Dlaczego historia najnowsza wywołuje tyle emocji? - dyskusja redakcyjna |
Dlaczego historia najnowsza wywołuje tyle emocji? Czy można mówić o historii, czy trafniej o historycznej publicystyce? Jak duży wpływ na ocenę faktów mają sympatie i antypatie historyczne, a może właściwie polityczne? Wreszcie skąd w dyskusjach historycznych tyle emocji? O emocjach w historii dyskutowali członkowie redakcji „historia.org.pl”.
Wojtek Duch: Tak więc moi drodzy rozpocznijmy dyskusję o emocjach w historii. Sami niejednokrotnie braliście udział w różnych forumowych debatach i niejednokrotnie targały wami emocje, czyż nie? Dlaczego tak trudno nad nimi zapanować, zwłaszcza w dyskusjach o historii najnowszej? Czy w ogóle można tu mówić o historii, a może to już polityka, a w takich dyskusjach fakty nigdy nie grają pierwszoplanowej roli. Zgodzicie się ze mną?
Sebastian Pawlina: Czy się zgodzę... Chyba nie do końca. Wszystko zależy od tego, jakie fragmenty tej historii, jakie tematy poruszamy. Tematyka chociażby stricte wojskowa, na pierwszy plan wysuwa jednak fakty, oceny subiektywne pozostawiając niejako na drugim planie. Co innego, gdy wpleciemy w tą wojskowość konkretne postaci czy politykę. Wówczas sporo zależy od naszych osobistych sympatii. Niemniej nie jest to chyba nic szczególnego, każda kolejna epoka ma swoich bohaterów, których ocena rzadko kiedy jest dla wszystkich jasna i bezproblemowa. Od Cezara, przez Napoleona po Piłsudskiego. Polityka to samo. Tutaj też w grę wchodzą osobiste sympatie, z których ciężko zrobić znak naszych czasów. To jest problem historyków jako całości, nie tylko tych od historii najnowszej. Osobiście problem widziałbym w czym innym. Szalenie niewielka różnica czasowa między dniem dzisiejszym, a wydarzeniami, które opisujemy. Niektórzy z nas bezpośrednio pamiętają wojnę, okres tuż po, czasy PRLu... Inni są pod wpływem opowieści, ocen swoich najbliższych. Ktoś w wyniku wojny stracił bliskich, inny siedział w więzieniu jako więzień polityczny. To wszystko rzutuje na nasze ocenianie kolejnych zjawisk. Uwolnić się od tego nie sposób. Zawsze jakoś będzie to rzutować na nasze postrzeganie.
Piotr Brodziński: Wojtku - zaczynając od tyłu - bardzo ciężko jest oceniać najnowsze dzieje danego kraju na chłodno, bez zadęcia politycznego, z jednego powodu, podstawowego zresztą każdy historyk ma swoje poglądy polityczne, lecz nikt nie jest obiektywny, by swe poglądy na bok odrzucić zupełnie. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, częsty, bu oceniać wydarzenia na podstawie niepełnych danych, braku do obiektywnych dokumentów ukazujących rzeczywisty przebieg wydarzeń. W naszym, polskim przypadku w dyskusjach jakie były dzieje najnowsze dużą rolę odgrywa to, że politycy nawet nie starali się pokazać stonowanych opinii o minionych czasach, które z racji politycznych wzbudzają wiele kontrowersji. Takie niespokojne podejście, dodatkowo spotęgowane „niesłuchaniem” ; „nieuznawaniem” argumentów innych dyskutantów sprawia, że dyskusja odbywa się trochę na zasadzie „gadał dziad do obrazu”. Próba zaś pełnej dyskredytacji przeciwnika kończy się tym, że wahadło historii jest kolejnym skrajnym położeniu, co sprawia, że kolejne wychylenie, będzie znów bardzo duże. Emocji w samych rozmowach jest wiele z jednego powodu: dla jednych PRL to czas młodości, inni porównują go z czasami II RP. poza tym znakomita większość historyków pamięta tamte czasy, wie co się działo, lecz patrzą na nie z dwóch różnych stron barykady, nie starając się zrozumieć, że owa barykada przed, którą stoją i ją opisują ma dwie strony. W jednym utworze jest fragment „... bo ja jestem proszę Pana na zakręcie / Pańskie prawo to jest moje lewo...”. Jest to bardzo dobre podsumowanie czemu dyskusja o naszej historii tak wygląda.
Krzysztof Olszak: Dotychczas nie spotkałem się, aby w dyskusjach historycznych historycy ulegali swoim emocjom. To raczej politycy, publicyści i inni zaproszeni goście. Wystarczy przyjrzeć się jednej chociażby debacie telewizyjnej na „kontrowersyjny” temat. Historyk będzie przedstawiał swój obraz danego wydarzenia, własne argumenty i wnioski, bez ulegania swoim emocjom. W przypadku innych podmiotów dyskusji, to tak naprawdę nie ma dyskusji. Zamiast merytorycznej wymianie poglądów i tez, wraz z argumentacją i wnioskowaniem dominuje kłótnia (nawet nie rozmowa). „Sz.P. Kolega nie ma racji, ponieważ ja ją mam.” - to zdanie nie przejawia się dosłownie, ale odczuwa się taką właśnie atmosferę i to nie tylko w dysputach historycznych. Kiedyś w „Warto rozmawiać” redaktor naczelny „Wprost” zachował się wulgarnie wobec oficera SB. Rozumiem, że można mieć swoje zdanie i poglądy, ale bez obrażania drugiej strony w rozmowie.
P. B.: Krzysztofie, historyk (zawodowy, pasjonat i in.) powinien na zimno oceniać to ‚co się wydarzyło, nawet jeżeli jest to wydarzenia świeże, z okresu kilkudziesięciu czy kilkunastu lat wstecz, powinien umieć „schować do kieszeni” swoje osobiste poglądy. Powinien. Tak nie jest - choćby z tego powodu jakie wymienił Sebastian: on brał czasem biernie, czasem czynnie w danym wydarzeniu (choćby krzycząc hasła pro lub anty). W ocenie tego wydarzenia powinien spojrzeć z góry na dany problem, wyraźnie oddzielając ocenę na podstawie dokumentów i dostępnych materiałów, a tego co wtedy myślał. Ba - nie powinno to nawet w najmniejszym stopniu wpływać na poziom i temperaturę dyskusji. Politycy pełnią w takich dyskusjach kiepskie role. Nie będąc ograniczeni pewną etyką, mogąc pokazać swoje „pazury”, poglądy. Jest dla nich świetnie jeśli mogą podeprzeć się w swoich sądach opiniami „znanych historyków, którzy myślą tak jak ja”. Dla historyka / badacza jest to świetna opinia na wyrobienie sobie nazwiska. Cierpi na tym jednak obiektywna ocena faktów. Sebastianie w opiniach prywatnych losy rodzinne, bliskich czy znajomych mogą mieć i niech mają wpływ na wyrażane opinie, jednakże profesjonalista powinien ocenić to co się stało tak chłodno jak się da. Inaczej będzie to o czym pisała Krzysztof - pyskówka, na poziomie „jesteś głupi i masz wszy”.
W. D.: Krzysztofie, ależ oczywiście, że ulegają wystarczy poczytać tematy o Piłsudskim, Stanie wojennym, Jaruzelskim, Wałęsie, Powstaniu Warszawskim wszędzie tam znajdziesz emocje. To nawet już nie historia, a publicystyka. Dlaczego? Zobaczcie jak przyjdą politycy z różnych obozów do studia to, co do faktów się zgadzają np. jest kryzys, jest wzrost PKB, USA wycofało się z tarczy etc., jednakże każdy interpretuje je na swoją korzyść. Oto jedna partia będzie na podstawie tych samych przesłanek udowadniać, że rząd nie razi sobie z kryzysem, gdy druga, że radzi sobie i to świetnie to samo z historią - publicystyką. Weźmy Piłsudskiego dla jednych zamach majowy to genialne posunięcie Piłsudskiego ratujące Polskę przed bardziej lub mniej realnym zagrożeniem, a dla drugich to zamach na konstytucyjne organy państwa, które zostały przypłacone śmiercią kilkuset rodaków w bratobójczej walce. Czy taka dyskusja czymś się różni od dyskusji u Lisa, czy Olejnik? Nie. Rozmawiają zazwyczaj osoby z już wyrobionym poglądem interpretujące pod nie fakty. Paradoksalnie, co do faktów różnic zazwyczaj nigdy nie ma. Wreszcie z czasem w takiej dyskusji pojawiają się i argumenty personalne i złośliwości, tak jak w telewizyjnym studio. Może historii XX i XXI wieku bliżej jednak do nauk politycznych, a nie historycznych?
S. P.: Piotrze, ależ oczywiście, że profesjonalista powinien. Ale tutaj powinniśmy zadać sobie pytanie, czy dyskusję ograniczamy do grona zawodowych historyków, czyli ludzi którzy przez lata studiowali pewne zagadnienia mając odpowiednie podparcie w postaci wiedzy stricte teoretycznej, czy do ogólnego grona osób zajmujących się historią. Temat jasno precyzuje przedmiot dyskusji: historia najnowsza. Dlatego też komentarzy nie możemy sprowadzać jedynie do wąskiej grupki profesjonalistów. Poza tym, to, co piszesz jest łatwe w teorii. Oczywiście, ideał Tacyta sine ira et studio (bez gniewu i upodobania, czyli obiektywnie), jest piękny, ale od wieków widzimy, że w zasadzie nierealny.
Co do publicystyki historycznej. Wiek XXI trudno nazwać przedmiotem zainteresowania historyka jako takiego. Za wcześnie na to. Więc tutaj zgoda. Końcówka XX wieku, to samo. Ale już okres wojenny ma wystarczająco dużą przerwę, aby stanowił przedmiot jak najbardziej historycznych badań. I to widać w historiografii. Tak jak to obserwuję chociażby na moim poletku zainteresowań. Owszem, Powstanie Warszawskie wzbudza emocje, ale to wszystko w zasadzie kumuluje się w okresie obchodów rocznicowych. Przez pozostałą część roku emocje opadają, i znowu historycy mają możliwość spokojnego pracowania nad tematem. Widać to też po rodzajach publikacji. Monografie naukowe, zbiory dokumentów... Prac czysto publicystycznych poza czasem rocznicowym w zasadzie nie ma.
K. O.: Nie chodziło mi o to, że historyk nie wyraża emocji podczas dyskusji. Wyraża, ale w porównaniu do innych, raczej emocje nie biorą u niego góry. Rozróżniam oczywiście od ulegania emocjom wygadywanie nieraz całkowitych głupot. To się nawet w środowisku historyków czasami zdarza. Piszę oczywiście o historykach zawodowych. Nawet śp. dyr. IPN-u Kurtyka mimo, że w większości się z nim nie zgadzałem i mówił różne rzeczy, to jednak nie zauważyłem, by emocje brały u niego górę.
S. P.: Kwestię emocji u zawodowego historyka ująłbym trochę inaczej. To czy biorą one górę, to w zasadzie ciężko stwierdzić. Trzeba, by każdy przypadek rozpatrywać osobno. Ale osoba z wykształceniem historycznym potrafi te emocje odpowiednio przekazać. Tak, aby nie stanowiły głównego elementu pracy. Osobiście lubię czytać publikacje, w których widać te emocje. Ale to pod warunkiem, że są zdrowe, nie przekazują negatywnych czy też szkodliwych wartości. Odpowiednia ich dawka, pokazuje zaangażowanie autora w temat. A to się ceni.
K. O.: No, mniej więcej o to mi chodziło, Sebastianie.
Krzysztof Kmąk: Emocje w publikacjach oceniam jako złe z zasady, moim zdaniem zaangażowanie w temat można przekazać w inny sposób niż przez stosowanie wykrzykników, pewnego „głośnego” sarkazmu i skrajnie negatywnego nastawienia do pewnych zjawisk, wydarzeń, postaci. Brak emocji świadczy jedynie o profesjonalizmie autora, jego fachowym i poważnym podejściu do opisywanej rzeczy, potwierdzenia, że jest absolutnie godnym napisania czegokolwiek. Bo pisanie czegokolwiek zaczyna się właśnie od umiejętności jakiegokolwiek pisania. Dlatego uważam, że XX wiek nie ma monopolu na emocje w historii... co nie znaczy, że nie przeważa. A dlaczego? Już tutaj napisano, że m.in. przez pewne powiązania dzisiejszych osób z tamtymi wydarzeniami. Niebagatelne jest też chyba posiadanie własnych sympatii, gdy ktoś mówi o kimś, kogo lubimy, że jest głupi, to automatycznie uznajemy, że ten kto tak powiedział, takim jest
S.P.: Krzysztofie, ale emocje nie są tylko złe. Poprzez emocje można rozumieć także zdrową fascynację. Chociażby taką, jaką wykazują osoby zaangażowane na poważnie w działania grup rekonstrukcji historycznej. Czy autor wyrażający swój podziw dla polskich żołnierzy walczących we wrześniu ’39, automatycznie musi być kimś niegodnym pisania prac historycznych? Jak dla mnie zdecydowanie za daleko idąca krytyka. Bez emocji pisać może każdy. Ich brak wcale nie implikuje profesjonalizmu. Tak samo może oznaczać, że autor traktuje temat niepoważnie, i nie angażuje się w niego. Ot napisał, wydał, dostał zaliczkę, zapomniał. Jak robot.
W.D.: Jeśli poruszyłeś Krzysztofie temat IPN, to tam właśnie emocje widzę najbardziej. Zwłaszcza wokół Lecha Wałęsy je widać. Obawiam się, że przez najbliższe 50 lat nie doczekamy się w miarę obiektywnej biografii tej postaci historycznej. A i za 50 lat będzie pewnie wywoływać emocje jak Piłsudski, czy Jaruzelski dzisiaj. Ja nadal będę stał na stanowisku, że jeśli chodzi o historię od II RP wzwyż liczą się emocje i sympatie. Oto zwolennicy Piłsudskiego będą dyskredytować wszelkie nieprzychylne mu publikacje abstrahując, od tego, czy to porządna praca, czy nie, a będą za wzór w niemal każdej dyskusji przywoływać Piłsudskiemu autorów przychylnych. W historii jest strasznie dużo dyskusji, które od polityki nie różnią się niczym i jak i tam nigdy nie doprowadzą do konsensusu. Wreszcie ogromny wpływ na historię mają dzisiejsze sympatie polityczne. Oto osoby o poglądach lewicowych będą na ołtarze wynosić Jaruzelskiego, a prawicowcy przeciwnie. Wreszcie nie spotkałem się z sytuacją kiedy ktoś w podobnej dyskusji nagle mówi, przepraszam, pomyliłem się, zmieniłem zdanie, to Ty masz rację... podobnie jak z politykami, tam także takie sytuacje nie występują. Takie dyskusje wg mnie to czysta publicystyka.Albo historię dt. XX i XXI wieku zastąpimy faktografią pozbawioną ocen, albo będzie to po prostu historyczna publicystyka.
K.K.: Sebastianie uważasz, że: „emocje nie są tylko złe” Okej, mogą nie być złe, ale książki Jasienicy (ok, ok, może nie każdy uzna go za historyka), Stommy, trochę Romańskiego, Ossolińskiego, ponoć także Kęcieka może (podkreślam) czytać się źle m.in. w przypadku tych emocji. Po prostu trafi się im czytelnik, który z góry nie zgadza się z ich hipotezami, które są podkreślone mocno emocjonalnie (choć to też jest związane z lekkością pióra). Mówisz także: „Poprzez emocje można rozumieć, także zdrową fascynację. Chociażby taką, jaką wykazują osoby zaangażowane na poważnie w działania grup rekonstrukcyjnych.” Odróżnijmy fascynację od emocji. Na forum wielu z piszących fascynuję się historią, a dużą część z nich pisze bez emocji. Stawiasz pytanie: „Czy autor wyrażający swój podziw dla polskich żołnierzy walczących we wrześniu ’39 automatycznie musi być kimś niegodnym pisania prac historycznych?” Co nie znaczy, że to co piszą, nie ma dla nich jakiegokolwiek znaczenia i jest bezsensowną paplaniną. Bogusława Brodeckiego, autora Szypki i Plewny 1877 oskarżono na jednym z forum o rusofilstwo, bo odważył się złożyć hołd słowiańskim żołnierzom walczącym przeciwko Turcji w 1877 r. Ale nie o to tutaj chodzi. Nazywasz emocjami to, czego ja nimi nie nazywam, w tym przypadku nazywasz emocjami wyrażanie podziwu. Jasne, nie ma nic złego w wyrażaniu podziwu, ale to dla mnie nie jest równoznaczne z wyrażeniem emocji, którymi są te rzeczy, które wymieniłem w poprzednim poście. Mówiłeś, że: „Tak samo może oznaczać, że autor traktuje temat niepoważnie, i nie angażuje się w niego.” Co będzie jeszcze grubszą przesadą, bo brak emocji nie może zasłonić widocznego wkładu w pracę - objętości (subiektywne), jakości, bibliografii etc.
W. D.: A może jednak ja nie powinienem narzekać na to, że historii coraz bliżej do publicystyki, a się cieszyć? Wszak, gdyby nie emocje i polityka, tak naprawdę byt forów historycznych byłby zagrożony. Polityka w sensie sympatii ideowych i sympatii do danych postaci historycznych. To może właśnie te emocje w dyskusjach i spór o ocenę faktów powodują, że historia to jedna z najpopularniejszych nauk w internecie? Bez tego wszystkiego mielibyśmy wspomnianą faktografię sprowadzającą historię do „matematycznego równania”.
S. P.: Wojtku, ale to że zwolennicy Piłsudskiego równają z ziemią publikacje anty, a wynoszą pod niebiosa te, które odpowiadają ich poglądom, to nic nowego. Tak było zawsze. Przecież nawet jak się dzisiaj poczyta dyskusje historyków na łamach pism naukowych, ich dysputy, to jak potrafią sobie dogryzać, to nie jest nic dziwnego. I to niezależnie od epoki. Już w pracach nt. starożytności widać, że autorzy z tych czy innych względów, mają swoich ulubieńców, zarówno wśród postaci które opisują, jak i tych, z których zapisków korzystają. Historia najnowsza nie jest tu żadnym wyjątkiem, co już Krzysztof zauważył. Co do dyskusji i wycofywania się ze swoich stanowisk. Choć to istotnie rzadkość, to jednak zdarzają się takie sytuacje. Nie demonizujmy. Tak samo nie uważam, aby trzeba było wybrać między suchą faktografią, albo publicystyką. Jeśli ktoś chce, można znaleźć złoty środek. Dowody z łatwością można znaleźć. Od lat obserwuję publikacje dt. Powstania Warszawskiego, bez wątpienia jednego z tych tematów, które wywołują największe emocje, i jakoś nie mam problemu z kolejnymi książkami czy artykułami. Są emocje, są zdrowe oceny, są wartościowe opracowania. Wszystko w odpowiedniej ilości. Choć zdarzają się sytuacje, kiedy ktoś przechyla szalę w stronę czystej publicystyki. Tutaj wszystko zależy od autora. Tak samo z tego, co miało miejsce 400 lat temu, można uczynić historyczną publicystykę. Epoka nie implikuje charakteru opracowań. Choć oczywiście zakres historii, o którym rozmawiamy, ma tutaj swoje utrudnienia. Co do kwestii istnienia for historycznych. Na pewno taka publicystyka napędza je, potrafi wywołać żywsze dyskusje. Jednak z doświadczenia wiem, że te najwartościowsze, za które fora zbierają najwięcej pochwał, to dyskusje opierające się na czystej historii, bez uprawiania zbędnej publicystyki. A ja ze swojego poletka znam masę książek, które mimo emocji czyta się wybornie. Naprawdę, nie wyciągajmy wniosków na podstawie kilku książek i ich autorów. Możemy tak przerzucać się długo, a to chyba nie o to chodzi. Dla mnie jednak fascynacja wiąże się z emocjami, choć nie jest to jednoznaczne, tu się zgodzę. Sam jestem najlepszym tego przykładem. Moja fascynacja Powstaniem to nie tylko książki, dokumenty, artykuły, ale także autentyczne przeżywanie kolejnych rocznic, pewnych wydarzeń. Nie raz zdarzyło mi się uronić łzę 1 sierpnia o 17, nie raz czułem dziwny ucisk w gardle przechodząc koło miejsc, których powstańcze historie znam na pamięć. Tutaj nie można jasno powiedzieć, że emocje nie wynikają z fascynacji bądź na odwrót. Każdy przypadek jest inny. Dlatego generalizacja będzie myląca. Owszem, ogromna bibliografia, tony przypisów plus kilkanaście stron załączników, to coś wspaniałego. Sam zwracam głównie na to uwagę. Wówczas brak emocji nie gra roli. Ale dalej nie rozumiem, czemu brak emocji oznacza profesjonalizm. To nie ma nic do rzeczy. Wyrażając swoje emocje można mimo wszystko być świetnym historykiem. Pisząc sucho, bez emocji, można szybko stać się pośmiewiskiem.
K. K.: Co jest dobrego w emocjach?
S. P.: Mogę mówić tylko o swoich odczuciach. Jeśli idzie to w parze z odpowiednim warsztatem, i profesjonalnym podejściem do tematu, to dzięki temu dana publikacja zyskuje na swoistej atrakcyjności. Ja np. bardzo sobie cenię, kiedy autor pokazuje, że nie traktuje historii jedynie jak sposobu na zarobienie pieniędzy. A emocje są jednym z elementów udowadniania tego (nie jedynym, i nie najważniejszym). Oczywiście wszystko w odpowiednich proporcjach.
K. K.: Jak sądzę, nie wszystko trzeba robić z emocjami, by pokazać, że się tego nie robi dla pieniędzy.
S. P.: Dlatego też napisałem, że jest to zaledwie jeden ze sposobów pokazania zaangażowania w temat, i wcale nie najważniejszy. Sam w swoich tekstach, czy to na studia, czy pisanych na portale, nie unikam emocji, i jak dotąd nikt mi nie zarzucił, że są przez to gorsze.
K. K.: A ja uważam, że potrzebny jest pewien dystans, dzięki któremu łatwiejsza jest droga do obiektywności. Rzecz jasna utrudniają ją własne oceny, ale chyba mniej niż emocje...
S. P.: Zapewniam Cię, że niejeden autor mimo wszystko poradził sobie z tym. Chociażby biografia gen. Mazurkiewicza „Radosława”. Pisana przez jego syna, emocje są wyraźnie widoczne. Książka mimo to świetna. Prace Stanisława Podlewskiego. Emocjami aż kipią. Mimo to zaleca się je każdemu miłośnikowi Powstania. Artykuły Romualda Śreniawy-Szypiowskiego nt. baonu „Czata 49” i jego walk w Powstaniu. Tutaj także widać emocje, co jest zrozumiałe biorąc pod uwagę, że autor był żołnierzem rzeczonego batalionu. Do dzisiaj ceniony autorytet. Wymieniać mogę długo. Jeśli potrafi się te emocje przekazać w odpowiedni sposób, nie zaszkodzą one ani pracy, ani autorowi, ani czytelnikowi. Nie można ich absolutnie odrzucać. Każdy ma inny sposób pisania. Przy temacie historii najnowszej jest to widoczne w sposób szczególny. Niejednokrotnie prace pionierskie piszą uczestnicy wydarzeń, którzy mimo największych starań, cząstkę emocji zawsze umieszczą w pracy. Mimo to nie kwestionuje się ich rzetelności i przydatności z założenia.
Paweł Łyziński: Osobom, które zajmują się historią czy to zawodowo czy też amatorsko nie jest łatwo zachować pełen obiektywizm. Właściwie jestem zdania, że jest to ideał, do którego można się jedynie zbliżyć. Ale czy da się go osiągnąć? Zawsze, w którymś momencie pojawi się nasza subiektywna ocena, która jest wykładnią naszych wniosków, doświadczeń czy też po prostu ludzkich uczuć.
Bartłomiej Gajos: Ba! Uważam, że swoją ocenę na temat opisywanego przez nas wydarzeń powinniśmy zawrzeć swoją własną ocenę w zakończeniu.W kwestii pogodzenia Sebastiana z Krzysztofem rozróżniłbym tutaj dwie rzeczy: pamiętniki oraz pozycje stricte historyczne. Nie wyobrażam sobie sytuacji aby jakikolwiek pamiętnik nie zawierał w sobie żadnych emocji. To jest wpisane w jego formę, przez co Ci, którzy zaczynają dopiero zabawę z historią, w zdecydowanej większości najpierw sięgną po diariusze (znam z autopsji ). Ot, po prostu lepiej się to czyta, a książka stricte historyczna jest „sucha”, co spowodowane jest brakiem emocji lub ich znikomą ilością. Uważam, że w tego typu pozycjach powinno ich być jak najmniej, ponieważ może to niedoświadczonego historyka rozleniwić (mam na myśli tutaj samodzielną ocenę danych wydarzeń) i spowodować, że będzie chłonął uczucia autora. Ewentualne stanowisko twórcy wobec sytuacji opisanej przez niego powinno się znaleźć na końcu, o czym już zresztą napisałem wyżej.
S. P.: Bartku, ale pamiętniki, to jedno, opracowania historyczne, które wymieniłem, to drugie. Pierwszej opcji nie rozpatrujemy. Zgadzam się natomiast, że uzewnętrznianie własnych emocji, własnych przeżyć powinno być w pracach naukowych jak najrzadsze, ale nie zawsze da się tego uniknąć, nie zawsze jest to szkodliwe. Jeśli są zachowane odpowiednie proporcje, a emocje autora nie rzutują na cały obraz pracy, to problemu nie ma, przynajmniej jak dla mnie. Tak samo z tymi niedoświadczonymi historykami. Tu też trzeba rozróżnić, kogo przez to rozumiemy. Czy każdego, kto zajmuje się historią, czy osobę z wykształceniem historycznym. Przy temacie o którym dyskutujemy, jest to szczególnie widoczne. Wspominany Romuald Śreniawa-Szypiowski. Historyk, Powstaniec. Jego prace są do dzisiaj podstawą tematu, choć nie są wolne od emocji (inna rzecz, że ogranicza je do minimum). Tego nie da się pozbyć z twórczości historyka ot tak. Nie każdy pisze sucho.
P. B.: Historia najnowsza - choć budzi różne odczucia, ba, niektórzy, nawet zawodowi historycy mieszają do niej coś innego niż opinie a diametralnie różne rzeczy - czyli własne przekonania polityczne. Problemem nie jest podejście do danych wydarzeń tylko to, że do pisanych prac, do wypowiedzi przebijają się przekonania polityczne. Opinia o kimś lub o czymś dla mnie jest zupełnie inna niż wpływ przekonań politycznych. W tych pierwszych bardzo często można przeczytać czy usłyszeć „jakkolwiek nie był socjalistą, to jego działania... -> vide Bismarck„, w drugim zaś „te ohydne socjalistyczne rządy...”. W pierwszej sytuacji nie przeszkadza to wyrażaniu obiektywnych opinii, w drugiej potępia się w czambuł wszystko co jest inne. To pierwsze w wielu wypadkach jest jak „grzybki w barszcz” - uprzyjemnia lekturę, nie powodując zmiany wartości samej pozycji; w drugiej, a i owszem. Poza tym tak naprawdę wiele wydarzeń urasta do rangi symbolu (jak n.p. P.W.) przy okazji rocznicy której należy się pokazać palnąć spicze (w znaczeniu - przemówienie) i nic więcej. Medialnie są to bardzo nośne rzeczy, pozwalając napisać kilka artykułów (lub ich wcześniejszych kompilacji), zapełnić strony. Media co by o nich nie mówić, zwykle mają przekonania polityczne, podobnie rządzący. Dopóki rocznice nie będą dniami zadumy, a rocznicami z oficjalnym udziałem rządu i oficjalnymi obchodami tak będzie. Historycy tego nie zmienią. Są zbyt mało słyszalni. Zupełnie z boku odbywa się dyskusja międzyludzka. Niestety zamiast jej uspokajania, to co przenika przez media prowadzi najczęściej do zaognienia, używania tak emocjonalnych argumentów jak tylko można. Pamiętniki czy dzienniki są świetną lekturą na początek nauki czy zainteresowania się historią, trzeba jednak pamiętać, że pisali je konkretni ludzie o konkretnych przekonaniach, nie silący się zwykle na obiektywność, a przez to potrafiący nam pokazać wszystkie swe opinie i odczucia. Niestety niewiele osób potrafi o tym potem pamiętać.
B. G.: Pisząc „niedoświadczeni historycy” miałem na myśli tych, którzy dopiero zaczynają wchodzić w jakiś temat. Przyznam, że argument, iż brak emocji może powodować brak chęci oceny wydarzeń ze strony czytającego, może kontrastować z faktem, iż właśnie te emocje mogą mieć pozytywny wpływ, a dokładniej sprawią, że zainteresowanie danym tematem wzrośnie. Znaleźć złoty środek, który wkomponowałby się pomiędzy te obie rzeczy jest bardzo ciężko. Ad Sebastian: „Wspominany Romuald Śreniawa-Szypiowski. Historyk, Powstaniec. Jego prace są do dzisiaj podstawą tematu, choć nie są wolne od emocji (inna rzecz, że ogranicza je do minimum). Tego nie da się pozbyć z twórczości historyka ot tak. Nie każdy pisze sucho.” Doskonale rozumiem, że nie każdy pisze „sucho”, i bynajmniej nie mam zamiaru w jakikolwiek sposób wpływać na takowe osoby, by zmieniły swoje - nazwijmy to - zwyczaje. Nie myśl, że dyskredytuję takich twórców (sam lubię niekiedy „unieść się” czytając taką książkę), dla mnie po prostu w opracowaniach historycznych powinno być jak najmniej emocji, ponieważ może to zacierać obraz wydarzeń i narzucać ocenę autora. Swoją drogą, dziwne byłoby Śreniawa-Szypiowski pisał o powstaniu bez emocji.
P. Ł.: Marc Bloch w swojej Pochwale historii przytacza słowa jednego ze swoich profesorów, który twierdził, że po roku 1871 to już nie historia, a polityka... Dziś moglibyśmy powiedzieć to samo odnosząc się do daty np. ’89. Jednak pamiętajmy, że wcześniej czy później ten czy inny czas przeszedł już do historii. I chociaż wzbudza tak wiele emocji, mimo to stał się już częścią naszej wspólnej historii, którą ktoś kiedyś na pewno będzie zgłębiał i jestem pewny, że nawet za 50 czy 100 lat pewne kwestię wciąż będą wzbudzać dyskusję wśród tych, którzy owym zagadnieniem się zainteresują. Po to w końcu jest historia, by stawiać kolejne pytania i szukać właściwych odpowiedzi...
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.