„Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka” - C. Łazarewicz - recenzja


Było bardzo trudno. Książka Cezarego Łazarewicza Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka, okazała się jednym z największych wyzwań czytelniczych tego roku. Nie chodzi wcale o kwestie kompozycyjne, skomplikowany język czy nieciekawy temat – niesprawiedliwość tej zbrodni wręcz odbiera mowę. I pozwala na nowo spojrzeć nie tylko na „prostych obywateli” PRL-u, ale również na dygnitarzy, z Wojciechem Jaruzelskim i Czesławem Kiszczakiem na czele.


zeby nie12 maja 1983 r. Milicja Obywatelska zatrzymuje na Placu Zamkowym w Warszawie Grzegorza Przemyka. Wraz z kolegą, Cezarym F., zostają odstawieni na komisariat. Przemyk nie ma dokumentów, co rozjusza milicjantów. Mają bić tak, żeby nie było śladów.

Dwanaście lat później Grzejszczyk (lekarz operujący Przemyka – przyp. K.U.) powie w sądzie: - Wiele razy operowałem osoby z urazami jamy brzucha, lecz takich obrażeń nigdy nie widziałem. Takie uszkodzenia powstają na skutek dociśnięcia jelit do kręgosłupa. Tu wyglądały, jakby przez brzuch tego chłopca przejechał samochód ((C. Łazarewicz, Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka, Wołowiec 2016, s. 22))

Dwa dni później chłopak umiera, a jego sprawa staje się, obok zabójstwa księdza Popiełuszki, czy śmierci dziewięciu górników w kopalni Wujek (również z rąk funkcjonariuszy MO), jedną z najbardziej niesprawiedliwych i oburzających zbrodni PRL-u. „Niesprawiedliwe i oburzające” to jednak za mało, ale jakich słów użyć; o skali niech świadczy fakt, że winni nie ponieśli w zasadzie żadnych konsekwencji.

Po każdej stronie zaciska się pięść. Z bezsilności, żalu, poczucia, że stało się coś, co nigdy nie powinno się stać – bo jest aż tak niesprawiedliwe. Książka Łazarewicza – prawdopodobnie pierwsza tak obszerna dotycząca śmierci Przemyka – opowiada o śmierci maturzysty, procesie winnych i niewinnych, dalszym życiu faktycznych sprawców, ale także, co ważne, o rodzicach i znajomych Grzegorza. Opowieść została podzielona na trzy części – pierwsza dotyczy zabójstwa Przemyka i procesu (czy też jego parodii), a przepleciona została opowieścią o Barbarze Sadowskiej, matce, i najbliższych ofiary. Druga rozgrywa się już po roku 1989 i dotyka spraw matactwa, dalszych losów sprawców, nieprawidłowości procesowych.

Trudno odnaleźć słowa, aby o tym napisać. Oto chłopak, od którego jestem tylko kilka lat starszy, zostaje „zgarnięty” na dobrą sprawę z ulicy i za nic pobity tak, że w zasadzie żaden ratunek nie ma już sensu. Łazarewicz nie musi wykorzystywać wielkich słów, dobitność tych, których używa, najzupełniej wystarczy: W pokoju (Przemyka – K.U.) znajduje się jeszcze ogromna mapa świata z zakreśloną przez chłopca trasą jego wielkiej podróży, która się już nie zdarzy. To ostatni dzień z przyszłością w jego dziewiętnastoletnim życiu ((C. Łazarewicz, Żeby nie było śladów, s. 14)). Cezary Łazarewicz pisze w sposób delikatny i czuły; bohaterowie to nie posągi sprzeciwu wobec władzy, ale ludzie z krwi i kości, zrekonstruowani bardzo głęboko. Autor posługuje się szerokim wachlarzem źródeł, co pozwala ukazywać sprawę Przemyka z wielu punktów widzenia.

Słowa zawodzą i rozsypują się. Czuję, że dotykam sprawy ważnej, ale delikatnej – takiej, przy której każde kolejne zapisane zdanie brzmi jak banał. Jeśli popadam w truizm lub nielogicznie opowiadam, to upraszam o wybaczenie. Słusznie opowiadał o książce Michał Nogaś na antenie Programu Trzeciego Polskiego Radia – reportaż Łazarewicza to książka, która budzi wściekłość.

Pojawia się mnóstwo znanych postaci ze świata kultury, mniej lub bardziej zaangażowanych w sprawę – Wiktor Woroszylski, Ryszard Krynicki, Hanna Krall czy Maja Komorowska. Książka przestaje być relacją ze śmierci i procesu, staje się także zapisem PRL-owskiej codzienności, gdzie obok kolejek i wszechobecnego braku zwyczajnie oszukiwano, kłamano, szukano sposobów na manipulowanie faktami. Po każdej stronie coraz bardziej uświadamiałem sobie, nie pierwszy zresztą raz, jak bardzo oddzielone od siebie były władza i społeczeństwo.

To historia sprzeciwu. Postacie – Przemyka, jego matki, przyjaciół – urastają do rangi symboli PRL-owskiego oporu. Z góry zdają sobie sprawę, że nie mają żadnych szans przeciwko totalitarnej machinie, ale mimo to potrafią do końca zachować twarz. Fasada systemu – może wcale nie był taki dobry, jak mówią o tym nam, pokoleniu urodzonym w latach 90., nasi rodzice czy dziadkowie. Dla nich była to młodość i codzienność – nam tamten absurd, tamto kłamstwo i fakt, że PRL utrzymał się na nogach, choć nie miał prawa istnieć, zwyczajnie nie mieści się to w głowach.
Jakich metod użyto do skompromitowania samego Przemyka i zaciemnienia obrazu sprawy? Kilka przykładów. Wrzaski, dochodzące z komisariatu, to tak naprawdę… okrzyki karate. Przemyk, jako niezrównoważony psychicznie karateka, rzuca się na trzech rosłych milicjantów. Barbara Sadowska, matka, prowadzi rozwiązły tryb życia, pije, pali, sprowadza młodych kochanków (jednym z nich okazuje się być Cezary F., przyjaciel Przemyka), na dodatek jest poetką, co władzy w zupełności wystarczy. To nie milicjanci bili, tylko sanitariusze – również psychopaci, okradający poszkodowanych i porzucający ich na pastwę losu. A jeśli nie było tak naprawdę, to władza tak długo będzie szukać świadków owych zdarzeń, aż w końcu ich znajdzie. Życie ilu ludzi przemieliła i zniszczyła ta machina?

Przerażająca to książka. Skala matactwa, ilość zaangażowanych osób, podjętych środków i metod – a wszystko to dla ratowania „honoru” milicjantów. Dzięki temu nie obserwujemy Przemyka wyłącznie jako męczeńskiej ofiary; Cezary Łazarewicz daje czytelnikom szerokie, wręcz panoramiczne, tło; wskazuje na manipulacje i kłamstwa, obnaża sposoby działania totalitarnej machiny, która nie waha się przed całkowitą inwigilacją obywateli; machina ta bez żadnych skrupułów mieli i niszczy ludzi. Ci, którzy stali za śmiertelnym pobiciem Przemyka (a także ci, którzy przyczynili się do zatuszowania sprawy – Czesław Kiszczak, Wojciech Jaruzelski, Jerzy Urban, a także mnóstwo pomniejszych) pozostali wolni, zmarli, sąd uznał ich winę za przedawnioną lub otrzymali karę zupełnie niewspółmierną do winy. Kłamano tak dobrze, że dzisiaj nie wiadomo nawet, kto tak naprawdę bił Przemyka… A rzut oka na zadowolonego z siebie Ireneusza Kościuka (facebookowy profil jego żony istnieje naprawdę – sprawdziłem i można to zrobić w każdej chwili) pozostawiam bez komentarza. Dlaczego się tak uśmiecha? Może, jak pisze Łazarewicz, dlatego, że na żadnej ławie oskarżonych już nie zasiądzie ((C. Łazarewicz, Żeby nie było śladów, s. 307)).

To historia syna, który traci przyszłość. Opowieść matki, która traci ukochane dziecko. Relacja z systemu, bezlitośnie niszczącego i mielącego człowieka. Reportaż o zbrodni bez kary i karze niewspółmiernej do winy.

 

Plus/minus:

Na plus:

+ pierwsze tak szerokie studium dotyczące śmierci Grzegorza Przemyka i procesu sprawców

+ wiele punktów widzenia – sprawców, ofiar i świadków – daje szeroki obraz sprawy

+ empatia i współczucie wobec bohaterów

+ język

Na minus:

- brak

 

Tytuł: Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka

Autor: Cezary Łazarewicz

Wydawca: Czarne

Rok wydania: 2016

ISBN: 978-83-8049-234-9

Liczba stron: 320

Cena: 44,90 zł

Ocena recenzenta: 9/10

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz