Czego się nie robi dla urody. Dawne praktyki zatruwające ciało w imię wiecznej młodości |
Atrakcyjny wygląd dla wielu jest całkowicie bezcenny, ale czy warto jest poświęcać dla niego swoje zdrowie i życie? Nowożytne kobiety najwyraźniej nie miały co do tego wątpliwości, ryzykując stosowanie toksycznych substancji, które zatruwały ich ciało w imię wiecznej młodości.
Królewska cera
Kanony urody zmieniały się wielokrotnie na przestrzeni wieków, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Spoglądając więc dziś na portrety Elżbiety I Tudor, ciężko jest nam obiektywnie stwierdzić czy była pięknością, czy też nie. Jednak ta panująca w drugiej połowie XVI wieku królowa, będąc jeszcze młodą damą, zachwycała otoczenie swoim wyglądem. Choć nie każdy uznał by ją za najpiękniejszą kobietę na królewskim dworze, zarówno jeszcze jako księżniczka, jak i młoda monarchini, Elżbieta mogła pochwalić się smukłą sylwetką, którą zachowała do śmierci. Po swojej matce Annie Boleyn odziedziczyła pociągłą twarz, wąski nos i drobne usta, zaś po ojcu, Henryku VIII, wysoki wzrost oraz zachwycającą burzę rudych włosów. Bez dwóch zdań wyróżniała się pośród otaczających ją wokół angielskich blondynek.
Królowa Elżbieta doskonale wiedziała, jak podkreślać swoje walory, choć z czasem zaczęła nieco przesadzać. Jako młoda dziewczyna nosiła skromne suknie, które kontrastowały z przepychem jej starszej siostry Marii, kiedy jednak została koronowana, znacznie powiększyła swoją garderobę – liczyła ona niemal tysiąc sukien! Piękne, smukłe dłonie subtelnie zdobiła pierścieniami, z wiekiem natomiast pojawiało się ich coraz więcej, aż dziwne, że była w stanie unieść ręce. Jej znakiem rozpoznawczym stały się jednak szerokie kryzy, które pojawiły się u jej szyi, gdy osiągnęła pewną dojrzałość, a także bardzo wyrazisty makijaż, mający na celu podkreślenie jej urody i zakrycie tegoo, co nie powinno być widoczne dla innych.
W 1562 roku, gdy Elżbieta miała zaledwie dwadzieścia dziewięć lat, zachorowała na ospę. Choroba zaatakowała mocno i istniała nawet obawa, że królowa może nie przeżyć. Na szczęście, choć jej zdrowie zostało mocno nadwątlone, Elżbieta wyzdrowiała i mogła powrócić do swoich królewskich obowiązków. Niestety ucierpiała jej cera, którą po przebytej ospie zdobiły liczne ślady i blizny. Królowa nie wyobrażała sobie, by pokazywać się poddanym w takim stanie, zmuszona więc była stosować znacznie mocniejszy niż wcześniej makijaż, a przede wszystkim rozmaite pudry i bielidła ze sproszkowanych skorupek jaj oraz białek, maku, ałunu czy bieli cynkowej. Z czasem popularna stała się także biel wenecka na bazie ołowiu i kwasu octowego – nie dość, że podrażniała skórę, była także bardzo toksyczna. W ten to właśnie sposób Elżbieta nie tylko zakrywała swoje niedoskonałości, ale także wpasowywała się w ówczesny kanon piękna, który sprzyjał właścicielkom niezwykle bladej cery. Należało więc nakładać puder nie tylko na twarz, ale także na szyję, dekolt, a nawet dłonie, czyli wszystkie części ciała, które pozostawały widoczne dla obserwatorów. Niestety, systematyczne używanie bieli weneckiej powodowało poważne uszczerbki na zdrowiu, od utraty włosów i zębów po uszkodzenia narządów wewnętrznych i śmierć.
Młodość ponad wszystko
Równie niebezpieczne jak kosmetyki wybielające cerę były także rozmaite barwidła mające nadać koloryt policzkom – zamiennikiem współczesnego różu był m.in. barwnik posiadający w swoim składzie siarczek rtęci. Występował on także w barwnikach do ust i rzęs, lecz w zamian za piękny wygląd dama go stosująca ryzykowała uszkodzenie układu nerwowego, zaburzenia osobowości czy poronienie.
Jednym z najważniejszych kobiecych atrybutów niemal od zawsze były włosy. Jako młoda dziewczyna Elżbieta I mogła pochwalić się pięknymi puklami, które idealnie wpasowywały się w ówczesny kanon. Rude włosy były prawdziwym hitem i niejedna kobieta, usiłując osiągnąć kolor zbliżony do tego, który posiadała królowa, poświęcała bardzo wiele, nawet swoje zdrowie. Aby nadać włosom rdzawy odcień należało przygotowywać różnorodne płukanki, w których następnie moczyło się loki – ich skład mógł być naturalny, ale także trujący, jeżeli zawierał proszek siarkowy. Królowa długo chwaliła się swymi włosami, lecz w pewnym momencie zdecydowała się nosić peruki. Powód? Jedni twierdzili, że była nim wygoda, inni zaś, że królowa zaczęła przedwcześnie łysieć. Być może ostry przebieg ospy zbytnio wyczerpał jej organizm i właśnie wtedy Elżbieta straciła sporą część swoich rudych loków.
Elżbieta I nigdy nie przestała udoskonalać swojego wyglądu, a nieznający litości upływ czasu tylko pogłębiał jej obsesję odmładzania się. Nakładała na twarz i dekolt coraz więcej trujących specyfików, które jednocześnie osłabiały jej organizm. Zapewne nikt nie byłby w stanie poznać królowej w jej prywatnych komnatach, które były jedynym miejscem, w którym można było ujrzeć jej prawdziwą, starą twarz. Ogromne zaskoczenie miał przeżyć jej ostatni faworyt, Robert Devereux, który przypadkiem zobaczył Elżbietę bez makijażu, po czym w szoku i ogromnym pośpiechu opuścił jej komnaty, nigdy więcej do nich nie powracając.
Czy to właśnie pragnienie zatrzymania czasu doprowadziło Elżbietę I do grobu? Uważa się dziś, że królowa mogła umrzeć od zatrucia krwi, które było wynikiem wieloletniego stosowania bardzo toksycznych kosmetyków – Elżbieta bowiem zmagała się z wieloma problemami, które były ich powszechnym efektem.
Uroda na wagę złota
Diana de Poitiers uwiodła francuskiego księcia Henryka Walezjusza, pełniąc najpierw rolę jego opiekunki oraz nauczycielki. Oczywiście początkowo relacje tych dwojga nie miały romantycznego charakteru, lecz z czasem nawiązała się między nimi wyjątkowo silna więź, która miała pozostać nierozerwalna. Dorastający Henryk nie widział poza nią świata – Diana była mu niezmiernie potrzebna, stała się jego opoką i wsparciem, a także wzorem urody, którego żadna kobieta nie była w stanie przeskoczyć, nawet gdy ten stał się mężczyzną i został koronowany, stając się znany jako Henryk II.
Istotnie Diana była kobietą niezwykłej urody, co wzbudzało zazdrość wielu dam na królewskim dworze, a Katarzynę Medycejską, którą został zmuszony poślubić Henryk, uczyniło jej wrogiem. Katarzyna nie mogła pochwalić się tak atrakcyjnym wyglądem jak jej konkurentka, będąca prawdziwą ozdobą u boku Henryka, nie miała też takiej siły przebicia oraz pewności siebie. Od samego początku stała na straconej pozycji, usiłując jednak przekonać do siebie małżonka – z dość marnym skutkiem.
Katarzyna miała jednak coś, czego nie miała Diana, a z czego utratą bardzo starała się walczyć – młodość. Kochanka króla, która już oficjalnie mogła pochwalić się wysoką pozycją, była od niego starsza aż o dwadzieścia lat, co było wówczas prawdziwą przepaścią. Co prawda Henryk nie zdawał się zwracać na to najmniejszej uwagi, jednak Diana musiała robić wszystko, by zatrzymać czas. Doskonale wiedziała bowiem, że miłość, nawet tak wielka, może posiadać granice, a gdy stanie się stara i pomarszczona, nic nie zatrzyma przy niej młodego króla. Postanowiła więc zaryzykować swoje własne zdrowie – wszystko w imię piękna.
Diana de Poitiers, w przeciwieństwie do Elżbiety I, nie była zwolenniczką tradycyjnego upiększania za pomocą kosmetyków, które w końcu trzeba będzie z siebie usunąć. Nie, Diana pragnęła trwałych rozwiązań, które miały pomóc jej utrzymać stan ciała takim, jakim był dotychczas. Próbowała więc stosować drakońskie diety oraz ćwiczyć na świeżym powietrzu, korzystała także z lodowatych kąpieli. Efekty okazywały się być zadowalające, a Diana zdawała się rzeczywiście nie starzeć. Dopiero w 2008 roku, po zidentyfikowaniu zwłok Diany okazało się, że nie były to jedyne metody, które wykorzystywała królewska kochanka w celu zatrzymania czasu.
Badanie toksykologiczne wykazało, że Diana de Poitiers stosowała ogromne ilości złota – normy w jej włosach zostały przekroczone aż 250 razy! Lecz skąd w ogóle wzięło się tam złoto i to w dodatku w takim stężeniu? Okazuje się, że aby zachować wieczną młodość, Diana stosowała sole złota, które spożywała codziennie rano – niestety tak ogromne dawki mogły doprowadzić do uszkodzenia nerek oraz szpiku kostnego, a nawet do śmierci. We włosach oraz płynie gnilnym ciała stwierdzono także obecność rtęci, stężenia nie były jednak śmiertelne.
Wszystko wskazuje na to, że to właśnie pogoń za wieczną młodością przyczyniła się do śmierci Diany. Co prawda zmarła ona w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat, przeżywając tym samym swego młodszego kochanka o całe siedem lat, być może jednak, gdyby pogodziła się ze starością, żyłaby znacznie dłużej. Odeszła za to wciąż uważana za prawdziwą piękność i tak właśnie przeszła do historii, choć zapłaciła za to najwyższą cenę.
Pogoń za urodą była w XV i XVI wieku zadaniem niezwykle trudnym, które w dodatku niosło za sobą bardzo poważne konsekwencje. Kobiety nie miały wówczas dostępu do dobrej jakości kosmetyków czy specjalistów, którzy mogliby pomóc im zmagać się z niedoskonałościami. Działały więc na własną rękę, z lepszym lub gorszym skutkiem, ryzykując swoje życie i zdrowie. Czy było warto? Tego chyba nie przyjdzie nam się nigdy dowiedzieć.
Bibliografia:
- Faron B., Bukowczan-Rzeszut A., Siedem śmierci, Kraków 2017.
- Carroll L., Królewskie romanse. Namiętność, pożądanie, władza na dworach Europy, Warszawa 2014.
- Solnon J., Katarzyna Medycejska. Złowroga królowa Francji, Warszawa 2007.
- Charlier P., Czego uczą nas umarli, Kraków 2015.
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.