„Mosty Toko-Ri” – J. Michener – recenzja


Pechowo najpierw obejrzałem film, a potem znalazłem książkę. Kosztowała w księgarni internetowej zabójcze 3 zł, czyli dwa razy więcej, niż w momencie wydania (15 tys. „starych” złotych to obecnie 1,5 PLN). Czy było warto zapłacić więcej za przesyłkę niż za sam przedmiot?

To doskonałe pytanie, ale zacząć trzeba od początku. Przy okazji tworzenia cyklu Film Wojenny na Weekend trafiłem na kilka produkcji osadzonych w wojnie koreańskiej. Najciekawsze z nich były – oczywiście poza nieśmiertelnym M*A*S*H z Alanem Aldą – historie lotników marynarki wojennej USA. Kręcone na okrętach, nie w studiach i zielonym ekranie, wykorzystujące nagrania z walk wykonane fotokarabinami maszyn, powstały najczęściej pod sam koniec wojny lub tuż po niej, jako historie propagandowe uzasadniające amerykańską obecność wojskową w Korei i prezentujące założenia doktryny Trumana.

Mosty Toko-Ri to historia pilota odrzutowców US Navy Harry’ego Brubakera, około trzydziestoletniego mężczyzny powołanego do służby w Korei. Służy on na lotniskowcu USS Savo (fikcyjny okręt typu Essex, chociaż w tym samym czasie w Rezerwie Floty Atlantyku pozostawał lotniskowiec eskortowy USS Savo Island typu Casablanca) i lata na myśliwcach F2H Banshee. Jest dobrym pilotem, chociaż zadania wykonuje z niechęcią, wiedząc, że naraża życie na wojnie jako jedyny mężczyzna z jego miasta. Jako prawnik z zawodu wolałby zarabiać na życie u boku żony i córek, ale nie mógł uniknąć powołania i przeszkolenia na odrzutowcach. Pomimo strachu i niechęci cieszy się każdym lotem.

Poza Brubakerem pojawiają się postaci dowódcy zespołu floty adm. Tarranta, który widzi w Brubakerze odbicie swoich synów (poległych zresztą kilka lat wcześniej w walce z Japończykami) i chce dyskretnie go chronić, członków załogi śmigłowca ratunkowego Forney’a i Gamidge’a czy sprowadzającego (chodzi o osobę odpowiedzialną za pomoc pilotom przy lądowaniu na okręcie) nazywanego Beczką Piwa. Wszyscy oni, choć niepozbawieni wad, wykonują swoje obowiązki, wielokrotnie z narażeniem życia. Drzemie w nich osławiony amerykański duch poświęcenia, patriotyzmu objawiającego się nawet w małych czynnościach i szczypta nonszalanckiego bohaterstwa. Postacie są trochę westernowe, choć do Johna Wayne’a im daleko.

Opowieść dąży ustawicznie ku rozwiązaniu sprawy tytułowych mostów. To strategicznie ważne obiekty, których zniszczenie ma uniemożliwić lub znacznie utrudnić działania siłom północnokoreańskim i chińskim. Zadanie mają wykonać w precyzyjnym nalocie myśliwce bombardujące Marynarki. Chociaż od pierwszej strony wiadomo, że prędzej czy później Brubaker i jego koledzy znajdą się nad Toko-Ri, to jednak po drodze będą udzielać wsparcia oddziałom lądowym, zawiną do portu, spotykając się z japońskimi kochankami czy rodzinami (wciąż mam przed oczami przepiękną Grace Kelly, która wcieliła się w filmie w rolę żony Brubakera) i wykonają twarde lądowania na rozkołysanym pokładzie lotniskowca.

Nie mogąc zdradzić zakończenia, powiem, że cała historia jest oparta na faktach. To jeden z przykładów zbeletryzowanego reportażu wojennego, jakiego mistrzami byli amerykańscy korespondenci. Prawda – ledwo 140-stronicowe dziełko jest o wiele skromniejsze niż O jeden most za daleko Corneliusa Ryana. Jest jednak w nim amerykański romantyzm i amerykańskie bohaterstwo na pograniczu z bohaterszczyzną, przyciągające i rozczulające. Tak więc Harry Brubaker był w rzeczywistości Donaldem Brubakerem, a adm. Tarrant był wiceadm. Perrym, a Toko-Ri, która nie istnieje, zastąpiła Majon-ni i Samdong-ni.

Odpowiadając na pytanie – żałuję, że nie znalazłem u sprzedawcy więcej książek o podobnej tematyce. Jestem zauroczony sposobem pisania, narracji, a i tłumaczenie oceniam wysoko, bo szczęśliwie nie ucierpiała terminologia wojskowa. Na koniec jeszcze jedno – okładka to mistrzostwo! Jest jak emanacja snu o wyzwoleniu przez Amerykanów – żołnierzy piechoty z wielkimi karabinami, obwieszonymi granatami, w hełmach z rozpiętym paskiem i papierosami w zębach, oraz pilotów w rozpiętych koszulach, gładkich fryzurach i z okularami-awiatorkami na nosach.

Last but not least – o powieści dobrze świadczy też to, że została zekranizowana rok po publikacji w sposób dość wierny i w doskonałej obsadzie.

 

Plus minus:

Na plus:

+ oparcie na prawdziwych postaciach i wydarzeniach

+ wartka i wielowątkowa historia

+ ciekawa tematyka zapomnianej wojny

Na minus:

- poza aspektem propagandowym w zasadzie brak

 

Tytuł: Mosty Toko-Ri

Tytuł oryginalny: The Bridges at Toko-ri

Autor: James Michener

Tłumaczenie (z jęz. angielskiego): Jan Meus

Wydawca: Wydawnictwo Aramis

Rok wydania: 1992

ISBN: -

Liczba stron: 141

Okładka: miękka

Cena: 15,000 „starych” zł

Ocena recenzenta: 8,5/10

 

Redakcja merytoryczna: Malwina Lange

Korekta: Klaudia Orłowska

 

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz