Debata Wałęsy z Miodowiczem – relacja z Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią i Ośrodka Karta |
Trzydzieści dwa lata temu – 30 listopada 1988 roku – odbyła się debata telewizyjna Lecha Wałęsy, przewodniczącego zdelegalizowanej w stanie wojennym „Solidarności”, z Alfredem Miodowiczem, przewodniczącym koncesjonowanego przez władze komunistyczne Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych. Debata ta okazała się przełomowa i stała się jednym z punktów zwrotnych prowadzących do zmiany ustrojowej w 1989 roku.
Wśród wielu świadectw z tamtego czasu, jakie można znaleźć w Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią i Ośrodka Karta, znajdują się także relacje ważnych uczestników tych wydarzeń. Jednym z nich jest Henryk Wujec, którego wspomnienia udostępniamy w całości w serwisie relacjebiograficzne.pl. Oto, jak wspomina on tę pamiętną debatę i wypadki, które ją poprzedziły.
Henryk Wujec:
Naszym najważniejszym celem była legalizacja „Solidarności„. Bo my nie chcieliśmy powiedzieć, że ”macie zmienić ustrój” albo coś, bo celem związku zawodowego nie jest zmiana ustroju, tylko reprezentowanie interesów pracowników – robotników, różnych grup pracowniczych. A tu była delegalizacja, tak że to był cel. Jak to osiągnąć? Różne metody stosowaliśmy, między innymi ta metoda wybijania się na jawność, że my tworzymy fakty dokonane, że jest taka struktura i władza musi z nami rozmawiać. Ale władza nie była taka skłonna też, władza już też była nauczona i nas jakby nie dostrzegała.
(…)
Mimo tego wybijania się nie mogliśmy zmusić władzy, żeby zniosła nielegalność „Solidarności„, cały czas „Solidarność„ była nielegalna. Za „Solidarność” można było wylecieć z pracy, można było mieć rewizję. Już teraz do więzienia nie wsadzali, ale w każdym razie nie traktowano jej jako legalny związek. I to był nasz cel zasadniczy po 1986 roku: jak zmusić władze do tego, żeby cofnęła delegalizację, żeby zgodziła się na ponowną legalizację ”Solidarności”.
(…)
Wtedy powstał taki scenariusz, żeby może w pewnym sensie powtórzyć to, co udało się zrobić w roku 1980, czyli scenariusz Stoczni Gdańskiej. To znaczy zrobić strajki, które zmuszą władzę do ustępstwa i do zgody na legalizację. I zaczęły takie strajki w 1987 roku, 1988 – te dwa lata były istotne – wybuchać, że tak powiem. Ale one były bardzo często tworzone przez ludzi „Solidarności”. I co się zrobiło: władze nie pękły, władze te strajki pacyfikowały. Wychodziło ZOMO, wyciągało wszystkich, pałowali i wyrzucali tych strajkujących i zakład wracał do normalnej działalności. Dodatkowym elementem było to, że nie było tego efektu, jaki był wtedy, że strajk pociągał wszystkich, tutaj jakby awangarda strajkowała, najodważniejsi, ci, którzy przeszli przez stan wojenny i nie wystraszyli się. (…) Z trudem został przygotowany strajk u nas też w Ursusie, żeby być solidarnym z tą falą strajkową. W Ursusie pracowało 20 tysięcy ludzi, około, bo na różnych wydziałach, a na strajku było około pięciuset. Więc to jest… pokazywało skalę poparcia. I w związku z tym władze mogły łatwo pacyfikować. I nasza nadzieja, że podobnie będzie, że będzie fala strajków i jak dojdzie do Stoczni Gdańskiej, to Polska stanie i tak dalej, nie stało się – był strajk w Stoczni Gdańskiej, Polska nie stanęła. I oni powiedzieli: – Albo wyjdziecie ze Stoczni, albo was spacyfikujemy. – I było to sławne wyjście ze Stoczni z tym krzyżem, tam Mazowiecki (bo Mazowiecki pojechał solidarnie), Wałęsa wychodzą, idą do Brygidy, tam msza jest jakaś na zakończenie. Ale strajk się kończy porażką, znaczy – niespełnione są postulaty. (…) I w sierpniu drugi strajk.
Te strajki nie przynoszą tego wyniku, który chcieliśmy, ten scenariusz – nie udaje nam się go zrealizować. Co świadczy o tym, że po pierwsze wola walki nie jest aż tak duża, bo tylko awangarda, najsilniejsi, a reszta boi się, bo już ten stan wojenny dotknął wielu ludzi, przeszli przez to, już nie chcą. Wiele osób mówiło tak: – Ja przyszedłem do związku zawodowego, bo to jest nasz związek, ale ja nie piszę się na to, żeby się bić z władzą. To nie jest moje przeznaczenie, to nie jest to akurat, co ja chcę robić. – Więc wiele osób nie chciało w tym uczestniczyć. A władza z kolei wiedziała, że jak trzeba, będzie używać siły, czyli takiej właśnie pacyfikacji. Oczywiście nie strzelali, to bardzo ważne, że do tego nie doszło. Tylko metodą siłową, pałowania, sikawka i tak dalej, te metody, które sprawdziły się w czasie pacyfikowania demonstracji w stanie wojennym.
No więc ten scenariusz zawodził. Ale też władza nie była taka pewna, bo tak: gospodarka – totalnie kolaps, nastąpiła zagłada gospodarcza, przestała funkcjonować. Dlatego że już Gierek wcześniej się zadłużył, Jaruzelski również, a Zachód powiedział, że nie da nowych kredytów, jeżeli nie będzie procesu demokratycznego, jeżeli stan wojenny nie zostanie nie tylko teoretycznie, ale faktycznie zakończony, jeśli nie będzie legalizacji „Solidarności„… Tam raczej mówiło się o dialogu, nie legalizacji, o dialogu z ”Solidarnością”, coś takiego. Bo oni też tak ostrożnie naciskali na tym Zachodzie, ale Reagan w każdym razie twardo powiedział: żadnej… Sankcje. I to oczywiście trzymało w szachu możliwości rozwoju. A ludzie to odczuwali, ludzie mieli dosyć serdecznie takiego życia siermiężnego, że tak powiem, takiej zapaści.
Na Wschodzie nastąpiła zmiana, Gorbaczow został sekretarzem w 1985 roku. I on, tak się mówiło, że spotykał się z Jaruzelskim, powiedział: – Radźcie sobie sami. My nie możemy wam pomóc. – I nie groziła interwencja też, tak jak wtedy, za Breżniewa. Więc tutaj oni też czuli presję, że muszą jakoś z tego wyjść. I to trochę tak przypomina, że takich dwóch walczących ze sobą, nienawidzących się jakichś wojowników osłabło. Jeden i drugi, że oni już nie mogli… jeden drugiego nie mógł zwyciężyć. Jaruzelski zrobił stan wojenny, nie wygrał – znaczy wygrał bitwę, ale wojnę przegrał… W każdym razie nie wygrał tej wojny. My też nie potrafimy pokonać… I nie ma wyjścia: trzeba siadać i rozmawiać. To tak się zawsze kończą wojny, że trzeba usiąść do okrągłego stołu i rozmawiać.
(…)
To było spotkanie Wałęsy z Kiszczakiem, to był chyba 30 lub 31 sierpień 1988 roku. I tam po raz pierwszy padła publiczna propozycja obrad Okrągłego Stołu. Ale ona już wcześniej drążyła jakoś tam, bo władza często spotykała się z przedstawicielami Kościoła, więc to się pojawiło w kuluarowych… kuluarów nie było, ale w takich rozmowach między przedstawicielami Kościoła, władzy, doradców episkopatu. Ci doradcy to był na przykład Olszewski, był Chrzanowski. To gdzieś tam funkcjonowało. Ale ostatecznie publicznie to wybrzmiało właśnie po tym spotkaniu Wałęsy z Kiszczakiem, 31 sierpień roku 1988.
I to, że to poszło publicznie, to oznaczało, że będą przygotowania do tego. I te przygotowania były robione. Bazą „Solidarności” był KIK, Klub Inteligencji Katolickiej na Kopernika. I wtedy ja też w tym pomagałem, bo jestem KIK-owcem, jak sam powiedziałem. I tam spotykali się: Stelmachowski, Kuroń, Mazowiecki, Geremek, Wałęsa przyjeżdżał co jakiś czas. A na rozmowy chodził Stelmachowski i prowadził rozmowy z Czyrkiem. A, jeszcze Wielowieyski był, o, jeszcze Wielowieyski też. Gdzieś w jakiejś tam willi esbeckiej prowadzili rozmowy na temat jakby programu obrad Okrągłego Stołu.
Z tym że to były rozbieżne interesy. Naszym celem, tak jak mówiłem wcześniej, najważniejszym było to, żeby „Solidarność„ została ponownie zalegalizowana. A oni tego nie chcieli zrobić, bo mieli bardzo duży opór swojego aparatu. Sami też nie chcieli tego, bo nie po to generał Jaruzelski robił stan wojenny likwidujący „Solidarność„, żeby ponownie ją przywracać, to nie mieściło mu się w głowie. Oni chcieli w jakiś sposób „Solidarność”, opozycję wmontować w system socjalistyczny, żeby to była część, taka koncesjonowana opozycja, żeby system socjalistyczny tak jak do tej pory działał, ale żeby tam była jakaś taka porządna opozycja, nie radykalna. W tej opozycji nie może być oczywiście ani Kuronia, ani Michnika, bo to oni są wrodzy socjalizmowi, ale tacy ludzie, powiedzmy, jak Chrzanowski, Olszewski i tak dalej, to mogą tam w tym funkcjonować. I te rozmowy, które prowadził Stelmachowski z Czyrkiem, one nie posuwały się. I pamiętam z tego, bo ja w tym KIK-u byłem potem przy podsumowaniach tych rozmów, że pozostali byli bardzo niezadowoleni z tego stanu tych rozmów – że to do niczego nie prowadzi, że oni chcą nas wmanewrować. My nie będziemy brali odpowiedzialności za to, co oni zrobili, za ich błędy. Bo oni się bali, że jak będą reformy, to naród się zbuntuje, no bo nie chce kolejny raz ponosić jakiejś odpowiedzialności za działania władz, które pogarszają sytuację. Więc oni chcieli, żebyśmy my wzięli na siebie część odpowiedzialności. Ale to byłoby możliwe tylko wtedy, kiedy mamy potem podmiotowość swoją, kiedy jesteśmy ”Solidarnością”, a nie jakąś szemraną opozycją.
(…)
I wydawało się, że jest klops. I wtedy niespodziewanie Miodowicz, w porywie jakiejś swojej pychy, zaproponował debatę publiczną Wałęsie, żeby naród zobaczył, że ten Wałęsa nic nie ma do powiedzenia, że to jest jakiś prymityw, który jest sterowany, kukła, którą sterują doradcy, a nie taki inteligentny człowiek jak Miodowicz. I zaproponował tę debatę. No i Wałęsa tę rękawicę podjął, że będzie debata. To trochę podobno poszło poza Jaruzelskim, Jaruzelski się tego dowiedział trochę jakoś już z mediów, że jest, że pojawiła się taka… Z tego się już nie można było wycofać, no bo jak jest debata… No i wtedy „Solidarność” potraktowała serio tę propozycję. I w episkopacie, na skwerze Księdza Prymasa [skwerze Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie], tam, gdzie się mieści siedziba episkopatu, było po prostu normalne przygotowanie Wałęsy do tej debaty, gdzie był Wajda, gdzie był Michnik, gdzie byli socjologowie tam jacyś. Kolejne dni były takie, że Wałęsa był do tego przygotowywany. A takim sprawdzianem przed debatą był sparing. Normalnie tak jak bokserzy robią sparing przed meczem, to tu był sparing – znaczy bezpośrednia debata między Wałęsą a Miodowiczem, z tym że zamiast Miodowicza siedział Michnik. I Michnik był Miodowiczem i go boksował. I Wałęsa musiał odpowiadać i tak dalej. Więc Wałęsa poszedł świetnie przygotowany do tego. Dodatkowo Wajda tutaj czuł jakby reakcję publiczności, więc omówił pewne zasady zachowania, żeby ludność w Polsce zobaczyła, że to jest superfacet, ten Wałęsa: kulturalny, grzeczny, ma mądre powiedzenia… I ten Wałęsa oczywiście rozłożył tego Miodowicza w tej debacie.
To był punkt zwrotny, się okazał, istotny bardzo. Takie czasami zdarzenia przypadkowe nagle zmieniają sytuację. I rozpoczęła się druga tura rokowań, które w naszym imieniu już nie Stelmachowski, tylko Mazowiecki prowadził, a z tamtej strony był Ciosek. To była też taka wielka sztuka, mądrość Mazowieckiego, który, ja mówiłem, że tak paciorek po paciorku nanizał ten Okrągły Stół.
Relacja Henryka Wujca dostępna jest w całości w serwisie relacjebiograficzne.pl. Znajdziecie tam także wiele innych wywiadów ze świadkami historii XX wieku. Zapraszamy!
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.
Oglądałem tę debatę w telewizji. I byłem zdziwiony. Miodowicz mógł bardzo ostro atakować Wałęsę - „Solidarność” miała swoje za uszami, sporo narozrabiała w latach 1980 - 1981 i Miodowicz mógł to wytknąć Wałęsie. Tymczasem Miodowicz potraktował Wałęsę łagodnie, a pod koniec debaty zaczął mu przytakiwać. To nie dlatego, że Wałęsa był taki dobry i nawrócił Miodowicza. Odniosłem wrażenie, że Wałęsa jest potrzebny stronie partyjnej która uważała, że nie należało go niszczyć.