Zbigniew Ścibor-Rylski, czyli polski wiek XX w pigułce


Zbigniew Ścibor-Rylski przyszedł na świat 10 marca 1917 r. Zmarł 3 sierpnia 2018 r. Łącznie żył 101 lat. Te trzy podstawowe fakty pozwalają dojść nam do prostego wniosku – za jego życia wydarzył się cały polski wiek XX. A „Motyl” był świadkiem, albo aktywnym uczestnikiem wielu tragicznych i ważnych wydarzeń z dwudziestowiecznego repertuaru.

Zbigniew Ścibor-Rylski w 2015 / fot. MON

Miał zaledwie pięć dni, gdy abdykował car Mikołaj II, a carska Rosja powoli przestawała istnieć. Jej miejsce zajął wojenny i rewolucyjny chaos. Żołnierze wracający z frontów pierwszej wojny światowej, pobudzeni hasłami o wolności i równości, ale też kierowani poczuciem krzywdy, skierowali się przeciwko majątkom ziemskim. Relacje Polaków żyjących na ziemiach obecnej Ukrainy pełne są historii o spalonych dworach i o pomordowanych ludziach. Ścibor-Rylscy w ostatniej chwili zdołali ujść potencjalnym mordercom. Najpierw uciekli do Białej Cerkwi, a później do Kijowa, który opuścili wraz z polskim wojskiem w czerwcu 1920 r. Do odrodzonej Polski przyjechali z małym bagażem i niewielkimi zapasami pieniędzy.

Kolejne lata, spędzone w okolicach Zamościa, upływały im w szczęściu. Ale i tutaj dotknęły rodzinę dramaty – najpierw śmierć rodziców Marii, matki Zbigniewa, a później, Oskara, jego ojca. Maria, na którą spadł obowiązek opieki nad czwórką dzieci, zdołała wysłać je wszystkie do szkół i pomóc im przenieść się do Warszawy. Wydawało się, że ponownie wszystko zaczyna się układać.

Wtedy wybuchła wojna. Wojny nikt nie uwzględnia w swoich planach życiowych. Zbigniew też zakładał, że skończy szkołę podchorążych, ożeni się, będzie szczęśliwy. Zamiast tego już w pierwszych dniach września został wysłany wraz ze swoim oddziałem poza Warszawę. Dotarł pod Kock, gdzie brał udział w ostatniej wielkiej bitwie kampanii. Po latach wspominał tamte walki jako jedne z najcięższych w jego życiu. „To  było  piekło.  W  czasie  natarcia  były  momenty,  że  jak  pociski moździerzy i  granatników leciały, to  obok koledzy z urwaną  głową  czasami jeszcze kilka kroków biegli. Nigdy nie zapomnę tych tragicznych chwil”. Wtedy też po raz pierwszy tak wyraźnie zaopiekowało się nim szczęście, gdy nagle rozkazał obsadzie karabinu maszynowego przesunąć się kilkanaście metrów dalej. Chwilę po tym, gdy to zrobili, w poprzednie ich stanowisko uderzył pocisk.

Szczęście nie będzie go opuszczało aż do końca wojny. To dzięki niemu ucieknie z robót przymusowych, na które trafi prosto z obozu jenieckiego, to dzięki niemu przeżyje trzy lata w okupowanej Warszawie, rok na Wołyniu, gdy ten będzie płonął i spływał krwią, w końcu 63 dni w powstańczej Warszawie. Tam, codziennie narażony na trafienie z broni maszynowej czy przysypanie gruzami rozsypującego się domu, wielokrotnie o centymetry i minuty będzie uchodził śmierci. Tak jak 13 sierpnia, gdy nie zdąży dojść do miejsca, gdzie tłum podziwiał zdobyczny „czołg”, którego eksplozja doprowadzi do jednej z największych masakr w całym Powstaniu Warszawskim.

Gdy wojna dobiegnie końca, postanowi dopomóc szczęściu. Odejdzie z konspiracji i skupi się na zapewnieniu rodzinie spokojnego i bezpiecznego życia. Z talentem do biznesu uda mu się zabezpieczyć najbliższych, a dzięki umiejętności dogadywania się z ludźmi, będzie „współpracował” z bezpieką nie robiąc nikomu krzywdy. Finał tej historii – szybkie uznanie przez część opinii publicznej za winnego – stanie się dopełnieniem jego życiorysu. Niezwykłego, jak niezwykły był polski wiek XX.

Więcej informacji o historii Zbigniewa Ścibora-Rylskiego znajduje się w książce Sebastiana Pawliny Motyl. Ścibor-Rylski, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz