„Denar dla szczurołapa” [FRAGMENT]


Przedstawiamy fragment książki Denar dla szczurołapa autorstwa Aleksandra R. Michalaka.

W drodze na wykład Horthy zjadł obiad w tanim pakistańskim barze. Prelekcja odbywała się niedaleko stamtąd, w Oxfordzkim Instytucie Orientalnym. Dotarłszy na miejsce, Węgier odczuł pewne rozczarowanie. Nazwa mimowolnie przywoływała imperialną przeszłość Wielkiej Brytanii wraz z wyobrażeniami instytutu jako czcigodnej, wiktoriańskiej budowli, wypełnionej wielkimi olejnymi portretami dumnie spoglądających, trzypodbródkowych, perukowanych tuzów angielskiej profesury i nasiąkniętej ciężką atmosferą kolonialnego imperium. Był to zaś skromny, nowoczesny budynek, który mógłby z powodzeniem służyć za siedzibę nieznaczącej firmy ubezpieczeniowej.

Podczas wykładu Węgier zajął miejsce obok pastora z Brasenose, który przedstawił go uczestnikom. Po zakończeniu spotkania obaj mężczyźni razem opuścili budynek, udając się w stronę centrum Oksfordu. Przy każdym zdaniu z ust buchały kłęby pary.

– A czy długo bada pan demonologię wczesnochrześcijańską? – pytał pastor Horthyego, kiedy Węgier opowiadał mu o planowanej książce.

Horthy włożył dłonie do kieszeni płaszcza.

– Samą demonologię od około dwóch lat. Wnosząc zaś z tego, co usłyszałem dziś podczas wykładu, pan badał ją nieco inaczej… Nie tylko teoretycznie…

Tamten skinął głową z pewną satysfakcją.

– Istotnie. Byłem przez wiele lat egzorcystą.

– I zetknął się pan z czymś, co można by istotnie uznać za opętanie? – zaciekawił się Horthy.

Pastor wyglądał, jakby poważnie zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Widzi pan, w Ewangeliach to właśnie demony najszybciej rozpoznały godność mesjańską Jezusa. Reprezentowały inteligencję większą od ludzkiej bądź większą wiedzę… Co do opętań… hmm… Prawie wszystkie wypadki, z którymi się stykałem, powinny być przede wszystkim wyjaśniane na gruncie samej tylko psychiatrii…

Przerwał i poprawił okrągłe okulary. Wyglądał, jakby starał się odpowiednio dobrać słowa:

– …miałem jednak w swojej karierze jedną sprawę, kiedy bardzo, bardzo się przestraszyłem.

Nim Horthy pokusił się o komentarz, pastor kontynuował:

– Tego dnia widziałem to na własne oczy i zapewniam pana, była tam obecna jakaś potężna moc, której doświadczałem tak wyraźnie, jak pana obecności teraz. Moc straszliwie realna i z pewnością nie był to wyłącznie brak dobra… To kazało mi zrewidować moje dotychczasowe przekonania.

Pastor przerwał i zatrzymali się, czekając na przejściu.

– Może pan o tym opowiedzieć? Co właściwie się działo? – pytał Horthy.

– Pewna osoba była nękana. Słyszała głosy. Nie była w stanie wytrzymać w kościele. Pociła się, niemal mdlała… Przepraszam, że nazwę rzecz po imieniu, ale to był bardzo prosty człowiek, prawie analfabeta. I ten poczciwy chłopina przy którymś spotkaniu przemówił do mnie po aramejsku…

– Zatem w języku, którego nie rozumieją nawet aniołowie – uśmiechnął się Węgier.

Podekscytowany pastor zignorował tę uwagę.

– Wyobraża pan sobie? Analfabeta mówiący językiem Chrystusa?

Horthy zorientował się już wcześniej, że pastor badawczo nie zajmuje się starożytnością, dlatego zapytał ze słabo maskowanym sceptycyzmem:

– Nie chciałbym być niegrzeczny, ale w jakiś sposób rozpoznał pan, że to aramejski z czasów Jezusa?

– Przyznam nieskromnie, że od zawsze mam znakomitą pamięć słuchową. Powtórzyłem zapamiętane zdanie Syryjczykowi, który wychował się w aramejskojęzycznym domu. Potwierdził, że był to jego rodzimy język, dokładnie ten sam, jakim mówił Chrystus i apostołowie…

Horthy uśmiechnął się i sięgnął po chusteczkę higieniczną. Katar dokuczał mu od przyjazdu do Anglii.

– Powątpiewa pan, widzę… – zauważył pastor.

– Mieszkałem swego czasu w Ma’louli i Saidnayi i studiowałem współczesny aramejski… Przez chwilę co prawda…

– I to każe panu wątpić w moje słowa?

Horthy schował chusteczkę do kieszeni płaszcza.

– Obecnie aramejski to nie tyle język, co grupa języków, na którą składa się więcej niż sto dialektów. Posługujący się nimi żyli często w zupełnie odizolowanych od siebie wioskach. Język ewoluował przez te dwa tysiące lat…

– Zatem?

– Zatem w mojej opinii, gdyby ów demon odezwał się aramejskim z czasów Jezusa, pana współczesny aramejskojęzyczny rozmówca najprawdopodobniej nie zrozumiałby z tego ani słowa i pewnie nawet nie rozpoznałby, że to aramejski.

Pastor wyglądał na zakłopotanego i Horthy pożałował, że tak bezceremonialnie naruszył jego przekonania. Chcąc zmienić temat, zapytał:

– Czy wie pan coś na temat pobytu profesora Erdmanna w Oksfordzie?

– Tak. Katalogował u nas manuskrypty etiopskie i hebrajskie – odpowiedział pastor, który wyglądał tak, jakby nadal myślał o tym, co powiedział mu wcześniej Węgier.

– Czy mógłby pan mi coś o tym powiedzieć? Chciałbym przygotować kilka wykładów poświęconych Erdmannowi dla moich studentów w Budapeszcie. Może jakieś ciekawostki?

– Hmm… O samym Erdmannie chyba nie powiem panu nic odkrywczego. Ale może nie wie pan, że z czasami pobytu niemieckiego profesora wiąże się jedna z najbardziej mrocznych historii naszego collegium. Chociaż to raczej nie temat na pańskie wykłady…

– Proszę opowiedzieć mimo wszystko – poprosił Horthy, starając się nie dać po sobie poznać całkiem „nienaukowej” ekscytacji przywołanym tematem.

– Słyszał pan kiedykolwiek o Edwardzie Traffordzie?

– Nigdy.

– Kiedyś pisałem jakiś krótki przyczynek o religijności studentów w dziewiętnastym wieku i natrafiłem na relację o tym zdarzeniu w kronice naszego collegium…

Pastor przerwał i wskazał ręką przed siebie.

– Widzi pan, za chwilkę skręcimy w Brasenose Lane. Przyznam, że to jedno z moich ulubionych miejsc w Oksfordzie. Z nim właśnie związana jest ta legenda, określana mianem: Diabeł z wizytą w Collegium Brasenose.

Wchodzili właśnie w szeroką na jakieś cztery metry średniowieczną uliczkę, ulokowaną pomiędzy ścianami Collegiów Exeter, Lincoln i Brasenose. Kilka przyczepionych do muru lamp rzucało światło jedynie na ścianę i mały fragment podłoża, podczas gdy większość tunelu, wraz z kamiennym kanałem ściekowym biegnącym przez jego środek, pozostawała w półmroku. Horthy znał dobrze tę uliczkę z obrazów, które nawiedzały go w ostatnich miesiącach.

– Właśnie z Brasenose Lane wiąże się ta zagadkowa historia… – ciągnął pastor. Jego oddech natychmiast zmieniał się w białe obłoczki pary. – Wedle kroniki z listopada tysiąc osiemset trzydziestego drugiego roku student Edward Trafford został znaleziony martwy na schodach hallu Collegium Brasenose. Wedle annałów tego roku w Brasenose miały ponoć miejsce również inne niewyjaśnione rzeczy. Podobno w tamtych latach w Oksfordzie działały rozmaite sekretne stowarzyszenia i twierdzono, że Edward miał być członkiem jakiegoś diabolicznego bractwa, grupy składającej ofiary dla pogańskich bóstw, oddającej się orgiom i bluźnierczym obrzędom, wobec których zbladłyby gaskońskie msze świętego Sekariusza… Wracając jednak do samej śmierci Edwarda Trafforda… – jakby dla spotęgowania efektu swoich słów, pastor przystanął na środku uliczki i stojąc w rozproszonym świetle latarni, relacjonował dalej, tak jakby opowiadał o rzeczach, których sam był niegdyś świadkiem – …jego zmasakrowane ciało zostało znalezione rano przez jednego ze stewardów. Ponoć tej nocy, kiedy umarł Edward, inny student, powracający tą właśnie uliczką, którą teraz idziemy, widział w jego oknie wielkiego, czarnego szczura. – Tu ksiądz wskazał dłonią w prawą stronę, na wykute w kamieniu okna collegium. – Najpewniej w którymś z tych tutaj. A choć szczury można było wówczas spotkać w Oksfordzie częściej niż obecnie, wciąż najprawdopodobniej nie spacerowały sobie po parapetach uniwersyteckich okien. Uznano więc, że ów świadek mocno nadużył wcześniej piwa, co biorąc pod uwagę, że studenci mogli się przez dwa stulecia aż tak bardzo nie zmienić, pewnie odpowiadało prawdzie. Proszę też pamiętać, że noce niegdyś były bardziej mroczne. Od kiedy towarzyszy nam elektryczność, zapomnieliśmy już, czym była prawdziwa ciemność i niebezpieczeństwa dawnych miast. „Noc jest wszak czarną księgą diabła” – pisano niegdyś. W tym czasie w Oksfordzie istniało już co prawda gazowe oświetlenie uliczne, ale nie było ono, rzecz jasna, tak efektywne jak elektryczne…

Pastor zamilkł na chwilę, jakby zgubił wątek. Po chwili kontynuował:

– Byli jednak i tacy, którzy uznali czarnego szczura za diabła, który w tej postaci przybył po należną mu duszę Edwarda. Podobno świętej Gertrudzie Szatan objawił się właśnie w postaci szczura. Co więcej, steward twierdził, że ciało Edwarda leżało głową ku ziemi, co miałoby dowodzić, że niebo odwróciło się od tego potępionego nieszczęśnika. Brzmi znajomo?

Horthy spojrzał w ciemne, złowieszcze okna collegium i dreszcz przebiegł mu po plecach.

– Doktor Faust? – odrzekł po chwili.

– Właśnie! Legendy mutują i powracają, a o różnorakich paktach z diabłem pisano jeszcze w starożytności, w historiach Teofila czy Anthemiusa…

– Ale Edward zginął naprawdę? – zapytał Horthy, znów sięgając po chusteczki.

– Tak, zgon jest dobrze potwierdzony źródłowo. Zachował się nawet jego nagrobek…

Wyszli już z Brasenose Lane i znaleźli się przed okrągłą bazyliką biblioteki przy skwerze Radcliffe’a. Była to miodowa rotunda z pastelowoniebieską kopułą, w centrum placu wybrukowanego otoczakami tak małymi, że czuć było je nawet przez grube podeszwy butów. Plac zamykały Brasenose, najbardziej elitarny All Souls College, czyli Collegium Wszystkich Dusz Wiernych Zmarłych w Oksfordzie, fragment czworościanu Biblioteki Bodlejańskiej oraz zaostrzony grot wieży kościoła św. Marii. Właśnie zapalono światła w skrzydle All Souls i poprzez olbrzymie okna z zaokrąglonymi łukami widać było kręto pnące się ku górze mahoniowe schody i masywne półki, wypełnione księgozbiorami aż po sam sufit. Widok ten przypominał o tych tysiącach umysłów biedzących się tutaj przez kolejne stulecia nad wszelkimi znanymi ludzkości pytaniami. Cały skwer, w oszczędnej poświacie pojedynczych latarni, wyglądał niby wiktoriańska pocztówka i mężczyźni przystanęli przez moment w kontemplacji.

W końcu pastor przerwał milczenie:

– W takich chwilach myślę, że to przywilej tu mieszkać… Niestety teraz będę musiał już pana pożegnać. Mam jeszcze dziś recenzję do napisania…

Wyciągnął do niego rękę i dodał:

– Miło się z panem rozmawiało. Zasiał pan we mnie co prawda ziarno zwątpienia, ale i tak byłem zawsze przekonany, że jeśli idzie o Szatana, to nie ma nad nami wielkiej władzy poza jedną, jedyną sferą.

Horthy jeszcze raz spojrzał w stronę okien Brasenose.

– I jaka byłaby to sfera?

– Wyobraźnia. Miłego wieczoru, doktorze. – Pastor odchodził już w stronę świateł ulicy High Street, ale zatrzymał się jeszcze na chwilę.

– Wspominał pan, że mieszka pan na Headington w Priory, nieprawdaż?

– Tak.

– To może pan odwiedzić grób tego nieszczęsnego Edwarda. To niemal obok pana. Podobno pochowano go na cmentarzu przy tym średniowiecznym szkockim kościele.

 

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz