Okres rządów Kałuży


Józef Kałuża to jeden z symboli przedwojennej piłki nożnej nad Wisłą, wielokrotny reprezentant kraju (16 występów i 7 goli) oraz bezsprzeczna gwiazda rozgrywek ligowych (97 meczów i aż 84 gole). W uznaniu jego wielkich umiejętności oraz dokonań, od 1932 pełnił rolę „kapitana związkowego”, czyli właściwie selekcjonera reprezentacji Polski. Dobrą pracę, naznaczoną ciągłym postępem przerwała jednak wojna, podczas której Kałuża zmarł. Do dzisiaj jest znany i szanowany w rodzinnym Krakowie, gdzie jego nazwisko nosi ulica obok stadionu ukochanej Cracovii.

Początek kadencji trenerskiej Józefa Kałuży zbiegł się z pierwszym startem reprezentacji Polski w eliminacjach mistrzostw świata, które na rok 1934 zaplanowano we Włoszech. Biało-czerwoni wylosowali Czechosłowację, rywala silniejszego, o uznanej marce i piłkarzach znanych na całym kontynencie. Nikogo więc nie zdziwiła porażka w pierwszym spotkaniu w Warszawie (1-2) i podkreślano z dumą, że Polacy długo walczyli jak równy z równym, tracąc decydującą bramkę dopiero w drugiej połowie. Słowa pochwały za walkę dało się również usłyszeć z ust rywali. Niestety, nie udało się postępu polskiej kadry zweryfikować w rewanżu w Pradze. Polacy nie pojechali na mecz ze względów politycznych, a FIFA nałożyła na nasz związek pokaźną karę.

Rok 1936 stał pod znakiem zawodów olimpijskich, które miały się obyć w Berlinie. Ze względów politycznych przygotowania do zawodów potraktowano nad Wisłą niezwykle prestiżowo, nie szczędząc pieniędzy na przygotowania sportowców. Drużyna piłkarska rozegrała co prawda tylko jeden mecz przygotowawczy, który jednak napawał optymizmem. Udało się pokonać silnych Belgów na wyjeździe i z nadziejami można było spoglądać w przyszłość. Los skojarzył Polaków z Węgrami, co zostałoby uznane za wybitnie pechowe losowanie, gdyby nie fakt, że Madziarzy przysłali na turniej olimpijski w Berlinie kadrę złożoną z amatorów. Biało-czerwoni wygrali 3-0 co zostało przyjęte w kraju z dużym uznaniem – cieszył zwłaszcza styl i ofensywna gra. Prasa podkreślała również, że Polacy wzięli udany rewanż za porażkę z Igrzysk w 1924 roku[1].

Ćwierćfinałowe spotkanie z amatorską kadrą brytyjską napisało własną, dramatyczną historię. Co prawda gazety niemieckie uznawały Polaków za faworytów tego starcia, lecz dla specjalistów znad Wisły potyczka z Wyspiarzami była jedną wielką zagadką. Do 70 minuty wydawało się, że polskie obawy były bezzasadne – nasza kadra prowadziła wówczas 5-1, grając pewnie w obronie i wykorzystując swoje okazje. Wtedy jednak stało się coś niezwykłego. Szaleńcza pogoń kadry brytyjskiej omal nie doprowadziło do dogrywki. Mecz skończył się wynikiem 5-4, ale komentatorzy byli zgodni – gdyby spotkanie trwało choć 5 minut dłużej, jego wynik byłby wielką niewiadomą[2].

W półfinale Biało-czerwoni mieli zmierzyć się z Peru, o czym jeszcze na dwa dni przed meczem donosiła prasa. Piłkarze z Ameryki Południowej byli sprawcami nie lada sensacji, pokonali bowiem po dogrywce 4-2 faworyzowaną Austrię. Po zdobyciu ostatniej bramki na murawę wtargnęli rozentuzjazmowani kibice peruwiańscy – Austriacy złożyli protest, FIFA nakazała powtórzenie spotkania. Na drugi mecz oburzeni Peruwiańczycy się już nie stawili. Takim sposobem Polacy mieli zagrać z wspieraną przez niemieckich fanów kadrą austriacką.

Mecz obrósł wieloma legendami, zwłaszcza ze względu na rzekome błędy Kałuży, który zaskoczył wszystkich składem. Warto jednak pamiętać, że mecze, rozgrywane co dwa dni, były niezwykle kosztowne fizycznie. Po za tym trener chciał zapewne zaskoczyć swoich rywali. Niestety, wobec wyniku 1-3, te tłumaczenia stały się drugorzędne. Zaostrzone apetyty zostały stępione, a komentatorzy winnym uznali selekcjonera pisząc, że ten „nieudolnie zestawił atak„, a zespołowi ”brakło ręki, która mogłaby poprowadzić ofensywną polską piątkę”. Drużyna Austrii została zaś uznana za najsłabszego z dotychczasowych rywali[3].

Mecz o trzecie miejsce Biało-czerwoni zagrali z Norwegią i nie osiągnęli sukcesu. Porażka 2-3 nie spotkała się z tak dramatycznymi komentarzami i uwagami jak spotkanie półfinałowe, lecz dało się wyczuć rozczarowanie, zwłaszcza że znowu zawodził atak. Dobrze rozpoczęte zawody zakończyły się brakiem sukcesu – Polacy wracali do kraju bez medalu, ale pozostawiając po sobie niezłe wrażenie i dobre widoki na przyszłość.

Mit założycielski reprezentacji? Debiut na Mundialu

Po zwycięskim dwumeczu kwalifikacyjnym, w którym Polska pozostawiła w pokonanym polu Jugosławię, nasi reprezentanci sposobili się do wyjazdu na mistrzostwa świata we Francji. Dwumecz z reprezentacją Plavich ułożył się dla naszej kadry wyśmienicie. W październiku 1937 na warszawskim stadionie Legii w pokonanym polu kadrze Józefa Kałuży udało się rozbić rywali aż 4-0.  Świetna gra, a przede wszystkim wynik wprawiły wszystkich w zachwyt, a Przegląd Sportowy relacjonował wydarzenia ze stolicy zaznaczając, że trener Kałuża „długo po meczu nie mógł odzyskać równowag duchowej”[4] Rezultat wprawił też w zaskoczenie reprezentantów i działaczy jugosławiańskich.

Rewanż, który zaplanowano na wiosnę kolejnego roku jawił się wyłącznie jako formalność, co potwierdzają działania przedstawicieli PZPN-u. Już kilka dni po zwycięstwie w Warszawie, Przegląd Sportowy donosił o starcie reprezentacji Polski pod nazwą „Liga Polska” w turnieju we Francji[5], a więc na boiskach gospodarza nadchodzącego mundialu. Reprezentacja Polski w rewanżu przegrała 0-1, lecz taki wynik nie stanowił dla naszej kadry problemu po wysokiej wygranej w Warszawie. Warto jednak pamiętać, że im bliżej było meczu, tym większe obawy roili polscy działacze i dziennikarze. Przypominano choćby nerwowe spotkanie z berlińskich Igrzysk, gdzie ze stanu 5-1 z brytyjskimi amatorami, w końcówce zrobiło się 5-4[6].

Przed występem na finałach mistrzostw świata udało się rozegrać tylko jeden oficjalny mecz towarzyski (6-0 z Irlandią w Warszawie), lecz już wtedy zdawano sobie sprawę, że rywalem Polaków na mundialu będzie znacznie silniejsza drużyna. Jeszcze przed rewanżem z Jugosławią odbyło się losowanie par I rundy mistrzostw (turniej rozgrywano wówczas systemem pucharowym), w którym Orły trafiły na Brazylię. Decyzją komitetu organizacyjnego była ona wraz z kilkoma innymi ekipami (chociażby Kubą!) rozstawiona, z nie do końca jasnych powodów[7].

Oddając przywilej zrelacjonowania przebiegu spotkania wielkim polskim dziennikarzom sportowym, zaznaczę jedynie, że Polacy ulegli w niedzielne popołudnie 5 czerwca 1938 roku ekipie z Kraju Kawy 5-6 po dogrywce. Na karty historii zapisali się: Fryderyk Scherfke (który zdobył pierwszą bramkę dla Polski na mundialu) oraz Ernest Wilimowski, strzelec pozostałych czterech bramek. Rekord „Enziego„ pozostawał niepobity aż do lat 90. To jak ważne miejsce w historii polskiej piłki nożnej zajmuje to spotkanie, znakomicie oddali Janusz Jeleń i Andrzej Konieczny, którzy stwierdzili, że ”był on symbolem postępu jaki dokonał się w tej dyscyplinie sportu, największym sukcesem aż do monachijskich Igrzysk Olimpijskich 1972 roku”[8].

Ostatni mecz kadry

27 sierpnia 1939 drużyna narodowa rozegrała ostatni przedwojenny mecz, a przeciwnikiem była silna kadra węgierska, która posiadała bezsprzecznie uznaną markę, była finalistą mistrzostw świata z 1938 (Madziarzy w meczu o złoto ulegli wtedy Włochom 2-4). Bratankowie przyjechali nad Wisłę w najsilniejszym składzie i… ulegli Polakom!  Wszystko zaczęło się zgodnie z planem, ponieważ po pół godzinie gry goście prowadzili 2-0. Nic nie wskazywało na to, że mecz zupełnie się „odwróci”, lecz przede wszystkim popis gry Wilimowskiego dał Polakom cenne i prestiżowe zwycięstwo 4-2.

Kadra narodowa zrobiła wielki postęp za czasów Józefa Kałuży, stała się rozpoznawalna w Europie i nawiązywała kolejne kontakty – warto pamiętać, że na meczu z Węgrami pojawił się znakomity trener szkocki, Alex James, który był konsultantem naszej kadry. Nie bez przyczyny komentatorzy zagraniczni uważali Polaków za potencjalnego „czarnego konia” igrzysk olimpijskich, które w 1940 roku miały się odbyć w Tokio.

Niestety, II wojna światowa zniweczyła wysiłki wszystkich zaangażowanych w budowę reprezentacji międzywojennej. Okres ten spinał się klamrą – pierwszy mecz z 1921 Polacy zagrali z Węgrami, podobnie jak ostatni. Do rangi symbolu urasta również fakt, że w meczu tym debiutował młody gracz Cracovii, Edward Jabłoński. Strzeli on bramkę w meczu z Norwegią, w 1947 roku, która będzie pierwszym powojennym trafieniem naszej reprezentacji.

[1] „Wielki sukces piłkarzy”, Przegląd Sportowy, nr 66/1936, s. 2.

[2] „Ten mecz był naprawdę zagadką”, Przegląd Sportowy, nr 68/1936, s. 2.

[3] „Nieudolnie zestawiony atak polski”, Przegląd Sportowy, nr 69/1936, s. 2.

[4] „Wielki dzień piłkarzy”, Przegląd Sportowy, nr 81/1937, s. 1.

[5] „Na podbój Francji”, Przegląd Sportowy, nr 82/1937, s. 2.

[6] „Polska traci tylko jedną bramkę”, Przegląd Sportowy, nr 27/1938, s. 1.

[7] History of the World Cup Final Draw, www.fifa.com, dostęp dn. 21 IX 2017 r.

[8] J. Jeleń, A. Konieczny, Pół wieku piłkarskich MŚ, Warszawa 1981, s. 26.

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz