Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej 1968. W piłkę nożną grają wszyscy, a na końcu i tak wygrywają... Włosi, czyli o tym, jak gospodarzom pomagały ściany |
Na organizatora III Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej 16 stycznia 1968 r. decyzją Komitetu Wykonawczego UEFA wybrano Włochy. Była to dobrze przemyślana decyzja, ponieważ Italia doskonale zdawała sobie sprawę z magii futbolu, a przedwojenna historia włoskiej piłki jeszcze bardziej utwierdzała opinię publiczną, że III Mistrzostwa Europy będą wyjątkowe.
Pierwszych emocji fanom futbolu dostarczyły eliminacje, do których przystąpiło 31 drużyn, posegregowanych przez UEFA na osiem grup, po cztery zespoły w każdej. Wyjątkiem okazała się ostatnia, w której znalazły się jedynie Jugosławia, RFN i Albania. Zwycięzcy grup mieli utworzyć pary ćwierćfinałowe, mierzące się ze sobą w turnieju finałowym. Gospodarz imprezy znalazł się w grupie F wraz z Rumunią, Szwajcarią i Cyprem. Bez większych problemów udało się mu zwyciężyć w zmaganiach i to, mimo że na samym początku nie był drużyną rozstawioną. Taki przywilej przypadł wówczas zespołom: Anglii, Francji, Hiszpanii, Portugali, RFN, Węgrom, ZSRR oraz Szwajcarii, które plasowały się najwyżej w rankingach. Jednak to w zmaganiach grupowych, a nie w tabelach, Włosi pokazali swoją wyższość nad przeciwnikami, plasując się na pierwszym miejscu w grupie.
Żadnej z debiutanckich drużyn nie udało się uzyskać awansu do ćwierćfinałów. Najbliżej tego wyczynu były zespoły RFN i Szkocji. Niemcom zabrakło koncentracji, przez co musieli pożegnać się z turniejem już w fazie grupowej. Zlekceważenie przeciwników spowodowało, że zwycięsko ze zmagań w grupie D wyszła Jugosławia. Szkoci z kolei znaleźli się w grupie H wraz z Anglią, Walią i Irlandią Północną. Co ciekawe, nie była ona wynikiem losowania, gdyż ukonstytuowała się… samoistnie. Był to efekt działania ówczesnego przewodniczącego FIFA – Brytyjczyka Stanleya Rousa, który specjalnie stworzył taką grupę, by chociaż jeden zespół z wysp znalazł się w ćwierćfinale. Pierwszy mecz Szkotów z Anglikami, dawał ogromne nadzieje dla kibiców z Edynburga, ponieważ zakończył się wynikiem 3:1 dla gości. Układ pozostałych spotkań sprawił jednak, że mimo pierwszego rozstrzygnięcia, o wyjściu z grupy miał zdecydować właśnie mecz rewanżowy pomiędzy obiema ekipami. Na Hampden Park, a więc szkockim stadionie narodowym, padł wówczas rekord. Przyszło na niego aż 134 tys. 461 widzów! Ku ich zadowoleniu w starciu padły bramki. Ku rozczarowaniu: po jednym z każdej strony, co w końcowym rozrachunku dawało awans „Albionowi”.
Do ciekawych wydarzeń doszło też w grupie C, gdzie faworytem był ZSRR, rywalizujący z Grecją, Austrią i Finlandią. Mimo pewnego zwycięstwa „Sbornej” w eliminacjach, grupa zasłynęła z meczu Grecja-Austria, kiedy to doszło do regularnej wojny „wszystkich ze wszystkimi”. Zaczęło się od potyczek piłkarskich, jednak zaraz za nimi do gry weszli kibice obu drużyn. W wyniku zamieszek przytomność stracił węgierski sędzia, który otrzymał celny cios od jednego z agresorów. Na szczęście całe to zdarzenie stanowiło jednostkowy incydent.
Wielkich rywalizacji czysto sportowych kibice mogli spodziewać się w grupie A, gdzie Hiszpania (mistrz ME 1964 r.) grał o zwycięstwo z Czechosłowacją (druga drużyna MŚ 1962 r.). Jak pokazał jednak czas, o kolejności w grupie miała zadecydować… Irlandia. Mecze Hiszpania-Czechosłowacja zakończyły się wynikami: 0:1 (Praga), 1:2 (Madryt). Bilans bramkowy pomiędzy tymi zespołami był więc równy, jednak niespodziewana przegrana ČSSR z Irlandią dała awans obrońcom tytułu. Ci zaś w ćwierćfinale trafili na Anglię, z którą przegrali oba spotkania.
Ćwierćfinały budziły zresztą pełno emocji. Związek Radziecki miał rywalizować z Węgrami, którzy to chcieli odegrać się „Sbornej” za 1960 r. Okazja ku temu była znakomita. Z pierwszego spotkania zwycięsko wyszli Węgrzy, pokonując piłkarzy radzieckich 2:0. Ich temperament został jednak zgaszony w Moskwie, gdzie przegrali 3:0, dając awans reprezentacji „Kraju Rad”. Kolejny ćwierćfinał swoją obecnością uświetniły Francja i Jugosławia. Francuzi chcieli się odegrać na „plavich” za porażkę z 1960 r., kiedy to ulegli wysoko, bo 5:0. Mimo ambicji i zapału, pierwszy mecz przyniósł „Trójkolorowym” remis 1:1. W meczu rewanżowym, mającym miejsce w Belgradzie, wyższość nad nimi pokazali gospodarze, wygrywając z Francją 5:1.
Grono półfinalistów miał uzupełnić zespół z pary Włochy-Bułgaria. Choć tym razem „Azzurri” nie byli skuteczni, pomógł im też sędzia Dienst, o którym będzie jeszcze mowa… W pierwszym spotkaniu Włosi przegrali 3:2, by następnie u siebie pokonać rywala 2:0 i uzyskać awans do turnieju finałowego.
Biało-czerwoni w drodze do ME 68’
Polska w losowaniu eliminacyjnym nie wypadła najgorzej. Nasza reprezentacja znalazła się bowiem w grupie wspólnie z Belgią, Francją oraz Luksemburgiem. Biało-czerwoni mieli duże szanse na debiut w Mistrzostwach Europy, ponieważ Belgia niewiele znaczyła na europejskim rynku, Francja również nie była w najlepszej formie, a Luksemburg był totalnym outsiderem. Nad Wisłą zaś, każdy liczył na talent Włodzimierza Lubańskiego.
Mimo dogodnych warunków umożliwiających wyjście polskiej reprezentacji z grupy, dwa dni przed losowaniem doszło do dziwnego zwrotu w polityce w sprawie piłki nożnej. Dnia 21 lutego w Warszawie Prezydium PZPN podjęło decyzję o likwidacji instytucji „kapitanatu”, czyli osoby lub grupy ekspertów, trenerów czy działaczy, ustalających kadrę, skład i kierujących przygotowaniami reprezentacyjnych drużyn. Od tej pory o takich sprawach miał decydować wyłącznie trener, którego decyzje musiały być następnie zatwierdzone przez Wydział Szkolenia i Prezydium.
Selekcjonerem kadry został Antoni Brzeżańczyk, który poprowadził naszych przez dwa pierwsze spotkania eliminacyjne: wygrane z Luksemburgiem (4:0) w Szczecinie oraz przegrane z Francją (1:2) w Paryżu. Jego miejsce następnie zajął Michał Matys, który później odstąpił miejsce Ryszardowi Koncewiczowi. Pod wodzą nowych selekcjonerów udało się wygrać dwukrotnie z Belgią (3:1; 4:2), gdzie podczas meczu w Brukseli 6 października 1967 r. Janusz Żmijewski jako pierwszy Polak strzelił trzy gole w tej imprezie. Jednak remis z Luksemburgiem (0:0) i kolejna porażka z reprezentacją Francji (1:4) na Stadionie Dziesięciolecia przekreśliła nasze nadzieje na awans.
Polska prasa odniosła się do tych rezultatów dość krytycznie, nazywając je kompromitacją polskiego stylu kopania piłki. Ogromne nadzieje pokładane w naszą reprezentację, zawiodły…
Poz. | Kraj | Mecze | Punkty | Bramki |
1 | Francja | 6 | 9 | 14 - 6 |
2 | Belgia | 6 | 7 | 14 - 9 |
3 | Polska | 6 | 7 | 13 - 9 |
4 | Luksemburg | 6 | 1 | 1 -18 |
11 Hołd zmarłym piłkarzom Manchesteru United
Piątego czerwca, równocześnie na stadionach we Florencji i Neapolu, rozpoczął się oficjalny turniej Mistrzostw Europy. Obok siebie zmierzyły się reprezentacje Włoch i ZSRR (0:0) oraz Anglii i Jugosławii (1:0). Włosi mieli problemy w swoim starciu. Ich gra była daleka od ideału, co tłumaczyło słaby rezultat na MŚ 66’. Drużna „Sbornej” przywoływała złe wspomnienia kibicom włoskim z wcześniejszych imprez piłkarskich, gdzie rosyjska maszyna pozbawiała „Azzurri” dalszej gry. Dlatego przed meczem półfinałowym nie zabrakło emocji, lecz bramek. Mimo osłabienia reprezentacji ZSRR (brak m.in. Sabo i Miedwiediewa za nadużywanie alkoholu), to właśnie piłkarze radzieccy od początku zaczęli dominować na boisku. Dla Włoch już pierwsze minuty spotkania przyniosły ciężką stratę, ponieważ Luigi Rivera musiał opuścić boisko w wyniku kontuzji. Wówczas nie obowiązywały przepisy zmian, dlatego „Azzurri” grali w dziesiątkę. Zmusiło to reprezentację Włoch do postawienia całej drużyny w obronie, co utrudniało „Sbornej” dostępu do bramki przeciwnika. Mecz zakończył się zatem rezultatem 0:0. Rozstrzygnięcia nie przyniosła też dogrywka (0:0). Jako że nie istniał wówczas jeszcze przepis o przeprowadzeniu rzutów karnych, a powtórzenie spotkania było przewidziane jedynie na mecz finałowy, dlatego o wyłonieniu finalisty miał zdecydować… rzut monetą. Tak więc, szczęście pozostało przy reprezentacji Włoch i to mieli być jednym z aktorów finału zaplanowanego na 8 czerwca.
W drugim meczu półfinałowym słabszym przeciwnikiem okazała się Anglia, która przegrała z Jugosławią 1:0, po golu Dragana Džajicia w 86 minucie. Reprezentacji „Albionu” zabrakło czasu na wyrównanie wyniku, a na domiar złego w 89 minucie, boisko musiał opuścić Allan Mullery, bez uprzedniego otrzymania żółtej albo czerwonej kartki. Wynikało to z braku przepisu o kartkach, który znalazł zastosowanie dopiero kilka miesięcy później na Igrzyskach Olimpijskich w Meksyku. Anglicy powetowali sobie wszelkie niepowodzenia w meczu o trzecie miejsce, w którym pokonali „Sborną” 2:0. Gwiazdą zarówno tego spotkania, jak i całych mistrzostw, stał się Bobby Charlton, zdobywca pierwszej bramki. Gol Charltona stanowił sportowy hołd, złożony dwudziestu jeden kolegom z Manchesteru United, którzy dziesięć lat wcześniej zginęli w katastrofie lotniczej, a sam Bobby cudem ocalał. Porażka z Anglią sprawiła, że reprezentacja ZSRR zajęła „zaledwie” czwarte miejsce, co oznaczało, że zanotowała najgorszy występ w historii. Ewenementem stało się również, iż „Sborna” nie zdobyła żadnej bramki w kluczowej fazie turnieju.
Sędzia dwunastym zawodnikiem gospodarzy
W wielkim finale naprzeciwko siebie stanęły zatem: drużyna gospodarzy – Włoch oraz Jugosławia. Ostatni mecz mistrzostw przebiegał w atmosferze skandalu i co zdarzyło się jedyny raz w historii – został powtórzony. Powodem powtórki spotkania stała się antygwiazda ME 68’ – szwajcarski arbiter Gottfried Dienst, uznany za dwunastego zawodnika reprezentacji Włoch. Na stadionie Stadio Olimpio w Rzymie podczas pierwszego meczu finałowego wszystkich zawodników wyręczył jeden człowiek. Pierwsza połowa spotkania przebiegała jeszcze w duchu zasad fair play. Dienst zaliczył gola zdobytego przez Džajicia w 39 minucie, jednak w drugiej połowie stał się zmorą jugosłowiańskich piłkarzy.
Kiedy Džajić trafił kolejną bramkę, sędzia nie uznał gola, każąc obu drużynom grać dalej, ponieważ dopatrzył się przewinienia i ograbił „Plavich„ z niemal pewnego zwycięstwa. Kolejnym błędem Szwajcara było wydarzenie mające miejsce dziesięć minut przed zakończeniem spotkania. Trwały wtedy przygotowania do wykonania rzutu wolnego przez reprezentację Włoch, a jugosłowiański bramkarz ustawiał mur – piłkę do siatki skierował Angelo Domenghini, który nie poczekał na sygnał sędziego. Dienst zamiast kazać powtórzyć stały fragment gry, wskazał na środek boiska. Tak więc doszło do remisu, którego nie rozstrzygnęła również dogrywka. Postanowiono zatem powtórzyć finał, planując go na 10 czerwca. Jugosłowianie nie przypominali już tych samych piłkarzy co dwa dni wcześniej, dlatego ”Azzurri” swobodnie wygrali finał 2:0, a strzelcami bramek zostali: Riva i Pietro Anastasi.
Bibliografia:
- Batko W., EURO – Historia Mistrzostw Europy, Katowice 1992.
- Godek A., Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, Poznań 2004.
- Gowarzewski A., EURO dla orłów, Katowice 2012.
- Wojciechowski K., Kronika Mistrzostw Europy 1960-2004, Poznań 2008.
Korekta: Diana Walawender
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.