„Pluton. Bohaterowie w Ardenach” - A. Kershaw - recenzja |
Amerykanie mają szczęście do plutonów. Małe jednostki idealnie nadają się do opisywania i pokazywania bohaterów, będących blisko siebie, walczących ramię przy ramieniu. Wojenne przyjaźnie i walka w zespoleniu w jeden organizm są też treścią Plutonu..., który jest kolejną częścią – wydawanej od niedawna przez „Znak” - serii „Gry wojenne”.
To też następna, faktograficznie solidna choć popularnonaukowa, dobrze czytająca się pozycja o II wojnie światowej. Żeby jednak pozostać bezstronnym wobec tej książki trzeba pamiętać, że została napisana dla Amerykanów.
Już na początku, od samej okładki polski wydawca musiał uciekać od „amerykanizmu”. Polski podtytuł brzmi bowiem Niezwykła historia najbardziej odznaczonego plutonu US Army, zaś w oryginalnym tytule znajdziemy informację, że jest to najbardziej odznaczony pluton w całej wojnie. Takich smaczków znajdzie się tu dużo więcej. Co ciekawe, sam autor dał się złapać na brak wyjaśnienia „widmowego frontu”. Z jednej strony pisze, że niemiecka kontrofensywa w Ardenach była zaskoczeniem dla sprzymierzonych. Z drugiej zapomina, że określenie „widmowy front” odnosi się do celowej próby wyciągnięcia Niemców z Linii Zygfryda, by móc odciąć ich i pokonać w otwartym terenie. To też byłoby kolejne uzasadnienie, dlaczego na najważniejszym, spodziewanym kierunku natarcia, między niedoświadczonymi, świeżo sprowadzonymi ze Stanów jednostkami, znalazł się równie nieopierzony, kilkunastoosobowy pluton rozpoznawczy. Zapomniany i wtedy, i przez następne trzydzieści lat przez Boga i historię. Odtworzenie przez autora losów plutonu nie daje odpowiedzi, jaką rolę spełniał on jako trybik w wojennej machinie. Nie zmienia to jednak bardzo sprawnego przeprowadzenia czytelnika przez historię prawdziwych ludzi, z imionami i nazwiskami, z rodzinami, z prawdziwymi ranami, cierpieniami w transportach i obozach jenieckich.
Alex Kershaw, autor Plutonu... dotarł do ocalałych, pozbierał korespondencję, wycinki prasowe, zdjęcia. Wszystko, co mógł, by pokazać losy ludzi. Właśnie ludzi, a nie wojny. Równie spóźniony jak amerykańska administracja, spróbował jednak odtworzyć przeżycia żołnierzy. Pisarsko udało mu się to znakomicie. Książka jest ułożona ciekawie, akcja toczy sie wartko, nie ma dłużyzn. Czytelnik szybko wciąga sie w wir wydarzeń, współodczuwa z opisanymi postaciami. Poznaje ich nie tylko w bohaterskiej walce, lecz co dużo bardziej trudne, podczas niewoli, gdzie często znikają dotychczasowe więzi i zależności. Gdzie jedynym celem życia jest zdobycie pożywienia za wszelką cenę. Tam siła woli oznacza trwanie, a apatia powolną śmierć.
Wracając jednak do początku... Amerykańcy zwiadowcy nagle i dobitnie poznali smak wojny na wzgórzu pod wioską Lanzerath. Zetknęli się z wrogiem, walczyli z nim, ale nie budził on w nich nienawiści. Trzy niemieckie szturmy, prowadzone przez wielokrotnie większą liczbę strzelców spadochronowych załamały się na ich skutecznej obronie. Kolejnym razem jednak nie dali rady powstrzymać ataku oskrzydlającego. Część raniono, reszta się poddała. Szpica prowadzącej kontrofensywę grupy pancernej SS Johena Peipera, choć spóźniona, pomknęła dalej, ku Ambleve. Jeńców przekazano na tyły. Bitwa o Ardeny toczyła się swoim rytmem... Ciekawym epizodem, opisanym w Plutonie..., jest też nieudana próba odbicia zięcia z obozu jenieckiego, zlecona w tajemnicy oddziałowi wydzielonemu z 4 dywizji pancernej przez generała Pattona.
Powojenne perypetie byłych żołnierzy pokazują wyraźnie, że Ojczyzna szybko zapomina o bohaterach. Tuż po wyzwoleniu, chory dowódca plutonu nie złożył szczegółowego raportu z walk i postawy swych żołnierzy w obozach jenieckich. Co za tym idzie, jego ludzie nie dostali awansów, ani odznaczeń. Ba, sam dowódca nie dostał stałego awansu na porucznika, lecz tylko podporucznika i nagrodę finansową taką, jak podoficerowie. Trzydzieści parę lat później, kiedy Ameryka prezydenta Reagana potrzebowała bohaterów, będących przeciwwagą dla głoszonej od wschodu chwały Armii Czerwonej, przypomniano sobie o zwiadowcach, przez kilkanaście godzin powstrzymujących kontrnatarcie w Ardenach. Pośmiertnie uhonorowano Billy’ego Jamesa, ale nie przyznano mu wnioskowanego Medalu Honoru. Kilkunastu pozostałych w 1980 roku przy życiu członków plutonu rozpoznawczo-zwiadowczego 394 pułku piechoty 99 dywizji udekorowano wysokimi odznaczeniami już za prezydenta Cartera, odchodząc od dotychczasowego prawa, które zakazywało przyznawania orderów wiele lat po wojnie.
Nie wszyscy byli zadowoleni z tego państwowego aktu zadośćuczynienia i z wielkiego pokazu na stadionie futbolowym. Część chowała swoje odznaczenia twierdząc, że nie zrobili nic wielkiego. Podobnie było z próbą pojednania z napastnikami sprzed lat. Grupa żołnierzy 99 dywizji pojechała w latach siedemdziesiątych na spotkanie z walczącymi w Ardenach Niemcami. Poza porucznikiem Laylem Bouckiem, nikt z dawnego plutonu na takie spotkanie się nie zgodził. Żeby było jasne, Bouck po latach odnalazł bowiem nie tylko swych podwładnych. Korespondował nawet z esesmanem Peiperem, skazanym tuż po wojnie za masakrę amerykańskich jeńców pod Malmedy i żyjącym później spokojnie we Francji. Dobrze, że i te wątki wpisał do swej pracy Alex Kershaw, kiedy zaczął zbierać materiały do książki. Wzbogaciło ją to o bardzo cenny materiał powojenny, pokazujący fasadowe pojednanie dawnych wrogów, przy jednoczesnej antysowieckiej kampanii wobec dawnego sojusznika i tworzeniu „bohaterów na zamówienie”. Mam wrażenie, że ta ostatnia część książki, opisująca kilkadziesiąt lat zapomnienia, a po nim wielki wysyp odznaczeń i honorów daje jej większy i ciekawszy wydźwięk, niż opis kilkunastogodzinnej walki i kilku miesięcy niewoli.
I teraz będę się powtarzał – podobne kilka słów skreśliłem przy recenzji pierwszej książki z serii „Gry wojenne”. „Znak” przyzwyczaił czytelników do wysokiego poziomu wydawniczego. Twarda, foliowana okładka. Szycie i kremowy, imitujący szlachetną starość papier. Eleganckie, białe wkładki z kredowego papieru na fotografie. Tytuły podrozdziałów i wersalikowe tytuliki zaczynające zdanie jako rozdzielacze graficzne. Ciekawa, silnie rzucająca się w oczy okładka, zachęcająca do zakupu. Są i przypisy na stronach, bibliografia uwzględniająca polskie wydania, indeks nazwisk i fotografii.
Razem biorąc – polecam bardzo, choć nie bezkrytycznie. Komu? O samej kampanii w Ardenach zbyt wiele nowego się nie dowiecie, więc to raczej książka dla tych, którzy chcą poznać emocjonalną siłę wojny, jak wyjątkowo łączy ludzkie charaktery i temperamenty, spajając je wspólnotą przeżyć.
Plus minus:
Na plus:
+ autor dotarł do wielu ludzi walczących w opisywanym plutonie
+ sprawne osadzenie treści w szerszym ujęciu walk
+ jak na losy niewielkiego oddziału, bardzo duża liczba fotografii
+ rzadkość w podobnych publikacjach, czyli powojenny ciąg dalszy
+ bardzo solidne technicznie i jakościowo wydanie
+ graficzne podobieństwo do poprzedniej książki z serii „Gry wojenne”
+ uwzględnione polskie wydania książek podanych w bibliografii
Na minus:
- książka powstała jako element amerykańskiego „zapotrzebowania na bohaterów”
- powojenne losy wyraźnie promują „sztuczne” pojednanie z dawnym wrogiem
- małe, odręczne szkice terenów walk, powodują niezbyt wielką ich czytelność
Tytuł: Pluton. Bohaterowie w Ardenach
Autor: Alex Kershaw
Wydawca: Wydawnictwo Znak
Data wydania: 2011
ISBN/EAN: 978-83-240-1494-1
Liczba stron: 302
Oprawa: twarda
Cena: ok. 45 zł
Ocena recenzenta: 8/10
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.