RELACJEBIOGRAFICZNE.PL – Wsłuchaj się w świąteczne historie! |
Listopad dobiega końca, za oknem szaro, coraz zimniej, dni nieubłaganie się skracają. Z tym większą tęsknotą wyglądamy przerwy świątecznej. W tym roku dla wielu z nas będzie to nietypowy czas – spędzany w okrojonym gronie, bez podróży… Czymże jednak są „typowe święta”? Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią zaprasza na małą podróż w przeszłość. W serwisie relacjebiograficzne.pl zgromadziliśmy setki opowieści osób sięgających pamięcią czasów II Rzeczpospolitej. Posłuchajcie, jak różnie wspominają one Boże Narodzenie.
Choinka, a na niej…
Wigilia Bożego Narodzenia dla dzieci pracowników siedziby premiera Sławoja Składkowskiego w Pałacu Namiestnikowskim, Warszawa, 1938. Fot. zbiory Jerzego Gołuchowskiego
Obwieszona bombkami choinka to chyba obecnie najpowszechniej występujący świąteczny zwyczaj. W rodzinie pani Wandy Betlińskiej (ur. 1932) choinkowe bombki były jednak czymś więcej. Wiązał się z nimi cały rodzinny rytuał:
„Przychodziły święta Bożego Narodzenia – wspomina. – Jedna siostra matki miała męża, który był… Szklarzem żeśmy go nazywali. On miał taką wytwórnię jakichś narzędzi laboratoryjnych dmuchanych z rurek. To była prywatna, maleńka firma, kilka osób zatrudniała. Ale jak przychodził okres Bożego Narodzenia, to oni robili bombki z tych rurek, bombki świąteczne. Malowali, farbowali. Ponieważ moja mama miała zdolności rysunkowe (później siostra też miała takie, świetnie rysowały), to wujek mówił: Przyjdź, zarobisz sobie parę złotych. A one malowały ręcznie te bombki, te większe. I one szły gdzieś na eksport. Ale oprócz tego, że mieliśmy tych bombek różnych (bo te wszystkie niekompletne to szły po rodzinie, te bombki), to się robiło baletnice, z wydmuszek jajek robiłyśmy jakieś Chińczyki, jakieś dzbanuszki, jakieś łańcuchy, baletnice z bibułki, aniołki”.
Pani Barbara Lulińska, rocznik 1932, wspomina z kolei, że „zabawek na choinkę się nie kupowało, tylko bombki. No i oczywiście u dziadków były świeczki, i u większości osób były świeczki. A u nas w mieszkaniu – ze względu na bezpieczeństwo – były elektryczne już lampki. Były takie kulki, wielkości piłki do ping-ponga. I były biało-czerwone, nie wiem, czy z przyczyn patriotycznych, czy po prostu takie były w sprzedaży. Więc to też była taka nowinka wtedy techniczna”.
Ta nowinka przed wojną nie dotarła jeszcze do pałacu Czartoryskich w Konarzewie. Pani Elżbieta Przewłocka, z domu Czartoryska, urodzona w 1926 roku, opowiada:
„Boże Narodzenie było wspaniałe. Była ogromna choinka, miała prawie pięć metrów, bo takie były pomieszczenia. Na czubku mój ojciec zawsze montował gwiazdę, myśmy stroili dół. I był taki obyczaj, że panowie, żeby nie przeszkadzać w przygotowaniu Wilii, jechali na polowanie na zające. Jechali rano i wracali tak pod wieczór na Wigilię. No więc się czekało, aż przyjedzie tatuś i zamontuje tą gwiazdę. Oczywiście były prawdziwe świeczki, a nie żadne elektryczne, no bo nie było”.
Prezenty i pyszności
Obdarowywanie bliskich to drugi po choince symbol grudniowych świąt. Pani Bronisława Biel, urodzona w 1915 roku, wspomina tradycję mikołajkową z czasów pobytu w internacie:
„Na Świętego Mikołaja robiliśmy sobie prezenty: kładło się jakąś małą paczuszkę w olbrzymie pudło i podkładało pod poduszkę. Ten, kto dostał, to się cieszył: No chyba mam duży prezent! Potem zaczynał odwijać, okazywało się, że niewiele… Jakieś fotografie dawaliśmy – każda się w jakimś aktorze kochała, to [jego fotografia to] już było coś nadzwyczajnego. A przełożonej to kładłyśmy… Ona bardzo lubiła zawsze ryby, to rybę w galarecie kupowałyśmy i pod fortepian jej podsuwałyśmy w prezencie. Takie były zabawy”.
W niektórych domach bywały i prezenty bardziej luksusowe. Pani Przewłocka wspomina:
„Otwierają się drzwi, możemy już wejść do pokoju, gdzie stoi choinka… i na ścianie ja widzę cień konia! No więc po prostu aż mnie zatkało. Wchodzimy do tego pomieszczenia, a tam stoi kucka. Kuckę wprowadzili po tych kilku schodach do domu. I tylko myśmy były bardzo przerażone, czy ona kupki nie zrobi. Nic nie zrobiła. Nazywała się Stryjenka, bo pochodziła ze Stryja. Miała bardzo ciekawą genealogię, bo była kupiona od dyrektora więzienia ze Stryja. I miała niezbyt dobry charakter, czasem gryzła, więc myśmy uważały, że to po tym dyrektorze”.
Pan Zygmunt Aksienow (ur. 1930) pamięta z kolei wyraźnie, że u niego w rodzinie przed wojną prezentów nie było.
„Przed wojną prezentów nie dostawał nikt. No bo kto, jakie prezenty, za co, kochana? To dobrze, że chociaż ta ryba… Ojciec zawsze się starał, żeby ryba na święta była. Kawałek chałwy kupił, taką kwadratową, to zawsze po plasterku co dzień my dostawali tej chałwy. To przed świętami i po świętach było. A później już też cały rok – nie ma. No i te świętojańskie chlebki kupił, takie strączki brązowe, bardzo to fajne było. Lukrecja taka fajna też była, pamiętam taki smak. Jak my [na co dzień] szli do kolonialnego sklepu, to my stanęli przy wystawie i aż ślina sama leciała. Ojej, jakie to słodkie, jakie to musi być dobre. Patrzyli bez tę szybę na to wszystko, ale co [z tego], jak my nie możemy? Jak piniążków nie było, to co zrobić. A na święta, jak my to dostali – oj! – to było dopiero. To my byli paniska wtedy. Ojej, jeden z drugiego się śmiał: Zobacz, a ja mam to. – A ja mam to. – A moja chałwa lepsza niż twoja. No tak jak to dzieciaki”.
Nawet w uboższych rodzinach dbano o to, by posiłki świąteczne były wyjątkowe. W rodzinie pana Zygmunta na stole pojawiały się łakocie niewidziane na co dzień:
„Na święta to my mieli tak: i z marmoladą zawijaną struclę taką, i z makiem zawijany był, lukrowany fajnie, i jeden był taki wysoki, bo to takie blachy wysokie były. To był ten na drożdżach, drożdżówa taka z rodzynkami, ze skórką z pomarańczy – tam w środku wszystko było. Później był sernik, kawał makowca, no i tam jeszcze coś [mama] robiła, jakąś taką plecionkę. A jeszcze jak ciasto zostało, to my chłopaki robili takie wyskrobki do piecyka, i to się piekło takie pajacyki z tego. Pamiętam, zawsze wieczorem jajka tłukli babcia i to mieszali z cukrem, jak kogel-mogel. Ale to taki garnek wysoki, gliniany [był] do tego ciasta. Drożdże już później namoczone, mąka i to na święta było. Ale to było aż po Nowym Roku to ciasto”.
Podobne przepisy, różne nazwy. Pani Krystyna Małkowska, urodzona w 1921 roku i wychowana w majątku Jodkiszki pod Wilnem, wyjaśnia:
„Ciasta na Boże Narodzenie były, tak. Przede wszystkim były… u nas się mówiło makowniki, czyli te strucle z makiem. Tutaj się mówi częściej makowce, u nas się mówiło makowniki. Cudownie mama to robiła, wspaniałe były. Piekło się sernik, piernik i jakieś chyba drobne takie ciasteczka, kruche”.
W Jodkiszkach przygotowania do świąt zaczynano już w połowie listopada. Najwyższy czas zacząć!
Jesteście ciekawi, jak różnorodnie obchodzono w XX wieku święta Bożego Narodzenia? Jakie były potrawy, zwyczaje, kto dostawał prezenty od Mikołaja, kto od anioła, a kto… nie dostawał wcale? Zarejestrujcie się w serwisie relacjebiograficzne.pl i zróbcie prezent historii: po prostu jej posłuchajcie!
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.