O roli przypadku |
Według słów Agathy Christie przypadek jest najlepszym detektywem. Mark Twain z kolei ochrzcił przypadek mianem największego odkrywcy. Natomiast niejaki François-Marie Arouet, lepiej znany jako Wolter, był ponoć zdania, iż nic nie świecie nie dzieje się przez przypadek, ale ma swoje przyczyny.
Przytaczać można by jeszcze masę twierdzeń odnoszących się do „przypadku„. Według jednych jest to głupota, coś, co ma usprawiedliwiać niepowodzenia. Ale jak w takim razie zareagować, gdy przypadek pomaga nam chociażby w procesie badawczym? Co tu usprawiedliwiać? Z drugiej strony można natknąć się na opinie, wedle których to właśnie ”przypadkowi” zawdzięczamy najróżniejsze sukcesy. I znowu można polemizować. Czyż to nie jest zwyczajnie przejaw braku wiary we własne możliwości i intelekt?
Pisząc powyższy wstęp zastanawiałem się, czy... ten tekst nie jest dziełem przypadku (aż prosiło się, aby napisać „przez przypadek”). Skąd bowiem wziął się pomysł na jego napisanie? I jak tutaj zacząć z kolei myśleć nad tym... no właśnie. Kiedy kilka tygodni temu planowałem napisanie krótkiego tekstu poświęconego postaci por. Tadeusza Wiwatowskiego, pierwszą rzeczą jaka przyszła mi do głowy, była historia akcji kolejowych organizowanych przez KeDyw Okręgu Warszawa Armii Krajowej. Dla mnie, osoby zajmującej się tą tematyką niemalże każdego dnia, problem szalenie ciekawy. Ale czy czytelnicy potraktują to w podobny sposób? Dziesiątki dat, suchych wyliczeń ile czego zniszczono, raporty... w obawie o to, czy po lekturze takiego opracowania nawet najwytrwalsi nie postanowią omijać moich tekstów szerokim łukiem, musiałem zmienić pomysł. I wtedy przypomniałem sobie, że już dobre kilka miesięcy temu zastanawiałem się nad publikowaniem krótkich tekstów... o wszystkim i o niczym, o różnym stopniu powiązania z historią. Ot taka rozrywka dla autora, dla czytających może trochę mniejsza. Mając więc na uwadze dawne plany oraz aktualną potrzebę, uznałem iż można spróbować. Co też obecnie czynię.
Ale wracając do naszego „przypadku„. Jak potraktować fakt powstania tego tekstu? Przypadek, czy jednak coś, co ma swoje przyczyny? Z jednej strony mamy chęć napisania konkretnego artykułu i nagłe olśnienie autora co do formy. Sam zamiar co do stworzenia tych kilku linijek wziął się z uwagi na rocznicę pewnej akcji kolejowej KeDywu OW AK. Tak więc gdyby nie ona, dzisiaj byłoby bez znaczenia, czy przypomniałbym sobie o moich dawnych planach. Idźmy dalej. Kiedy mniej więcej dwa lata temu przeszukiwałem wspomnienia dra Józefa Romana Rybickiego „Andrzeja„, w okresie 1943-1944 szefa KeDywu OW AK, celem znalezienia informacji nt. szefa KeDywu KG AK, ppłka Jana Mazurkiewicza „Radosława”, natknąłem się na krótką wzmiankę w tekście o wspominanym wcześniej por. Wiwatowskim. Otóż jak dowiedziałem się wówczas, ów porucznik przed wojną uczęszczał do szkoły, którą parę lat temu miałem sam okazję kończyć. Jako że jestem z natury bardzo wyczulony na historię ludzi, którzy w swoim życiorysie mają coś wspólnego ze mną (ot taka przypadłość, której sam do końca nie rozumiem), to z miejsca zainteresowałem się postacią późniejszego d-cy Oddziału Dyspozycyjnego ”A”. I tak, zbierając sobie różne informacje na jego temat, trafiła się gdzieś m.in. ta o akcji kolejowej w nocy z 27/28 września 1943 r.
Cofając się jeszcze dalej w czasie, możemy natrafić na kolejne wydarzenie, które w mojej prywatnej ocenie wpłynęło na fakt powstania tego tekstu (choć zdaję sobie sprawę, iż następująca w kolejnych zdaniach konstrukcja jest cokolwiek ryzykowna). Kiedy w dniu 1 sierpnia 2004 r. odwiedziłem razem z rodziną nowo powstałe Muzeum Powstania Warszawskiego, byłem świadkiem rozmowy kilku starszych mężczyzn. Wspominali postać „Radosława”. Dla mnie wówczas kompletnie nieznanego człowieka. To co wtedy usłyszałem wpłynęło na mnie do tego stopnia, że przez najbliższe lata wyszukiwałem o generale Mazurkiewiczu najróżniejsze informacje. W końcu zaprowadziło mnie to do wspomnień dra Rybickiego. I jak tu nie wierzyć w przypadek? Wystarczyło, żebym wówczas stał w innym miejscu.
Historia moich poszukiwań wiadomości o poruczniku Wiwatowskim jest usłana sytuacjami, które bez problemu mógłbym zaklasyfikować jako przypadek. Ale czy były one nim w rzeczywistości, czy to jedynie moje skojarzenia? W końcu te wszystkie kolejne odkrycia, były efektem nieustannego dążenia do zebrania jak największej ilości informacji na interesujący mnie temat. Wobec takiego postawienia sprawy ciężko znaleźć znowu miejsce na ten „przypadek”.
Teraz teoretycznie powinienem zakończyć całość mojego wywodu czymś mądrym... problem w tym, że cały czas nie udzieliłem odpowiedzi na to, czy cały ten tekst jest dziełem przypadku, czy też ma swoje łatwe do zlokalizowania korzenie. Z jednej strony cała ta historia (sięgająca w końcu 1 sierpnia 2004 r.!... choć gdyby się uprzeć, to można by pewnie znowu cofnąć się o kilka lat) o początkach tego artykułu, z drugiej to, iż w pewnym momencie pojawiają się moje własne dążenia do osiągnięcia pewnego celu. Jak wyjść z tego impasu? W najprostszy możliwy sposób. Pozostawić pytanie bez odpowiedzi. Co też niniejszym czynię.
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.