Dlaczego tylko prawica rozumie znaczenie narodowych świąt?


Upamiętnienie ważnych dat z historii od dawna jest w Polsce domeną raczej nielicznych. Święta częściej wykluczają niż łączą Polaków w duchu wspólnej troski o Państwo. To swoiste kuriozum, że dziś w kraju świętujemy odrodzenie II RP czy próbę obrony tej pierwszej (3 maja), a nie ma ani jednego momentu, gdy cieszymy się z narodzin Państwa nam najbliższego – III RP. Jak do tego doszło?

Istota wspólnego świętowania

Pierwsza od 1830 roku legalna manifestacja patriotyczna w Warszawie w 1916 r.

To banał, ale wspólne świętowanie pełni niezwykle istotny element spajający wspólnotę. Pomaga określić ważne dla niej wartości, podkreślić, co było ważne w przeszłości, i na nowo je definiować. To świetny moment do odbywania debat odnośnie kluczowych dla nas spraw. Daty odgrywają ważną rolę w kalendarzu, pomagając określać cykl życia i ukazywać ciągłe nadawanie mu nowego sensu. Natomiast wspólny udział w rytuałach spaja więzi, powoduje, że przestajemy być grupą anonimowych indywidualności, a stajemy się społeczeństwem świadomym wartości, które są dla niego istotne. Społeczeństwem, które wie jak bronić tego, co dla niego ważne. Społeczeństwem, które potrafi przetrwać nawet czasy ciężkich kryzysów. Święta mogą jednoczyć nas wobec ideału Państwa z takim trudem przecież budowanego.

Święta to moment, który można wykorzystywać politycznie, także ponad podziałami. Od lat znakomicie robi to prawica, która wykorzystuje je jednak najczęściej do integracji własnych środowisk. Kompletnie pogubiona w tej kwestii lewica ani liberałowie tego nie potrafią. Ostatnio nieco się to zmienia, wciąż jednak, na niwie świąt, prawica stanowi klasę samą dla siebie. Najbardziej brakuje w tym wszystkim Państwa i ideałów obrony naszej republiki.

Rozumiała to druga Rzeczpospolita – uchwalając ważne daty, które określały, jak powstała. 11 listopada – koniec wojny, czy 15 sierpnia – obroniona niepodległość.

Rozumiał to Kościół, zawsze podkreślający rolę świąt w życiu wspólnoty. Kościół zresztą rozumie to tak doskonale, że stara się sakralizować święta, które formalnie kościelnymi nie są, i ciągle podkreśla przenikanie się sfery krajowej i sakralnej. Przez to tak trudno u nas realnie wdrażać idee rozdziału Kościoła od Państwa, w naszym wypadku ze szkodą dla tego drugiego. To zresztą temat na osobną dyskusję, dlatego odstawię go w tym momencie na bok.

Nie zrozumiała tego jednak III RP, nie świętując momentu swoich narodzin – 4 czerwca. Nie obchodzimy też swojego powrotu do cywilizacji Zachodu – czyli wstąpienia do Unii Europejskiej. Jeśli nie ma miejsca na te uroczystości, nie ma kiedy kształtować dumy z tak stworzonego Państwa. To mój największy zarzut względem liberałów i lewicy, które nie znajdowały na to czasu ani nie czuły do tego potrzeby. Brak corocznego rytuału radości mści się dziś okrutnie przez odrzucenie tego Państwa przez część społeczeństwa. Prawica, mimo że sama współtworzyła ten ustrój, szybko odkryła potencjał kontestacji własnego dzieła.

Święto Niepodległości, Warszawa 1929 r.

Święta, święta…

Zróbmy szybki i subiektywny przegląd świąt. Obecnie mamy ich łącznie dziesięć (przy czym te trwające dłużej niż jeden dzień traktuję jako jedno). Połowa z nich to święta kościelne: Trzech Króli, Wielkanoc, Boże Ciało, Wszystkich Świętych i Boże Narodzenie.

To oczywiście ważne momenty w roku kościelnym. W swojej istocie zwykle bliżej związane z prawicą czy, szerzej, światopoglądem konserwatywnym. Lewica w Kościele pojawia się niechętnie, liberałowie zresztą też. Połowa świąt wspiera zatem tradycjonalistyczny punkt widzenia na świat.

Pozostałe pięć to teoretycznie święta świeckie, są to:

Nowy Rok – rzeczywiście moment podsumowań, święto totalnie apolityczne, którego nikt nigdy nie próbował jakoś przejąć.

1 maja – jedyne święto przynależne bezdyskusyjnie lewicy. To ona dopiero od niedawna zaczęła na nowo próbować je wykorzystywać, choć doskonale rozumiał to PPS w okresie II RP, gdy była to ważna data w kalendarzu każdego lewicowca. Dziś w Polsce jednak dość jednoznacznie kojarzy się z okresem przed 1989 r. To wielka, niewykorzystywana szansa na postawienie zwykłego człowieka w środku politycznych i społecznych sporów. Jest to w końcu święto zwykłych, ciężko pracujących ludzi i znakomita okazja, by na nowo definiować ich problemy  oraz próbować jednoczyć ich we wspólnej walce o poprawę losu. To możliwość wspomnienia jak robili to nasi dziadowie, dając nam prawa pracownicze, kodeks pracy, prawa wyborcze i emancypację od wielkiego kapitału. Niestety, ostatnie lata w Polsce (choć nie tylko), to jednak okres rozbicia jedności pracowniczej i solidarności z innymi. Nasiliło się poczucie, że każdy powinien myśleć o sobie. Dopiero niedawno niektóre lewicowe środowiska próbują przywracać prawdziwy sens tego święta, idzie to jednak bardzo powoli, i odpowiedź na pytanie, czy święto to będzie jeszcze dla kogoś ważne, nadal zostaje przed nami.

3 maja – subiektywnie według mnie – najpiękniejsze polskie święto. Wspomnienie republiki, która wprawdzie szybko zniknęła (jeszcze w XVIII wieku), ale niosła nadzieje przez lata rozbiorów. To wspomnienie Konstytucji, która była kompromisem, ale dawała szanse wykluczonym. Co ciekawe, Konstytucji, która właśnie przez ten fakt miała szereg niedoskonałości. Dziś wspominamy ją jednak ze względu na ideał, który niosła, a nie wszystkie słabości, jakie zawierała. 3 maja to jeden z tych dni w roku, które mają wszelki potencjał, by jednoczyć całe społeczeństwo ponad podziałami, gdyż każdy może znaleźć tam swój kawałek. Nie mam jednak poczucia, że ktoś czuje się za ten dzień jakoś szczególnie odpowiedzialny.

Defilada w Warszawie na Święto Wojska Polskiego / fot. prezydent.pl

15 sierpnia i 11 listopada należy rozpatrywać wspólnie. Są to z jednej strony wspomnienia II RP pomagające tworzyć mit tamtego Państwa – tak przecież niedoskonałego, które obróciło się w miękką dyktaturę – w którym ostatecznie powstał „obóz odosobnienia„ dla politycznych przeciwników, i w którym były getta ławkowe. Wspominamy je jednak ze względu na nadzieje, jakie niosło. II RP to w ogóle ciekawy przypadek swoistej walki o święta. 11 listopada to przecież data zmitologizowana, tego dnia tak naprawdę nic się nie stało. Odzyskanie niepodległości to głównie dzieło lewicy – to 7 listopada powstał Rząd Daszyńskiego, to 13 listopada odbyła się wielka robotnicza demonstracja w Warszawie. Endecja zaś w tym czasie nie chciała włączać się w budowę kraju, kontestując pierwsze rządy. Dopiero sanacja, dla budowy mitu Marszałka Piłsudskiego, nie bała się ”przejąć” tego symbolicznego dnia odzyskania niepodległości z rąk lewicy, doskonale rozumiejąc właśnie siłę rytuału. Do dziś jesteśmy zakładnikami takiego myślenia.

Prawy sierpowy w policzek lewicy, czyli jak opanować pamięć i święta

15 sierpnia i 11 listopada to także dni jednoznacznie wykorzystywane przez prawicę, która wielkimi paradami lub manifestacjami nadała tym świętom zupełnie inną dynamikę. Zerwała także z nudnym składaniem wieńców i akademiami, których sensu nikt nie rozumiał. Niezależnie od krytycznej oceny dla tego, co się dzieje w Warszawie 11 listopada, III RP nigdy nie niosła takiej społecznej emocji żadnego dnia w roku. Gdy nie ma emocji, to ostatecznie brakuje jej wtedy, kiedy jest naprawdę potrzebna. To ważna obserwacja dla ewentualnych analiz zaangażowania postaw patriotycznych. Na prawicy zresztą też toczy się pewien „bój„ o odzyskanie samego 11 listopada z rąk środowisk skrajnych nacjonalistów, a ten spór pokazuje, jak bardzo ”świętowanie” może być istotne, wynosząc niejako siłę Ruchu Narodowego na poziom krajowy.

Oznacza to, że na dziesięć momentów w roku, co najmniej siedem jest jednoznacznie oddanych prawicy, czy, szerzej, konserwatystom, zaledwie jedno jest świętem lewicowym (z minimalną społeczną emocją), jedno teoretycznie ma potencjał być ponad podziałami i nie jest jednoznacznie przyporządkowane nikomu, a jedno pozostaje zupełnie apolityczne.

To jest jedna z odpowiedzi, dlaczego prawica ma w Polsce więcej powietrza do działania i istnienia. Prawica umie świętować, ma swoje rytuały. Przypomina, dlaczego to, w co wierzy, jest ważne, i powtarza to każdego roku. To nie zarzut względem prawicy, tylko nauka dla lewicy, liberałów i wszelkich innych środowisk – świętujcie, jeśli chcecie coś zmienić w społecznym zaangażowaniu. W końcu hasło „Wolność, Równość, Demokracja” też może być niesione na sztandarach, i może wywoływać olbrzymie zaangażowanie.

Redakcja merytoryczna: Grzegorz Antoszek
Korekta: Agata Polte

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

15 komentarzy

  1. Anonim pisze:

    Lewica próbowała się przebić z Gierkiem - nie udało się. Sukces prawicy na polu historii spowodowany jest biernością centrum i wszystkiego na lewo. Oddają bez walki to pole.

    • Komar pisze:

      Po roku 1989 próby odbudowania lewicy niepodległościowej (odwołującej się do tradycji Polskiej Partii Socjalistycznej) poniosły kompletne fiasko (w przeciwieństwie do ruchu ludowego, który odrodził się jako PSL).

      • Bilbo pisze:

        Pełna zgoda. Szkoda, że to nie nastąpiło. Ale dlaczego nie udało się odbudować lewicy niepodległościowej? Nie przypadkiem dlatego, że to postkomuniści (SdRP, potem SLD) zatrzymali to zjawisko? Poza tym, przypomnę, że tzw. inwigilacja prawicy przez UOP z 1992 r., która faktycznie była po części działaniami dezintegrującymi, dotyczyła także PPS (o czym praktycznie się już nie pamięta).
        Przypomnę również historię PSL z początków lat 90., kiedy to solidarnościowe środowisko Romana Bartoszcze próbowało przejąć tą partię, a skończyło się tym, że rządzą nią zieloni postkomuniści (a nie żaden ruch ludowy).
        Czasami warto postawić kropkę nad i, kolego Komar.

        • Komar pisze:

          Można mówić, że przeciw PPS były prowadzone działania dezintegrujące, ale przyczyną klęski koncepcji PPS po 1989 było nie tylko to i nie przede wszystkim to. Dezintegracja ruchu socjalizmu niepodległościowego po roku 1989 miała przede wszystkim przyczyny wewnętrzne - zbyt wielu było pretendentów do przywództwa w tym ruchu, stąd powstało kilka organizacji występujących jako spadkobiercy przedwojennej i emigracyjnej PPS. Te organizacje wzajemnie sobie stawiały zarzuty i wzajemnie odmawiały prawa do reprezentowania polskiej lewicy. To były główne przyczyny porażki koncepcji PPS - mimo zaangażowania takich autorytetów, jak Jan Józef Lipski czy Lidia Ciołkoszowa. W końcu reprezentantami polskiej lewicy zostali postkomuniści z SLD. Podobnie było w ruchu ludowym: niewątpliwie z ideologicznego punktu widzenia jedyną słuszną organizacją był NSZZ „Solidarność” Rolników Indywidualnych z Bartoszcze na czele. Ale reprezentantem polskiej wsi pozostało Polskie Stronnictwo Ludowe powstałe z przekształcenia Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego działającego w czasach PRL. A żeby postawić kropkę nad „i”, dodam, że w demokracji obowiązuje powiedzenie: „głos ludu jest głosem Boga”, co oznacza, że w ostatecznym rachunku o wszystkim decydują głosy wyborców. To wyborcy uznali, że interesy robotników lepiej będzie reprezentować SLD, niż PPS; to wyborcy uznali, że interesy wsi lepiej będzie reprezentować PSL, niż Bartoszcze.

          • Bilbo pisze:

            Nie twierdzę, że to, co kolega Komar napisał w przypadku PPS, to nieprawda, bo faktycznie tak było. Tylko do faktu o decydującym znaczeniu głosu wyborców dodałbym jescze jedno - kasa misiu, kasa. Pieniądze mają bardzo ważne znaczenie w działalności politycznej.
            I to jest właśnie, moim zdaniem, główny problem kształtowania się sceny politycznej III RP u zarania demokracji. Państwo nie zapewniło wówczas równych szans różnym ugrupowaniom politycznym. Przecież oczywistym było, że SdPR, czyli czerwoni postkomuniści z PSL, czyli zielonymi postkomunistami z ZSL, uzyskają przewagę na scenie politycznej, skoro pozostawiono im ich majątki (a SdRP w sposób nielegalny uzyskało jeszcze tzw. pożyczkę moskiewską). Jak takie partie, jak PPS, różne PSL-e czy ugrupowania prawicowe typu PC, RdR czy Ruch III RP miały funkcjonować w polskiej polityce, dysponując o wiele mniejszymi finansami niż postkomuniści. Obecnie wypływa także coraz więcej informacji dot. niemieckiego wsparcia (także finansowego) dla KL-D, czyli środowiska politycznego D. Tuska.
            Wszystko to wraz z działaniami zespołu płk. Lesiaka, byłego SB-eka w UOP, pokazuje, że III RP kształtowała demokratyczną scenę polityczną w sposób mocno patologiczny.

  2. Bilbo pisze:

    Stosunek środowisk prawicowych i antypisowskich do kwestii historycznych doskonale ilustruje przykład Muzeum Powstania Warszawskiego i Muzeum II Wojny Światowej, a także Muzeum Historii Polski. Ile czasu powstawało jedno, a ile drugie. Ile kasy władowano w pierwsze, a ile w drugie. Wreszcie, jak wygląda ekspozycja w Muzeum Powstania Warszawskiego, a jak wyglądała w Muzeum II Wojny Światowej za czasów PO-PSL. Natomiast sprawa wieloletniego powstawania Muzeum Historii Polski to nieco inna kwestia, ale także jakże charakterystyczna.

    • Wer pisze:

      Pomijając inne dyskusyjne elementy tekstu, ale to zdanie wprawia mnie w osłupienie: „3 maja – subiektywnie według mnie – najpiękniejsze polskie święto. Wspomnienie republiki, która wprawdzie szybko zniknęła”. Republiki???

      • Komar pisze:

        określenie „Rzeczpospolita” jest dosłownym tłumaczeniem słowa „republika” (Res publica).
        Kapitalne jest stwierdzenie autora: „11 listopada to przecież data zmitologizowana, tego dnia tak naprawdę nic się nie stało”. Faktycznie, przecież zakończenie I wojny światowej - to taki zupełnie nieistotny drobiażdżek...

  3. Bilbo pisze:

    Być może autorowi artykułu chodziło o sprawy polskie, a nie zakończenie I wojny światowej. Przecież na forach historycznych (m.in. na dws.org) po dziś dzień toczą się gorące spory o 11 Listopada.

    • Komar pisze:

      Oczywiście, na pewno chodziło mu o sprawy polskie. I to jest jeszcze jeden dowód na to, że nie można rozpatrywać spraw polskich w całkowitym oderwaniu od sytuacji międzynarodowej. Bo propagandowo to brzmi bardzo ładnie: my sami wywalczyliśmy sobie niepodległość. A faktycznie - to jest fałszowanie historii, bo zupełnie pomija sprzyjające okoliczności wynikające z klęski wszystkich trzech zaborców.

  4. Bilbo pisze:

    To oczywiste, kolego Komar. Z drugiej strony nie znam historyków czy ludzi interesujących się historią, którzy by rozpatrywali sprawy polskie w oderwaniu od sytuacji międzynarodowej.
    To, że wśród „zwykłych” Polaków taka wizja 1918 r. może funkcjonować to zupełnie inna sprawa.

  5. Patryk pisze:

    Panie Komar, Biblo - tak, słusznie zauważacie że Autorowi chodzi o sprawy polskie. Tak jest i tak odzyskanie niepodległości jest obchodzone, jako nasz czyn zbrojny. Taka była legionowa tradycja.

    Zgadzam się z tą myślą, że przewrotnie, data 11 listopada jest niezwykle dobrze dobrana - przecież odzyskanie niepodległości - to przede wszystkim zasługa upadku Niemiec, A-W i Rosji Carów. Wypisz wymaluj - zgodnie z tezą Czartoryskiego - który w sens powstań nie wierzył.
    Problem w tym że nie tak to obchodzimy i nie taka była intencja. Ten aspekt wyraźnie deprecjonujemy.

    Panie Bilbo - nie zgadzam się z Pana porównaniem odnośnie MIIWŚ - ono było rewelacyjne - i to akurat jeden z nielicznych pomysłów gdy liberałowie postanowili w historię zagrać, dobrze zagrać (choć Ci „liberałowie” często są raczej centro-prawicą) i zrobili to naprawdę znakomicie. Dziwnym jest, że nie pozwolono snuć tej narracji - a ona była niesamowita i bardzo ciekawa, ze świetnym zakorzenieniem tego w europejskim kontekście - nie jesteśmy i nie byliśmy samotną wyspą. Do tego Muzeum na dużą skalę mogło być centrum dyskusji (tak jak trochę potrafi robić to Polin). Uważam że to był najlepszy sposób pokazania polskiej narracji o DWS Światu. Decyzje idące w stronę zniszczenia tego są niezrozumiałe i krzywdzące. Do tego są straconą szansą.
    Muzeum Powstania W. - zawsze będę oddawał szacunek temu co tam powstało - bo to było pierwsze nowoczesne muzeum u nas, narzucające nowy styl - niemniej dziś już zaczyna razić tym sposobem narracji - zrobienia z Powstania przygody (które praktycznie wygraliśmy) - a nie zagłady miasta. Aczkolwiek na plus jest to, że dyrekcja to widzi i dyskretnie wprowadza modyfikacje.

  6. Bilbo pisze:

    Ale przecież w przypadku Muzeum II Wojny Światowej nowa dyrekcja nie zmieniła całej ekspozycji tylko wprowadziła pewne zmiany. Narracja o wpisaniu polskich działań w szerszą historię wojenną nadal pozostała, tylko z większym uwypukleniem polskiego wkładu.

  7. Sceptyk pisze:

    Stara dyskusja, ale jako ideowy lewicowiec - sierota mogę tylko napisać: bo nie ma u nas lewicy. SLD to ancien regime, sieroty do organizacji uprzywilejowanych w PRL, Sierakowski i koledzy to lewica kawiarniano-uniwersytecka, której język jest niezrozumiały dla tradycyjnego elektoratu lewicowego, a ich problemy to problemy lewicowych elit intelektualnych. Do lewicowości przyznają się - o zgrozo - różni celebryci, dla których lewicowość to po prostu LGBT i nic więcej (no może jeszcze niechęć do kościoła, z reguły słabo argumentowana, nawet jeśli uzasadniona/emocje zamiast argumentów/). Dyskutanci są chyba młodzi, ale pamiętam, że po 1989 r. lewicę niekomunistyczną (dominującą w ruchu wielkiej „Solidarności” do 1989 r., jeszcze przed okrągłym stołem red. Turowicz określił sie jako lewicowiec, socjaldemokrata) dezintegrowała głównie prawica solidarnościowa, w wewnętrznej walce o władze najpierw w OKP, a później w sejmie kontraktowym. W 1990 r. słowo „lewica” to był epitet, znaczyło tyle co „komunistyczny zbrodniarz i aferzysta”. Sam pamiętam, jak Michnik wypierał się lewicowości i tłumaczył z „błędnego” tytułu książki „Kościół-lewica-dialog”. PC i reszta pseudoprawicy nazywały lewicą „UD”, a ona się wypierała do ostatnich chwil istnienia. Trzy i siedem lat później SLD nadało słowu lewica sens „powrót do PRLu, a jak się nie da, to powrót do wówczas rządzących”. A potem pan Miller i jego kumple z młodzieżówek PZPR pogrzebali to pojecie z kretesem, łącząc z aferami, kumoterstwem, związkami z biznesem etc. I najbardziej mnie śmieszy, że 11 listopada manifestują endecy, nienawidzący tek daty i człowieka (PPS-owca), z którym była ona związana, a ci, którzy powinni do niej nawiązywać, wstydzą si do tego przyznać.

  8. Natan Yahoo pisze:

    Nikt nie chce obchodzić powstania II RP bo to był geszeft.

Zostaw własny komentarz