„Depesze” – M. Herr – recenzja


„Goooooooooooooooood morning, Vietnam! Hej, to nie jest test, to jest rock’n’roll! Czas dać czadu od Delty po Strefę Zdemilitaryzowaną!”1. Witamy na pokładzie śmigłowca krążącego nad Wietnamem. Słyszysz cokolwiek? Hendrix gra tak głośno.

Wojna w Wietnamie to niespotykany w historii amalgamat konfliktu zbrojnego, akcji policyjnej, partyzantki, ruchów pacyfistycznych, narkotyków i wspaniałego okresu wyzwolenia muzyki rockowej. To armijne okulary w grubych oprawkach, Hueye2, awaryjne M16, aeromobilność, etos kawalerii powietrznej i brudne zmęczenie Marines. To Hendrix, The Doors, generał Westmoreland, zdjęcia z walk w dżungli i transmisje z Hue. To brudna, dziwna i przegrana od początku wojna. To popkulturowa mieszanka wedlowska. Zawsze czułem coś do tej wojny. Może dzięki muzyce odkrywanej w czasach młodzieńczego bycia hippie. Może dzięki geniuszowi reżyserskiemu Kubricka i Olivera Stone’a. Może miał na to wpływ wygląd żołnierza tej wojny – luzaka z czerwonym Marlboro w kąciku ust, z kalendarzem wypisanym na hełmie czy kamizelce przeciwodłamkowej, z obowiązkowo podwiniętymi rękawami.

Dlatego kiedy wydawnictwo Karakter (chyba żadne inne wydawnictwo nie ma takiego rozstrzału tematycznego – od architektury modernistycznej przez zbiory opowiadań i esejów po literaturę o świecie arabskim!) wypuściło Depesze rzuciłem się na nie. W końcu napisał to facet, który pomagał Kubrickowi przy Full Metal Jacket, co nie? Ten strzelec w CH-34 od „Get some! Get some!”3to przecież jego bohater, on go tam osadził. On włożył mu w usta bezmyślne okrucieństwo i ślepy instynkt zabijania.

Depesze zaskakują od początku. W oczy rzuca się piękne wydanie w twardej okładce o fakturze przypominającej w dotyku płótno. Zdobi ją jedno z najsłynniejszych zdjęć z ‘Namu przedstawiające młodego Amerykanina o zniewalających oczach i napisie „War is hell” na opasce hełmu. Jest to jedyne zdjęcie w książce i choć trochę szkoda, to myślę, że mogłyby niepotrzebnie rozpraszać. Herr był reportażystą, nie robił zdjęć. Zostawiał to kolegom. Jest jeszcze mała mapka Wietnamu z zaznaczonymi miejscami opisanymi w książce. Reszta to tekst podzielony na sześć rozdziałów.

Sześć rozdziałów opisuje kilkanaście miesięcy pobytu Herra w Wietnamie w latach 1967–1968. 300 stron niekontrolowanego opisu w najlepszym stylu Nowego Dziennikarstwa. Coś jak strumień świadomości u Joyce’a. Kilkadziesiąt miejsc, setki ludzi, tysiące sytuacji, strach, strach i śmierć, i kule w powietrzu, i śmigłowce, i patrole, i dalekie patrole, i historie ludzi, i tury bojowe, i bezpodstawne zachwyty dowództwa, i Vietcong, i miny pułapki, i wzgórza wokół Khe Sanh, i pociski, i naloty dywanowe, i narkotyki, i strach, strach i przygoda, i muzyka: hipnoza i ucieczka. Mam wrażenie, że styl przetrwał tłumaczenie dzięki wysiłkom dra Krzysztofa Majera. Jest to jedno z najlepszych tłumaczeń, jakie miałem przyjemność czytać – nie miałem możliwości przyczepić się do ani jednego sformułowania, zdania czy terminu wojskowego, a samo brzmienie tytułu doczekało się kilkustronicowego wyjaśnienia językoznawczego. Jeśli mógłbym coś zasugerować, Panie Doktorze, to The Short-Timers Hasforda wciąż nie jest dostępne po polsku :).

Herr nie owija w bawełnę. Pisze ostro, stanowczo, nie kręci, uderza słowem. Opinią. Myślą. Opowieścią. Szybkim podsumowaniem. Często poetyckim. Polubiłem jego styl, chaotyczny – owszem, ale pełen ekspresji, barwy, emocji, wciągający. Czułem się, jakbym tam był – z tymi chłopakami z wszelkich dziur w USA rzuconymi do obcego kraju za oceanem na wojnę, której nie rozumieli i którą, wskutek błędnych decyzji polityków, mieli przegrać.

Czułem w tej książce bezsens. Bezsens wojny na drugim końcu świata, bezsens obrony Khe Sanh, które nie było atakowane, bezsens walki ze świadomością przegranej, rosnących strat i konferencji prasowych, które nic nie wyjaśniały. Bezsens i smutek, kiedy giną ludzie i bezsens, kiedy dziewiętnasto- i dwudziestolatkowie starzeją się w jedno popołudnie i tracą niewinność młodości. Ale nie czułem hippisowskiej nienawiści do wojny. Nie było haseł o czynieniu pokoju zamiast wojny ani epatowania pacyfkami. Cała szalona popkultura hippie i muzyka przewijały się, ale tylko w tle. To było dla mnie dużym zaskoczeniem, że reporter magazynu „Esquire” był tak proamerykański w tej wojnie. Choć chyba lepiej byłoby powiedzieć, że trzymał po prostu z żołnierzami.

Po tę pozycję ustawiła się już kolejka moich znajomych. Jednych ciekawi opis wojny, drugich warsztat współautora scenariusza do FMJ, innych Nowe Dziennikarstwo, bo Depesze to fenomenalna robota reporterska.

 

 

Plus/minus:

Na plus:

+ najbliższe spojrzenie na wojnę w Wietnamie

+ realizm i żywy, wciągający styl

Na minus:

- brak zdjęć

 

Tytuł: Depesze

Autor: Michael Herr

Wydawca: Karakter

Rok wydania: 2016

ISBN: 978-83-65271-28-0

Liczba stron: 310

Okładka: twarda

Cena: 49 zł

Ocena recenzenta: 10/10

 

Redakcja merytoryczna: Zuzanna Świrzyńska

Korekta językowa: Aleksandra Czyż

  1. Cytat z filmu Good morning, Vietnam, reż. Barry Levinson. Touchstone Pictures, USA 1988. Tłumaczenie własne. []
  2. Śmigłowce UH-1 Iroquis. []
  3. Full Metal Jacket, reż. Stanley Kubrick. Warner Bros. Pictures, USA 1987. []

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz