„Dzień Tysiąca Godzin” - W. Kuniczak - recenzja


Wrzesień już dawno za nami, ale wspomnienia o kampanii wrześniowej można ożywić w każdej chwili. Nakładem wydawnictwa ZYSK i S-ka ukazała się powieść Dzień tysiąca godzin autorstwa Wiesława Stanisława Kuniczak, opowiadająca o tragicznych wydarzeniach przełomu lata i jesieni 1939 roku. 

177918-352x500Jakiś czas temu recenzowałem antywojenną prozę Macieja Parowskiego (Ucieczka z Warszawy). W tamtym utworze od wojennej katastrofy uratował Polaków ulewny deszcz:

Będzie wojna, mówisz, i martwisz się o deszcz, gdyż deszcz jest ważny dla polskiego wojska. Deszcz sprawia, że polskie drogi stają się nie do przebycia dla czegokolwiek cięższego od konia.

Przytoczyłem teraz fragment dzieła Kuniczaka. W tej książce deszcz nie pada. Panują doskwierające susza i skwar. Pozostaje tylko oczekiwania na pierwsze krople z nieba, które zbawiłyby nasz mesjanistyczny naród przed najazdem wroga. Tym razem czytelnik musi przygotować się na bliskie spotkanie z realistyczną wizją wojny. Kuniczak nie wykreował historii alternatywnej. Do Polski nie przyjeżdżają Alfred Hitchcock, Albert Camus, czy George Orwell. Trzeba pogodzić się z losem.

Warto wiedzieć o niezwykłych dziejach Dnia tysiąca godzin, zanim owa powieść trafiła na polski rynek wydawniczy. Po osiedleniu się w Stanach Zjednoczonych Kuniczak pisał  w języku angielskim. Teraz najważniejsze: powieść w oryginale opublikowano w 1967 roku (sic!) pod tytułem The Thousand Hour Day. Książka doczekała się wyróżnienia od jednego z najbardziej prestiżowych amerykańskich klubów książki „The Book of the Month Club”. To nie koniec ciekawostek. The Thousand Hour Day przetłumaczono na dziesięć języków. Jako że czytają Państwo w tej chwili recenzję polskiego wydania, łatwo policzyć ile czasu musiało upłynąć, nim światło dzienne ujrzało tłumaczenie Jerzego Łozińskiego. W epoce Polski Ludowej translatorzy podejmowali trudy tłumaczenia, lecz ze względów cenzuralnych i tak już karkołomne zadanie nie było ułatwione. Tłumacz Bronisław Zieliński nie zgodził się na poważne ustępstwa. Cenzorzy żądali pominięcia wątku okrutnych działań Ukraińców po 17 września 1939 roku w Małopolsce Wschodniej. Dzień tysiąca godzin jest pierwszą częścią trylogii napisanej przez Kuniczaka. Kontynuacja The March (Marsz) ukazała się w 1979 roku. Powieść traktuje m.in. o mordzie katyńskim. Ostatnią pozycję – chciałoby się rzec last but not least – Valedictory (Mowa pożegnalna) wydano w 1983 roku. Bohaterami Mowy pożegnalnej są polscy piloci uczestniczący w Bitwie o Anglię. Z innych książek pióra Kuniczaka godna polecenia jest historia Polonii Amerykańskiej pt. My name is Million (1978).

Dzień tysiąca godzin to bardzo obszerne dzieło prozatorskie. Napisanie prawie tysiąca stron jest, zaiste, wyczynem godnym podziwu. Kuniczak złożył niejako hołd tradycji polskiej prozy. Całe swoje życie zawodowe poświęcił promowaniu polskości (w szerokim znaczeniu tego słowa) w Ameryce. Zwieńczeniem jego pracy translatorskiej był przekład Sienkiewiczowskiej Trylogii. Wszystkie tomy opublikował w pierwszej połowie lat 90-tych. Oto angielskie tytuły najsłynniejszej polskiej serii literackiej: With Fire and Sword, The Deluge, Fire in the Steppe. Kuniczak odniósł wówczas spory sukces na amerykańskim rynku. Znawca z „Word Literature Today” skonstatował, że przekład ten jest podwójnym arcydziełem, tzn. arcydziełem tłumaczeniowym oraz największym utworem w dziejach polskiej prozy.

Dzień tysiąca godzin zasługuje na miano powieści wyjątkowej, mimo że wydarzenia kampanii wrześniowej po wielekroć były tematem literackim. Czasem chodziło o radziecką propagandę jak we Wrześniu (1952) Jerzego Putramenta, czasem o rzetelny przekaz jak w Polskiej jesieni (1955) Jana Józefa Szczepańskiego. Kuniczak osiągnął coś więcej. Stworzył on bowiem swoistą syntezę września 1939. Akcja Dnia tysiąca godzin rozpoczyna się 24 sierpnia,  a kończy się dopiero w październiku. Dzieło polskiego pisarza można podzielić na kilka osobnych książek. Historie najbardziej wyrazistych bohaterów, tj. generała Janusza Prusa, zagranicznego korespondenta Loomisa, Pawła Prusa (syn brata Janusza Prusa), tworzą jakby odrębne opowiadania o różnorodnym obliczu wojennych losów. Pardou, mogą tworzyć na życzenie wyobraźni czytelnika, ponieważ w doskonałej strukturze powieści wchodzą ze sobą w złożone relacje. Wiesław Stanisław Kuniczak w 1999 roku nieprzypadkowo został uznany przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie za najwybitniejszego współczesnego powieściopisarza polskiego piszącego w języku angielskim. Prozaik mieszkający w lasach Pensylwanii wprost wybornie opanował literackie rzemiosło. W Dniu tysiąca godzin mnogość równocześnie prowadzonych wątków służy czytelnikowi. Symultaniczna panorama społeczna sprawia, że po lekturze tekstu odbiorca nie tylko doświadczył przeżycia estetycznego (być może odbiorczego wstrząsu), ale zapoznał się też ze źródłem historycznym. Kuniczak modyfikuje niekiedy nazwiska, miesza fikcję literacką z prawdą historyczną, np. w rozdziale o Westerplatte, ale nic to, jakby powiedział Pan Wołodyjowski. Czytamy we słowie wstępnym:

Przez dwa lata gromadzenia i weryfikacji materiału historycznego wykorzystanego w tej książce, a także jej pisania, korzystałem z pamięci ponad siedmiuset Polaków, Niemców, Anglików i Francuzów, którzy w „wojnie wrześniowej” uczestniczyli na wszystkich szczeblach, od szeregowców po najwyższych dowódców. Przeczytałem wielką ilość dzienników, rękopisów i pamiętników, uzyskałem dostęp do wielu materiałów państwowych ciągle jeszcze mających status tajnych.

Co kraj to obyczaj. W Polsce jakiś śmiałek uśmiechnie się z niedowierzaniem na deklarację autora. Polecam uważną lekturę dowolnie wybranego rozdziału. Uśmiech, owszem, pojawi się, ale wzbudzi go epizodyczny komizm sytuacyjny pomieszany z suspensem (Paweł przygotowujący się do walki z niedźwiedziem), subtelna erotyka (bardzo rzadka), etc. Niskie ukłony należą się za sam metaforyczny tytuł. Dzień tysiąca godzin przywodzi na myśl czas zgęszczony. Wymiar tragedii września został zamknięty w jeden, bardzo długi, niekończący się dzień jak niekończąca się opowieść. Sekundy, minuty, godziny i dni udręki, nieustannego poczucia zagrożenia, katastrofy, zła.

Wiesław Stanisław Kuniczak nie był tak zdolnym prozaikiem jak chociażby Leopold Buczkowski, który także pisał o II wojnie światowej. Być może talentem nie przewyższał również Szczepańskiego. Ale zapomnijmy o koncepcji talentyzmu jako ocenie twórcy. Zainteresowanych koncepcją talentyzmu odsyłam do lektury pism Tadeusza Boya-Żeleńskiego o poetach grupy Skamander, które to pisma spotkała później pasjonująca krytyka Karola Irzykowskiego (celowa nonszalancja recenzenta). Kuniczak zdobył popularność w USA dzięki literaturze o Polsce i Polakach. Osiągnął to dekady temu. Na polskie salony już nie trafi. Zmarł w 2000 roku. Istnieje jednak szansa, że jego dorobek artystyczny trafi pod strzechy. Między innymi dzięki polskiemu wydaniu Dnia tysiąca godzin. Powieść ta dzięki profesjonalizmowi autora, dzięki swojej jakości powinna stać się „obrazem września” przynajmniej tak znanym jak Pieśń o żołnierzach z Westerplatte Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.

Na plus:
+ synteza kampanii wrześniowej
+ zasada panoramiczności – przekrój przez różne warstwy społeczne
+ wiarygodność historyczna
+ doskonała umiejętność autora do równoczesnego prowadzenia wielu wątków
Na minus:
- braki fabularne, miejscami powieść zawiera dłużyzny

Tytuł: Dzień tysiąca godzin
Autor: Wiesław Stanisław Kuniczak
Wydawca: ZYSK i S-ka
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7506-952-5
Liczba stron: 856
Okładka: twarda
Cena: 49,90 zł.
Ocena recenzenta: 8/10

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

4 komentarze

  1. Marcin pisze:

    Kampania wrześniowa to raczej mało pochlebne określenie dla Polaków. Kampanię to prowadzili Niemcy, my raczej Wojnę Obronną 1939 r., zresztą przeciwko trzem agresorom.

  2. PawelJ pisze:

    Kampanię wrześniową można traktować jako nazwę neutralną, nie rozdrapującą ran. Myślę, że o to też chodzi w książce Kuniczaka (nazwa ‚kampania wrześniowa” widnieje zresztą na okładce). A jeśli już ktoś chce być drobiazgowy, to fabuła powieści przywróci mu właściwy stan rzeczy.

  3. rebeliant80 pisze:

    No właśnie kampania wrześniowa to bardzo niefortunna nazwa, nie oddająca tego czym ta wojna była, wojna w 1939 powinna nosić miano wojny obronnej Polski, przeciwko III Rzeszy i ZSRR

  4. Darek pisze:

    Kuniczak donosi na papieża:
    http://blogmedia24.pl/node/59740

Odpowiedz