisi za swoich śmiertelnych wrogów uważali oprócz Sowietów (partyzantki radzieckiej) także Polaków (AK).
No i nieoceniona Wiki o łotewskich oddziałach SS:
„legioniści, którzy uniknęli poddania, dołączyli do „Leśnych Braci”, którzy walczyli partyzancko z oddziałami sowieckimi przez ok. 10 lat po zakończeniu II wojny światowej.”
Patrz: https://pl.wikipedia.org/wiki/Legion_%C5%81otewski_SS
Łotysze wspierali zbrojnie (w szeregach SS) Niemców podczas wojny pod hasłem dążenia do niepodległości Łotwy. I pod hasłem niepodległości walczyli po wojnie przeciw ZSRR.
No i kto tu się nie popisał?
Bo to nie jest tak, że sloganem walki o niepodległość można wszystko usprawiedliwić.
Problem tylko w tym, że tzw. Leśni Bracia to określenie ogólne na różne środowiska, ugrupowania czy grupy zbrojne walczące z Sowietami po wojnie. Oczywistym jest, że wśród Leśnych Braci byli i szaulisi, i łotewscy i estońscy SS-mani. Z tym że, byli tam też inni. Polskich Żołnierzy Wyklętych też współtworzyli NSZ-owcy, których programu politycznego zdecydowanie nie popieram. Jednakże sprzeciw wobec sowieckiemu podporządkowaniu i utracie niepodległości był wielką wartością narodów Europy Środkowo-Wschodniej.