Nazizm, wojna i klub Polaczków – historia Adolfa Urbana |
Z pozoru – historia jakich wiele. Utalentowany dzieciak, który został wielkim piłkarzem i zrobił karierę, o jakiej marzą inne dzieciaki. W sumie należałoby stwierdzić, że pozory w tym przypadku nie mylą. Tak, należałoby… gdyby nie perypetie poza piłkarskie, które przetoczyły się przez życie Adolfa Urbana.
Zacznijmy od podstaw. Adolf Urban urodził się 9. stycznia 1914 roku w Gelsenkirchen, mieście, które kochał przez całe swoje życie. Mieście, które pokochało też jego. Co ciekawe, rodzice Urbana pochodzili z Olsztyna. Wtedy – Allenstein we Wschodnich Prusach. Na Zagłębie Ruhry przyjechali za pracą. Zresztą jak wielu ludzi z terenów Polski w tamtym czasie. Wystarczy wspomnieć, że Schalke było w tamtych czasach zwane „Polackenverein„ lub „Pollackenklub„ (z niemieckiego: ”klub Polaczków”).
Nie wybiegajmy jednak zbyt mocno w przyszłość. Do miejscowego klubu, Schalke 04, „Ala„ trafił już w 1926 roku i przez kolejnych sześć lat grał w jego drużynach juniorskich. Od roku 1934 stał się pełnoprawnym członkiem pierwszej drużyny. Tuż po tym, wraz ze swoimi kompanami z boiska – Kuzorrą, Szepanem, Kalwitzkim, Tibulskim (dość polsko brzmią te nazwiska, prawda?) i innymi – sześciokrotnie wygrywali mistrzostwo Niemiec. Zrobili to w 1934, 1935, 1937, 1939 i 1940 i 1942, gdy wojna na dobre zagościła w umysłach Niemców. Potknęli się w roku 1936, gdy lepsza okazała się być Norymberga i w 1938, gdy – w powtórzonym po remisie 3:3 meczu – ulegli Hanowerowi. W roku 1941 przegrali w finale z Rapidem Wiedeń, mimo że prowadzili już 3:0. Wiele mówiło się o tym, że to władze nazistowskich Niemiec chcieli zwycięstwa austriackiej drużyny, które miało mieć wymiar propagandowy. Trzy podyktowane dla Austriaków karne czynią tę teorię dość prawdopodobną. Warto również wspomnieć, że w 1937 roku Schalke stało się pierwszy klubem, który zdobył dublet – do tytułu ligowego dołożyli również krajowy puchar. Urban z kolegami tworzyli historię. Nikt nie mógł wtedy przypuszczać, że kilka lat później ”Ala” stanie się jedną z milionów ofiar, które pochłonęła wojna…
Polacy… ulubieńcami nazistów
W tym miejscu zatrzymamy się z historią Urbana, której najciekawsza część przed nami. Warto bowiem przyjrzeć się samej drużynie Schalke 04 i jej dziejom w tamtym czasie. Klub, który w latach 30. XX wieku zdominował niemiecki futbol założony został dokładnie 30 lat przed pierwszym tryumfem w niemieckiej lidze – w roku 1904. Wtedy zwał się jeszcze Westfalia Schalke. Później nazwa zmieniała się jeszcze kilkukrotnie. Takie informacje znaleźć można jednak nawet na Wikipedii. Skupmy swą uwagę na tym, co znacznie w historii „Die Königsblauen” ciekawsze.
A najciekawsze, najbardziej interesujące i znamienne w historii Schalke 04 Gelsenkirchen są dwie kwestie. O pierwszej, którą zajmiemy się teraz, już wspomniałem. Więc… jak to było z tymi Polakami w Zagłębiu Ruhry? Jak to często bywa, futbol nierozerwalnie łączy się tu z historią. Jak wszyscy wiemy z lekcji tego przedmiotu w szkołach – od roku 1795 do końca I wojny światowej Polski na mapach świata nie było. Stąd Polacy, którzy z terenów polskich, znajdujących się wtedy we władaniu zaborców, naturalną koleją rzeczy, emigrowali w poszukiwaniu pracy właśnie w głąb ziem należących do jednego z państw odpowiedzialnych za rozbiory. W tym przypadku były to Prusy.
W latach 1871-1914 Zagłębie Ruhry stało się niesamowicie atrakcyjną opcją dla polskich robotników, którzy masowo emigrowali tam w celach zarobkowych, wraz z całymi swymi rodzinami. Tuż przed wybuchem I wojny światowej doliczono się na tamtym terenie ok. 500 tysięcy imigrantów mówiących po Polsku! Nie napotkali oni tam jednak dość ciepłego przyjęcia, a często stawali się „ofiarami„ niemieckiej ksenofobii i wrogiego nastawienia wobec przybyszów z polskich ziem (stąd przydomek „Pollackenklub„ miał wydźwięk dość pejoratywny). Nie zmienia to jednak faktu, że to w dużej mierze dzieci właśnie tych imigrantów zdobyły dla Schalke sześć mistrzowskich tytułów. Po pierwszym z nich, tym zdobytym w roku 1934, Przegląd Sportowy pisał: ”Mistrzostwo Niemiec w rękach Polaków! Tryumf piłkarzy Schalke 04, drużyny naszych polskich rodaków!”. Doszło nawet do tego, że zarząd klubu zmuszony był wystosować komunikat o miejscu urodzenia swoich piłkarzy. I faktycznie, trzynastu piłkarzy, których pochodzenie zostało wyjaśnione, urodziło się w Niemczech. Ale ich rodzice (w znacznej większości) już nie. Rodzice Urbana, o czym już pisałem, pochodzili z Olsztyna, Fritza Szepana z powiatu szczycieńskiego, a Ferdinanda Zajonza z raciborskiego. Wymieniać można tak długo, ale już na przykładach tych kilku graczy widać jak na dłoni, że Schalke w jakiejś części polskim klubem – choćby poprzez pochodzenie piłkarzy – było.
Kwestia numer dwa. Nazizm. W tamtych czasach w Niemczech po prostu nie dało się go uniknąć. Nieważne, czy byłeś Polakiem, Niemcem czy Żydem. Zawsze w jakiś sposób – często, niestety, negatywny – odczuwałeś skutki, jakie niesie za sobą ta ideologia. Podstawową cechą każdego ustroju totalitarnego, a Niemcy – ujmując rzecz dokładniej: III Rzesza – w tamtym czasie oczywiście takim były, jest szeroko rozpowszechniona propaganda, której najważniejszym zadaniem jest przekonanie obywateli o słuszności działań podejmowanych przez osoby rządzące państwem i przekonywanie ich o potędze kraju. A co nadaje się do tego najlepiej? Odpowiedź jest prosta – sport.
Schalke nie chciało się stać „klubem nazistów„. Ale uniknąć tego nie mogło. Do celów partii nadawało się idealnie – ich kibice wywodzili się głównie z klasy robotniczej, a więc tej, która „tworzyła„ naród i była dla niego najcenniejsza. Do tego klub dysponował generacją genialnych piłkarzy z Urbanem na czele. Co ważne – mimo polskiego pochodzenia – piłkarzy urodzonych w Niemczech. To wystarczyło, by ”zapewnić” sobie wsparcie NSDAP. Stąd też derby z Borussią mają tak wielkie znaczenie w Niemczech. Ci drudzy znajdowali się wtedy na uboczu, odesłani na boczny tor (a historia tej rywalizacji to materiał na osobny tekst).
Wsparcie partii nie wystarczyło jednak, by uchronić Urbana przed tym, co miało go spotkać za kilka lat. Ale po kolei…
Breslau Elf i inne migawki z kadry
Adolf Urban w reprezentacji wystąpił 21 razy. Mało? Dużo? Najlepszym słowem będzie po prostu „średnio„. Dla porównania: Fritz Szepan zanotował 31 występów w drużynie narodowej, ale Ernst Kuzorra już tylko 12. Po raz pierwszy w narodowych barwach ”Ala” zagrał 18. sierpnia 1935 roku. Niemcy zmierzyli się wtedy z reprezentacją Luksemburgu. Wygrali 1:0. Pierwsze (z jedenastu) trafienie w kadrze zaliczył w swoim drugim występie, który – co ciekawe – miał miejsce dopiero w marcu kolejnego roku. Spotkanie zakończyło się wynikiem 2:0, a rywalem Niemców byli Węgrzy. Kilka tygodni później Urban został powołany na zbliżające się Igrzyska Olimpijskie, ale tam, ku zaskoczeniu kibiców, on i jego koledzy ulegli Norwegii (w drugiej rundzie, wcześniej rozgromili Luksemburg) i pożegnali się z turniejem. Swoją drogą porażka ta była ponoć jedynym meczem piłki nożnej, jaki Adolf Hitler oglądał na żywo.
Wobec wyniku znacznie poniżej oczekiwań rozpoczęła się przebudowa niemieckiej kadry. Powoli od przewodzenia jej odsuwał się Otto Nerz, a miejsce trenera zajął – naturalną koleją rzeczy – jego dotychczasowy asystent, człowiek, który kilkanaście lat później (nie po raz pierwszy) przeszedł do historii niemieckiej piłki. Był nim, rzecz jasna, Sepp Herberger. Pod jego wodzą reprezentacja Niemiec po raz pierwszy pokazała swą siłę, a jej niezwykle istotnym punktem stał się – rządzący lewym skrzydłem – Adolf Urban.
Rok 1937 Niemcy rozpoczęli od czterech zwycięstw i remisu. Później nadszedł pamiętny mecz w Breslau. We Wrocławiu. 16 maja 1937 roku. Podopieczni Herbergera spotkali się tam z reprezentacją Danii. Mocnej i bardzo dobrze grającej Danii, dodajmy. Wynik końcowy? 8:0. Urban, Szepan, Lehner i Siffling. Oni strzelali bramki. Ten ostatni zrobił to zresztą pięciokrotnie. Tak narodził się zespół, znany od tej pory jako „Breslau-Elf„ (”Wrocławska jedenastka”). Cały rok 1937 Niemcy zakończyli bez porażki. Zanotowali w tym czasie 10 zwycięstw i raz zremisowali. Wydawać się mogło, że nic nie powstrzyma ich przed poprawieniem wyniku z roku 1934 (III miejsce) na zbliżających się mistrzostwach świata. I pewnie by tak było, gdyby nie anschluss Austrii, przez który Herberger został zmuszony do powołania zawodników urodzonych właśnie w tym kraju. Oni pojechali na mundial, Adolf Urban nie. A Niemcy odpadli już w pierwszej rundzie.
Później „Ala„ rozegrał jeszcze kilka meczów w narodowych barwach, ale były to spotkania towarzyskie, rozgrywane głównie na przepustkach, w trakcie działań wojennych. W kadrze nic wielkiego osiągnąć nie zdołał. Mimo to zapisał się w jej historii jako członek ”Breslau-Elf”.
Wojna!
Wszyscy znamy tę datę. 1. wrzesień 1939. Niemiecka agresja na Polskę, a co za tym idzie początek II wojny światowej. Najstraszniejszej i największej wojny w dziejach. Wojny, która nie oszczędzała również niemieckich piłkarzy.
Sepp Herberger robił wszystko, by odpowiednio zadbać o swoich zawodników. Biegał od jednego wysoko postawionego urzędnika, do drugiego. Debatował, przedstawiał argumenty. Posuwał się nawet do kłamstwa – zdarzyło się, że wysłał do dowództwa list o przyznanych piłkarzom odznaczeniach: „ Wręczyłem Krzyż Żelazny I klasy, trzy Krzyże Żelazne II klasy i Odznakę Szturmową”. W teorii wygląda to na niewielkie kłamstwo, ale tak nie było. Herberger ryzykował bardzo wiele, podrabiając taki dokument. Udało mu się jednak, nie został aresztowany, a jego piłkarze mogli przyjechać na zgrupowanie.
Pisałem wcześniej, że Schalke ostatni tytuł mistrzowski za życia Urbana zdobyło w 1942 roku (siódmy i ostatni w swej historii zdobyli 16 lat później). To właśnie pod koniec tego roku zdjęto przypiętą piłkarzom reprezentacji Niemiec łatkę uprzywilejowanych. Dość łatwo skojarzyć to wydarzenie z faktem, że armiom III Rzeszy na froncie powodziło się coraz gorzej i każdy mężczyzna w armii był na wagę złota. Jednym z żołnierzy walczących tam, gdzie Niemcom powodziło się najgorzej – czyli na froncie wschodnim – był Adolf Urban.
Na wojnę został wysłany już na samym jej początku. Mimo tego kilkukrotnie udało mu się wystąpić w niemieckiej kadrze, a także wspomóc Schalke w zdobywaniu kolejnych tytułów mistrza Niemiec. Był też obiektem zainteresowania niemieckiej propagandy – już jako żołnierz pozował na okładce magazynu Kicker… w mundurze Wehrmachtu. „Ala„ przynależał do 422. Pułku Piechoty i walczył głównie w rejonie Demiańska. To właśnie po bitwie rozgrywanej na przedpolu tego miasta od lutego do kwietnia 1942 roku, miał powiedzieć swoim bliskim, gdy wrócił do Gelsenkirchen na przepustkę, że ”nie przeżyje tej wojny”. Niestety, miał rację.
Na początku 1943 roku 126. Dywizja Piechota, w której walczył pułk Urbana i on sam, przesunęła się na wschód od rzeki Łować i tam pozostała. 26. maja w obozie zapanowało wielkie poruszenie. Do polowego szpitala przyniesiono bowiem rannego Urbana. Trafił on tam z ranami głowy i przestrzelonym płucem. Wszyscy wiedzieli, kim jest umierający żołnierz. Szybko do szpitala zgłosiło się wielu wolontariuszy, gotowych oddać krew dla reprezentanta swego kraju. Niestety, to nie wystarczyło. Dzień później, 29-letni wówczas „Ala„ zmarł. Wiadomość o jego śmierci podało nawet BBC. Ruth Schröder, zamieszkała w Gelsenkirchen, wspominała: ”Mój ojciec usiadł i płakał przez długi czas. Nigdy wcześniej nie widziałam go płaczącego. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Matka była kompletnie załamana”. Niech to najlepiej świadczy o tym, jak wielkim piłkarzem był i jak ogromna była to strata dla niemieckiego futbolu.
Śmierć to nie koniec
Historii Urbana nie można „uciąć„ w chwili, gdy jego ciało spoczęło na cmentarzu wojskowym w Korpowie. A to wszystko zasługa Karla Brockmanna. Fan Schalke, weteran II wojny światowej, walczył ramię w ramię z Urbanem. Gdy ”Ala” został postrzelony, Brockmann stał obok niego. Na własne oczy widział moment, który, choć nie natychmiast, zakończył życie jednego z najlepszych piłkarzy w historii klubu z Gelsenkirchen.
Brockmann już w 2001 i 2006 roku próbował „przebić się„ do kierownictwa klubu z propozycją zorganizowania minuty ciszy przed którymś ze spotkań Schalke, właśnie ku pamięci Urbana. Jego listy słane do zarządu pozostały jednak do odpowiedzi. Starania ponowił w roku 2013. Tym razem Clemens Tonnies odpowiedział. Nieco później, na walnym zgromadzeniu Schalke, powiedział on, że gdy usłyszał słowa Brockmanna ”czuł się dziwnie zawstydzony”. Ale to właśnie za jego sprawą tragiczna historia zmarłego na wojnie gracza kończy się tak pięknie.
Tonnies zaczął działać niemal natychmiast. Nie miał jednak zamiaru organizować minuty ciszy. Nie, on postanowił zrobić znacznie więcej. Z pomocą niemieckiej Komisji ds. Grobów Wojennych zlokalizował miejsce pochówku Urbana. I zrobił wszystko, co tylko mógł, by sprowadzić ciało „Ali” do Gelsenkirchen. Udało się. Adolf Urban wrócił do miasta, w którym mieszkał od urodzenia. W listopadzie 2013 roku pochowano go ponownie. Na cmentarzu Schalke, zbudowanym na wzór boiska. Jeśli ktoś z was będzie mieć okazję tam zajrzeć, ciało Urbana spoczywa w centralnym kole.
Burmistrz Frank Baranowski przy okazji pogrzebu powiedział:
Mamy tu człowieka z niesamowitym talentem, który umarł przed 30. rokiem życia. To jasne, że musimy wyciągnąć z tego naukę. Nasze życia, a także piłka nożna, mogą rozwijać się tylko w społeczeństwie, w którym nie ma miejsce na rasizm i przemoc.
I niech te słowa staną się zakończeniem tego tekstu. Lepszego nie znajdę.
Tekst pochodzi z magazynu Retro Futbol.
Znajdziesz go również na stronie www.rfbl.pl
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.