„Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce” - Adam Hochschild – recenzja |
Czy można unicestwić połowę ludności kraju w ciągu kilkunastu lat i to w taki sposób, by światowa opinia publiczna nawet nie mrugnęła okiem? Czy w tak krótkim czasie można doprowadzić do śmierci 10 milionów ludzi (czyli tylu, ilu zginęło podczas I wojny światowej)? Okazuje się, że można. Na przykład w belgijskim Kongo ponad sto lat temu.
Duch króla Leopolda Adama Hochschilda to – jak głosi podtytuł – „opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce”. Terroru tu zdecydowanie najwięcej. Niewyobrażalne zbrodnie jakich przez kilka lat, podczas kauczukowego boomu, dopuszczali się tam Europejczycy (administracja belgijskiej kolonii składała się nie tylko z rodowitych Belgów, lecz również różnej maści karierowiczów i awanturników z całej Europy) szokują i przerażają, nawet po tak długim czasie.
Leopold II z dynastii Sachsen-Coburg-Gotha, król Belgów w latach 1865–1909, niespecjalnie przejmował się losami swojego niewielkiego kraju. „Mały kraj, mali ludzie” – mawiał, co tylko w niewielkim stopniu ukazuje, z jaką pogardą traktował swoich poddanych i rolę ograniczonego przez konstytucję monarchy. Przez cały czas myślał o czymś… większym. Własnej kolonii, własnym prywatnym państwie.
Większa część świata pod koniec XIX wieku została już podzielona. Wielka Brytania była Imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce, wciąż nieźle trzymały się Hiszpania i Portugalia, swoje wykroiły też Francja i Włochy, nawet tradycyjnie lądowe Niemcy miały własne kolonie! Czarną dziurą na mapie świata pozostawała jednak Afryka. Tam skierowały się oczy Leopolda.
État indépendant du Congo (Wolne Państwo Kongo), jak nazwał swoją posiadłość Leopold II, liczyło ponad 2 000 000 kilometrów kwadratowych! To prawie pół Europy, odejmując część Rosji! Gdy powstało 5 lutego 1885 roku zamieszkiwało je około 20 milionów ludzi. W latach dwudziestych XX wieku już o połowę mniej. Gdzie podziała się reszta? Zginęła. Podczas morderczych marszów, budowy kolei, z głodu, z powodu przywiezionych z Europy chorób, w końcu z powodu akcji eksterminacyjnych i odwetowych przeprowadzanych przez kolonialną „milicję” – Force Publique. Popyt na kość słoniową i kauczuk, których najwięcej na całym świecie pod koniec XIX wieku posiadało właśnie Kongo, sprawił, że administracja państwa króla Leopolda nie cofnęła się przed niczym w celu maksymalizacji zysków.
Historia grabieży i nieludzkiego traktowania czarnych stała się inspiracją dla Josepha Conrada do napisania opowiadania Jądro ciemności1. Co prawda w angielskich i francuskich koloniach nie działo się wówczas lepiej (czasami nawet gorzej), jednak – mówiąc dzisiejszym językiem – miały one lepszy PR. Dlatego świat skierował swoje „oburzenie„ akurat na Belgię (poza tym nikt nie chciał – z powodów politycznych rzecz jasna – zadzierać z mocarstwami, a mały kraik był znakomitym kozłem ofiarnym pozwalającym na uspokojenie światowego sumienia). Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie podczas swojej podróży po État indépendant du Congo pisarz spotkał pierwowzór agenta handlowego Kurtza. Choć na tę niesławną postać złożyło się kilka osób, największe piętno wywarł na niej niejaki Léon Rom. W swojej położonej w dżungli willi miał on nawet kwietnik ozdobiony ludzkimi głowami. Generalny gubernator żalił się wówczas w jednym z raportów, że Rom jest „znany z zabijania mnóstwa ludzi z błahych powodów„, a „przed stacją ciągle stoi szafot„. Pewien porucznik Force Publique w swoim dzienniku z 1885 roku tak ocenił natomiast zachowanie jednego z oficerów: ”Głodzi swoich agentów, a równocześnie (chcąc uchodzić za wielkiego arabskiego pana) daje mnóstwo jedzenia czarnym kobietom ze swojego haremu […]. Do tego w domu przywdziewa galowy mundur, przywieziony razem z kobietami, bierze jakiś kawałek papieru i udaje, że król mianował go wielkim wodzem, a pozostali biali ze stacji są jedynie płotkami. […] Pewnej biednej, małej Murzynce, która nie chciała zostać jego kochanką, wymierzył pięćdziesiąt batów, a potem oddał ją jakiemuś żołnierzowi”. Najważniejszy jest jednak sposób, w jaki pamiętnikarz zaczyna charakterystykę owego oficera: ”Ten człowiek chce być drugim Romem”.
Ale przypadek Léona Roma nie był odosobniony. Administratorzy, agenci placówek, przedstawiciele prywatnych firm mających koncesje na dzierżawę części kauczukowego eldorado – wszyscy oni posuwali się do czynów, które w naszych „cywilizowanych” czasach, przepełnionym humanitaryzmem XXI wieku, ciężko sobie wyobrazić. Na dowód, że nie zmarnowano wydanej przez nadzorcę kuli obcinano na przykład prawe dłonie wszystkim zabitym czarnym. Czasem, gdy kula została wykorzystana na polowaniu, rękę obcinano maczetą, często gdy ofiara żyła.
Adam Hochschild napisał książkę wybitną, arcysmutną i arcyprzerażającą, ale i dającą nadzieję, bo pośród całego okrucieństwa białych kolonistów ukazującą także losy ludzi, którzy poświęcili życie, by pokazać prawdę o chciwości króla Leopolda. Amerykański dziennikarz pokazał prawdziwe „jądro ciemności”, o którym zapominamy, pamiętając jedynie o faszyzmie i komunizmie jako największych zmorach XX wieku. Znakomicie zobrazowana, udokumentowana i zaopatrzona w niezły aparat naukowy książka stała się wydarzeniem, sprowokowała dyskusję i ponownie zwróciła oczy Europy w kierunku Afryki. Wywołała burzę, skłaniając przy tym do myślenia. Mimo to autor długo nie mógł opublikować swojego dzieła. Amerykańcy i brytyjscy wydawcy kręcili nosem na tak kontrowersyjny temat. W końcu się jednak udało i książka trafiła do rąk czytelników – także w Polsce. I całe szczęście, bo tak dobrego reportażu dawno u nas nie było.
„Nieustannie natykaliśmy się na tragarzy […], czarnych, nędznych, mających za jedyną odzież przeraźliwie brudną szmatę, kędzierzawych, niosących ładunki na głowach – skrzynie, bele, słoniowe kły […] beczki; w większości chorych, uginających się pod ciężarem, który zdawał się jeszcze cięższy z powodu zmęczenia i niewystarczającego jedzenia – garści ryżu i śmierdzącej, suszonej ryby. Żałosne, chodzące kariatydy, juczne zwierzęta na cienkich, małpich nogach, o wychudzonych twarzach, nieruchomych oczach, skupionych na utrzymywaniu równowagi i szeroko otwartych z powodu wyczerpania. Przychodzą i odchodzą tysiącami [...], zagonieni do pracy przez potężną milicję państwową, wydani przez wodzów, których są niewolnikami i którzy czerpią zyski z ich niewoli. Maszerują na zgiętych nogach, z wypiętym brzuchem, podtrzymując ładunek ramieniem wzniesionym do góry. Inni wspierają się na długich lakach, pokryciu kurzem i potem, niczym owady, których roje rozprzestrzeniają się po górach i dolinach. Wykonują syzyfową pracę i umierają przy drogach albo, gdy podróż dobiega końca, udają się do swoich wiosek, by tam umrzeć z przepracowania”.
Więcej słów nie potrzeba.
Plus minus
Na plus:
+ pionierskie ujęcie tematu
+ wciągająca
+ wysoka wartość badawcza
+ aparat naukowy
+ profesjonalne wydanie
+ tematyka
+ zdjęcia
Na minus:
– nieliczne literówki
Tytuł: Duch króla Leopolda. Opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce
Autor: Adam Hochschild
Wydanie: 2012
Wydawca: Świat Książki
ISBN: 978-83-7799-498-6
Stron: 464
Oprawa: twarda
Cena: ok. 40-45 zł
Ocena recenzenta: 10/10
- Króla Leopolda krytykował też Arthur Conan Doyle, nie wspominając jednak ani słowem o brytyjskim imperializmie i traktowaniu poddanych licznych kolonii. Podobnie oburzony był Mark Twain, choć masakry Indian w USA nie wzbudziły akurat jego zainteresowania. [↩]
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.