Gwałt na Belgii czyli Sarajewo intelektualistów |
„Belgia to taki kraj, przez który przechodzą Niemcy, kiedy chcą podbić Francję”. Taką opinię mogli sobie wyrobić w pierwszej połowie 20 wieku czytelnicy gazet w krajach bardziej oddalonych od zachodniej Europy, np. w Ameryce. To niewielkie państwo wyłoniło się w 1830 r. ze zbuntowanych prowincji Zjednoczonego Królestwa Holandii. Europejskie mocarstwa były wtedy zajęte pilniejszymi sprawami (Rosja buntem Polaków) i aby nie otwierać nowego pola konfliktu wszystkie pięć, w tym Prusy, w końcu zgodziły się, w traktacie z 1839 r., na wielostronne zagwarantowanie niepodległości i neutralności nowego tworu. W następnym wieku wschodni sąsiad neutralność Belgii zaczął rozumieć w taki sposób, że nie ma ona prawa się bronić. Starożytni imperialiści mieli sentencję na taką okoliczność: Necessitas non habet legem, czyli „(nasza) potrzeba jest ważniejsza od (waszego) prawa”. I to właśnie powiedział kanclerz Bethmann Hollweg 4 sierpnia 1914 w Reichstagu.
Wcześniej, wieczorem 2 sierpnia 1914 roku niemiecki ambasador złożył w belgijskim MSZ typowo gangsterską ofertę ochrony, którą można streścić następująco:
Nie mamy wątpliwości, że Francja zamierza dokonać agresji na Niemcy przez terytorium Belgii. Obawiamy się, że nie zdołacie samodzielnie odeprzeć ataku. Niemcy są zmuszeni w obronie własnej uprzedzić francuską agresję przechodząc przez terytorium Belgii.
Nie mamy wrogich zamiarów wobec waszego kraju. Jeśli zachowacie przyjazną neutralność to rząd niemiecki zobowiązuje się przy zawieraniu pokoju do zagwarantowania pełnej integralności i niepodległości Belgii oraz do natychmiastowego opuszczenia waszego terytorium. Pokryjemy także wszystkie koszty pobytu w Belgii.
W razie oporu i stawiania przeszkód naszym wojskom na drodze do twierdz nad Mozą będziemy zmuszeni uznać Belgię za kraj nieprzyjacielski. Wtedy przejdziemy do zbrojnego uregulowania naszych stosunków. Macie 12 godzin na odpowiedź.
Belgowie się nie przestraszyli i ufni w gwarancje Wielkiej Brytanii i Francji stawili twardy opór wkraczającym 4 sierpnia najeźdźcom. W ten sposób mała belgijska armia włożyła kij w szprychy niemieckiego rydwanu wojennego, stwarzając tym samym poważne zagrożenie dla harmonogramu Planu Schlieffena. Plan ten - ukochane i latami dopieszczane dziecko niemieckiego sztabu generalnego - zakładał błyskawiczne znokautowanie Francji prawym sierpowym, to jest oskrzydlającym od północy uderzeniem na Paryż, a następnie szybkie przerzucenie wojsk na wschód zanim rosyjski niedźwiedź zdąży się wygrzebać z barłogu. Spanikowani i rozwścieczeni brakiem współpracy ze strony tubylców niemieccy dowódcy odpowiedzieli ślepym terrorem dla wymuszenia szybkiego przemarszu i zabezpieczenia dróg zaopatrzenia; burzyli miasta ciężką artylerią, podpalali domy, rozstrzelali kilka tysięcy cywilów za rzekomą dywersję na tyłach armii, w tym także branych prewencyjnie zakładników, dokonywali dotkliwych rekwizycji i wypędzali mieszkańców. Kilkaset tysięcy ludzi uciekło do Francji, Holandii i Anglii.
Najgłośniejszą ofiarą stało się stare uniwersyteckie miasto Leuven (Louvain), stolica historycznej Brabancji. Niemcy zajęli niebronione miasto 19 sierpnia. Sześć dni później doszło do chaotycznej strzelaniny w rejonie stacji kolejowej, prawdopodobnie – nie negują tego także historycy niemieccy – pomyłkowo między samymi Niemcami. Pierwsze strzały zostały natychmiast odczytane jako dywersyjny atak belgijskich „wolnych strzelców”. Najeźdźcy wpadli w odwetowy amok i nastąpiła trzydniowa orgia mordowania, podpalania i plądrowania. Zastrzelili 248 obywateli, spalili ponad tysiąc domów, wreszcie zmusili wszystkich mieszkańców do opuszczenia miasta i udania się w kierunku Brukseli, a kilkaset osób, w tym kobiety i dzieci, wywieźli w towarowych wagonach do obozu w Münster. Dopiero po pewnym czasie wypędzeni i wywiezieni mogli wrócić. Wydarzenia w Leuven były prawie kopią tego, co miało miejsce trzy tygodnie wcześniej w polskim Kaliszu.
Hunowie u bram…
Gwałt na Belgii wywołał oburzenie w Europie i Ameryce Północnej. W wykształconych kręgach zgrozę wywołała wieść o spaleniu w nocy z 25 na 26 sierpnia biblioteki Uniwersytetu Katolickiego w Leuven ze zbiorami ponad ćwierć miliona jednostek, w tym 1800 bezcennych rękopisów i starodruków. Od razu pojawiły się skojarzenia z biblioteką aleksandryjską. Współczesny historyk niemiecki Wolfgang Schivelbusch spalenie flamandzkiej książnicy nazwał Sarajewem intelektualistów. Do armat dołączyły pióra. Rzeczona biblioteka oraz trzynastowieczna katedra w Reims, która została zrujnowana przez artylerię, miesiąc później zostały symbolami barbarzyństwa Niemców. Trzy dni po pożarach w Leuven The Times doniósł, że „belgijski Oxford został złupiony przez hordy Attyli”, a 2 września ten sam dziennik zamieścił wzywający do broni wiersz Rudyarda Kiplinga, którego czwarty wers Hunowie u bram stał się wojennym zawołaniem brytyjskiej propagandy.
For all we have and are
For all our children’s fate,
Stand up and meet the war.
The Hun is at the gate!
Natomiast 18 września w The Times i jednocześnie w New York Times znalazła się podpisana przez czterdziestu brytyjskich intelektualistów, głównie literatów, deklaracja wzywająca do sprawiedliwej wojny w obronie zachodniej cywilizacji, szczególnie jej szczytowego osiągnięcia – demokracji parlamentarnej (Britain’s Destiny and Duty. Declaration by Authors. A Rihgteous war). Wśród sygnatariuszy, poza wspomnianym Kiplingiem, znaleźli się Herbert George Wells, Arthur Conan Doyle, John Galsworthy.
Oto najbardziej istotne zdania oświadczenia:
Niżej podpisani pisarze, w tym kobiety i mężczyźni o zupełnie rozbieżnych politycznych i społecznych poglądach, niektórzy od lat szczerzy sympatycy Niemiec, oraz liczni zagorzali pacyfiści, niemniej jednak wszyscy zgodzili się, że Wielka Brytania nie może bez utraty honoru odmówić wzięcia udziału w obecnej wojnie. [...]
Niemcy nawet nie siląc się na jakiś pretekst dokonały agresji na słaby i pokojowy kraj, który zobowiązały się chronić, i prowadzą wojnę z wyrachowanym i wymyślnym okrucieństwem, które stawia kwestie nie mniej poważne niż świadome pogwałcenie traktatu. [...]
Różni niemieccy propagandyści usprawiedliwiają stosowanie terroru w Belgii dziwaczną i zaskakującą retoryką. Niemiecka kultura i cywilizacja ma być na tyle wyższa od innych narodów, że wszystkie kroki podjęte dla jej zabezpieczenia są jak najbardziej usprawiedliwione. A przeznaczenie Niemiec jako dominującej siły w Europie i w świecie jest tak oczywiste, że zwykłe zasady moralności nie mają w jej przypadku zastosowania, ponieważ działania są dobre i złe zależnie czy są pomocą czy przeszkodą w urzeczywistnieniu tego przeznaczenia. Te poglądy zaszczepiane obecnemu pokoleniu Niemców przez sławnych historyków i naukowców, wydają się równie niebezpieczne co absurdalne. […]
Nasze przeznaczenie i obowiązek, jak i wszystkich angielskojęzycznych ludów, wzywa nas do poparcia panowania powszechnej sprawiedliwości między cywilizowanymi narodami, do obrony praw małych narodów, podtrzymania wolnych i praworządnych ideałów zachodniej Europy przeciw rządom „krwi i żelaza” i dominacji militarnej kasty nad kontynentem. Z tych i innych powodów niżej podpisani czują się zobowiązani do poparcia sprawy aliantów z całej swej mocy, z pełnym przekonaniem o jego słuszności, i z głębokim przekonaniem o jego żywotnym znaczeniu dla przyszłości świata.
Nie wszyscy sygnatariusze wiedzieli, że zaczęło się od udziału 25 intelektualistów w poufnej konferencji zorganizowanej 2 września 1914 przez świeżo powołane Biuro Propagandy Wojennej. Rząd pragnął pozyskać literatów dla wysiłku wojennego, zarówno przez poparcie go prestiżem ich nazwisk, jak i przez wykorzystanie ich talentów do redagowania materiałów propagandowych.
Wojna na manifesty
Rozgorzała wojna manifesty i kontrmanifesty. Najwięcej podpisów, aż trzy tysiące, znalazło się pod Oświadczeniem nauczycieli akademickich Rzeszy Niemieckiej (Erklärung der Hochschullehrer des Deutschen Reiches)z 16 października 1914. Akademicy z oburzeniem zaprotestowali przeciw twierdzeniom wrogów Niemiec, „głównie Brytyjczyków„, że jakoby istnieje sprzeczność między duchem niemieckiej nauki, a „tak zwanym niemieckim militaryzmem„. Niemiecka nauka, niemiecki naród i niemiecka armia to jedno; armia jest szkołą narodu, a zbawienie europejskiej kultury zależy właśnie od zwycięstwa niemieckiego ”militaryzmu” - stwierdzili z mocą niemieccy naukowcy.
To oświadczenie spotkało się zaraz z odpowiedzią Brytyjczyków (Reply to the German Professors). Jednakże obydwa były już tylko pokłosiem dwu najgłośniejszych manifestów – przytoczonego wyżej brytyjskiego i niemieckiego Wezwania do świata kultury (Aufruf an die Kulturwelt) z 4 października. Podpisany przez 93 naukowców, literatów i artystów dokument popularnie zwano Manifestem 93. Poniżej najważniejsze zdania tekstu, który swym układem jakby naśladował rytm 95 tez Marcina Lutra. O bibliotece w Leuven nie było tam ani słowa.
Jako przedstawiciele niemieckiej nauki i sztuki niniejszym protestujemy wobec całego świata kultury przeciw kłamstwom i oszczerstwom, którymi nasi wrogowie usiłują splugawić słuszną sprawę Niemiec w narzuconej jej ciężkiej walce o przetrwanie. […]
Nie jest prawdą, że Niemcy są winne wszczęcia tej wojny. Nie chciał jej lud, ani rząd, ani cesarz. Niemcy zrobiły wszystko co było w ich mocy, aby jej zapobiec. […]
Nie jest prawdą, że z premedytacją pogwałciliśmy neutralność Belgii. Zostało udowodnione, że Francja i Anglia miały zamiar dokonać takiego pogwałcenia. Tak samo zostało udowodnione, że Belgia wyraziła na to zgodę. Byłoby samobójstwem z naszej strony gdybyśmy temu nie zapobiegli.
Nie jest prawdą, że nasi żołnierze pozbawili życia lub mienia choćby jednego belgijskiego obywatela inaczej jak tylko w stanie najwyższej konieczności dla obrony własnej. Nieustannie, mimo wielokrotnych ostrzeżeń, obywatele z zasadzek ostrzeliwali naszych żołnierzy, kaleczyli rannych, mordowali lekarzy w czasie wykonywania samarytańskich powinności. […]
Nie jest prawdą, że nasi żołnierze brutalnie potraktowali Leuven. Pewni rozjuszeni mieszkańcy podstępnie napadli na ich kwatery i żołnierze z ciężkim sercem musieli w odwecie ostrzelać część miasta. [...]
Nie jest prawdą, że prowadzimy wojnę nie przestrzegając prawa międzynarodowego. Nie mamy skłonności do rozpasanego okrucieństwa. Za to na wschodzie ziemia jest przesiąknięta krwią kobiet i dzieci zarzynanych przez rosyjskie hordy, a na zachodzie kule dumdum rozrywają piersi naszych żołnierzy. Ci, którzy się sprzymierzyli z Rosjanami i Serbami oraz dają haniebny spektakl szczucia Mongołów i Murzynów na białą rasę, najmniej mają prawo mienić się obrońcami europejskiej cywilizacji.
Nie jest prawdą, że walka przeciw naszemu tak zwanemu militaryzmowi nie jest walką z naszą kulturą, jak nasi wrogowie obłudnie utrzymują. Bez niemieckiego militaryzmu niemiecka kultura już dawno zostałaby starta z powierzchni ziemi. Niemiecka armia i niemiecki lud to jedno. […]
Nie jesteśmy w stanie wytrącić naszym wrogom zatrutej broni kłamstwa. Możemy jedynie zawołać do świata kultury, że dajecie fałszywe świadectwo przeciwko nam. Wy, którzy znacie nas, którzy wraz z nami strzegliście najwyższych osiągnięć ludzkości, do was wołamy:
Wierzcie nam! Wierzcie, że będziemy toczyć tę walkę jako naród kultury [Kulturvolk], któremu dziedzictwo Goethego, Beethovena, Kanta jest równie święte jako domowe ognisko i ojcowizna.
Ręczymy za to naszymi imionami i naszym honorem!
Lista sygnatariuszy zapiera dech. Toż to intelektualne szczyty początku stulecia, w tym dziesięciu aktualnych noblistów oraz trzech przyszłych, jak Max Planck (1918). Poraża kontrast między blaskiem tych nazwisk, a prymitywizmem tekstu. Z dzisiejszej perspektywy jest zaskakujące, że wyrafinowani literaci jak świeży noblista Gerhart Hauptmann (1912), czy „ojciec psychologii eksperymentalnej” Wilhelm Wund, albo badacze dawnych i odległych kultur, a także ośmiu teologów, ludzie znający świat, członkowie zagranicznych towarzystw naukowych - wszyscy oni ślepo utożsamili się z wojskową kastą w pikielhaubach.
Roman Dmowski w pracy Polityka polska i odbudowanie państwa z zazdrością ocenił postawę społeczeństwa, które konsekwentnie uważał za największego i śmiertelnego wroga Polaków: Żaden z narodów wojujących nie był tak zwarty wewnątrz, tak zjednoczony w dążeniu do zwycięstwa, tak solidarny ze swym rządem, jak Niemcy.
Rzecz staje się mniej zaskakująca na tle niemieckiej historii, przede wszystkim okoliczności podsumowane formułą, że „zjednoczenie Niemiec odbyło się w pruskich koszarach”. Poza tym w lecie i jesieni 1914 nacjonalistyczne uniesienie panowało we wszystkich wojujących krajach i nie było łatwo zachować niezależność sądu wobec ogólnonarodowego ciśnienia. Wreszcie nikt nie był w stanie mieć całości obrazu dynamicznie się rozwijających wydarzeń, a reżyserom niemieckiej propagandy nie było trudno wyszukać w brytyjskiej prasie teksty w rodzaju, że niemieccy żołnierze obcinają ręce belgijskim dzieciom, a zakonnice zawieszają wewnątrz dzwonów kościelnych i bijąc w te dzwony uśmiercają.
W 1921 r. The New York Times podał wyniki prywatnej ankiety przeprowadzonej przez pisarza M.H. Wehberga. Spośród 76 żyjących sygnatariuszy jedynie 16 twardo broniło swego stanowiska, reszta wyraziła różny stopień ubolewania i skruchy, niektórzy tłumaczyli, że nie znali tekstu przed podpisaniem, zaufali inicjatorom wyrażając zgodę zaocznie. Faktem jest, że niektórzy zdystansowali się jeszcze w czasie wojny.
Dwadzieścia lat później…
Okrutną ironią historii był los dramatopisarza Ludwiga Fuldy, który był współautorem tekstu z drugim literatem, Hermannem Sudermannem. Fulda był pierwszym prezesem niemieckiego PEN-Klubu, zasłużonym społecznikiem, mistrzem w obchodzeniu kaiserowskiej cenzury. Ojczyzna, której honoru bronił w roku 1914, w 1933 pozbawiła go wszystkich publicznych funkcji i nałożyła zakaz publikowania. W 1939 roku, po tym jak nie pozwolono mu wyjechać do syna w USA, popełnił samobójstwo. W perspektywie i tak miał wyrok śmierci za pochodzenie. Inny sygnatariusz żydowskiego pochodzenia, Max Reinhard, zdążył wyjechać w 1937 roku i kontynuować reżyserską karierę w Hollywood.
W 1933 roku, gdy naziści zaczęli czyścić placówki naukowe z osób uznanych za Żydów, opuścił Niemcy, i wkrótce zmarł, jeszcze jeden sygnatariusz, Fritz Haber (Nobel z chemii 1918), który w 1914 miał powiedzieć, że „w czasie pokoju naukowiec należy do świata, a w czasie wojny do swej ojczyzny”. Haber służył ojczyźnie jako szef zespołu gazów bojowych, Spezialtruppe für Gaskampf. W 1919 roku z jego inicjatywy powołana została spółka Dagesch. W tej jednostce wynaleziono środek owadobójczy Zyklon B, który odniósł światowy sukces handlowy i był produkowany w jednej ze spółek-córek utworzonego w 1925 r. koncernu IG Farben. Haber był tam członkiem rady nadzorczej. Przypadek Habera jest szczególnie dramatyczny. Wybitny naukowiec, niemiecki patriota, nie uważał się za Żyda (przyjął luteranizm), ale się z Żydami solidaryzował w godzinie próby, przyjaciel Einsteina, wynalazca gazów bojowych (zakazanych w 1925 r.) oraz środka owadobójczego, który został wykorzystany do gazowania ludzi w obozach śmierci; do tego dwa samobójstwa, żony i syna, uważane za mające związek z jego wynalazkami. To wszystko tworzyło materiał dla sofoklesowskiej tragedii i było już tematem wielu tekstów, słuchowisk i filmów.
Kilku przeciw wojnie
W Niemczech miały miejsce mało udane próby zredagowania kontrmanifestów wobec Manifestu 93. Na jedną z nich poważył się w połowiepaździernika 1914 berliński lekarz fizjolog, pionier niemieckiej elektrokardiografii, Georg Friedrich Nicolai. W tekście nazwanym Wezwanie do Europejczyków (Aufruf an die Europäer) dowodził on bezsensu wojny w sytuacji wzajemnego uzależnienia – technicznego i ekonomicznego – wszystkich europejskich krajów, a więc tego, co byśmy dziś nazwali globalizacją lub przesłankami integracji europejskiej. Nicolai wróżył, że w tej wojnie nie będzie zwycięzców i przypomniał schyłek starożytnej Grecji - jako prototypu Europy - w następstwie wojny peloponeskiej. Inicjatywa nie wyszła poza wymianę prywatnych listów; inicjator zdołał zebrać zaledwie trzy podpisy. Rzecz nie byłaby warta wzmiankowania, gdyby nie to, że jednym z owych trzech sygnatariuszy był najsłynniejszy niemiecki profesor wszech czasów - Albert Einstein, który parę miesięcy wcześniej otrzymał profesurę Uniwersytetu Berlińskiego i ponownie został obywatelem niemieckim. Ów dokument podpisali jeszcze astronom Wilhelm Julius Foerster i filozof Otto Buek.
Zdecydowanym przeciwnikiem wojny został Hermann Hesse, który mieszkał w Szwajcarii zarabiając na życie jako księgarz. W chwili wybuchu wojny zgłosił się na ochotnika do wojska, ale został uznany za niezdolnego do służby liniowej i skierowano go do działającej w Bernie placówki zajmującej się wysyłaniem książek dla niemieckich żołnierzy w obozach jenieckich. Przyszłego noblistę (1946) przeraziła nacjonalistyczna histeria. Dziennik Neue Zurcher Zeitung opublikował 3 listopada 1914 jego tekst Przyjaciele, nie tym tonem! (O Freunde, nicht diese Töne!) wzywający rodaków do zaprzestania kampanii nienawiści. Wtedy on sam stał się obiektem ataków i ogłoszony został zdrajcą narodu; zerwało z nim wielu przyjaciół. To spowodowało przełom w jego poglądach na wojnę, zaczął wzywać do odmawiania służby wojskowej. W 1924 r. zrzekł się obywatelstwa niemieckiego. Po następnej wojnie autor Wilka stepowego dzięki popularności w Ameryce został najbardziej tłumaczonym i czytanym pisarzem - obok Franza Kafki - języka niemieckiego.
Można rzec, że w tamtej epoce pacyfistami byli najbardziej sławny profesor i najbardziej sławny pisarz najbardziej wojowniczego narodu w Europie.
Za i przeciw aneksjom - 10 do 1
W 1915 r. miało jeszcze miejsce jeszcze jedno starcie intelektualistów, tym razem wewnątrz niemieckie. W czerwcu tego roku teolog Reinhold Seeborg, profesor Uniwersytetu Berlińskiego, na prośbę Ligi Pangermańskiej, stworzył komitet dla opracowania memorandum dotyczącego celów wojennych Niemiec, a co za tym idzie – ów komitet miał odpowiedzieć na pytanie czemu ma służyć zwycięstwo. Memorandum, nazwane Seeborg-Adresse, podpisało 1347 osób - duchownych, profesorów, inżynierów, wyższych urzędników, artystów, literatów. W przedstawionym kanclerzowi dokumencie sygnatariusze postulowali radykalne, „raz na zawsze„, zabezpieczania Niemiec przed ”naporem wschodniego barbarzyństwa oraz przed zachodnim rewanżyzmem i hegemonizmem”. Miałoby temu służyć okrojenie terytorialne Francji oraz Belgii i zredukowanie ich do pozycji satelitów Niemiec. Na wschodzie zaś odebranie Rosji znacznych terytoriów (w tym polskich) w celu zabezpieczenia przestrzeni życiowej dla rosnącej liczby Niemców. Na morzach i w koloniach konieczne jest złamanie brytyjskiej hegemonii. Wreszcie po zwycięstwie Niemcom należą się odszkodowania wojenne od państw pokonanych.
Memorandum to sprowokowało kontrmemorandum dostarczone kanclerzowi trzy tygodnie później. Zainicjował je historyk Hans Delbrück z Uniwersytetu Berlińskiego z udziałem liberalnego polityka Bernharda Dernburga. Delbrück-Dernburg-Petition podkreślał, że Rzesza Niemiecka prowadzi wojnę obronną i sam efekt zwycięstwa wystarczy już do ugruntowania jej pozycji w świecie. Natomiast inkorporacja „politycznie niepodległych narodów i narodów przywykłych do niepodległości” (ostatnie to chyba o Polakach) zagroziłoby integralności jednolitej narodowo Rzeszy. Petycję podpisało 141 osób, głównie akademików, w tym Albert Einstein, Max Planck, Max Weber. Petycja znalazła dużo słabszy oddźwięk, niż rozreklamowany przez Ligę Pangermańską papier Seeborga. Relacja 1347 do 141 to blisko 10 do 1 dla aneksjonistów.
Apolityczny naród
Cezura roku 1933 okazała się przykra nie tylko dla patriotów pochodzenia żydowskiego. W tymże roku do Pragi uszedł Tomasz Mann, który na czas Wielkiej Wojny zawiesił pisanie Czarodziejskiej góry, aby ideom zawartym w Manifeście 93 móc nadać historiozoficzną głębię na 600 stronach Rozważań człowieka apolitycznego (Betrachtungen eines Unpolitischen). Mann napisał tam między innymi, że demokracja, „czyli polityka”, jest obca niemieckiemu charakterowi, a nawet szkodliwa dla niego, i właśnie na tym polega duchowa przewaga Niemców. I dalej: Są wysoce ‚polityczne’ narody – narody nigdy nie wolne od politycznych namiętności, którym jednak całkowicie brak zdolności do skutecznych rządów i które nigdy niczego nie osiągnęły i nie osiągną. Polacy i Irlandczycy, na przykład. Z drugiej strony historia składa hołd organizacyjnym i administracyjnym talentom całkowicie apolitycznego niemieckiego narodu.
Mann zajmował się nie tylko montowaniem wielopiętrowych konstrukcji myślowych dla podparcia swych tez – np. że „wojna uszlachetnia człowieka” - ale i zniżał się do bardziej doraźnych polemik. Na początku 1915 r. w liście do szwedzkiej gazety Svenska Dagbladet pytał retorycznie kto jest barbarzyńcą we francuskim obozie jenieckim, gdzie można zobaczyć jak niemieckich żołnierzy pilnuje „senegalski murzyn, zwierz o ustach tak grubych jak poduszki”.
Runda rewanżowa
W 1928 r. Uniwersytet Katolicki w Leuven wzbogacił się o nowy budynek biblioteki, odbudowane zostały także zbiory – wszystko dzięki amerykańskim sponsorom, niemieckim reperacjom i darom z całego świata. Artykuł 247 Traktatu Wersalskiego stypulował (wg polskiego oryginału):
Niemcy zobowiązują się dostarczyć Uniwersytetowi w Louvain w ciągu trzech miesięcy od daty żądania, które im będzie postawione za pośrednictwem Komisji odszkodowań, manuskrypta, inkunabuły, księgi drukowane, mapy i przedmioty kolekcji, odpowiadające liczbą i wartością podobnym przedmiotom, zniszczonym podczas spalenia przez Niemcy bibljoteki w Louvain.
Bryłę budynku, stylizowaną na renesansowe flamandzkie sukiennice, amerykański architekt Whitney Warren potraktował jednocześnie jako pomnik wojenny. Na frontowej fasadzie znalazła się plastyczna alegoria Wielkiej Wojny - niemieckiego terroru, belgijskiego patriotyzmu i zwycięstwa aliantów. Niespełna dwanaście lat po otwarciu, 16 maja 1940 r., biblioteka znowu spłonęła prawie do cna z 900 tysiącami woluminów. Tym razem nie było to umyślne podpalenie, ale rezultat ostrzału artyleryjskiego. Leuven ponownie znalazło się na drodze niemieckich kolumn, które przystąpiły do rundy rewanżowej za Wielką Wojnę. Zaczynając najbardziej spektakularny Blitzkrieg w historii – 280 km (z Aachen do Calais) w ciągu 12 dni - Niemcy nie zawracali sobie już głowy pytaniem Belgów o zdanie.
Po kolejnej wojnie biblioteczny gmach został odbudowany według przedwojennego projektu Warrena, a zasoby osiągnęły cztery miliony tomów. Jak dotąd nie pojawił się żaden nowy podpalacz, ale za to w 1968 r. biblioteka padła ofiarą belgijskiej wojny językowej. Uniwersytet Katolicki w Leuven podzielił się na Katholieke Universiteit Leuven (KUL), który został na miejscu, oraz Université Catholique de Louvain (UCL), który wyprowadził się do miejscowości Louvain-la-Neuve. Ten rozwód wydaje się być sprzeczny z pierwotnym znaczeniem przymiotnika katolicki (καθολικος).
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.
Chciałem powiedzieć, że tekst jest bardzo ciekawy 🙂
Dziękuję.
Autor
Zgadzam się, bardzo ciekawy tekst. Co do podziału uniwersytetu - żałosne.