W koszarach i na poligonie - wspomnienia Stanisława Gendka z okresu zasadniczej służby wojskowej (lata 1947-49)


Rodzinie Stanisława Gendka udało się szczęśliwie przetrwać wojnę. Po oswobodzeniu miasta przez oddziały radzieckie we Wrześni zaczęły powstawać nowe struktury tym razem ludowego Państwa Polskiego. Miasto zaczęło odbudowywać się ze zniszczeń wojennych, uruchamiano pierwsze zakłady pracy, otwierano szkoły.

Stanisław po 5 latach przerwy poszedł do szkoły. Była to Zasadnicza Szkoła Zawodowa, gdzie na półrocznym kursie musiał nadrobić pięcioletnie zaległości. Otrzymał świadectwo ukończenia szkoły zawodowej, co było równoznaczne z ukończeniem siódmej klasy szkoły zawodowej.

7 listopada 1945 r. w Gnieźnie zdał egzamin czeladniczy w zawodzie ślusarza przed Komisją Izby Rzemieślniczej w Poznaniu. Pracował najpierw w prywatnym  warsztacie samochodowym, a następnie jako mechanik-kierowca w Powiatowym Zarządzie Drogowym we Wrześni. W międzyczasie uczęszczał też na kurs w ramach tzw. Uniwersytetów Ludowych.

W marcu 1947 r. został wezwany do stawienia się przed komisją lekarską. Otrzymał orzeczenie komisji lekarskiej potwierdzające, że jest zdolny do pełnienia zasadniczej służby wojskowej. 23 kwietnia miał stawić się w Wojskowej Komendzie Uzupełnień w Gnieźnie. Stanisław Gendek wspomina:

Kapral Stanisław Gendek w okresie odbywania zasadniczej służby wojskowej. Zdjęcie z 1948r.

Kapral Stanisław Gendek w okresie odbywania zasadniczej służby wojskowej. Zdjęcie z 1948r.

Nadszedł wyznaczony dzień. Spakowałem do kuferka zrobionego przez mojego kolegę w czasie okupacji trochę osobistych rzeczy i kanapki przygotowane przez matkę. 23 kwietnia 1947r. pojechałem do RKU znajdującego się w Gnieźnie. Była tam duża grupa poborowych. Otrzymałem skierowanie do 13 Pułku Artylerii Pancernej1 stacjonującego w Twierdzy Modlin2. Skierowani tam zostali też koledzy: Mieczysław Sobczak i Roman Rzeźnik oraz kilku innych chłopaków z okolicy Wrześni. Z wojskowej komendy odebrał nas oficer z wyżej wymienionego pułku. Jechaliśmy pociągiem osobowym do Warszawy przez Wrześnię, gdzie za cztery godziny mieliśmy przesiadkę. Pozwolono nam odwiedzić rodziny. Poszedłem do domu i powiedziałem rodzicom gdzie zostałem skierowany do służby. Ojciec powiedział, że w Modlinie jest centrum szkolenia specjalistów czołgowych, i że z pewnością będę mógł tam wiele się nauczyć.

Pożegnałem się z rodzicami i siostrą. Wieczorem wsiedliśmy do pociągu. Do Warszawy przyjechaliśmy rano. Wysiedliśmy na Dworcu Głównym. Po raz pierwszy zobaczyłem stolicę Polski. Dotychczas znałem ją z opisów i fotografii. Pierwsze, co zobaczyłem po wyjściu z dworca, to zburzone i spalone domy, olbrzymie gruzowisko. W tym czasie nie działała komunikacja miejska, było trochę prywatnych samochodów i dorożek. Mieszkańcy miasta przemieszczali się z miejsca na miejsce pieszo wśród rumowisk.

Nasza grupa poborowych z porucznikiem Dupczakiem do Dworca Wschodniego poszła pieszo. Nieśliśmy ze sobą swoje kuferki. Szliśmy Alejami Jerozolimskimi do Wisły. Z jednej i drugiej strony ulicy, jak okiem sięgnąć, same gruzy. Tylko po prawej, wschodniej stronie Alej stał nienaruszony budynek. Był to hotel, w którym Niemcy mieli swoją kwaterę. Stały most przez Wisłę był zniszczony, obok niego zbudowano most pontonowy. Po tym moście przeszliśmy na drugą stronę rzeki i dalej do Dworca Wschodniego. Praga nie była zniszczona. Przy ulicach stały duże, stare domy. Mieszkali już w nich Warszawiacy, a mieszczące się w nich sklepy pełne były klientów.

Zniszczona Warszawa - styczeń 1945

Zniszczona Warszawa - styczeń 1945

Dalej pociągiem pojechaliśmy do Nowego Dworu i znów pieszo doszliśmy do Bugu. Stały most na rzece był zniszczony w czasie wiosennej powodzi. Na drugą stronę przeprawiliśmy się łodziami miejscowych przewoźników. Przeprawa ta zajęła nam około dwóch godzin. Do modlińskiej Twierdzy dotarliśmy późnym popołudniem, bardzo zmęczeni. Na żołnierskiej stołówce czekał na nas posiłek, byliśmy głodni, więc jedliśmy z apetytem.

Skierowano nas do dużej sali w budynku koszarowym, gdzie stały szeregi piętrowych łóżek bez sienników. Na placu leżała sterta świeżej słomy. Wydano nam sienniki, które napchaliśmy słomą i zanieśliśmy na przydzielone nam łóżka. Otrzymaliśmy koce i prześcieradła. Po zasłaniu łóżek pozwolono nam położyć się spać. Spałem twardo do samego rana.

Pobudkę ogłoszono o szóstej. Po porannej toalecie zjedliśmy śniadanie, a później cały dzień zszedł na umundurowaniu, kąpieli, strzyżeniu głowy do łysego i ewidencjonowaniu. Dowódcą naszej szkolnej kompanii był kapitan Mogilnicki. Nazwisk dowódców plutonu i drużyny nie pamiętam. Dowódcą 13 Pułku Artylerii Pancernej był w tym czasie Rosjanin, pułkownik Armii Radzieckiej – człowiek zrównoważony i doświadczony oficer.

Już od następnego dnia rozpoczął się okres szkolenia unitarnego. Z nieuładzonych cywilów przekształcono nas w zgranych zespołowo i zdyscyplinowanych żołnierzy. Wyrabiano w nas cechy patriotyzmu i wpajano zasady żołnierskich powinności. Jednocześnie trwały przygotowania do przysięgi wojskowej. Po kilku dniach odbyła się ceremonia wręczenia broni. Otrzymałem karabin KBK. Uczyliśmy się maszerować, śpiewać i strzelać. Wiele uwagi poświęcono gimnastyce i wyrabianiu tężyzny fizycznej. Szkolenie w tym okresie było trudne, ale powoli przyzwyczaiłem się do tego trybu życia. Ze strzelaniem dawałem sobie radę. Od początku miałem niezłe wyniki. Strzelałem celnie. Otrzymywałem oceny dobre i bardzo dobre.

Mieliśmy wymagających, ale wyrozumiałych dowódców. Czasami trochę wygłupiali się dowódcy drużyn. Parę razy zrobili nam na sali lotnika, tzn. pozwalali posłania i ubrania. Trzeba było to od nowa poukładać. Stosunki wśród kolegów były poprawne, pomagaliśmy sobie nawzajem. Na jakość posiłków nie narzekaliśmy. Po sześciu tygodniach szkolenia nadszedł czas na złożenie przysięgi.

W Twierdzy Modlin stacjonowało kilka jednostek. Do największych należały 13 Pułk Artylerii Pancernej, 3 Szkolny Pułk Czołgów, Oficerska Szkoła Wojsk Pancernych i kilka samodzielnych batalionów.

Twierdza Modlin - wieża zachodnia koszar (widok współczesny)

Twierdza Modlin - wieża zachodnia koszar (widok współczesny) / fot. CC-BY-SA 2.5, wikipedia.org

Na dużym placu zbudowano ołtarz polowy. Na tym placu ustawiono w odpowiednim szyku wojsko ze sztandarami i składających przysięgę żołnierzy z całego garnizonu. Panował nastrój powagi. Przybyło trochę rodzin żołnierzy składających przysięgę. Ja nie miałem gości. Wtedy nie było jeszcze zwyczaju, że liczni członkowie rodzin odwiedzali składających przysięgę.

Ceremonia rozpoczęła się od złożenia meldunku przez oficera dowodzącego zgromadzonymi oddziałami, dowódcy garnizonu, po czym kapelan wojskowy odprawił mszę świętą przy ołtarzu polowym.. Następnie złożyliśmy uroczystą przysięgę. Rotę przysięgi odczytał dowódca garnizonu, a my powtarzaliśmy jej słowa. Ta doniosła uroczystość zakończona została defiladą. Na trybunie stali dowódcy, kapelan i przedstawiciele rodzin. Następnie wróciliśmy do swoich koszar, gdzie przygotowano świąteczny obiad. Honorowym gościem przy stole był dowódca Wojsk Pancernych WP, generał Mierzycan3 – Rosjanin. Był to mężczyzna dość wysoki i bardzo gruby o rubasznym humorze.

Do obiadu podano po 100 g wódki. Niektórzy z nas nie pili alkoholu, więc oddawaliśmy ją kolegom, a oni dobrze sobie popili. Było wesoło. Kiedy generał wgramolił się do samochodu, koledzy podnieśli samochód i ponieśli go kilkanaście metrów. Oznaczało to, że rosyjski generał cieszył się sympatią naszych  żołnierzy.

Parę dni po złożeniu przysięgi zostałem skierowany do 3 Szkolnego Pułku na Kurs Wyszkolenia Podoficerów Broni Pancernej W.P. Przydzielono mnie do kompanii szkolącej mechaników.

W ciągu ośmiu miesięcy uczyliśmy się przedmiotów ogólno wojskowych, jak: regulaminy, musztra, wychowanie fizyczne, szkolenie strzeleckie, wychowanie polityczne. Najwięcej czasu przeznaczono na wyszkolenie specjalne i techniczne. W tym czasie pełniliśmy również służbę wartowniczą i służbę dyżurną w kompanii.

Nie miałem trudności z opanowaniem zagadnień ze szkolenia ogólno wojskowego, ale ciekawsze dla mnie było wyszkolenie techniczne. Zajęcia na temat budowy, remontu i eksploatacji broni pancernej prowadzili z nami oficerowie. Nie byli oni wiele starsi od nas, więc rozumieliśmy się. Budowę czołgu T-34, działa pancernego ISU-152 i czołgu ciężkiego IS-2 poznawaliśmy ze szczegółami. Interesowała mnie budowa poszczególnych zespołów i mechanizmów wchodzących w skład czołgu i ich zasada działania. Uczyliśmy się zagadnień związanych z elektrycznością. Nauczyłem się wielu definicji i praw występujących w elektrotechnice oraz tego, na jakiej zasadzie działa silnik elektryczny i prądnica, co to jest magnes stały i elektromagnes. Osobnym rozdziałem była budowa akumulatora i zasada jego działania. To wszystko było ważne. Sprawność poszczególnych urządzeń i zespołów decydowała o niezawodnym działaniu całego czołgu. Budowę armaty poznaliśmy dość ogólnie, bez wnikania w szczegóły. Dokładnie poznałem podwozie i zawieszenie czołgu T-34 i czołgu ciężkiego. Różniły się od siebie konstrukcją. Czołg T-34 miał wahacze i sprężyny amortyzujące, a czołg ciężki miał wahacze na wałach skrętnych i amortyzatory hydrauliczne.

Jan Mierzycan (w hełmofonie) z żołnierzami 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte na przyczółku warecko-magnuszewskim

Jan Mierzycan (w hełmofonie) z żołnierzami 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte na przyczółku warecko-magnuszewskim

W tamtych czasach, zresztą później również, był zwyczaj wręczania przełożonym z okazji imienin lub urodzin upominków. Były to przeważnie przedmioty wykonane ręcznie przez żołnierzy. Zbliżały się imieniny lub urodziny dowódcy pułku. Mój dowódca plutonu, który wiedział, że jestem ślusarzem, zapytał, czy mogę coś ciekawego wykonać na tę okazję. Ustaliliśmy, że zrobię małe zegarmistrzowskie kowadełko i młoteczek. Po lekcjach, w miejscowym warsztacie, zabrałem się do roboty. Pracowałem nad tym tydzień, bo więcej czasu nie miałem. Zdążyłem na czas. Kowadełko, wypolerowane i błyszczące, zamontowałem do drewnianej podstawy i razem z młoteczkiem pokazałem dowódcy plutonu. Podziękował i powiedział, że ładnie to zrobiłem. Byłem zadowolonym z tej pochwały. Następnie, składający życzenia dowódcy pułku oficerowie, przekazali mu ten upominek.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Za wstawiennictwem dowódcy plutonu, otrzymałem parę dni urlopu. Pojechałem do domu. W pociągu z Warszawy było bardzo tłoczno. Do samej Wrześni stałem na korytarzu przez sześć godzin. Rodzice ucieszyli się z mojego przyjazdu. Odwiedziłem koleżanki i kolegów. Gdy wracałem do jednostki, w pociągu było już luźniej. W Warszawie uruchomiono już komunikację. Tym razem z Dworca Głównego na Wschodni jechałem  tramwajem.

Kurs dobiegał końca. Szkolenie zakończyło się egzaminem przed komisją wyznaczoną przez dowódcę. Egzamin kwalifikacyjny na mechanika regulującego zdałem w dniu 26 lutego 1948 r. z ogólną oceną bardzo dobrą.

Zgodnie z wnioskiem komisji egzaminacyjnej nadano mi stopień wojskowy – kapral.

Otrzymałem świadectwo ukończenia Szkoły Podoficerów Broni Pancernej W.P. podpisane przez dowódcę pułku – ppłk  M. Charłamp – Charłamowa, szefa sztabu pułku – ppłk  M. Rożko oraz zastępcę dowódcy pułku do spraw polityczno – wychowawczych, kpt. E. Molika. Świadectwo to przechowuję do dzisiaj.

Po ukończeniu szkoły zostałem z powrotem skierowany do  13 Pułku Artylerii Pancernej, na stanowisko ładowniczego w jednej z baterii. Załoga działa pancernego 152mm składała się z: dowódcy działa, mechanika kierowcy, działonowego i ładowniczego. Dowódca i mechanikiem kierowcą byli młodzi oficerowie, a działonowym i ładowniczym – podoficerowie służby zasadniczej. Był to zespół dobrze wyszkolonych żołnierzy, a od ich zgrania zależało poprawne wykonanie zadania bojowego, tzn. skuteczne strzelanie i niszczenie wyznaczonych celów. Niektóre rodzaje szkolenia i obsługę sprzętu odbywaliśmy razem.

Na stanowisku dowódcy pułku nastąpiła zmiana. Dowódcą pułku został major Dżygało- Polak. W pułku nie było już nikogo z oficerów rosyjskich.

Na apelu porannym śpiewaliśmy pieśń „Kiedy ranne wstają zorze„, a na wieczornym ”Wszystkie nasze dzienne sprawy”.

Codzienne życie w pułku polegało na planowym szkoleniu, pełnieniu służby wartowniczej i wewnętrznej oraz na obsłudze sprzętu. W tamtym czasie przepustki otrzymywaliśmy rzadko. Wolny czas spędzaliśmy w koszarach lub na terenie Twierdzy. Bywało, że chodziłem nad Wisłę i Bug.

Nadeszła wiosna 1948r. W ramach współpracy wojska z ludnością cywilną wysłano do gospodarstw rolnych i niektórych zakładów pracy grupy żołnierzy – fachowców. Rozpoczynała się wiosenna akcja siewna. Zostałem przydzielony do takiego zespołu. Nasza grupa składała się z czterech osób. Dowódcą był porucznik Zugaj. Na początku kwietnia zostaliśmy skierowani do Państwowego Gospodarstwa Rolnego w Nacpolsku. Jest to miejscowość położona przy szosie między Płońskiem i Wyszogrodem. Zostaliśmy przyjęci przez kierownictwo PGR. Przydzielono nam do zakwaterowania pomieszczenie na strychu budynku administracyjnego. Na wyżywienie mieliśmy pieniądze z pułku, ponadto z gospodarstwa dostawaliśmy mleko i trochę innych produktów. W sumie wyżywienie było niezłe. Nasz porucznik zamieszkał u jednego z gospodarzy w sąsiedniej wiosce. Mieliśmy swobodę działania, a tak prawdę mówiąc, to niewiele mieliśmy do roboty.

 (…) W sierpniu pułk przygotowywał się do wyjazdu na poligon. W pierwszej połowie miesiąca wozy bojowe i pozostały niezbędny sprzęt został załadowany na wagony kolejowe. Podróż z Modlina do Orzysza trwała około doby. Jechaliśmy przez Iławę i Olsztyn. Z okien wagonu po raz pierwszy przyglądałem się tym miastom.

Rozlokowaliśmy się na skraju poligonu orzyskiego. Działa pancerne postawiono w parku wozów bojowych. Namioty ustawiono w równych rzędach. Organizowanie obozowiska trwało dwa dni. Poligon był porośnięty wysoką trawą i kwitnącym łubinem, a w lesie zaczynał rozkwitać wrzos. Dni były ciepłe i słoneczne.

Był to okres praktycznego szkolenia. Odbywały się strzelania ostrą amunicją. Działa pancerne były wyposażone w armato-haubice kalibru 152 mm, a amunicja do nich składała się z dwóch części: łuski wypełnionej prochem i pocisku wypełnionego trotylem.

W strzelaniu brała udział cała załoga działa. Strzelano do celów zakrytych i na wprost. Moim zadaniem było ładowanie armaty. Ta czynność wymagała zachowania bezpieczeństwa i trochę wysiłku. Po załadowaniu meldowałem: „Gotowe!„, a dowódca dawał komendę: ”Ognia!”. Rozlegał się głośny huk, a lufa armaty cofała się o 30cm. Trzeba było uważać. Po otwarciu zamka łuska wypadała, a wewnątrz wozu było pełno dymu. Po oddaniu kilku strzałów, piekło w oczach i drapało w gardle.

W strzelaniu szkolono całą załogę. Strzelaliśmy do celów, na wprost, na odległość około 2km. Kiedy przyszła kolej na mnie, zająłem miejsce celowniczego, nastawiłem celownik według komendy podanej przez dowódcę, naprowadziłem strzałką na cel i odpaliłem. Trzy pociski trafiły w tarczę. Z tego strzelania otrzymałem ocenę bardzo dobrą.

Na obrzeżach poligonu odbywały się też ćwiczenia taktyczne ze sprzętem, zakończone ostrym strzelaniem. Trwały dwa dni.

Pod koniec szkolenia poligonowego, na wcześniej przygotowanym torze przeszkód odbyły się zawody. Polegały one na umiejętnym pokonywaniu przeszkód przez działa pancerne (pojazdy gąsienicowe). Kierujący nimi mechanicy – kierowcy, a byli nimi oficerowie, robili to po mistrzowsku. Oglądałem te zawody z zainteresowaniem. Obserwował je również dowódca wojsk pancernych, generał Mierzycan, który w tym czasie wizytował nasz pułk.

(…) Zostałem przeniesiony do plutonu remontowego, gdzie wykonywałem pracę w swoim zawodzie. Miałem tam tokarnię. Remontowaliśmy czołgi i samochody. Zajęcie to odpowiadało mi. Czas szybko płynął. Do końca służby pozostało jeszcze sześć miesięcy.

W tym czasie pomocnikiem dowódcy pułku do spraw technicznych był kapitan Kazimierz Rzemieniecki. Pełnił tam służbę również porucznik Jan Światowiec oraz koledzy: Józef Dobosz i Hieronim Zadrożny. Z wyżej wymienionymi osobami miałem kontakt w późniejszych latach służby wojskowej.

W jedną z niedziel duża grupa żołnierzy z naszego pułku pracowała w Warszawie przy porządkowaniu jednego z placów. I ja tam byłem. Poznawałem miasto i widziałem, jak bardzo zostało zniszczone. Obserwowałem też jego powolne ożywanie.

Moja zasadnicza służba wojskowa dobiegała końca. Dowódca pułku proponował mi dalsze pełnienie służby, ale już zawodowej w grupie podoficerów zawodowych i awans na stopień plutonowego. Nie wyraziłem na to zgody. Uważałem, że jeśli miałbym być żołnierzem zawodowym, to tylko wtedy, gdybym miał możliwość zostać oficerem. Takiej możliwości nie miałem.

Zastanawiałem się, co będę robił dalej, nie miałem zamiaru wracać do Wrześni. Mój brat, Janek, mieszkał w Gdyni i pracował w stoczni. Poprosiłem go, żebym mógł u niego zatrzymać się na jakiś, bliżej nieokreślony czas, aż znajdę pracę i wynajmę dla siebie pokój. Wyraził na to zgodę. Postanowiłem, że po zwolnieniu z wojska pojadę do Gdyni.

W dniu 12 kwietnia 1949 r. dowództwo pułku na uroczystej zbiórce, pożegnało żołnierzy kończących służbę. Otrzymałem skierowanie, jako rezerwista, do Wojskowej Komendy Uzupełnień w Gdyni i bilet na podróż. Odwieziono nas samochodem ciężarowym na stację kolejową w Modlinie. Pożegnałem się z kolegami i rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Ja pojechałem przez Nasielsk, Toruń i Bydgoszcz do Gdyni.

Zakończył się kolejny etap mojego życia. Zdobyłem wiele nowych doświadczeń, poznałem trudy żołnierskiego bytowania. Okres ten wspominam z sympatią. Miałem doświadczonych, wymagających, ale jednocześnie wyrozumiałych dowódców. Wśród kolegów panowała atmosfera wzajemnej życzliwości. W trudnych chwilach można było liczyć na ich wsparcie. O wielu z nich pozostały wspomnienia, mimo że ich imiona i nazwiska uleciały z pamięci.

Stanisław Gendek na dwa lata rozstał się z mundurem. W połowie kwietnia 1951 r. otrzymał wezwanie z WKU do stawienia się na ćwiczenia wojskowe rezerwy. 2 maja 1951 r. pojawił się w Oficerskiej Szkole Broni Pancernej w Poznaniu. Tam, w pierwszych dniach pobytu, on i około 800 innych rezerwistów zostało poinformowanych o tym, iż nie powołano ich na ćwiczenia rezerwy, lecz zostali zakwalifikowani na kilkumiesięczny kurs chorążych. W tamtych czasach był to najniższy stopień oficerski. Powiedzenie „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera” nabrało realnego wymiaru. Ludowe Wojsko Polskie rozbudowywało swój potencjał, potrzebowało kadr. Trwała wojna koreańska, która mogła się przerodzić w coś więcej niż tylko regionalny konflikt.

  1. 13 Pułk Artylerii Pancernej wyposażony był w ciężkie działa samobieżne ISU-152. Jednostka ta w czasie wojny działała w składzie 1 Armii Wojska Polskiego. W lutym 1945 r. brała udział w walkach na Wale Pomorskim, w marcu 1945 r. na Pomorzu Szczecińskim oraz w Operacji Berlińskiej. []
  2. W tym czasie Modlin był głównym ośrodkiem szkolenia kadr dla wojsk pancernych LWP. Stacjonowały tu Oficerska Szkoła Broni Pancernej, 3 Szkolny Pułk Czołgów, 1 Pułk Czołgów, 13 Pułk Artylerii Samobieżnej (Pancernej) oraz 1 Batalion Rozpoznawczy []
  3.  Generał bryg. Jan Mierzycan (1910-50), z pochodzenia Polak, od 1932 r. w Armii Czerwonej. W sierpniu 1943 r. ze względu na swoje pochodzenie został skierowany do Ludowego Wojska Polskiego. Był organizatorem i pierwszym dowódcą 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. Od grudnia 1946 r. do marca 1949 r. był głównym inspektorem broni pancernej LWP. []

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

7 komentarzy

  1. MateoMi pisze:

    To szkolenie (poza sprzętem) chyba lepsze niż dziś?

    • Szkolenia przeprowadzano zapewne według wzorców wypracowanych w czasie wojny w Armii Radzieckiej, a co do sprzętu to był to najcięższy typ działa pancernego użytkowany w ówczesnym Wojsku Polskim. 13 PAP był jedyną jednostką wyposażoną w ISU-152(10 szt.wg stanu z 1 stycznia 1949 r.) i był to sprzęt dosyć wyeksploatowany z wojennym rodowodem.

  2. zenek pisze:

    orzelek jest ale korony nie widze ‚troche mnie to dziwi twoje wspomnienie bo to byla pelna sovietyzacja bo w 1966 ja mialem 6 lat i slyszalem jak do mojego ojca jego brat mowil ze gdyby mial pistolet przy sobie w czasie plywania to by sobie strzelil w leb zgodzil sie na zawodowego zolnierza a dochrapal sie pulkownika wojsk rakietowych i altyleri a i przypominam sobie jak mowil do mojego ojca jak wielu zolnierzy popelnilo samobojstwo bo psychicznie nie wytrzymali.

  3. Mario pisze:

    Panie Darku Czy jest możliwość z panem porozmawiać? Mogę prosić o adres email ?

  4. Tadeusz pisze:

    Nareszcie jakieś normalne wspomnienia nie skażone politykierstwem.

  5. PIP cyk pisze:

    Dobrze, że nie ocenzurował tego współczesny rusofob-historyk. Namnożyła się dzisiaj cała dywizja doktorków-historyków młokosów wychowanych na pluciu i pogardzie wszystkiego co PRL i cyrylica. Pokończyli tzw historię na prywatnych wykształcowniach, Na Politechnikę czy Uniwersytet nie mieliby żadnych SZANS

  6. Grzegorz pisze:

    Sowietyzacja w latach 1948-1953 była ogromna. Mój śp. ojciec rocznik 1933, wspominał to z nienawiścią. Mówił, że kadra oficerów była obsadzona POPami, czy oficerami sowieckimi pełniącymi obowiązki Polaka, stanowili oni większość oficerów. Jedno wspomnienie ojca utkwiło mi w pamięci; Pogadanka polityczna, ojciec zapytany o Konstantego Rokossowskiego, mówi że nie wie, a żołnierze pięściami uderzali w ławki. Oficer polityczny podpowiada memu ojcu; „Wielki Marszałek Konstanty R. urodził się w Warszawie, w rodzinie warszawskiego kolejarza...”. Wszedł dowódca jednostki i się wściekł, ojciec przez tydzień musiał się uczyć biografii Marszałka Polski i Sowieckiego Sojuza. Zapamiętałem też wspomnienie ojca ze Szczecina z kwietnia 1951r. Wojsko wraca zmordowane z ćwiczeń dźwigając ciężki karabin przeciwlotniczy, żołnierze nie oddają honorów napotkanym oficerom sowieckim, ci zatrzymują polskich żołnierzy i się pytają się czemu nie oddają im honorów wojskowych, wtedy nadbiegli polscy cywile i zaatakowali trzech ruskich oficerów, czego chcecie od naszych żołnierzy?. Sowieci dostawali w mordę od rozjuszonych cywili. Sierżant dowodzący żołnierzami przytomnie zareagował komenderując: „Chłopaki w nogi do koszar i morda w kubeł!!”.Zajścia w Szczecinie, gdy pijany oficer sowiecki zabijał Polaków. Według wspomnień mego ojca w wojsku było bardzo głodno i ciężko. Ojciec miał w wojsku ksywę Mosinek.

Zostaw własny komentarz