Wilno w odmętach drugiej wojny światowej - wywiad z prof. Władysławem Zajewskim |
O życiu codziennym, okupacji i polskim ruchu oporu z rodowitym wilnianinem prof. dr hab. Władysławem Zajewskim rozmawiał Piotr Kołodziej.
Piotr Kołodziej: Panie Profesorze, czy mógłby Pan powiedzieć jak – nawiązując do tytułu Pańskiego ostatniego tomiku poezji - zwyczajny polski chłopiec z Wilna zafascynował się historią, jak stał się cenionym profesorem historii?
prof. dr hab. Władysław Zajewski: Nigdy jako chłopiec nie myślałem, że zostanę kiedyś historykiem, ale druga wojna światowa drastycznie zmieniła losy miasta, w którym się urodziłem, zmieniła bieg mego życia, moją świadomość i nawet moje myślenie o człowieku…
Nie przesadza Pan Profesor? Gdy wojna wybuchła miał Pan zaledwie 9 lat...
- Bodaj 18 września 1939 było już nam wiadome, że Sowieci wkraczają do miasta. Przy rampie kolejowej, a mieszkaliśmy na ulicy Śniegowej, więc obok rampy, stało kilka wagonów z załadunkiem dla żołnierzy. Ale tych już nie było. W wagonach leżały papierosy. Byłem tam. Ludzie brali je sobie. Wracam biegiem do Mamy i mówię, że przyniosę do domu ile mogę, inaczej wszystkie padną łupem nadciągającej obcej armii, a Mama na to: „Nie wolno ci! Twój starszy brat na froncie, a to jest własność polskiego żołnierza! Nie wolno!„ Nic więc ”zdobycznego” nie przyniosłem do domu.
Chyba następnego dnia zobaczyłem, że w baraku na rampie przy Moście Przechodnim leżały aż pod sufit maski gazowe. Kilka przyniosłem do domu. Ale niepotrzebnie. Na szczęście gazów nie użyto w II wojnie, maski okazały się bezużyteczne, ale to są drobne szczegóły.
W Pańskiej autobiograficznej poezji widać ewidentnie Pańskie przerażenie, a zarazem oburzenie na charakter tej wojny. Jak i kiedy się ono zrodziło?
- Oba systemy dyktatorskie, nazistowski i komunistyczny, wychowały, czy raczej wytrenowały, szczególny gatunek egzekutorów, budzących przerażenie. Mówię o Gestapo i NKWD. O porywaniu ludzi w nocy do zsyłki słyszeliśmy, te nieszczęścia spadały na rodziny notabli, administrację, intelektualną elitę miasta. Nie mogę w tym miejscu omawiać aż pięciu rodzajów okupacji Wilna, być może dla niektórychlegalnej władzy, jaka spadła na moje miasto po 17 września 1939. Naturalnie, że odróżniam życzliwie jakość pierwszych rządów formalnie niepodległej, lecz już mocno skrępowanej Litwy od rządów sowieckich czy okupacji niemieckiej. Lecz generalnie z upływem miesięcy czułem się chyba jak obywatele wolnych miast włoskich, gdy pod ich bramami, także i bramami Rzymu, tłukły się w XVI wieku wojska hiszpańskie cesarza Karola V z wojskami francuskimi Franciszka I, a przy okazji rabowały mieszkańców tych miast ze wszystkiego, co się udało w tym momencie zrabować.
Jak układało się życie codzienne w nowej sytuacji, w nowych realiach miasta ?
- Najważniejsze by przetrwać w obliczu ciężkiej nadciągającej zimy 1939/1940 było zdobycie opału i oczywiście żywności. Runęły pieniądze polskie, zadano nam ciężki cios. Oszczędności z tytułu renty inwalidy wojennego po ojcu moim, leżały w banku. Mama otrzymała chyba minimalny odpowiednik w litach, co pozwoliło przetrwać pierwszych kilka miesięcy.
Co do opału to ludność spontanicznie rozebrała belkowy plot kolejowy, który odgraniczał ulicę Śniegową od kolei. Pomagałem mamie i oboje znosiliśmy do składzika tyle, ile zdołaliśmy unieść. To stanowiło fundament naszego ocalenia od zamarznięcia tej feralnej zimy. Co do żywności, to sklepy zaopatrzone były przez Litwinów całkiem dobrze. Rolnictwo litewskie stało na wysokim poziomie. Problemem był niedostatek pieniędzy litewskich. Spory ludności polskiej (przypominam, że przed wybuchem wojny 1939 na 198 tys. ludności było 69 % Polaków, ok. 29 % Żydów, 0,7% Litwinow, 0,8% Białorusinów), dotyczyły szkolnictwa, bo nagle wprowadzono zajęcia w języku litewskim, który jak podaje pani prof. Stanisława Lewandowska ( w swej monografii Życie codzienne Wilna w II wojnie światowej) był przed wojną w Wilnie mniej znany i używany niż język francuski czy niemiecki! Potwierdzam, bo ani jeden z moich kolegów na Nowym Świecie nie znał języka litewskiego i dopiero w czasie wojny nieoczekiwanie w szkole na lekcjach usłyszeliśmy nie znaną nam mowę! Nagle!
Reakcją było opuszczenie szkoły. Ale nie stało się to od razu. Drugą płaszczyzną sporów było prowadzenie liturgii w katedrze wileńskiej w języku polskim, co aprobował arcybiskup Romuald Jałbrzykowski. Można się zgodzić panią profesor Lewandowską, że okres litewskiego władania miastem był najłagodniejszy w stosunku do okupacji sowieckiej i niemieckiej.
Czy druga okupacja sowiecka od 15 czerwca 1940 do 23 czerwca 1941 zmieniła życie Pana rodziny? Jak wyglądało życie całej dzielnicy?
- Stalin dekretem narzucił wszystkim mieszkańcom obywatelstwo radzieckie. Upaństwowiono fabryki, wszelkie instytucje i cale szkolnictwo. Ludzi usuwano z lepszych mieszkań, szykowano je dla administracji sowieckiej. Dokonywały się masowe aresztowania i wywózki, co wyjątkowo nasiliły się wiosną 1940 Pamiętnikarze i historycy obliczają, że wywieziono około 25 tys. ludzi. Niektóre pociągi z aresztantami przepadły bez śladu. Wywieziono także ponad 600 Żydów „obcych klasowo”, czyli tych którzy mieli firmy lub przedsiębiorstwa w Wilnie. Pogorszyło się błyskawicznie życie codzienne. Sklepy świeciły pustkami. Nigdy osobiście nie widziałem żadnej bramy triumfalnej na cześć sowietów. Nie było na przedmieściu Nowego Świata ani bramy ‚ani kiosku z Prawdą Wileńską , ale gazety zacząłem czytać bardziej regularnie rok później, gdy już owej Prawdy Wileńskiej nie było. Dopiero wiele lat po wojnie, w Gdańsku dowiedziałem się, że pisywał do niej artykuły znany później pisarz Leopold Tyrmand. To chyba najczarniejszy okres w wojennych losach miasta. Powiem krótko, dokuczał nam głód! Nie było raczej notabli na Nowym Świecie, to dzielnica emerytów i ubogich rzemieślników, elitą byli kolejarze. Ciosy spadły bardziej bolesne na dzielnicę w czerwcu i lipcu 1944 tak z powietrza, jak i z lądu…
Jak wyglądały początki okupacji niemieckiej w Wilnie i w dzielnicy Nowy Świat? Co się działo 23 czerwca 1941? Co zapamiętał Pan z następnych dni i miesięcy
- Od kilkunastu dni mówiło się o tym w mieście i docierało do nas, że Niemcy zbliżają się do miasta. Ich to samoloty panowały nad miastem. Pod naciskiem Mamy, najstarszy brat Mieczysław (uczestnik akcji Ostra Brama, podporucznik AK) zabrał mnie za rękę i pomaszerowaliśmy „lipówką”, a później szosą oszmiańską do brata mamy, niedaleko od miasteczka Turgieli, w których zresztą nigdy nie byłem. Ale na szosie było okropnie: co chwila pędziły rozpędzone wozy ciężarowe załadowane żołnierzami sowieckimi, uciekającymi przed Niemcami. W powietrzu wisiały niemieckie samoloty, latały bardzo nisko, robiło się groźnie. Brat wyczuł, że będzie albo ostrzał z karabinów maszynowych albo bombardowanie szosy. Po kilku kilometrach skręciliśmy z szosy do lasu i leśnymi drogami brat mój, stary harcerz, bezbłędnie doprowadził mnie do wujka. Brat szybko się ulotnił, a ja wróciłem chyba po długim tygodniu do domu, do kolegów. Fatalnie tam się czułem. Jesienią wróciłem do szkoły, ale czułem się kiepsko. Idąc do szkoły przez Most Przechodni mogliśmy widzieć z góry wiezionych jeńców rosyjskich w okropnych warunkach, stłoczonych, zziębniętych w otwartych lorach towarowych, okrutnie głodnych i spragnionych wody.
Zrzucaliśmy z góry z kolegami nasze śniadania szkolne, ale wyciągały się setki rąk! Strażnicy celowali do nas z karabinów, ale chowaliśmy się za kamienne filary i nic nie robiliśmy sobie z tych gróźb niemieckich. Okupacja niemiecka zapoczątkowała shoah Żydów wileńskich. Już od 4 lipca 1941 musieli nosić na ramieniu gwiazdę Dawida, nieco później także literę naszytą „J”.
Zimą 1941/1942 przy lekko prószącym śniegu wracałem z biblioteki na ulicy Tatarskiej, na skrzyżowaniu ulicy Zawalnej z ulicą Wigry znalazłbym się pod kolami wielkiego wozu załadowanego węglem, gdyby nie młody Żyd, który wyskoczył błyskawicznie z grupy wracającej jezdnią do getta. Wyciągnął mnie w ostatniej chwili i zniknął w tej grupie! To był naprawdę cud!
Jeżeli w czasie pierwszej wojny światowej na Wileńszczyźnie i w Wilnie pod okupacją niemiecką panował głód, to w tej II wojnie Niemcy lepiej zorganizowali życie codzienne. Wprowadzono kartki żywnościowe, ratowały one przed śmiercią głodową, ale nie przed gruźlicą, bo na tę chorobę zapadli później dwaj moi starsi bracia. To były porcje minimum, prawie więziennego. Czarny rynek był bardzo ryzykowny, handel mięsem groził śmiercią, a takie ryzyko wymagało dużych pieniędzy, tych nie posiadaliśmy! Codzienność zmusiła mnie do włączenia się w ratowanie rodziny kosztem szkoły. Zacząłem sprzedawanie z koszyka torebek z truskawkami, a także innymi owocami przed Dworcem Kolejowym. Bardzo trudno było zdobyć te owoce. Jabłka nabywałem w Kolonii Wileńskiej (opisanej przez Tadeusza Konwickiego), znałem ją wybornie. Truskawki kupowało się aż na Rynku Kalwaryjskim. To szmat drogi z ulicy Śniegowej i musiałem tam być bardzo wczesnym rankiem. Później dzięki poparciu kolegów awansowałem i pozwolono mi przyłączyć się do grupy sprzedającej żołnierzom niemieckim jadącym w pociągach na Wschód koperty, papier i ołówki. Te produkty cieszyły się popytem u wehrmachtowców.
Gdy pociąg się zatrzymywał, wysypywali się młodzi żołnierze na perony i pytali nas co to za miasto i kraj. Zdumionym Niemcom odpowiadaliśmy z reguły:
„- Das ist Wilno, das stadt ist im Polen!
- Sie sind Polen ?
- Ja!
Niemcy się dziwili: Das ist unmoeglich…”
Często mogliśmy wchodzić do wagonów, ale wiązało się z tym bardzo duże ryzyko. Pociągi te były dyskretnie nadzorowane przez żandarmerię wojskową. A ta była naszym śmiertelnym wrogiem. Bez żadnej przesady. W czasie jednego pościgu nasz kolega w trakcie ucieczki był już na płocie, gdy został postrzelony! Inny przewieziony do siedziby Gestapo, cudem ocalony przez swoją matkę, wrócił pobity do nieprzytomności. Janek R. Miał cały tyłek i plecy czarne od pałki, co też nam zademonstrował.
Tak wyglądała nasza codzienność. Pamiętam - było to chyba latem 1943 - jak wracając z torów po utargu - do nowego płotu kolejowego było pod górkę nieco (zbocze było chyba pod kątem 45 stopni) - spotkałem grupkę kiepsko pilnowanych jeńców, którzy zbierali w bujnej trawie szczaw. Byli to młodzi Francuzi. Sam byłem bardzo zdumiony. Kto wiedział dotąd, że do Wilna przejściowo trafiali nawet jako jeńcy Francuzi. Oni też bardzo cierpieli z powodu głodu.
Niemcy potrafili całkiem nieźle zorganizować życie w mieście. Sklepy były prywatne i wiele produktów było ogólnodostępnych. Funkcjonowały kawiarnie, restauracje, biblioteki, a nawet teatry i spektakle, kina były otwarte i zalane kronikami filmowymi pełnymi sukcesów oręża niemieckiego. I w Wilnie filmy wyświetlano nawet z napisami polskimi! Na kilku filmach byłem, kontrolerzy dość ostro przestrzegali bariery wieku, ale na głośny film pt. Indyjski grobowiec się przedostałem.
Jak zaś wyglądała sytuacja ludności żydowskiej? Wilna przecież również nie ominęły niemieckie bestialstwa....
- Miasto przyjęło w pierwszym etapie okupację niemiecką jako uwolnienie od masowych wywózek sowieckich na Sybir. Jednakże upływające miesiące pełne sukcesów militarnych Niemców w Europie, popychały butnych zwycięzców do prowadzenia wojny totalnej na Wschodzie. Mogę powiedzieć po takim upływie czasu, że totalna wojna prowadziła bezwiednie Niemców do totalnej głupoty. Okupanci gauleiter Hinrich Lohse, gubernator gen. Horst Wolf, komisarz miasta Hans Hingst i oficer adiutant Franz Murer zajęli się zorganizowaną akcją likwidacji ludności żydowskiej.
Okoliczne lasy w Ponarach zamieniono w kaźnię, ale nie tylko bezbronnej ludności żydowskiej. Bezlitośnie ścigano polski ruch oporu i chwytano na rzeź w Ponarach nie tylko czynnych działaczy podziemia, ale także polską młodzież szkolną, gimnazjalną i licealną za dziecinne nawet spiski.
Mądrze przestrzegał Arystoteles, ze człowiek bez poczucia moralnego staje się najdzikszym stworzeniem.Rzymianie, by powstrzymać napór Piktów, czy innych plemion, na mur Hadriana, wysłali ze swoich większych strażnic pełnomocników do przywódcy danego barbarzyńskiego plemienia z darami. Tak znaleziono garnce pełne monet rzymskich daleko od muru Hadriana. Hitlerowcy zapełniali doły i jary leśne setkami i tysiącami pomordowanych ludzi. Dlatego imperium rzymskie trwało ponad tysiąc lat, a Trzecia Rzesza tylko dziesięć.
Co się działo z Panem w czasie słynnej operacji Ostra Brama? Co z Pańską rodziną?
- To temat na książkę. Przed 7 lipca 1944 groźne stały się naloty bombowe rosyjskie, tym razem głównie wymierzone w linie komunikacyjne, a więc w kolej. Bomby różnie spadały, zginęło wielu naszych sąsiadów. Nic tedy dziwnego, że rodzina moja uciekała na noclegi do Kolonii Wileńskiej i tak się stało w nocy z 5 na 6 lipca. Mama z bratem Karolem udali się na noc do Kolonii Wileńskiej, ja nadto zmęczony bieganiną na kolei, pozostałem na noc w domu. Nazajutrz rano miałem udać się do żonatego już mego brata Zygmunta na ulicy Sawicz i tam pozostać. Przespałem noc bardzo spokojnie rano po godzinie chyba 9 lub 10 udałem się przez Most Przechodni do centrum Wilna. Zaskoczyły mnie puste, wyludnione ulice. Za Dworcem skierowałem się ku Hali Targowej, ale nim tam się dostałem zauważyłem ruch przy domach nieopodal Hali. Tam były ulokowane magazyny niemieckie, wstąpiłem, nic mnie specjalnie nie ciekawiło. W końcu wyszedłem chyba z trzema butelkami wina i skierowałem się do ulicy Rudnickiej, była całkowicie opustoszała, to teren graniczny z gettem, którego już nie było. Nagle u wylotu ulicy jakieś 150 metrów przede mną zobaczyłem rosłego olbrzymiego żandarma niemieckiego z wycelowanym we mnie karabinem. Widoczność doskonała, słonce, jasność pełna! W ułamku sekundy wpadłem do najbliższej bramy ‚bo wystawała nieco i dawała osłonę. Brama zaryglowana! Pod bramą wcisnąć się mógł co najwyżej kot! Padłem na ziemię przerażony. Butelki włożyłem pod bramę i nadsłuchiwałem: jeżeli usłyszę kroki będę uciekał w górę ulicy zygzakiem, ale nie wielkie były szanse. Cisza. Przeraźliwie długa cisza. Nic się nie działo. Ile leżałem? Nie pamiętam. Wydawało mi się, że całą wieczność. Leżąc ostrożnie wysunąłem głowę. Ulica była u wylotu pusta. Wstałem. Raz jeszcze ostrożnie wyjrzałem. Pusto. Przebyłem te 150 metrów i znalazłem się na wprost Placu Ratuszowego. Środkiem ulicy Wielkiej ciągnął konny tabor niemiecki. Dostałem od żołnierzy niemieckich trochę cukierków i tak dotarłem do ulicy Sawicz żywy, acz bez wina.
Jak przebiegała bitwa o Wilno? Co widział i przeżył Pan jako chłopiec w oblężonym mieście? Co działo się z Pańskim bratem?
- Dziś już wiemy, że rozkazem Hitlera Wilno przemieniono na Fester Platz Wilna. Hitler oświadczył, że obroną miasta musi kierować szczególnie twardy człowiek. Desygnowano więc twardziela generała majora Luftwaffe Rainera Stahela, który zastąpił miękkiego gen. Gerharda Poela. Gen. Stahel miał bardzo silny i bardzo dobrze uzbrojony garnizon liczący 17 400 żołnierzy i oficerów, 270 dział, 110 czołgów i wozów pancernych, 46 moździerz i nadto pociąg pancerny w Kolonii Wileńskiej. Dowództwo AK planowało zdobycie Wilna zmobilizowanymi i silnie wzmocnionymi brygadami wileńską i nowogródzka, które miały w sumie stanowić ponad 11 tysięcy ludzi, generalnie słabo uzbrojonych. Ale są też inne opinie np. mjr. Władysława Zawadzkiego, komendanta garnizonu wileńskiego AK. Jego zdaniem:
„Uzbrojenie piechoty jednostek kawalerii w ciężką broń maszynową i lekka w okresie walk o Wilno było dostateczne. Jedna brygada posiadała nawet czołg Rewaucht .”
Nie mam oczywiście takiej wiedzy wojskowej jak pan ppłk W. Zawadzki, ale do tej pory nie bardzo rozumiem jak można było planować opanowanie militarne miasta, mając do dyspozycji jeden używany czołg?! Niestety, dowództwo wileńskiego AK głęboko się myliło, pisał znawca tej tematyki Roman Korab-Żebryk, sądząc że zajęcie zbrojne miasta przez powstańców będzie rodzajem zbrojnego spaceru . Co gorsza, niemiecki wywiad wojskowy miał dobre rozeznanie co do przygotowań AK i nie mogło być mowy o zaskoczeniu niemieckiego garnizonu. Nie było żadnych szans na powtórzenie wyczynu gen. Jakuba Jasińskiego z marca 1794. Co jeszcze gorsze nawet w wypadku sukcesu początkowego AK i opanowania miasta, dokonałaby się nieuchronna masakra partyzantów i mieszkańców miasta, tak jak to się stało w Warszawie - twierdzi Roman Korab-Żebryk.
Tak więc rozgorzały zacięte walki. Siedziałem najczęściej w klatce schodowej oficyny i tam czytałem wypożyczoną wcześniej książkę. Nocami walki nie ustawały, nad dachem przelatywały ze świstem pociski Jeden wpadł do mieszkania na najwyższym piętrze, na szczęście dla nas, był to nie wypał. Mój brat Zygmunt wynosił na rękach ten pocisk artyleryjski z mieszkania sąsiadki! Całe noce przez potężne megafony nawoływano po niemiecku i rosyjsku garnizon niemiecki do kapitulacji z obietnicą darowania życia. Niestety, rozsądną kapitulację możemy oglądać tylko na głośnym obrazie słynnego malarza hiszpańskiego Diego Velazqueza, Poddanie Bredy. Na tym obrazie z XVII wieku malarz pokazuje epizod wojny trzydziestoletniej, przywódca holenderskiej rebelii przekazuje klucz do miasta słynnemu hiszpańskiemu generałowi Ambrogio Spinoli. W ten sposób uratowano mieszkańców Bredy przed rzezią.
Bodaj 8 czy 9 lipca do naszej kamienicy na ulicy Sawicz wpadli uzbrojeni żołnierze niemieccy i wydali rozkaz natychmiastowego opuszczenia budynku przez wszystkich mieszkańców. Można było zabrać jedną walizkę i tłumnie pomaszerowaliśmy bodaj trzy lub cztery domy dalej. Ja też jako członek rodziny wlokłem po chodniku ciężką walizkę nie bardzo wiadomo po co. Ulokowano wszystkich lokatorów naszego budynku w głębokiej, rozleglej bardzo piwnicy. Brat siedział z żoną i małym synkiem blady jak trup. Niemcy szukali broni, gdyby ją znaleźli w naszej kamienicy wrzuciliby kilka granatów do środka i tak zakończyłby się nasz los… Podobne sceny rozgrywały się w Wilnie nie tylko na ulicy Sawicz, lecz także na innych ulicach, czasem z tragicznym finałem.
W końcu 13 lipca miasto znalazło się w rękach Armii Czerwonej, mogliśmy wyjść na zewnątrz, na ulice. Po skromnym bardzo posiłku wybrałem się około godziny 10 rano na ulicę Śniegową, by odszukać rodzinę czyli mamę i brata Karola. Nie zastałem ich w domu. Spotkaliśmy się dopiero po kilku godzinach Wrócili żywi, bardzo wymęczeni i wygłodzeni po tygodniowej tułaczce po Kolonii Wileńskiej i okolicach. Też bogaci w przygody, jakich nie wyobrażali nawet sobie.
Co myśli Pan jako historyk dziś po latach o tym dramatycznym epizodzie losów Pana, rodziny i miasta ?
- Swoje wrażenia wyraziłem słowem w tomiku wierszy czy też drobnych esejów Chłopiec z Wilna (2011). Co do sensu akcji Ostra Brama to zabierali już głos w licznych publikacjach uczestnicy tych wydarzeń. Specjalizowałem się zawsze w historii XVIII i XIX wieku. Nie sądzę tedy by mój głos był szczególnie ważki w tej nieustającej debacie. Lecz gdy czytałem ostatnio pamiętniki ppłk. Władysława Zawadzkiego, człowieka nad podziw mężnego, który odcierpiał dziesięciolecie więzień, poniewierki i łagrów sowieckich, to zaskoczyło mnie jedno. Ci wszyscy odważni członkowie polskiego ruchu oporu nic, dosłownie nic nie wiedzieli o ustaleniach konferencji teherańskiej z przełomu listopada-grudnia 1943 roku (Stalin - F. Roosevelt - W. Churchill) tam wszak zapadła decyzja co do wschodniej granicy Polski, którą miała być, bo takie było żądanie Stalina, osławiona linia lorda Curzona oparta o rzekę Bug, z pozostawieniem Wilna oraz Lwowa poza granicami Polski. Żadne decyzje podziemnego państwa polskiego, polskiego ruchu oporu nie były w stanie zmienić, tych ustaleń.
Niechybnie dyplomaci angielscy i amerykańscy nie byli skorzy do informowania o tych ustaleniach polskiego rządu emigracyjnego, acz jedynie legalnego. Historia dyplomacji polskiej X- XX w.Wydawnictwo Sejmowe 2002 konstatuje krótko:
„O wynikach konferencji strona polska została poinformowana w sposób selektywny przez ministra Edena (…)”
Nadto premier brytyjski stwierdził 22 lutego 1944 w Izbie Gmin, że rząd brytyjski nie udzielił stronie polskiej gwarancji w odniesieniu do jakiejkolwiek linii granicznej. Smutne, że polski wywiad, polska dyplomacja nie były w stanie w odpowiednim czasie wpłynąć na zmiany w planach Akcji Burzy. A więc i w akcji Ostra Brama. Historycy snują rozważania alternatywne, to pewna konstruktywna, bo wzbogacająca nas wizja rozwoju wydarzeń. Zawsze wszak istnieją czynniki umożliwiające inny przebieg wydarzeń realnych. Profesor R. Koselleck utrzymuje, że doświadczenie dotyczy rzeczywistości absolutnie minionej, ale przyszłość zawsze jest niedookreślona i dlatego historyk może snuć alternatywny bieg zdarzeń.
Jeżeli ppłk W. Zawadzki pisze w pamiętniku (Z Wilna do Workuty, oprac. prof. Piotr Niwiński, Warszawa 2011, IPN, s.40), że Niemcy panowali nad Wilnem, a prowincja była w władaniu oddziałów Armii Krajowej, natomiast decyzje przywódców trzech decydujących mocarstw światowych co do losów Wilna zapadły dużo wcześniej nie po myśli Polski, to jak ocenić plan akcji Ostra Brama? Oni, walczący zbrojnie w ruchu oporu - nie wiedzieli o tych ustaleniach w Teheranie...
Arystoteles pisał, że „cnota obywatela polega na umiejętności słuchania, jak i rządzenia”. Oni spełnili swój obywatelski obowiązek słuchania, przywilej rządzenia nie został im dany. Jeżeli uczestnicy akcji Ostra Brama odnieśli częściowe i krótkotrwale zwycięstwo, to zyskuje ono miano zwycięstwa pyrrusowego.
Był Pan bezpośrednim świadkiem, uczestnikiem tamtych dni. Ocena owych wydarzeń to rzecz z pewnością niełatwa. I długo jeszcze będzie trwać o nią spór między historykami. Niemniej jednak Pański głos, jako osoby niezwykle doświadczonej i oglądającej na własne oczy wiele wydarzeń jest niezwykle istotny w pojmowaniu owego fragmentu historii. Bardzo dziękuję za rozmowę i relację z pierwszej ręki, która z całą pewnością wiele dała naszym Czytelnikom.
Prof. dr hab. Władysław Zajewski (ur. 1930) - historyk, intelektualista, poeta. Wybitny znawca XVIII i XIX wieku, specjalista historii Polski pod zaborami, jeden z najwybitniejszych historyków powstania listopadowego.
Przez wiele lat związany m.in. z Instytutem Historii PAN, Uniwersytetem Łódzkim, Uniwersytetem im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, Uniwersytetem Warszawskim, Uniwersytetem Gdańskim, Wyższą Szkołą Humanistyczno-Ekonomiczną we Włocławku, Ateneum – Szkoła Wyższą.
Autor ponad 650 publikacji, w tym tak słynne i wielokrotnie nagradzanych jak Powstanie Listopadowe (Polityka - Wojna - Dyplomacja), Polska - Belgia – Europa, czy Powstanie Listopadowe 1830-1831. Dzieje wewnętrzne - Militaria - Europa wobec powstania(red.), a także kilku tomików poezji.
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.
Z wielkim zainteresowanie m przeczytałem powyższy wywiad z Panem Profesorem dr hab. Władysławem Zajewskim. Jest on świadectwem nie tylko osobistych losów Opowiadającego w dramatycznym okresie II wojny światowej, ale także skomplikowanej ówczesnej historii Jego rodzinnego miasta – Wilna, z którym Profesor jest tak silnie emocjonalnie związany. Żywej i barwnie opowiedzianej relacji naocznego świadka nie zastąpi pióro nawet najlepszego dziejopisa. Cóż dopiero, gdy mamy do czynienia z opowieścią uczestnika opisywanych wydarzeń, który jednocześnie jest jednym z najznakomitszyc h, żyjących polskich historyków.
Znam wiele, niezwykle erudycyjnych, naukowych prac Prof. Zajewskiego i może stąd bez zaskoczenia, ale z wciąż rosnącym podziwem przyjmuję dbałość Profesora, nawet w tak skromnym objętościowo wywiadzie, o owe szersze odniesienia – czy to do wojen włoskich z XVI w., czy kapitulacji Bredy oddanej w XVII w. malarstwie Diego Velázqueza, czy wreszcie do Arystotelesa, Rzymian i Piktów pod Murami Hadriana. Są one dla mnie niczym osobista pieczęć herbowa potwierdzająca tożsamość Autora tekstu.
Przede wszystkim jednak poruszająca jest relacja dotycząca wydarzeń samej II wojny światowej. Jej tragizm i okrucieństwa – w naszej części kontynentu są znane historykom, ale nie dość ich przypominania szerszej publiczności. To, co w pierwszym rzędzie zwróciło moją uwagę w opowieści Prof. Zajewskiego, to przytaczany drobny epizod zaraz na jej początku, kiedy to na skutek wyraźnego i powtarzanego zakazu Matki musiał zrezygnować z wzbogacenia się o papierosy przeznaczone dla polskich żołnierzy, których i tak mieli oni nigdy nie dostać.
Przypominam sobie jakiś, czytany kiedyś przeze mnie, fragment raportu władz Podziemnego Państwa Polskiego dla rządu w Londynie, sporządzanego pod koniec wojny, dotyczącego sytuacji w kraju, gdzie podkreślano m.in. głęboką demoralizację, jaką przyniosła wojna z jej dramatycznymi wyzwaniami i problemami zmuszającymi ludzi do różnych kompromisów moralnych w tym do złodziejstwa. Mam wrażenie, że wieloaspektowe skutki II wojny światowej i w tym wymiarze niestety nie wygasły. Trudno mi sobie wyobrazić skrupuły większości dzisiejszych Polaków powstrzymujące ich przed natychmiastowym przywłaszczenie m sobie porzuconego transportu „dóbr niczyich”. To może zbyt gorzka i jednostronna refleksja, ale pierwsza, jaka narzuciła mi się przy lekturze owego znakomitego wywiadu, którego wszystkie wątki trudno komentować.