Zdrady, spiski i pojedynki, czyli za co kochamy „Grę o tron” [+18] |
„Pieśń Lodu i Ognia”, czytelnikom znana bardziej jako „Gra o tron”, autorstwa amerykańskiego pisarza George’a R.R. Martina uchodzi obecnie za jedną z najbardziej popularnych serii fantasy na świecie. Nic zresztą dziwnego – takiej ilości intryg, zbrodni i namiętności trudno doszukać się w innych powieściach przypisywanych do tego gatunku. Dzięki nakręconemu przez HBO serialowi, na który stacja nie pożałowała pieniędzy, saga urosła do rangi wręcz kultowej. Co tak naprawdę stanowi o fenomenie „Gry o tron”? Na to pytanie znajdziecie odpowiedź w poniższym artykule1.
Do tej pory ukazało się pięć z zaplanowanych siedmiu części „Pieśni Lodu i Ognia”. Pierwszy z tomów sagi pojawił się na rynku czytelniczym w 1996 roku (premiera w Polsce to rok 1998). Według jednych źródeł powieści George’a Martina przetłumaczono na szesnaście języków, inne z kolei mówią o ponad dwudziestu. Kwestia ta wydaje się jednak nieistotna w obliczu milionów sprzedanych egzemplarzy i fanów sagi na całym świecie, którzy nie mogą się doczekać kolejnych części („The Winds of Winter„ i „A Dream of Spring”). Jako że data ich premiery nie jest znana, a twórcom cieszącego się olbrzymią popularnością serialu wkrótce może zabraknąć materiału do jego produkcji, podobno George R.R. Martin postanowił im zdradzić zakończenie fabuły na wypadek swojej śmierci. Przypomnijmy, iż ten amerykański pisarz, urodzony (tak jak Andrzej Sapkowski) w 1948 roku, liczy już blisko 70 lat i pomaga twórcom serialu, będąc m.in. współautorem scenariusza. Ciesząca się olbrzymią popularnością produkcja HBO często krytykowana jest za częste epatowanie przemocą i nagością. Choć, zgodnie z tymi zarzutami, biorąc pod uwagę fakt, że wiele scen serialowych nie ma swojego literackiego pierwowzoru w powieściach Martina, to trudno nie odnieść wrażenia, że zdrady, spiski, a co za tym idzie bezwzględność, krew i śmierć, stanowić mogą podstawę literackiego sukcesu ”Pieśni Lodu i Ognia”.
Cel nadrzędny: władza
Saga napisana przez George’a R.R. Martina nie przez przypadek funkcjonuje głównie pod nazwą „Gra o Tron„. Choć mamy do czynienia z rozbiciem królestwa na wiele mniejszych królestw, mnogością królów i władców oraz wojną na wielu frontach, wszystko to prowadzi do jednego punktu docelowego – zdobycia Żelaznego Tronu wykutego dla Aegona Zdobywcy z mieczy pokonanych wrogów, będącego symbolem władzy. Bohaterowie powieści amerykańskiego pisarza mają zadziwiająco wiele wspólnego z postaciami wykreowanymi przez Andrzeja Sapkowskiego. Przyświeca im bowiem ten sam cel, choć dążą do niego różnymi metodami. Sapkowski pożądanie władzy, co idealnie wpisuje się także w fabułę ”Pieśni Lodu i Ognia”, definiuje słowami czarodzieja Vilgefortza:
- Mnie – podjął po chwili, podwijając rękawy – wstyd się przyznać, strasznie pociąga władza. To trywialne, wiem, ale ja chcę być władcą. Władcą, któremu będą bić pokłony, którego ludzie będą błogosławić za to, że raczy być, a oddawać cześć boską, jeśli, dajmy na to, zechce wybawić ich świat od kataklizmu. Choćby wybawił tylko dla kaprysu. Och, Ciri, serce raduje mi się na myśl o tym, jak wspaniałomyślnie będę nagradzał wiernych, a jak okrutnie karał nieposłusznych i niepokornych. Miodem, słodką patoką dla mojej duszy będą wznoszone przez całe pokolenia modły do mnie i za mnie, o moją miłość i o moją łaskę. Całe pokolenia, Ciri, całe światy. Nadstaw uszu. Słyszysz? Od powietrza, głodu, ognia, wojny i gniewu Vilgefortza…2
Nie inaczej rzecz się ma w przypadku bohaterów „Pieśni Lodu i Ognia„. Zwaśnione rody szukają sojuszników, by z ich pomocą wziąć udział w grze o tron, w której można wiele zyskać, lub wszystko stracić, bo jak powiedziała Cersei Lannister: ”W grze o tron zwycięża się, albo umiera. Nie ma ziemi niczyjej”. Stawka ogromna, a sposoby na zdobycie władzy różnorodne. Jedni, jak Viserys z Rodu Targaryenów, chcą ją zdobyć siłą, dzięki licznej armii, która zwycięży wojnę, i są gotowi oddać za nią wszystko, bez względu na cenę:
- Ale ja wiem – rzucił gniewnie. – Wrócimy do domu z armią, słodka siostro. Z armią khala Drogo, tylko w ten sposób. A jeśli z tego powodu będziesz musiała go poślubić i pójść z nim do łóżka, to tak zrobisz. – Uśmiechnął się do niej. – Pozwoliłbym całemu jego khalasarowi przerżnąć cię, gdyby trzeba było, słodka siostro, pozwoliłbym na to czterdziestu tysiącom jego ludzi, a nawet ich koniom, gdybym za to miał otrzymać moją armię. Ciesz się, że masz tylko jednego Drogo. Z czasem może nawet go polubisz (…)3.
Inni, jak Tywin Lannister, potrafią wykazać się umiejętnie prowadzoną grą strategiczną, która dzięki spiskom i zdradom pozwala osiągnąć większe korzyści, niż niejedna wygrana bitwa. Jak zresztą powiedział Lord Casterly Rock knując zamach na życie Robba Starka, lorda Winterfell i króla Północy: „Niektóre bitwy wygrywają miecze i włócznie, a inne gęsie pióra i kruki”. Prorocze to były słowa, co miało okazać się później…
Choć władza, jako cel nadrzędny, przysłania wszystkim królom i lordom trzeźwość myślenia i popycha ich w kierunku niewyobrażanie okrutnych czynów (czego najlepszym przykładem jest Stannis Baratheon, który zamordował swojego brata Renly’ego), to tak naprawdę okazuje się mrzonką i nieuchwytną aspiracją. Warto bowiem zastanowić się nad tym, kto tak naprawdę w świecie „Gry o tron” sprawuje władzę i jaka jest jej prawdziwa wartość? Słynący z przebiegłości eunuch Varys dochodzi do słusznych wniosków w tej kwestii podczas rozmowy z Tyrionem Lannisterem:
- Władzę ma ten, kogo ludzie uważają za sprawującego władzę. Nie więcej ani nie mniej.
- A więc władza to tylko komediancka sztuczka?
- Cień na ścianie – wyszeptał Varys. – Ale cienie potrafią zabijać. A często zdarza się tak, że maleńki człowieczek rzuca olbrzymi cień4.
Czytając sagę „Pieśń Lodu i Ognia„, czy też oglądając serial wyprodukowany przez HBO na jej podstawie, odnosi się wrażenie, iż więcej przyjemności sprawia bohaterom dążenie do władzy, niż samo jej posiadanie, a co za tym idzie – korzystanie z wpisanych w nią prerogatyw. Smutna prawda ”Gry o tron” jest taka, że władza nie daje szczęścia, a rozczarowuje swą prozaicznością i złudzeniem wszechmocy. Jak bowiem stwierdził Robert Baratheon:
- (…) o wiele trudniej jest siedzieć na tronie, niż go zdobywać. Wydawanie praw to żmudna praca, podobnie jak liczenie miedziaków. Do tego jeszcze ludzie… tłumy ludzi. Siedzę na tym cholernym żelaznym tronie i wysłuchuję ich narzekań, aż mi drętwieje tyłek, i rozum także. Wszyscy czegoś chcą, pieniędzy, ziemi albo sprawiedliwości. A te ich kłamstwa… lordowie i damy z zamku nie są lepsi. Żyję wśród pochlebców i głupców. Mówię ci, Ned, można oszaleć. Połowa z nich nie ma odwagi powiedzieć prawdy, a druga w ogóle jej nie dostrzega. Czasem w nocy myślę sobie, że powinniśmy byli przegrać nad Tridentem5.
W związku z powyższym nasuwa się jeden wniosek: w grze o tron bardziej istotna jest sama gra, niż jej efekt końcowy. To sposób prowadzenia rozgrywki definiuje, jakim jest się graczem. Poza tym należy także zauważyć, iż gra o tron tak naprawdę nie kończy się nigdy, bo nawet po zdobyciu Królewskiej Przystani należy czuwać nad tym, aby ją utrzymać. Wrogowie bowiem nie śpią, a rodzinie nie można ufać…
„Dobry bohater, to martwy bohater…”
Mistrz polskiego fantasy – Andrzej Sapkowski – jest pisarzem, który zasłynął z grania swoim czytelnikom na nosie. Dlaczego? Bo Andrzej Sapkowski wielokrotnie nagina założenia gatunkowe fantasy, co niekoniecznie zgodne jest z wizją, jakiej spodziewaliby się fani. Sam autor zresztą przyznaje: „są konwencje do łamania i są takie, których łamać się nie powinno”6, i dalej: „Naruszanie konwencji nie oznacza łamania jej w drzazgi, bo wtedy nic nie zostaje. Konwencja jest fundamentem fabuły. Nie można więc niszczyć jej doszczętnie, ponieważ wtedy powstaje, przepraszam za brzydkie słowo, awangarda. A ja nie zamierzam być awangardzistą”7. Czym odchodzenie od założeń gatunkowych fantasy owocuje w powieściach Sapkowskiego? Ano na przykład tym, iż polski pisarz z baśni, tworzy antybaśnie. Co prawda dalej występują w nich księżniczki, ale są to zwyczajowo szkaradne potwory, królowie na wszelkie sposoby łamią zasady prawa, książęta okazują się ćwierćinteligentami, a potwory, z którymi winno się walczyć, otaczane są ochroną8. Czy może coś bardziej zdenerwować złaknionego happy endu czytelnika?
Naturalnie, że może! George R.R. Martin nie bawi się tak swoimi bohaterami, jak Andrzej Sapkowski, i w myśl wypowiedzianych w jednym z wywiadów słów, że „dobry bohater, to martwy bohater„, on ich po prostu zabija. Jakby tego było mało, Martin najpierw buduje osobowość danej postaci, jak to było choćby w przypadku Neda Starka, na blisko tysiącu stronach (!), z premedytacją sprawia, że czytelnik zaczyna lubić swojego bohatera, kibicuje jego poczynaniom i wraz z nim przechodzi przez wszelkie wzloty i upadki, tylko po to, by za chwilę zostać rozczarowanym, gdyż autor ot tak, dla żartu postanowił go po prostu ściąć. Poza tym amerykański pisarz na tyle usypia czujność czytelnika, iż nawet w momencie, kiedy bohater jest tuż, tuż przed otrzymaniem śmiertelnego ciosu, wierny fan wmawia sobie naiwnie ”nie, on nie zginie, to się tak nie zakończy”. I co? Fakt śmierci bohatera rejestrujemy w momencie, kiedy jego głowa przetacza się po podłożu…
I znów, by wyciągnąć z tego wszystkiego wnioski, należy odwołać się do mistrza Sapkowskiego, który przysługującą autorowi możliwość zagrania na emocjach czytelnika opisał kiedyś w następujący sposób:
Mnie samego kiedyś zresztą zdenerwował kiedyś pewien autor fantasy, który głupio i całkiem bezsensownie zdeflorował swoją bohaterkę. Bohaterkę przedstawioną najpierw tak, że czytelnik ma sto procent pewności, że ona z tym hymnem będzie, niczym Helena Kurcewiczówna, nosić się aż do ostatniej sceny książki, w której odda się głównemu bohaterowi w czasie nocy poślubnej. A autor ów nagle, ni w pięć, ni w dziewięć, bez żadnego wyglądało, fabularnie uzasadnionego powodu, każe tej bohaterce dać – excusez moi let mot - dupy i to byle komu. Jak ja się zdenerwowałem! Jak tak można – krzyknąłem. A potem pomyślałem: coś w tym jest! Jak się uda, to też tak kogoś zdenerwuję9.
George R.R. Martin denerwuje swoich czytelników bardzo regularnie, a największym pokazem jego kunsztu pisarskiego jest część „Nawałnica mieczy„, w której to uśmierca kilkoro głównych bohaterów. Kwestią dyskusyjną pozostaje jedynie orzec, którego z nich spotkała bardziej brutalna śmierć: króla Joffreya Baratheona, który udławił się na własnym weselu, Robba Starka, do ciała którego przyszyto głowę jego wilkora – Szarego Wichra, czy Tywina Lannistera, uśmierconego w wychodku przez syna karła. Dlaczego „dobry bohater, to martwy bohater„? Powód wydaje się być oczywisty: Martin zabijając wykreowane przez siebie postaci idzie pod prąd założeniom, jakoby główni bohaterowie mieli tworzyć oś fabularną powieści, przez co ich losy winny być oszczędzone przez autora. Owszem, Robb Stark, Joffrey Baratheon czy Tywin Lannister tworzyli główne wątki powieści, jednak amerykański pisarz, w myśl zasady ”nie ma ludzi niezastąpionych”, nie ma skrupułów w zabijaniu głównych bohaterów, czego dowodem było uśmiercenie wyżej wymienionych, tak samo jak nie ma później problemów, by na ich miejsce wprowadzić nowe postaci, zapewne także po to, by cześć z nich niebawem brutalnie zamordować. Godzien uwagi jest także fakt, iż Martin równie łatwo wskrzesza, jak zabija. Choć Theon Greyjoy zostaje zostawiony na pastwę losu w płonącym Wintefell i nie pojawia się w kilku następnych częściach, co może sugerować, że spłonął w posiadłości Starków, to jednak odradza się po kilku tysiącach stron jako sługa Ramsaya Boltona – Fetor. Poderżnięte gardło lady Catelyn Stark także nie okazuje się śmiertelną raną, nawet mimo tego, iż wielu widziało jej martwe ciało spływające rzeką…
Jakie wnioski nasuwają się z powyższej analizy? George R.R. Martin wkurza czytelników tym, że nie oszczędza swoich bohaterów. Jest brutalny, bezwzględny i nieprzewidywalny i, o dziwo, właśnie to stanowi o sukcesie jego powieści, bo z tych dokładnie względów fani nie mogą porzucić lektury ot tak. No cóż, jedno jest pewne – czytając powieści Martina z pewnością nie należy przyzwyczajać się bo bohaterów, bo za chwilę może ich po prostu nie być…
Książka czy film? Oto jest pytanie!
13 kwietnia br. miała miejsce polska premiera 5. już sezonu serialu „Gra o tron’ emitowanego przez stację HBO. Już dawno żadna seria nie była tak wyczekiwaną i budzącą tak silne emocje. Doskonałe stylizacje, fantastycznie dobrane miejsca kręcenia zdjęć, czy brawurowa gra aktorów (którzy, o dziwo, w większości podobno nie czytali powieści Martina, by uniknąć niepotrzebnego sugerowania się autorską wizją w swojej grze) bez wątpienia składają się na sukces tej produkcji. W obliczu tak pieczołowicie przygotowanej i dopracowanej propozycji serialowej pojawia się pytanie o to, co wybrać: książkę, a należy nadmienić, iż każdy z opublikowanych do tej pory tomów liczy blisko 1000 stron, czy odcinek serialu, którego obejrzenie zajmuje mniej więcej godzinę czasu? Pytanie trudne i zapewne dla wielu fanów sagi „Pieśń Lodu i Ognia” bez znaczenia, bowiem znajdą się argumenty zarówno za jednym rozwiązaniem, jak i za drugim.
Zdecydowanie na korzyść książki przemawia fakt, iż producenci filmu wielokrotnie zmodyfikowali książkowy pierwowzór kręconych przez nich scen. Nic zresztą dziwnego – serial nie jest przecież wierną ekranizacją powieści Martina, a jedynie ich filmową adaptacją. Niemniej jednak dla tych spośród fanów, którzy wcześniej zapoznali się z literackim pierwowzorem, zauważalne stają się braki istotnych dla fabuły komentarzy i wstawek amerykańskiego pisarza, których nijak nie można było przenieść do dialogów bohaterów. Jednym z lepszych, moim zdaniem, tego typu przykładów jest scena, w której Tyrion Lannister z lodowatym spokojem morduje swego ojca Tywina, uznawanego w fantastycznym świecie wykreowanym przez Martina za doskonałego stratega, władcę i głowę rodu, w dodatku tak bogatego, iż powszechnie mówi się o nim, że, parafrazując, nawet „wypróżnia się złotem”. Nic zatem dziwnego, iż groteskowym dla fanów może wydawać się uśmiercenie tej podniesionej do rangi autorytetu postaci, przez własnego syna w wychodku. Oto jak twórcy filmu przedstawili ową scenę:
Wszystko wydaje się zgadzać z wizją Martina, wszak przy tak ważnej scenie producenci nie mogli sobie pozwolić na zbytnie modyfikacje. Upokorzenie Tywina zostało oddane, choć według mnie nabiera ono nieco innego wymiaru, kiedy czyta się opis tej sceny na kartach „Nawałnicy mieczy”. Dlaczego? Ano dlatego, że twórcy nie oddali myśli wiodącej George’a R.R. Martina. Są w serialu sceny, gdzie pominięcie komentarza odautorskiego można uznać za w pełni uzasadnione. W tym przypadku zrobiono to jednak ze szkodą dla wymowy danego zdarzenia. By wytłumaczyć o co tak naprawdę chodzi, zacytujmy samego Martina, który moment kulminacyjny, czyli śmierć głowy rodu Lannisterów, opisuje w następujący sposób:
– Strzeliłeś do mnie – stwierdził z niedowierzaniem w głosie. Oczy zaszkliły mu się na skutek szoku.
– Zawsze potrafiłeś szybko ocenić sytuację, panie – zauważył Tyrion. – Pewnie dlatego jesteś królewskim namiestnikiem.
– Nie... nie jesteś moim synem.
– I tu się właśnie mylisz, ojcze. Sądzę, że jestem po prostu miniaturką ciebie. Bądź tak uprzejmy i umrzyj szybko. Śpieszę się na statek.
Choć raz ojciec uczynił to, o co prosił go Tyrion. Dowodem na to był nagły smród. Jego kiszki rozluźniły się w momencie zgonu. No cóż, siedział akurat w odpowiednim miejscu – pomyślał Tyrion. Fetor, który wypełnił wychodek, świadczył jednak dobitnie, że często powtarzany żart o jego ojcu był tylko kolejnym kłamstwem.
Okazało się, że Tywin Lannister wcale nie srał złotem10.
Proste, brutalne i, chcąc nie chcąc, zabawne to słowa, których nijak nie oddaje scena serialowa. I tutaj każdy fan „Pieśni Lodu i Ognia” zaczyna zdawać sobie sprawę, jak wiele traci nie przeczytawszy oryginału…
Nakłady finansowe, z jakimi wiąże się produkcja każdego sezonu „Gry o tron”, należy uznać za bardzo dobrze wykorzystane, gdy ogląda się takie sceny, jak na przykład pojedynek Gregora Clegane, zwanego Górą, z Oberynem Martelem – Żmiją z Dorne, w moim przekonaniu będącą jedną z najlepszych scen serialu w ogóle. Nawet barwny i plastyczny opis tej walki, jaki serwuje nam George R.R. Martin, nie jest w stanie oddać gracji, kunsztu i elegancji, jakie biją z każdego ruchu Dornijczyka, zakłopotania Góry i ostatecznie katastrofalnych skutków tego starcia, które co bardziej wrażliwy widz ogląda spod przymkniętych powiek. Poziom brutalności tej sceny, jakby na przekór widzom, podnosi fakt, iż została ona nakręcona na tle niemalże bajkowej panoramy Chorwacji… I naturalnie – twórcy serialu nieco zmodyfikowali tę scenę na potrzeby swojej produkcji11, jednak w tym wypadku należy im to wybaczyć.
Kapitalny pojedynek Oberyna z Górą prezentujemy poniżej (Uwaga! Scena bardzo brutalna!):
W obliczu tego typu scen pytanie o to, co wybrać: książkę czy film, wydaje się być bezzasadne, bowiem prawdziwy fan „Pieśni Lodu i Ognia” zdecyduje się na oba środki przekazu.
Podobno książki dzieli się na dwie zasadnicze kategorie: na czasie i wszechczasów. Bijąca rekordy popularności saga George’a R.R. Martina bez wątpienia jest obecnie jedną z najbardziej poczytnych na świecie, a w dłuższej perspektywie, raczej nie mam wątpliwości, że wpisze się do kanonu światowej literatury fantasy, bo choć seria jeszcze nieukończona, to z pewnością już zapracowała sobie na swoją pozycję.
- Uwaga! Fragmenty tekstu zawierają spoilery. [↩]
- A. Sapkowski, Pani Jeziora, Warszawa 1999, s. 338–339. [↩]
- G.R.R. Martin, Gra o tron, tłum. P. Kruk, Poznań 2011, s. 44. [↩]
- Tegoż, Starcie królów, tłum. M. Jakuszewski, Poznań 2012, s. 139. [↩]
- Tegoż, Gra o tron…, s. 53. [↩]
- A. Sapkowski, S. Bereś, Historia i fantastyka, Warszawa 2005, s. 75. [↩]
- Tamże, s. 76. [↩]
- Zob. A. Bartnicka, Postać czarodzieja w literaturze fantasy. J.R.R. Tolkien – A. Sapkowski – J.K. Rowling, Toruń 2014, s. 290–291. [↩]
- A. Sapkowski, S. Bereś, dz. cyt., s. 91. [↩]
- G.R.R. Martin, Nawałnica mieczy. Krew i złoto, tłum. M. Jakuszewski, Poznań 2013, s. 398–399. [↩]
- Opis pojedynku Oberyna z Górą: zob. tamże, s. 307–316. [↩]
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.