Akcja „Panienka” - najlepsza akcja konspiracyjnej Warszawy? |
Akcja pod Arsenałem i zamach na Kutscherę - dwie niewątpliwie najlepiej znane operacje konspiracyjnej Warszawy. Jednak to nie one zyskały w oczach prof. Władysława Bartoszewskiego miano „najlepiej przeprowadzonej akcji w Warszawie”. Tak została określona akcja „Panienka”. Dzisiaj mija jej 67 rocznica.
Karl Schmalz „Panienka” - postrach Woli i Ochoty
Akcja „Panienka” była przykładem typowej likwidacji, której celem stał się jeden z niemieckich oprawców ludności Warszawy. Zazwyczaj wyroki wydawano na katów z Pawiaka, wyższych oficerów aparatu terroru. Tym razem jednak zlikwidowany miał zostać jeden z funkcjonariuszy ochrony kolei. Był nim feldfebel Karl Schmalz „Panienka”, pracujący na Dworcu Zachodnim. Oto jak został scharakteryzowany w sprawozdaniu z przygotowania akcji1:
„Typowy zboczeniec, kat, morderca, zbrodniarz - typ w normalnym niemieckim społeczeństwie wybitnie patologiczny. Z sadystyczną rozkoszą znęca się nad swoimi ofiarami, sam własnoręcznie katuje i morduje. Ofiarami jego padają pracownicy kolejowi, chłopcy znajdujący się na torze i inni, którzy mieli pecha dostać się na jego wartownię, która była przedstawicielką i wykonawczynią prawa niemieckiego. Sądzi i wyrokuje sam - za najdrobniejsze przewinienie zna tylko jedną karę - karę śmierci. Ma on na sumieniu około 200 ofiar, jest postrachem okolic, potwornym zjawiskiem na Woli”2.
Swój przydomek Schmalz uzyskał dzięki... urodzie (sic!). Opisywany był jako wysoki, postawny brunet o smagłej cerze. Ponoć, przebrany za kobietę spokojnie wyłapywał na torach tych, którzy zbierali chociażby kawałki węgla, żeby móc zanieść je do domu i mieć się czym ogrzać3.
Świadomy tego, że grozi mu niebezpieczeństwo ze strony polskiego podziemia, starał się zachowywać wszelkie możliwe środki bezpieczeństwa. Prowadził nieregularny tryb życia, chodził po mieście w ubraniu cywilnym. Sama „wacha” ulokowana na terenie Dworca Zachodniego była ogrodzona drutem kolczastym. W niewielkiej odległości znajdował się plac Narutowicza, a przy nim ulokowane w Domu Akademickim koszary niemieckie. Wszystko to stanowiło dodatkowe utrudnienie dla potencjalnych wykonawców. Mimo tego zdecydowano, że wyrok musi zostać wykonany. Zadanie zostało powierzone dowódcy grupy żoliborskiej z Grupy „Andrzeja”/Oddziału Dyspozycyjnego „A”, synowi generała Sosabowskiego - Stanisławowi Sosabowskiemu „Stasinkowi”4. Ten z kolei na dowódcę akcji wyznaczył swojego zastępcę - Kazimierza Jakubowskiego „Kazika”5.
Przygotowania
Pierwszym i niezwykle ważnym krokiem na tym etapie było właściwe rozpoznanie terenu:
„Budynek ‚wachy’ znajduje się przy przelotowych torach z Dworca Głównego na Zachodni, w odległości 300 m od nie strzeżonego wiaduktu, leżącego u wylotu ul. Niemcewicza. Położenie budynku i okolica zapewniają skryte podejście do ‚wachy’. Od strony zachodniej ‚wacha’ nie ma wartownika alarmowego, ślepa ściana budynku patrzy na zachód, od strony południowej kryje napastników wysoki płot Tow. Asfaltowego, od strony północnej - nasyp kolejowy„6.
Wspomniany w cytacie budynek Towarzystwa Asfaltowego z racji swojego położenia nie stanowił zagrożenia dla wykonawców akcji. Podobnie sytuacja przedstawiała się z budynkiem semaforowym, który był wówczas nieczynny. W pobliżu znajdował się także skład opałowy, z którego można było mieć zarówno „wgląd” na teren akcji, jak i połączenie telefoniczne. Ten ostatni fakt stwarzał jednak ryzyko wezwania wsparcia przez Niemców. Czwartym budynkiem, który musiał być brany pod uwagę był gmach firmy „Sewerin”. To właśnie on stanowił jeden z kluczy do pomyślnego zakończenia całej sprawy.
Plan przygotowany przez „Kazika” zakładał użycie m.in. dwóch mundurów niemieckich. Jeden - oddział miał do dyspozycji, drugi trzeba było jakoś zdobyć:
„Zanim opowiem o samej akcji, muszę przywołać anegdotę z okresu jej przygotowań. Potrzebne były dwa mundury niemieckie. Jeden, policyjny, już mieliśmy (często go używałem), ale drugi musiał być uniformem zwykłego żołnierza. Naszym samochodem (ukradzionym Niemcom) pojechaliśmy na Powązki, gdzie mieściły się koszary niemieckie. Janek Barszczewski7 miał na sobie kurtkę oficera SS, buty do jazdy konnej, jedynie spodnie koloru nieco niewłaściwego; nieważne, przez szybę samochodu widać było tylko górną część stroju. Prowadził, o ile pamiętam, Antek Wojciechowski8, a w ekipie - prócz mnie - znalazł się też Stasinek. W chwili gdy przejeżdżaliśmy przed budką wartowniczą przy bramie koszar niemieckich, stanął nam silnik. Maska naszego citroena otwierała się na dwie strony. Janek, ukryty w ten sposób za maską, starał się uruchomić silnik... Niemcy w każdej chwili mogli nam zaproponować pomoc... Tylko Janek mówił trochę po niemiecku, zbyt słabo jednak jak na oficera SS. W tej samej chwili słyszymy kroki, przy samochodzie zatrzymuje się żołnierz Wehrmachtu: wraca z przepustki, jest spóźniony i chce z nami podjechać. Janek krzyczy: -Raus! - i biedak, rozczarowany, oddala się. Wtedy silnik zapala. Za trzysta metrów widzimy znów naszego żołnierza, który stoi na baczność i nam salutuje: prosi znów o podwiezienie. Tym razem jesteśmy dobrzy. Wsiada i ruszamy. Odbieram mu grzecznie karabin, który trzyma między kolanami. Oddaje mi go, zdziwiony nieco gestem tajniaka (miałem na sobie czarny ceratowy płaszcz podobny do tych, jakie nosiło Gestapo). Jedziemy. Janek odzywa się po niemiecku.
- Jesteśmy żołnierzami Wojska Polskiego. Nie zrobimy Ci krzywdy. Zabijamy tylko żołnierzy SS, nie Wehrmachtu.
Nie widziałem nigdy człowieka tak zaskoczonego!... Po dwóch, trzech kilometrach stanęliśmy w małym lasku. - Rozbieraj się. - Zabraliśmy mu mundur i buty, zostawiając go na śniegu (był styczeń) w podkoszulku i kalesonach. Żałuję, że nie widziałem jego powrotu do koszar i tego, jak tłumaczy się przed dowódcą„9.
Niezwykle istotną rolę w przygotowaniach odegrało dwóch kolejarzy, którzy mieli poinformować, kiedy „Panienka” znajdzie się na wartowni. Do wykonania zadania wyznaczono dokładnie 18 ludzi (łącznie z „Kazikiem”). Do dyspozycji mieli mieć siedem pistoletów maszynowych, a każdy z biorących udział w akcjiposiadał dodatkowo broń krótką.
Tutaj zaznaczyć trzeba jedną, bardzo ważną sprawę. Od zamachu na Franza Kutscherę minął ledwo miesiąc, a na miejsce kolejnej likwidacji wybrano teren znajdujący się tuż obok koszar niemieckich. Pokazuje to, jak niebezpieczna była to akcja.
W imieniu Rzeczpospolitej...!
Żołnierze czekali na rozkaz w czterech mieszkaniach na Żoliborzu. Byli wśród nich zarówno ci od „Stasinka” jak i ludzie od „Żbika”, czyli z grupy czerniakowskiej10. Początkowo termin był wyznaczony na pierwszy marca. Schmalz miał wówczas pełnić służbę między godziną 9 a 11., jednak zamiast sygnału oznaczającego początek akcji otrzymali telefon od Tadeusza Wiwatowskiego „Olszyny”, który krótko oznajmił, że „na transakcję nie reflektujemy”11. Dodatkowo pojawiły się wątpliwości po stronie „Montera”, który obawiał się, że wykonawcy mogą napotkać zdecydowanie za duże oddziały wroga. Jednak mimo tych obiekcji dr Rybicki - szef KeDywu OW AK - postanowił podjąć ryzyko. W końcu,czwartego marca około godziny 9 zostało potwierdzone, że „Panienka” będzie na wartowni. Oddziały natychmiast wyruszyły na miejsce zadania. Do celu dotarli o 9:30. Teraz trzeba było czekać, aż jeden z kolejarzy przyniesie wiadomość o przybyciu Schmalza. Jednocześnie musiały być spełnione aż cztery warunki. Pierwszy, to oczywiście obecność „celu”. Drugim było otwarcie drzwi od „wachy”. Trzeci - wolne podejście od strony wiaduktu. I w końcu czwarty, czyli co najmniej 10 minut, kiedy na stacji miał nie pojawić się żaden pociąg. Kolejarz zjawił się po blisko godzinie. Błyskawicznie przystąpiono do akcji. Przed 11 opanowano budynki Towarzystwa Asfaltowego oraz firmy „Sewerin”. W gmachu zakładu znajdowało się około stu pracowników. Wszyscy zostali zabrani do jednego pomieszczenia. Właścicielowi - Niemcowi nazwiskiem Sewerin - nakazano podprowadzenie betoniarek, którymi dysponował, jak najbliżej wartowni. Uruchomione miały zagłuszać strzały. Warto wspomnieć, że wcześniej w planie akcji zaznaczono, że pojedyncze strzały są na tamtym terenie rzeczą normalną. Polecono mu również wybić dziurę w płocie, przez którą ludzie ppor. Jakubowskiego mogliby się zbliżyć do „wachy”. W tym samym czasie rozstawiło się ubezpieczenie w składzie: Stanisław Likiernik „Staszek”12, Zygmunt Siennicki „Bor”13, „Lech”14, Andrzej Englert „Andrzejek”15 i jeden żołnierz z Woli, którego pseudonim nie jest znany. Dokładnie o 11:05 przystąpiono do kolejnego etapu.
Główne „przedstawienie„ mieli odegrać Krzysztof Sobieszczański ”Kolumb”16 i Jan Barszczewski „Janek” - obaj przebrani w niemieckie mundury oraz Antoni Wojciechowski „Antek”, udający schwytanego przez patrol złodzieja. Cała trójka przeszła przez bramę frontową od ulicy Niemcewicza i skierowała się do wartowni. W tym samym czasie od tyłu budynku zaczęli zbliżać się: Kazimierz Jakubowski „Kazik”, Leon Zubrzycki „Lech”17, Józef Tomaszewski „Klemens”18, Aleksander Kabański „Brzozowski”19, Jan Dryla „Tońko”20, Zenon Popko-Popkowicz „Mikołaj”21 oraz Andrzej Jakubiec „Rymwid”22. Po przecięciu drutu kolczastego weszli do wartowni tylnymi drzwiami. W tym czasie wspominana wcześniej trójka już była w środku i prowadziła z załogą rozmowę. Udzielał się głównie „Kolumb”, przedwojenny marynarz, dobrze znający niemiecki. W końcu do kancelarii wpadł „Kazik” wołając „Hande hoch!” W środku było sześć osób, w tym trójka „aktorów”, „Panienka”, jeszcze jeden Niemiec i trzeci bahnschutz, jak podano w raporcie z akcji - Polak albo Ukrainiec. Pierwszy po broń sięgnął Schmalz, jednak „Kolumb” położył gonatychmiastowym strzałem z peemu. Obecni towarzysze „Panienki” zostali zabici przez „Antka” i „Janka”. W innym pomieszczeniu dwaj Niemcy zginęli zastrzeleni przez „Brzozowskiego” oraz „Klemensa”. W kolejnym pokoju „Mikołaj” znalazł drugiego bahnschutza, ale ten poddał się, unikając śmierci. Przydał się podczas zabierania broni z wartowni, a kiedy zadzwonił telefon odebrał go i powiedział, że Schmalz nie może podejść w tym momencie. Związanego zostawiono na miejscu, co miało jednak w późniejszym czasie fatalne skutki . Nazywał się Luterer23.
Na ciężarówkę udało się zabrać: jeden ckm „Maxim” razem z sześcioma pełnymi taśmami, skrzynkę z amunicją do ckm (ok. 1600 sztuk), dwa razy MP 40 plus osiem pełnych magazynków, dziewięć karabinów Mauser, piętnaście kb kawaleryjskich24, ok. 1500 sztuk amunicji do pistoletów kal. 9 mm, cztery pistolety kal. 7,65, dwie rakietnice, 600 sztuk amunicji kal. 7,9, cztery granaty niemieckie, cztery niekompletne mundury kolejarzy, hełmy, ładownice, bagnety25.
Po około ośmiu minutach od rozpoczęcia akcji wewnątrz „wachy” oddział wycofał się:
„Teraz już tylko sekundy... Chłopcy niosą broń i mundury z wartowni, robotnicy miejscowi pomagają ładować ckm i amunicję - samochód już warczy na gazie. Już ruszamy, chłopcy wskakują w biegu, rzucając jeszcze do środka części umundurowania bahnschutzów. Są wszyscy. W biegu wsiadają nasi wartownicy z terenu – każda sekunda droga, przecież tuż obok kilkuset szwabów uzbrojonych po zęby siedzi w Domu Akademickim - budy w pogotowiu. Już wyjeżdżamy z terenu Dworca... Ulica Niemcewicza - wiraż - Grójecka i... pełny gaz! Zadanie wykonano”26.
Za wykonanie zadania „Kazik” został awansowany do stopnia podporucznika czasu wojny, natomiast „Antek”, „Janek” i „Kolumb” zostali odznaczeni Krzyżami Walecznych. Została również udzielona pochwała całemu patrolowi, którą na ręce T. Wiwatowskiego przesłał J. R. Rybicki - szef warszawskiego Kedywu.
Smutny epilog
Jak widać akcja zakończyła się pełnym sukcesem. Schmalz został zlikwidowany, zdobyto sporą ilość broni i amunicji, a także mundury, które mogły przydać się przy innych zadaniach. Niestety zemściło się na oddziale to, że zostawiono przy życiu świadka, czyli Luterera. Jeszcze w marcu rozpoznał on na ulicy „Kazika”. 30 marca ppor. Kazimierz Jakubowski został razem z żoną zatrzymany przez Niemców. Samego „Kazika” złapano na Żelaznej, znaleziono przy nim legitymację ze zdjęciem jednego z zabitych czwartegomarca bahnschutzów. Urządzono przeszukanie w jego domu27. Przypadkowo trafiła tam również Zofia Czechowska „Zosia”, łączniczka z patrolu „Kazika”. Widząc co się dzieje wzięła na ręce kilkumiesięcznego synka Jakubowskich i jak gdyby nigdy nic wyszła na ulicę. Nikt jej zatrzymywał. Być może - jak sądził Stanisław Likiernik28 - pilnujący wyjścia Niemiec wiedząc, że w domu znajdują się jeszcze inne mieszkania, nie wpadł na pomysł, że kobieta z dzieckiem była chwilę wcześniej w tym przeszukiwanym. Tak czy inaczej dziecko ocalało29. Nie mieli tyle szczęścia jego rodzice. Oboje zostali zamęczeni na Szucha. W trakcie przesłuchań nie wydali nikogo. Tutaj istnieje tylko jedna wątpliwość: otóż według raportu wywiadu bity Jakubowski miał wydać... Antoniego Wojciechowskiego (sic!). Problem w tym, że ten nie dostał się w ręce niemieckie.
Sprawą „Kazika” zajmowali się Rolf Peschel30 i niejaki Broder31. Według raportu „Antka” z 24 maja 1944 r. już następnego dnia planowano odbić go, później przesunięto to na pierwszego kwietnia. Jednak i tym razem plan upadł, gdyż „Kazik” trafił na Szucha. Po rozmowie z „Olszyną”, kiedy okazało się, że nie ma możliwości ratunku aresztowanego drogą służbową, zdecydowano, że zostanie podjęta próba załatwienia sprawy „możliwościami prywatnymi”32. Niestety i to nie pomogło. Natomiast już samo aresztowanie spowodowało, że wszystkie magazyny broni, które znajdowały się w dyspozycji Grupy „Andrzeja”, zostały spalone.
Akcja „Panienka” w literaturze i filmie
Opisywana akcja znalazła swoje miejsce w powieści Romana Bratnego Kolumbowie. Trzeba przyznać, że fabuła dość wiernie oddaje to, jak faktycznie wyglądała całość (różnice są drobne). Autor nie pominął takich szczegółów, które dotyczyły chociażby relacji „Zygmunta” z „Kolumbem” i „Jerzym”33. Dwie najwyraźniejsze różnice to nazwisko „Panienki”, które w książce brzmiało Malz, a także odwrót - w rzeczywistości ta część udała się idealnie. Bratny z kolei przedstawił to tak, że „Kolumb” musiał uciekał przed pościgiem sam. Poza tym przebieg akcji nie odbiega specjalnie od tego, który znamy choćby z raportu „Kazika”.
Historię na ekran telewizora przeniósł Janusz Morgenstern w znakomitym serialu Kolumbowie. Na jej pokazanie poświęcono kilkanaście minut drugiego odcinka zatytułowanego Żegnaj Baśka. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest to jedna z lepiej przedstawionych w filmie akcji polskiego podziemia. Zdecydowanie warto obejrzeć.
Korekta: Agnieszka Iwaszek
Bibliografia:
- Bartoszewski W., Likwidacja „Panienki” na Dworcu Zachodnim, „Stolica” nr 46(462)/1956.
- Kedyw Okręgu Warszawa Armii Krajowej. Dokumenty - rok 1944, oprac. Rybicka H., Warszawa 2009.
- Likiernik S., Diabelne szczęście czy palec boży?, Warszawa 1994.
- Oddział Dyspozycyjny „A” warszawskiego Kedywu. Dokumenty z lat 1943-1944, oprac. Rybicka H., Warszawa 2007.
- Rybicki J. R., Notatki szefa warszawskiego Kedywu, Warszawa 2003.
- Strzembosz T., Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939-1944, Warszawa 1978.
- Strzembosz T., Oddziały szturmowe konspiracyjnej Warszawy 1939-1944, Warszawa 1983.
- Witkowski H., Witkowski L., Kedywiacy, Warszawa 1973.
- Witkowski H., „Kedyw” Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej w latach 1943-1944, Warszawa 1984.
- Ten dokument, jak i sprawozdanie z przebiegu akcji - oba sporządzone przez Kazimierza Jakubowskiego „Kazika” - są podstawą do odtwarzania całej historii. [↩]
- Oddział Dyspozycyjny „A” warszawskiego Kedywu. Dokumenty z lat 1943-1944, oprac. H. Rybicka, Warszawa 2007, s. 69; dokument dostępny również w: Archiwum Józefa Rybickiego. [↩]
- S. Likiernik, Diabelne szczęście czy palec boży?, Warszawa 1994, s. 94. [↩]
- Stanisław Sosabowski „Stasinek”, urodzony 6 stycznia 1917 r. w Brnie w Czechach, syn Stanisława i Marii Tokarskiej. Absolwent gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Warszawie. Uczestnik walk Września 1939 r., żołnierz ZWZ-AK (zaprzysiężony w lutym 1940 r.). Studiował medycynę. Do 31 lipca 1941 r. był d-cą patrolu, a potem do stycznia 1942 r. d-cą plutonu oddziału „Fabryka”-„Warsztaty” pułku „Baszta”. Dnia 1 stycznia 1942 r. został dowódcą zespołu bojowego Okręgu Warszawa-Miasto TOW. Od marca 1943 r. był d-cą plutonu w późniejszym Oddziale Dyspozycyjnym „A” Kedywu OW AK. Uważany za jednego z najbardziej bojowych żołnierzy warszawskiego KeDywu. W trakcie Powstania Warszawskiego dowódca OD „A”. 4 sierpnia odniósł poważną ranę, w wyniku której utracił wzrok. Resztę Powstania spędził w szpitalach, najpierw na Starówce, później w Śródmieściu. Cały czas towarzyszyła mu żona, Krystyna Dębska-Sosabowska „Krystyna”. Po wojnie staraniem ojca ściągnięty na Wyspy. Udało mu się uzyskać dyplom lekarski, mimo iż nie odzyskał już wzroku. Zmarł 6 listopada 2000 r. [↩]
- Kazimierz Jakubowski „Kazik”, uczestnik walk września 1939 r. W konspiracji od grudnia 1939 r. W Grupie „Andrzeja” najpierw zastępca d-cy patrolu, później d-ca patrolu i z-ca „Stasinka”. Brał udział w licznych akcjach, w tym m.in.: akcja na Czackiego czy też palenie na Gniewkowskiej. Aresztowany 30 marca przez Niemców, zamęczony w śledztwie. Data śmierci nie jest znana. [↩]
- Oddział Dyspozycyjny „A”..., oprac. H. Rybicka, s. 70; dokument dostępny również w: AJR. [↩]
- Oddział Dyspozycyjny „A”..., oprac. H. Rybicka, s. 70; dokument dostępny również w: AJR. [↩]
- Antoni Wojciechowski „Antek”, urodzony 20 czerwca 1920 r. w Rosji. W konspiracji od listopada 1939 r. Był w patrolu „Kazika”. Brał udział w akcjach m.in.: na Gniewkowskiej, Czackiego, akcjach kolejowych w Zalesiu, Płochocinie i pod Skrudą. W trakcie Powstania Warszawskiego ranny już 1 sierpnia trafił do szpitala im. Karola i Marii, gdzie 6 sierpnia zamordowali go Niemcy. [↩]
- S. Likiernik, Diabelne szczęście czy palec boży?, Warszawa 1994, s. 94-95. [↩]
- Grupa faktycznie skupiała żołnierzy z Mokotowa, Śródmieścia i właśnie Czerniakowa. [↩]
- H. Witkowski, L. Witkowski, Kedywiacy, Warszawa 1973, s. 288. [↩]
- Stanisław Likiernik „Staszek”, „Machabeusz”, urodzony 25 czerwca 1921 r. w Garwolinie, syn Tadeusza i Wandy Kotowskiej. W konspiracji od roku 1941. Był w patrolu K. Jakubowskiego. W trakcie Powstania przeszedł cały szlak bojowy Zgrupowania „Radosław” aż do Czerniakowa, gdzie trafił do niewoli niemieckiej, z której jednak uciekł. Po wojnie wyjechał do Francji. Obecnie mieszka w Paryżu. Jeden z dwóch pierwowzorów „Kolumba” z powieści Romana Bratnego. [↩]
- Zygmunt Siennicki „Bor”, urodzony 5 kwietnia 1904 r. We wrześniu 1939 r. brał udział w obronie Warszawy. W konspiracji od maja 1940 r. Był w patrolu Leona Zubrzyckiego „Lecha”, brał udział m.in. w akcjach kolejowych w Zalesiu i Płochocinie. W trakcie Powstania Warszawskiego uczestnik słynnego przebicia górą do Śródmieścia nocą z 30/31 sierpnia. W trakcie przebicia został ranny. Zmarł 31 sierpnia w kościele św. Antoniego Padewskiego przy Senatorskiej. [↩]
- Jedyny „Lech” w oddziale to Leon Zubrzycki, ten jednak znajdował się w grupie, która miała opanować wartownię. Być może więc chodziło tutaj o Lecha Rytarowskiego „Leszka”. Niestety brak informacji na temat tego, aby brał udział w tej akcji. [↩]
- Andrzej Englert „Andrzejek„, urodzony 31 lipca 1922 r. w Warszawie, syn Adama i Wandy Rotwand. W konspiracji od października 1941. Był w oddziale L. Zubrzyckiego. W Powstaniu Warszawskim walczył na Woli i Starówce. Ranny 23 sierpnia trafił do szpitala ”Pod Krzywą Latarnią”, gdzie został zamordowany przez Niemców po upadku Starego Miasta. [↩]
- Krzysztof Sobieszczański „Kolumb”, urodzony 16 lipca 1916 r. w Dalero w Szwecji, syn Włodzimierza i Janiny. Przed 1939 r. służył w Marynarce Wojennej. Podczas okupacji był w Oświęcimiu. W konspiracji od marca 1943 r. Działał w patrolu „Kazika„. Brał udział w akcjach kolejowych w Zalesiu, Płochocinie i pod Skrudą. W trakcie Powstania walczył na Woli i Starówce, ranny przeszedł do Śródmieścia kanałami. Resztę walk spędził w szpitalu. Po wojnie wyjechał z Polski. Zmarł za granicą. Jeden z dwóch pierwowzorów ”Kolumba” z powieści Romana Bratnego. [↩]
- Leon Zubrzycki „Lech”, urodzony 6 lutego 1918 r. we Lwowie, syn Leona i Zofii. Uczestnik walk września 1939 r. W konspiracji od lutego 1942 r. Był dowódcą patrolu, zastępcą rejonowego i oficerem broni patrolu. Pod koniec lipca wziął ślub. Otrzymał wówczas od T. Wiwatowskiego obrączki, które wcześniej należały do rodziców por. „Olszyny”. W Powstaniu Warszawskim „Lech” w OD „A” dowodził drużyną. Zginął w nocy z 30 na 31 sierpnia na Bielańskiej. [↩]
- Józef Tomaszewski „Klemens”, urodzony 19 sierpnia 1906 r. w Warszawie. W konspiracji od stycznia 1940 r. Od marca 1943 r. był d-cą patrolu w grupie wolskiej. W czasie Powstania przeszedł cały szlak Zgrupowania „Radosław” aż po Czerniaków. Zmarł 16 lipca 1982 r. w Warszawie. [↩]
- Aleksander Kabański „Brzozowski”, urodzony 12 marca 1904 r. w Warszawie, syn Józefa i Franciszki Olesińskiej. Brał udział w walkach Września ’39. W konspiracji od października 1939 r. Od marca ’43 był dowódca patrolu w grupie wolskiej. W Powstaniu Warszawskim walczył na Woli i Starówce, gdzie został ranny. Przeszedł kanałami do Śródmieścia. Nie brał już udziału w walkach. Po kapitulacji poszedł szukać ziemniaków w okolicach Politechniki. Później już nikt go nie widział. [↩]
- Jan Dryla „Tońko”, urodzony 10 września 1914 r., syn Michała i Ewy. Brał udział w walkach Września ’39. W konspiracji od lipca ’41, był w grupie wolskiej. W trakcie Powstania Warszawskiego przeszedł szlak bojowy od Woli przez Stare Miasto po Czerniaków, gdzie zginął 14 sierpnia. [↩]
- Zenon Popko-Popkowicz „Mikołaj”, urodzony 9 stycznia 1910 r. w Aleksandrowie Kujawskim, syn Jakuba i Marii Rakowskiej. W konspiracji od grudnia ’41, był magazynierem w grupie wolskiej. Brał udział m.in.: w akcji na budy na moście Poniatowskiego 26 listopada 1943 r., a także w akcjach kolejowych w Zalesiu i pod Skrudą. W Powstaniu podobnie jak „Tońko” przeszedł od Woli na Czerniaków, gdzie obaj zginęli 14 września. [↩]
- Andrzej Jakubiec „Rymwid„, urodzony 8 lutego 1926 r. w Łodzi, syn Józefa i Kazimiery. W konspiracji od lipca 1943 r., był w patrolu ”Lecha”. W trakcie Powstania Warszawskiego walczył na Woli i Starówce. Ranny trafił do Śródmieścia. Udało mu się przeżyć wojnę. [↩]
- Taką wersję znajdujemy w raporcie z akcji oraz we wspomnieniach braci Witkowskich. Z kolei prof. Strzembosz w swoim opisie podał inne nazwisko: Lerner. [↩]
- W raporcie jest podane, że były to najprawdopodobniej kb systemu Mannlicher. [↩]
- Oddział Dyspozycyjny „A”..., oprac. H. Rybicka, s. 73; dokument dostępny również w: AJR. [↩]
- Tamże, s. 220-221; dokument dostępny również w AJR. Cytowana relacja została dołączona do raportu „Kazika”. Jej autor pozostaje nieznany, był jednak na pewno uczestnikiem akcji. [↩]
- Mieszkał na Felińskiego 36 m. 3. [↩]
- S. Likiernik, Diabelne szczęście..., s. 97. [↩]
- Syn Jakubowskich po wojnie wyjechał do USA. [↩]
- Zlikwidowany w dniu 13 czerwca 1944 r. na placu Trzech Krzyży przez ODB-3. Razem z nim zginął Willi Leitgeber. [↩]
- Oddział Dyspozycyjny „A”..., oprac. H. Rybicka, s. 169; dokument dostępny również w: AJR. [↩]
- Tamże. [↩]
- Faktycznie proporcje były odwrotne, ale rzeczywiście „Antek” miał później drobne pretensje do „Janka” i „Kolumba”, że ich kopnięcia były „zbyt realistyczne”. [↩]
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.
Jedną z ostatnich ofiarą „panienki” był 19 letni kolejarz Edward Michowski, rodzony brat mojej mamy - Jadwigi Michowskiej. To była wielka rodzinna tragedia. Był bowiem osobą bardzo oddaną bliskim i przez wszystkich, również przeze mnie, kochaną. Ojciec mój Stanisław Olejniczak(kolejarz) był blisko zaprzyjaźniony z Marianem Milewskim organizującym w tym rejonie wśród kolejarzy, sabotaż i współpracę w ramach A.K.. Obiecał on naszej rodzinie, że „Edward zostanie pomszczony”. Właśnie z jego relacji znaliśmy przebieg tego wydarzenia, prawie dokładnie taki jak go opisano. Z jedną jednak różnicą. Sam „panienka” miał zostać zabity, po odczytaniu wyroku, kilkoma ciosami noża. Strzały oddano natomiast z konieczności do 2 bahnschutzów (jeden usiłował dzwonić, drugi sięgnąć po broń). Byłem wtedy małym chłopcem a pamięć może być zawodna - piszę jednak tak jak zostało to w mojej świadomości.
Bardzo dziękujemy za tę cenną relację.
Bardzo dziękuję.
Okoliczności śmierci „Panienki” znamy z relacji wykonawców, tak więc ta kwestia wydaje się być bezsporna. Niezwykle ciekawe - i ważne - jest natomiast to, co napisał Pan o Marianie Milewskim. Wiadomo, że przygotowania do likwidacji „Panienki” ułatwili właśnie pracownicy kolei. Zapomina się dzisiaj jakiej pracy wymagała taka akcja (jakakolwiek akcja), jak wielu przygotowań. Często pomagali w nich ludzie nie związani bezpośrednio z podziemiem, a jedynie luźno z nim powiązani. O nich rzadko się mówi i pisze. Tymczasem niejednokrotnie ryzykowali bardziej niż sami wykonawcy akcji. Z tego względu Pański wpis ma wartość szczególną.
Dziękuję za artykuł i opinie pana Olejniczaka. Jeszcze Polska nie zginęła. Pamiętamy.
W opisie fotografii w nagłówku są dwa błędy, pierwszy dotyczy podpisu osoby stojącej bokiem,jako pierwszy z lewej strony, jest to Stanisław Janusz Sosabowski „Stasinek” jest też w innym ujęciu ale z drugiej strony a co do błędnego wpisu nazwiska to jest to Aleksander Kabański ps. „Brzozowski”.
Serdecznie pozdrawiam.
Oprócz wszystkiego, czuć między wierszami Pana wypowiedzi niesłychaną uczciwość - tak rzadką już - wydaje mi się - dziś, i przez to tym cenniejszą.