„Państwo Środka, czyli pulsujący matecznik cywilizacji” – wywiad z Piotrem Plebaniakiem cz. 1


Chociaż Chiny pełniły, pełnią i będą pełniły wielką rolę, to w Polsce jeszcze do niedawna kojarzone były tylko z tanią produkcją rzeczy przeciętnej jakości. Historia tego państwa może jednak nauczyć nas bardzo wiele. O cyklach dynastycznych i chińskiej cywilizacji rozmawiam z Piotrem Plebaniakiem, autorem książki 36 forteli.

Grzegorz Antoszek: Na początek nudne i klasyczne pytanie: skąd zainteresowanie Chinami?

Piotr Plebaniak. Kadr z serwisu YouTube.

Piotr Plebaniak: To skomplikowane, a i trudno dać wiarę... Wpływ na to miały dwie powieści, pozornie niezwiązane z Chinami ani historią. Zaczęło się od militarnej fantastyki naukowej, od książki Taktyka błędu Gordona R. Dicksona. W przeciągu lat przeczytałem ją ze  dwadzieścia razy albo i więcej, aż nagle  na jednym z wykładów sinologa Krzysztofa Gawlikowskiego nagle stwierdziłem, że szczwany lis Dickson napisał powieść wokół kręgosłupa Trzydziestu sześciu forteli, a więc tajemnego chińskiego podręcznika stosowania podstępów, z których kilka profesor omówił przy okazji słynnego traktatu Sztuka wojny. Drugą powieścią był Obcy w obcym kraju Roberta Heinleina. Wzorem jednego z bohaterów postanowiłem nauczyć się kodu kulturowego zupełnie obcej cywilizacji. I voilà! – skończyłem jako doktorant historiografii gdzieś tam na końcu świata u skośnookich.

G.A.: Czyli na początku pańska wiedza o Chinach była marginalna, jak u większości Polaków?

P.P.: Powiedziałbym, że poniżej średniej, bo lubię bawić się myślami i stawiać ryzykowne tezy, przez co moja wiedza była gorzej niż chaotyczna. Ale dobra hipoteza to paradoksalnie nie tylko ta, która okazuje się prawdziwa, ale ta, która okazuje się inspiracją i wrotami odkryć – tak bym to sformułował. Dobrym przykładem jest tytuł naszej rozmowy, który Panu zaproponowałem. Prawda, że inspirujący do rewizji naszych wyobrażeń o Chinach, a przy okazji i o nas samych? Dodam tylko, że jest on moim zdaniem nie tylko inspirujący, ale i wyjątkowo trafnie opisuję naturę przedmiotu naszej rozmowy.

Słabo jesteśmy oswojeni z historią cywilizacji konfucjańskiej. „Cywilizacji, która udaje państwo”, że przytoczę jedno z moich ulubionych powiedzonek. W Polsce pokutują szczególnie wypaczone wyobrażenia o Chinach XX-wiecznych i współczesnych, co jest pozostałością po czasach PRL-u, kiedy Chiny Ludowe, m.in. ze względu na ich rozbrat z ideami międzynarodowego komunizmu, były przedstawiane w zniekształcającym świetle. Obecnie króluje przekonanie, że to kraj komunistyczno-totalitarny, niemal druga Korea Północna, a tak nie jest.

G.A.: Czy da się to zmienić? Mam wrażenie, że napływ tanich towarów z Chin, ostatnio zwiększony dzięki kilku stronom aukcyjnym z darmową wysyłką do Polski, jeszcze bardziej utrwalił stereotypy dotyczące Państwa Środka.

P.P.: Obecnie królujące u Polaków rozumienie Chin to świetne pole do działania dla kogoś takiego jak ja – kogoś zafascynowanego kulturą, historią i językiem Państwa Środka, kto dodatkowo umie czytać źródłowe dzieła klasyczne i potrafi przełożyć ich kod kulturowy oraz to, co tam tkwi między kolumnami (w czasach starożytnych treść ksiąg zapisywano pionowo na bambusowych deszczułkach) na język współczesny.

Jiazhai. Tradycyjne chińskie domostwo w prowincji Fujian na południu Chin. Obszar ten, ze względu na górzyste ukształtowanie, jako jeden z nielicznych nie został podbity przez duet Qin i Han.(c) Piotr Plebaniak

Na początek musimy wiedzieć, że choć istnieje ciągłość cywilizacyjna i kulturowa cywilizacji chińskiej, to nie istnieje ciągłość polityczna państwa chińskiego od starożytności. To obrazek propagandowy, na który niestety dało się nabrać nawet wielu sinologów zachodnich i wszyscy, którzy zaniechali bliższego przyjrzenia się historii Chin.

Podobnie jest z postrzeganiem jednolitości kulturowo-etnicznej tego wieloetnicznego agregatu, który światu przedstawiany jest jako Chińczycy Han. To docelowy ideał, promowany intensywnie w mediach i realizowany przez reformy języka urzędowego w ChRL putonghua (普通話). I tu musimy zrobić dobrze ilustrującą problem dygresję. Język błędnie nazywany „mandaryńskim” (to anglojęzyczna kalka językowa) to język narodowy/państwowy (guoyu, 國語) określany tak nie tylko na Tajwanie, ale i w ChRL. To nie jest dialekt (więc nie należy mówić „dialekt mandaryński”), ale wysoce zreformowany język sztuczny, który można nazwać zgodnie z jego funkcją „urzędowym”, lub - dosłownie - mową powszechną.  „Urzędowy” i „urzędniczy” to coś innego, być może z tego nieporozumienia wywodzi się  nieszczęsny mandaryński. Język urzędników to język bądź też pewna sekwencja języków po chińsku określanych jako guanhua (官話), czyli dosł. mowa urzędnicza. Mowa ta to wypracowany przez chińską klasę urzędników (albo szerzej -- mandarynów) na przestrzeni stuleci rodzaj pidginu,    czyli stworzonego doraźnie sposobu porozumiewania się urzędników pochodzących z różnych części Chin, a więc posługujących się innymi językami chińskimi. Celowo mówię „językami”, a nie dialektami oraz używam liczby mnogiej. Zainteresowanych odsyłam do pracy Mieczysława Jerzego Künstlera pt. Języki chińskie.  Mandaryn to przedstawiciel klasy ludzi wykształconych, chiński odpowiednik „człowieka renesansu”, albo też laureat któregoś z egzaminów cesarskich. Z tej klasy aparat cesarski lub państwowy w okresach braku władzy cesarskiej, rekrutował urzędników i wyznaczał im stanowiska w administracji.

G.A.: Proszę jednak opowiedzieć, o co chodzi z tym pulsowaniem, które Pan zaproponował w tytule?

P.P.: Jedna z klasycznych powieści historycznych stworzona na kanwie przekazów ludowych, Dzieje Trzech Królestw, to w chińskiej kulturze popularnej odpowiednik Sienkiewiczowskiej Trylogii. Zaczyna się od słów: „Takie są koleje historii: to, co podzielone, jednoczy się; to, co zjednoczone, dzieli się” oraz wyliczanki wzlotów i upadków znanych ówczesnym ludziom.

Chiny wielokrotnie doświadczały chaosu i rozbicia politycznego. Wiele razy były celem najazdów. Okresem kluczowym dla kształtowania się dorobku cywilizacji chińskiej była Epoka Wiosen i Jesieni (770–476 p.n.e.) oraz Okres Walczących Królestw (475–221 p.n.e.). Były to czasy, w których żyli znani nam Konfucjusz i Sun Zi. Ci dwaj proto-mandaryni byli wędrownymi mędrcami, którzy oferowali swoje rozwiązania władcom licznych, walczących o przetrwanie quasi-feudalnych państw. Ich los i drogi życiowe były wariacjami podobnymi do dróg wielu innych słynnych chińskich wybitnych person, których osiągnięcia stały się integralną częścią dorobku cywilizacyjnego Państwa Środka. Te państwa formalnie były „lennami„, domenami powierzonymi w zarząd przez króla dynastii Zhou. Jednak z biegiem dziesięcioleci ich ”namiestnicy” zmieniali się w feudalnych władców – stawali się bardziej i bardziej niezależni, a w tej niezależności bezczelni, m.in. uzurpując sobie coraz nachalniej i coraz częściej tytuł króla.  Coraz nachalniej lekce sobie ważąc rytuał i powinności namiestników, doprowadzili, siłą rzeczy, do tego, że świat chiński pogrążył się w niekończących się niepokojach i wojnach.

 G.A.: Wygląda na to, że Chiny znacznie wcześniej od państw europejskich, w tym Polski, przeszły okres, a nawet kilka, rozbicia dzielnicowego. Konsekwencją tego w Europie było polityczne rozbicie Niemiec i Włoch do późnego XIX w. Jakie skutki odczuło Państwo Środka?

P.P.: Na obu obszarach skutki były dwojakie. I tu ujawnia się kolejna, głębsza prawidłowość, dodam, że moja ulubiona. Okresy chaosu i rozbicie polityczne sprzyjają innowacji. Jak w czasach przed Pierwszym Cesarzem (tj. Epoka Wiosen i Jesieni oraz Okres Walczących Królestw) warunki umożliwiły zaistnienie u Chińczyków tzw. debaty Stu Szkół, tak podobny skok cywilizacyjny i w podobnych warunkach wykonała nasza cywilizacja zachodnia. Rewolucja przemysłowa i w dalszej perspektywie loty kosmiczne to odległy efekt nie tyle stworzenia metody naukowej – była ona „zaledwie” ogniwem pośrednim – ale swobody wielkich umysłów do głoszenia i wymiany idei. To ta swoboda stworzyła masę krytyczną postępu i zakończyły średniowiecze. I my mieliśmy więc swoje Sto Szkół. Jako zjawisko tworzyli je uczeni tacy jak da Vinci, działacze reformacji i wszyscy, których dorobek pozwolił wyodrębnić z tkanki europejskiej historii to, co nazywamy renesansem. Jego rezultatem był największy wzrost bogactwa w historii, jaki mamy szczęście doświadczać. Taki obraz wywodzi m.in. Joel Mokyr w swojej wydanej w 2016 r. książce A Culture of Growth: The Origins of the Modern Economy.

Fanche. Wialnia, czyli urządzenie do oddzielania plew od ziarna, wynaleziona ok. II w. p.n.e. pod koniec ery innowacji przez samych Chińczyków zwanej złotą erą chińskiej filozofii. (c) Piotr Plebaniak

Ale wróćmy do Chin. W stopniowo rozszerzającym się, głównie na południe, świecie chińskim stulecia pogłębiającego się chaosu dostarczyły dwa rezultaty – dobry i zły. Plusem ujemnym były ciągłe wojny i brak stabilności. Ale plusem dodatnim ze współzawodnictwa państw chińskich było to, że stało się ono filtrem ewolucyjnym dla szkół myśli, idei i koncepcji.  Sukces osiągnęły te, które najskuteczniej wspomagały tworzenie prosperity, przyczyniając się do wzrostu siły państwa scentralizowanego i silnego militarnie. O laurach dla teorii decydowała praktyka, a nie kryterium ideologii, zgodność z dogmatami religijnymi czy inne czynniki, nazwijmy to, pozamerytoryczne. Świetnym określeniem jest „sito ewolucyjne„. Można to też porównać do poddania hipotez naukowych procedurze koroboracji – metafora wzięta ze współcześnie rozwiniętej metody naukowej opartej na empirii idealnie trafia w sedno zjawiska wolnej wymiany myśli. Pomogła ona w ustanowieniu pierwszej dynastii cesarskiej Qin, która tę wolność brutalnie zdławiła. Dokonał tego znany nam Pierwszy Cesarz, władca najsilniejszego z państw zmaga jących się o supremację nad całym światem chińskim, czyli nad „wszystkim, co pod Niebem„. Za czasów jego totalitarnego reżymu w płaszczyźnie współzawodnictwa ”pomysłów na zarządzanie państwem” z konfucjanizmem wygrała jedna ze Stu Szkół, legizm, stając się zasadniczą częścią fundamentu dla totalitarnej i bardzo skutecznej machiny podbojów, czym de facto było państwo, a potem cesarstwo Qin. Dopiero kolejna dynastia, Han, weszła w strategiczny sojusz z uczonymi konfucjańskimi, którzy zmoderowali militaryzm, a następnie objęli zarząd duchowy nad poddanymi Han oraz stery administracji imperium. Cały proces utrwalania się nowego układu władzy da się zgrabnie opowiedzieć cytatem jednego z konfucjańskich spryciarzy, który miał się zwrócić do założyciela dynastii tymi słowami: „Zdobyłeś Wszystko, Co Pod Niebem, na koniu. Ale czy zdołasz tym rządzić z konia?”.

G.A.: Czyli Chiny wyszły z tych wojen umocnione, choć odbyło się to kosztem znacznego osłabienia.

P.P.: Tak, to paradoks w chińskim stylu, mający posmak Księgi przemian. Przed Pierwszym Cesarzem mieliśmy do czynienia z eksplozją inwencji i wynikającym z niej galopującym postępem we wszystkich aspektach życia materialnego i duchowego. Teraz, w dobie monopolu konfucjanistów, zapanowały co prawda stagnacja i zastój, ale silna władza centralna mogła zaoferować stabilizację i prosperity. Oczywiście to mocno uproszczony obrazek, ale pozwala dostrzec ogólną prawidłowość.

 G.A.: Odniosę się znów do dziejów naszego kontynentu – te same metody stosowano także nad Sekwaną, Łabą, Wisłą, Padem czy Wołgą. Dzieje cywilizacji europejskiej i chińskiej są więc bardzo podobne z tą różnicą, że ta druga ma o wiele więcej wieków doświadczenia, a przez to o wiele więcej powtórek cykli historycznych.

P.P.: Tak zapewne jest, ale nie potrafię odpowiedzieć, gdyż nie studiowałem tego, jak elity i władcy europejscy postrzegali rotację panujących rodów ze swojej własnej perspektywy. Ale wróćmy do Chin. Trochę poskaczemy, pozornie bez ładu i składu, ale chodzi o dostrzeżenie pewnych powtarzalnych mechanizmów, a nie o kurczowe trzymanie się, niczym poręczy, diagramu chronologii panowania dynastii i władców.

Cofnijmy się raz jeszcze do czasów Zhou, aby dopełnić obrazu losów tej dynastii. Jej założyciele przejęli imperium po pogrążonej w dekadencji dynastii Shang w XI w. p.n.e. To wtedy władca Zhou podzielił swoje świeżo przejęte dominium  na dwieście z okładem obszarów oddanych w zarząd, mówiąc kolokwialnie, krewnym i znajomym.

Tu warto dodać, że klan Zhou wywodził się od „barbarzyńców„, którzy nadeszli w rejon oddziaływania cywilizacji chińskiej z zachodu i stopniowo się „sinizowali„. Powtórkę z historii dostaliśmy od państwa Qin, które było położone na zachodnim skraju chińskiego świata. Przez państwa-domeny ściśnięte centralnie, strzegące świętych tradycji, było traktowane jako na wpół barbarzyńskie. Przewagą Qin, ale i innych państw położonych na peryferiach, była możliwość ekspansji na zewnątrz. Samo Qin potrafiło skutecznie połączyć dorobek zewnętrzny i ”państw środka” (tak, tak, w liczbie mnogiej!). Ten pierwszy to m.in. rozwój taktyki walki z użyciem koni, skonfrontowany z armiami w zdecydowanej większości pieszymi. Drugim czynnikiem były zaawansowane metody zarządzania dużymi organizmami politycznymi i armiami stworzonymi przez walczące ze sobą chińskie państwa.

Gdy tak sobie czytam historie rozmaitych cywilizacji, to widzę ten wzorzec: pojawia się naród wykuty z ognia rubieży głównego ośrodka cywilizacji. Potrafi on dokonać fuzji zaawansowanego dorobku koncepcyjnego centrum (przez skopiowanie technologii i praktyczne użycie koncepcji) z własną innowacją, aby tak stworzoną siłę obrócić przeciw jej wynalazcom. Taki wzorzec, choć w innej skali, widzimy w sposobie przeprowadzenia ataku na World Trade Center w Nowym Jorku w 2001 r., tytułem dygresji. Jeśli coś takiego stanie się w fazie dekadencji lub innego kryzysu w ośrodku głównego nurtu cywilizacji, efektem jest szybkie lub błyskotliwe odwrócenie sytuacji geopolitycznej. Wojna, rebelia, załamanie cywilizacyjne metropolii itp.

Tak było w przypadku kariery Prus, które w 1871 roku zjednoczyły niemiecki matecznik cywilizacji. Było to państwo ulokowane na krawędzi „cywilizowanego świata”, które wykształciło przełomową taktykę walki: Bewegungtaktik (niem. taktyka ruchu, manewru). To spostrzeżenie podłapałem w świetnej książce The German Way of War Roberta M. Citino. Dzięki tej i innym innowacjom Bismarckowi udało się podbić, anektować i wejść w unię z państwami niemieckimi i scalić je w jeden organizm polityczny. Inny przykład z tego samego rejonu świata. Cykle wzlotów i upadków „matecznika cywilizacji„ pozwalają badź wzbraniają użycia w praktyce wypracowanych koncepcji. Stwarza to taką prawidłowość: ”ośrodek cywilizacji jest niezdolny do użycia wytworzonej u siebie innowacji”. Widzimy ją w zastosowaniu taktyki wojny błyskawicznej i czołgów. Taktyka została użyta przez Niemców przeciw Francji i Wielkiej Brytanii, w których tak koncepcja, jak i same czołgi ujrzały światło dzienne. Przeciw Francji pogrążonej w stagnacji koncepcyjnej, na którą złożyła się po pyrrusowemu wygrana wojna i przekonanie o technologicznie uwarunkowanej przewadze obrony nad atakiem. Przeciw chwiejącemu się w posadach Imperium Brytyjskiemu, któremu po fazie ekspansji i zbrojnych podbojów wyrosła konkurencja globalna w postaci Stanów Zjednoczonych i które chwiało się na krawędzi niewypłacalności. Kto i tutaj widzi wzorzec? Ręka w górę.

G.A.: Tak, kilka osób w historii zauważyło ten paradoks, że aliantów rozjechały czołgi, które wymyślili, w sposób, który opracowali ich wojskowi, podczas gdy sami nie potrafili ich używać. Rozumiem, że to nie jedyny tego typu przypadek w dziejach Chin.

P.P.: Nie tylko Chin, ale i świata. Nieraz bywało tak, że innowacja militarna doprowadzała do gwałtownej zmiany wcześniejszej równowagi geopolitycznej. Najciekawszym przykładem było rozgromienie tureckiej floty w bitwie pod Lepanto w 1571 r. Świat galer i abordaży uległ galeasom pełniącym funkcję platform artyleryjskich.

Dayunhe Suzhou. Wielki Kanał zbudowany w czasach dynastii Sui (581-618) funkcjonuje do dziś. Kanał umożliwił zbudowanie spójnego imperium z części południowej i północnej. (c) Piotr Plebaniak

Niezależnie od totalitarnego charakteru reżymu Qin pojawia się tu inny ogólny wzorzec. Efemeryczne imperium, powstawszy dzięki nagromadzeniu postępu cywilizacyjnego poprzednich epok, stało się ledwie trampoliną dla prawdziwie wspaniałego okresu rozkwitu i stabilizacji – dynastii Han.

Ten sam schemat widzimy przy przeskoku od dynastii Sui (581–618) do Tang (618–907). W chińskiej historiografii zasadniczo panuje pogląd, że Pierwszy Cesarz ze zbyt wielkim rozmachem przystąpił do modernizacji Wielkiego Muru i innych projektów. A 700 lat później założyciele dynastii Sui przeinwestowali, budując Wielki Kanał, aby następnie ulec Tangom. Dwie krótkie dynastie były dla swoich następczyń – wybaczcie mi porównanie – kamieniami na szaniec... ofiarą niezbędną do tego, żeby następcy mogli się wspiąć i wskoczyć na kolejny gigantyczny schodek rozwoju cywilizacji i dwóch, trzech stuleci prosperity.

 G.A.: Takie porównanie w Polsce rzeczywiście jest karkołomne, ale myślę, że nie ma lepszego. Proszę opowiadać dalej.

P.P.: Może Newtonowskie „wspięcie się na ramiona giganta” byłoby lepsze? Mniejsza z tym. Zanim dynastyczne koło fortuny wykonało pełny obrót, stawiając na scenie tandem Sui i Tang, poddani upadającego imperium Han musieli przecierpieć trzy stulecia politycznej niestabilności. Lekko powiedzieć – z szacowanych 60 milionów mieszkańców imperium Han po stuleciu zostało ledwie 20 milionów. Upadająca dynastia pozostawiła po sobie trzy ośrodki polityczne: Shu, Wu oraz Wei. To ostatnie państwo można uznać za kontynuację Han, gdyż jego pierwszym władcą był wywodzący się z dworu cesarskiego urzędnik Cao Cao. Trwanie tego układu wyznacza epokę historyczną o nazwie Okres Trzech Królestw.

Zmagania triady rywali zasadniczo nie zdążyły wyłonić zwycięzcy –  trójkę splecionych zapaśników leśniczy pogonił z lasu, niech mi będzie wolno pożartować. Chińczyków z ich macierzystych ziem przegonili barbarzyńcy z północy, którzy w końcu przeważyli i wlali się na kultywowane od stuleci ziemie chińskiego matecznika. Pieczę nad chińskim dziedzictwem objęły migrujące na południe elity, które zdołały ustanowić dynastię Jin. Ta nie oparła się naporowi barbarzyńców, w tym tzw. Szesnastu Królestwom, niechińskim państwom ustanowionym w dorzeczu Żółtej Rzeki. Dynastia zajęła rozległe tereny na południu, skolonizowane głównie w czasach Qin i Han w ciągu poprzednich 3–5 stuleci. W tym czasie ziemie rdzennie chińskie wraz z kolebką cywilizacji i terytoriami państw starożytnych zostały zajęte przez ludy koczownicze z północy. Ludy te oczywiście sinizowały się, próbowały nawiązywać nazwami do potęg sprzed stuleci... Ale, nawiązując do ciągłości, ich pojawienie się na scenie przypominało przypadek Prus.

Ciąg dalszy w piątek, 17 listopada 2017 r.

 

Korekta: Edyta Chrzanowska

 

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz