Legia Warszawa w Lidze Mistrzów 1995/1996 – przed występem nr 2


We wtorek zainaugurowano 25. edycję UEFA Champions League, w której polski futbol będzie miał swego przedstawiciela. W artykule sprzed czterech tygodni pisaliśmy o latach bezowocnej walki naszych zespołów o fazę grupową LM, dziś natomiast – na kilka godzin przed starciem Legii Warszawa z Borussią Dortmund – przypomnimy historię napawającą większym ładunkiem optymizmu. W sezonie 1995/1996, bo o nim będzie mowa, „Wojskowi” z ul. Łazienkowskiej 3 poznali smak udziału w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach klubowych i dotarli do ćwierćfinału.

Nie taki Szwed straszny

14274471_1299283266748625_2143544864_oW 1995 r. kibice Legii nie dopuszczali do siebie myśli o powtórce z katastrofalnego występu sprzed sezonu, gdy ich pupile zostali wręcz upokorzeni przez chorwacki Hajduk Split (0:1, 0:4). Tym razem Europę przyszło podbijać bez Wojciecha Kowalczyka, nowego nabytku Betisu Sevilla. Zamiast niego bramki strzelać mieli: były król strzelców ligi (poprzednio gracz znienawidzonego Lecha Poznań) Jerzy Podbrożny oraz świeżo sprowadzony Cezary Kucharski, który odrzucił lukratywne oferty z Grecji, Francji czy Portugalii.

W eliminacjach do wspominanej z rozrzewnieniem Ligi Mistrzów na drodze mistrzów Polski i triumfatorów krajowego pucharu stanęła klasowa drużyna IFK Göteborg. Szwedzi, jako ćwierćfinaliści z poprzedniego sezonu, półfinaliści z sezonu 1992/93 oraz pogromcy takich marek jak Barcelona, PSV czy Manchester United, byli faworytem dwumeczu. W podstawowym składzie mieli przecież pięciu brązowych medalistów MŚ ‘94. Mimo to na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie, w obecności 11 tysięcy widzów, udało się uzyskać korzystny rezultat 1:0. Jedynego gola zdobył w 49. minucie spotkania z rzutu karnego, pieszczotliwie zwany „Gumisiem”, Podbrożny. Tym samym zrehabilitował się za zmarnowanie poprzedniej wyśmienitej sytuacji – wówczas górą był legendarny szwedzki golkiper Thomas Ravelli, który w wyniku starcia z Tomaszem Wieszczyckim opuścił boisko jeszcze przed przerwą.

Koncepcja taktyczna Pawła Janasa na rewanż skupiała się na tym, by podrażnieni rywale nie zdołali zdominować środka pola. Przepiękna bramka z dystansu Jespera Blomqvista, a więc tego, którego trener mógł obawiać się najbardziej, wymusiła decyzję o wpuszczeniu na plac gry Leszka Pisza. Filigranowy zawodnik z bujnym wąsem, obdarzony wspaniałą techniką i atomowym strzałem, zaczął mecz na ławce rezerwowych, ponieważ nie miał ponoć szans na przepchanie rosłych Szwedów. Lider pomocy Legii nie tylko nie został stratowany, ale i w 72. minucie wyrównał stan rywalizacji strzałem głową(!), po idealnym dośrodkowaniu Grzegorza Lewandowskiego. David Elleray, rozjemca meczu z Hajdukiem sprzed roku, tym razem okazał się arbitrem szczęśliwym. Przeciwnicy „Wojskowych„ słusznie obejrzeli dwie czerwone kartki, ponadto nie uznano im bramki zdobytej z ewidentnego spalonego. Będący innego zdania szkoleniowiec IFK został odesłany na trybuny. Zdziesiątkowany Göteborg w doliczonym czasie gry stracił jeszcze gola na 1:2 (jego autorem był niezmordowany Jacek Bednarz) i komentujący to spotkanie dla TVP Dariusz Szpakowski mógł wypowiedzieć niezapomniane słowa: ”Na pytanie: gdzie jest ta Legia? odpowiadam: w Lidze Mistrzów!”. Rozpoczęło się długotrwałe świętowanie sukcesu. O triumfalnym powrocie promem polskich kibiców, których żywiołowy doping zawładnął obiektem Gamla Ullevi, do dziś krążą legendy.

Inny świat

Piłkarze Legii znaleźli się w doborowym towarzystwie 16 europejskich potentatów. Premia za awans, którą wynegocjowali, była jak na owe czasy niebotyczna – wynosiła 580 tys. dolarów. Poważny problem dla klubu stanowiło w tym czasie dostosowanie stadionu do wysokich standardów UEFA. Na polecenie piłkarskiej centrali w miejsce drewnianych ławek zamontowano krzesełka, wprowadzono nowoczesne programy meczowe, wytyczono miejsca na studio telewizyjne i centrum prasowe, wreszcie dokładnie wypolerowano reflektory i przedstawiono „rzetelną” ekspertyzę z Politechniki Warszawskiej, że moc masztów oświetleniowych spełnia wszelkie wymogi jakości. Na resztę niedociągnięć komisarze przymknęli oko.

W grupie B, do której trafił zespół stołeczny, przyszło mierzyć się im z mistrzami Anglii (Blackburn Rovers), Rosji (Spartak Moskwa) oraz Norwegii (Rosenborg Trondheim). Odważnie postawiono na determinację krajowych graczy. W kadrze znaleźli się praktycznie sami reprezentanci Polski i zawodnicy ocierający się o grę w drużynie narodowej. Jedynym rodzynkiem był Joseph Annor Aziz z Ghany, który zresztą nie zagrał ani minuty w 8 późniejszych spotkaniach. W bramce z Maciejem Szczęsnym, w obronie ze Zbigniewem Mandziejewiczem, Markiem Jóźwiakiem i Jackiem Zielińskim (w odwodzie Marcin Jałocha, Krzysztof Ratajczyk i Piotr Mosór), w drugiej linii dysponując Leszkiem Piszem, Ryszardem Stańkiem, Grzegorzem Lewandowskim, Radosławem Michalskim, Jackiem Bednarzem i Tomaszem Wieszczyckim (niżej w hierarchii byli Adam Fedoruk i Jacek Kacprzak), a w ataku – Cezarym Kucharskim i Jerzym Podbrożnym (ponadto Andrzejem Kubicą), klub z optymizmem patrzył w przyszłość i dziarsko ruszał na podbój Champions League.

Pierwsza wygrana w historii i przekręt w stolicy Rosji

Zmagania w fazie grupowej „Legioniści„ rozpoczęli od meczu z Rosenborgiem i był to debiut nad wyraz udany. Trener Janas desygnował do gry następującą jedenastkę: Szczęsny – Jóźwiak, Zieliński, Ratajczyk – Lewandowski, Mandziejewicz, Pisz, Wieszczycki, Bednarz – Kubica, Staniek. Tajemniczy wirus wykluczył z gry Podbrożnego (oficjalna wersja głosiła, że zatruł się bananem(!) przed meczem kadry narodowej z Rumunią), natomiast Kucharski – wobec problemów z przedłużeniem jego wypożyczenia z FC Aarau – wypadł z cyklu treningowego. Choć prowadzenie w 64. minucie objęli Norwegowie (rzut karny wykorzystał Jahn Ivar „Mini„ Jakobsen), to stracona bramka rozwścieczyła zespół na tyle, że już dziesięć minut później na tablicy wyników figurował rezultat 3:1. Kapitalny występ znów zaliczył ”Generał” Pisz, strzelec dwóch urodziwych bramek zza pola karnego – drugą z nich zdobył bezpośrednio z rzutu wolnego. Trzecie, nawiasem mówiąc, nadzwyczaj kuriozalne trafienie było zasługą Stańka. Były gracz Osasuny Pampeluna przymierzył z dystansu, a bramkarz Jørn Jamtfall interweniował na tyle niefortunnie, że wpadł z piłką do bramki.

Niespełna dwa tygodnie później, z trzema punktami na koncie, Legia wyleciała do stolicy Rosji. Miejscowi dziennikarze byli świadomi klasy „Narodnej Komandy” i zawadiacko sugerowali, że ich drużyna nie musi nawet trenować, by ograć mistrzów Polski. Szkoleniowiec Oleg Romancew przygotował swoich podopiecznych doskonale, o resztę zaś – w opinii wielu obserwatorów i samych polskich piłkarzy – zadbać mieli działacze Spartaka.

Ok. 35 tys. kibiców (w tym 500 przyjezdnych) zgromadzonych na Łużnikach było świadkami sędziowskiej tragifarsy w wykonaniu László Vágnera z Węgier. Surowym okiem arbiter patrzył na warszawian, za to gospodarzom pozwalał niemal na wszystko (za kopnięcie w głowę i złamanie nosa Lewandowskiemu Ilja Cymbałar otrzymał tylko żółtą kartkę). Przesadnie pobłażliwy był szczególnie w stosunku do stale prowokującego Siergieja Jurana, zasługą którego padły obydwie bramki. Za rzekomy faul na nim sędzia już w 13. minucie podyktował rzut karny (nie pomylił się Jurij Nikiforow), a tuż po przerwie „Russkij tank” osobiście podwyższył stan rywalizacji. Szczyptę nadziei w serca Polaków wlał precyzyjnym strzałem głową Marek Jóźwiak (82. minuta), lecz – mimo kilku dogodnych okazji – na wyrównanie zabrakło już czasu. Pozostał niedosyt i usprawiedliwione poczucie krzywdy.

I to ma być mistrz Anglii?

Po dwóch seriach spotkań faworyzowane Blackburn Rovers FC miało przysłowiowy nóż na gardle. Angielska drużyna, wydająca na zawodników bajońskie sumy (stąd przydomek „Bank of England”), przyjeżdżała do Warszawy z zerowym dorobkiem punktowym na koncie. Wyśmienity napastnik Alan Shearer i koledzy 18 października 1995 r. nie byli w stanie zatrzymać Legii Warszawa. Jedyne i decydujące trafienie padło po indywidualnym rajdzie lewą flanką Kucharskiego. Zblokowane dośrodkowanie przechwycił powracający do gry Podbrożny i ku uciesze 16 tys. widzów z 4. metrów skierował piłkę głową do siatki. Wynik mógłby być jeszcze bardziej okazały, ale w kluczowych momentach górę brały emocje lub bezbłędny okazywał się reprezentacyjny golkiper, Tim Flowers.

Rewanż na Ewood Park miał już zupełnie inne oblicze. W dzień Wszystkich Świętych „Wędrowcy„ z Blackburn nadal mieli matematyczne szanse na awans, postawili więc wszystko na jedną kartę i od pierwszych minut przepuszczali frontalne ataki na bramkę Legii. Z powodu nadmiaru zgromadzonych żółtych kartek nie mogła wystąpić ostoja jej defensywy, Zieliński. Udanie zastąpił go przesunięty z drugiej linii Michalski; ostatnim stoperem był Mandziejewicz. Eksperymentalne zestawienie linii obronnej zdało egzamin, ponieważ udało się przetrwać długotrwałe oblężenie. Fani ”Wojskowych” drżeli przy stałych fragmentach gry i wejściach w pole karne potężnego Szkota Colina Hendry’ego oraz – najmocniej – gdy w drugiej połowie do sytuacji sam na sam z polskim bramkarzem doszedł wreszcie Shearer. 1 listopada należał jednak do Macieja Szczęsnego. Skromna wygrana i bezbramkowy remis z Wyspiarzami miały swój niepowtarzalny smak i wydźwięk. Wydawało się, że o awans do kolejnej fazy można być spokojnym.

Norweskie upokorzenie, mikołajkowy prezent

Sytuacja w grupie B przed rozpoczęciem 4. kolejki wyglądała następująco: tabeli przewodził Spartak (12 pkt.), druga była Legia (7), dalej Rosenborg (3) i Blackburn (1). Kalkulacja jest prosta – do upragnionego ćwierćfinału UEFA Champions League brakowało jedynie remisu w Trondheim. Problem polegał na tym, że Norwedzy nie zamierzali oddać pola – na Lerkendal Stadion wzięli srogi odwet za wrześniową porażkę. Tragedia warszawian, którzy w podróż do Krainy Fiordów zabrali małżonki i narzeczone, rozpoczęła się już w pierwszym kwadransie potyczki wraz z kontuzją Pisza (podejrzenie złamania kości śródstopia). „Troillongan„ („Dzieci trolli„) skwapliwie skorzystali z braku koncentracji Polaków. Gdy Paweł Janas namiętnie palił jednego papierosa za drugim, Szczęsnego pokonywali Roar Strand (17.), Harald Brattbakk (45.), ”Mini” Jakobsen (63.) i Vegard Heggem (88.). Szczególny dyshonor stanowił fakt, że 3. bramkę wbił głową najniższy na boisku zawodnik (168 cm wzrostu). Wynik 0:4 i zamiast hucznej fety – widmo rychłego pożegnania z rozgrywkami.

W ostatniej kolejce, 6 grudnia 1995 r., Legia musiała grać w siarczystym mrozie, do którego przywyknął ostatni przeciwnik – zespół z Rosji. Zemściły się karygodne pudła Podbrożnego z dwóch metrów i Kucharskiego, który po minięciu golkipera Stanisława Czerczesowa miał przed sobą pustą bramkę. Gdy przed przerwą Ramiz Mamiedow, po imponującej akcji zespołowej, zdobył dla Spartaka prowadzenie, trybuny były umiarkowanie spokojne. Pomocną dłoń wyciągnęli bowiem Anglicy, z którymi mierzył się Rosenborg. Norwegowie na całe szczęście nie przełamali trwającej od 1989 r. passy wyjazdowych porażek w europejskich pucharach – po 45 minutach przegrywali 1:4. Zarówno rezultat z Warszawy (0:1), jak i ten z Blackburn, utrzymały się do końcowego gwizdka. „Wojskowi” byli w 1/4 finału elitarnej Ligi Mistrzów. Za występy w Europie zarobili tymczasem już 2,8 mln franków szwajcarskich.

14281354_1299283340081951_303945720_n

Końcowa klasyfikacja grupy B – opracowanie własne

Cuchnące pożegnanie z Łazienkowską

Legia zakończyła rozgrywki rundy jesiennej na 1. miejscu w tabeli ligi polskiej z punktem przewagi nad Widzewem Łódź. Zimą pojawiły się tarcia na linii: prezes Janusz Romanowski – wojsko. Piłkarze odmówili wyjścia na trening, domagając się wypłaty zaległych premii, a trener zapowiedział swoje odejście po sezonie. Za współpracę podziękowano Mosorowi, Fedorukowi i Kubicy, a jedynym wartościowym transferem było kupno Tomasza Sokołowskiego I ze Stomilu Olsztyn. Ostatecznie na krótki czas zakopano topór wojenny i siły skoncentrowano na przygotowaniach do starć ze słynnym Panathinaikosem Ateny. Rywalem był finalista Pucharu Mistrzów sprzed lat, 17-krotny mistrz Grecji, a w sezonie LM 1995/96 triumfator grupy A, który w pokonanym polu zostawił FC Nantes, FC Porto i Aalborg BK. Jego barw broniło dwóch Polaków: bramkarz Józef „Góra„ Wandzik i zwany ”Guciem” Krzysztof Warzycha.

Zabrakło niewiele, by zaplanowane na 6 marca 1996 r. spotkanie w Warszawie w ogóle się nie odbyło. Mistrzowie Polski, którzy wrócili z zagranicznych zgrupowań w Telese Terme (włoska Kampania) i Bastii (francuska Korsyka), zastali na ul. Łazienkowskiej 3 obraz nędzy i rozpaczy. Sroga zima pozostawiła po sobie kilkunastocentymetrową warstwę lodu zalegającą na murawie obiektu Legii. Pamiętajmy, że drenaż, instalacje nawadniające i podgrzewające były wówczas niedostępnym luksusem. Rozpoczął się wyścig z czasem – do pracy zaangażowano wojsko z łopatami, niezliczoną liczbę pojazdów i dmuchawy powietrza z Okęcia. Rozsypano tony soli i hektolitry mocznika, które następnie przysypywano piachem i trocinami. Pozostawało jeszcze przekonać chorwackiego delegata UEFA i hiszpańskiego sędziego Manuela Díaza Vegę (dzień przed meczem zostawił na boisku pantofle), że grząskie i odstręczające zapachem boisko jest bezpieczne dla zdrowia zawodników. Decyzja była pozytywna i mimo kategorycznych protestów włodarzy Panathinaikosu doszło do rozegrania meczu.

Bezlitośni „Góra„ i ”Gucio”

W pierwszym starciu ćwierćfinałowym, pośród kałuż, wyrw i w towarzystwie dojmującego fetoru, przeważała jedenastka podopiecznych Pawła Janasa. Dominacji nie udało się niestety potwierdzić golem – golkiper gości, wspomniany już Wandzik, wychodził obronną ręką z pojedynków z Lewandowskim i Stańkiem. Losy dwumeczu miały rozstrzygnąć się w Atenach.

Zabrakło tam m.in. pauzujących za żółte kartki Jóźwiaka i Bednarza. Dopisała za to widownia – na Olympiako Stadio Spyros Louis stawiło się ok. 70 tys. wiernych kibiców (w tym 800 „Legionistów„). Przyjezdni weszli na spotkanie bez kompleksów i, mimo ogłuszającej wrzawy, dyktowali tempo gry. Kto wie, co by się stało, gdyby nie czerwona kartka dla Marcina Jałochy. Od tego momentu zdecydowaną przewagę osiągnęły popularne „Koniczynki„. Dwa gole znieważanego przez kibiców w Warszawie Krzysztofa Warzychy (w 34. i 58. minucie) i błysk geniuszu Argentyńczyka Juana José Borrelliego (decydujący cios zadał w minucie 72.) zakończyły piękną przygodę Legii z Ligą Mistrzów. Po meczu pojawiły się pogłoski o zafundowanym arbitrowi Siergiejowi Chusainowowi przez prezesa Panathinaikosu urlopie w Kalikratii. Istotnie, piłkarze wspominali po latach, iż momentami Rosjanin sędziował „po gospodarsku”, lecz zgodnie twierdzili, że Grecy byli zespołem zwyczajnie lepszym. Okazja do rewanżu trafiła się już w następnym sezonie – 24 września 1996 r. ”Wojskowi” w dramatycznych okolicznościach wyeliminowali przeciwnika z Pucharu UEFA (2:0 w Warszawie po porażce 2:4 w Atenach).

Legia Warszawa w Lidze Mistrzów 1995/1996 – opracowanie własne

Legia Warszawa w Lidze Mistrzów 1995/1996 – opracowanie własne

Co po Lidze Mistrzów?

Eksperci byli zachwyceni debiutem warszawian w elicie, zewsząd płynęły opinie o tym, że zebrane doświadczenie to kapitał, który zaprocentuje w kolejnych edycjach europejskich pucharów. Takowy został jednak roztrwoniony.

Po tym jak Widzew odebrał Legii prymat na krajowym podwórku, odszedł ojciec (sponsor) sukcesu, Janusz Romanowski. Trener Janas zajął się budowaniem kadry olimpijskiej na Igrzyska Olimpijskie w Sydney (2000), Szczęsny i Michalski (zdawało się – symbole „Wojskowych„) zasilili szeregi największego rywala z Łodzi, a piłkarz roku 1995 w plebiscycie „Piłka Nożna„ wybrał ofertę PAOK-u Saloniki. Karierę w Hiszpanii kontynuował Podbrożny (CP Mérida), kierunek francuski obrali Jóźwiak (EA Guingamp), Wieszczycki (Le Havre AC) i Lewandowski (SM Caen), w Austrii na chleb zarabiali odtąd Mandziejewicz (Vorwärts Steyr) i Ratajczyk (Rapid Wiedeń). Staniek i powracający do klubu Dariusz Czykier, rozmiłowani odpowiednio: w dobrym jedzeniu i butelce alkoholu, w przyszłości nie spełniali pokładanych w nich nadziei. Z filarów klubu z sezonu 1995/96 zostali tylko Jacek Zieliński, Jacek Bednarz i Cezary Kucharski. Mit ”Wielkiej Legii” upadł. Drużynę z myślą o zawojowaniu europejskich pucharów trzeba było budować od nowa.

Minęło ponad dwadzieścia lat i polski futbol przeszedł imponującą ewolucję. Do zmian na lepsze doszło w Warszawie, gdzie Legia doczekała się gruntownej przebudowy stadionu, w nowych piłkarzy inwestowała miliony euro i wreszcie cierpliwie pracowała na obecny status najnowocześniejszego klubu w kraju nad Wisłą. Brakowało jednego – piłki na najwyższym europejskim poziomie, poziomie Ligi Mistrzów. Przed szansą awansu do fazy grupowej LM „Legioniści” stawali pięciokrotnie. Nie udało się tego dokonać za kadencji Dragomira Okuki (stołecznych graczy wyeliminowała FC Barcelona), Dariusza Wdowczyka (Szachtar Donieck), Jana Urbana (Steaua Bukareszt) i Henninga Berga (Celtic FC; niefortunnie).

Przełomowe okazały się eliminacje do tegorocznych rozgrywek. Na stulecie klubu znów świętowano mistrzostwo kraju, ale po dotychczasowym trenerze Czerczesowie, nota bene wzmiankowanym w tekście byłym bramkarzu Spartaka Moskwa, dosyć niespodziewanie schedę przejął Besnik Hasi. Z dyrygującym zespołem Albańczykiem „Wojskowi„ nie bez problemów dopięli swego. W grupie F stawią czoła naszpikowanym gwiazdami: Borussii Dortmund (14 września i 22 listopada), lizbońskiemu Sportingowi (27 września i 7 grudnia) oraz obrońcy tytułu, Realowi Madryt (18 października i 2 listopada). Michał Pazdan, Tomasz Jodłowiec, Nemanja Nikolić i inni piłkarze wyjściowej jedenastki dzisiejszej Legii muszą teraz puścić w niepamięć ostatnie niepowodzenia w Ekstraklasie i w grupie F Ligi Mistrzów zademonstrować waleczność tamtej ”Wielkiej Legii” ze zwycięskich starć sezonu 1995/1996.

Bibliografia:

  1. Bator P., Legia. 100 lat, Warszawa 2016.
  2. Gowarzewski A., Mucha Z., Szmel B. L., Legia najlepsza jest... Prawie 100 lat prawdziwej historii, Katowice 2013.
  3. Grabowski Ł., Encyklopedia polskiej piłki nożnej, Poznań 2015.
  4. Jagielski P., Legia mistrzów, Warszawa 2016.
  5. Szczepłek S., Moja historia futbolu, t. 2, Warszawa 2007.

Czasopisma:

  1. „Piłka Nożna” (tygodnik) – numery archiwalne z lat 1995–1997.
  2. „Przegląd Sportowy” – numery archiwalne z lat 1995–1996.

Strony internetowe:

  1. http://sport.tvp.pl/21669972/legia-mistrzow-20-lat-minelo, [dostęp 01.09.2016].
  2. http://www.hppn.pl/europejskie-puchary/polskie-kluby, [dostęp 01.09.2016].
  3. http://legia.com/legia-w-lidze-mistrzow-82, [dostęp 01.09.2016].
  4. http://www.przegladsportowy.pl/pilka-nozna/ekstraklasa,to-byla-ekipa-legia-warszawa-z-sezonu-1995-1996,galeria,1,657642,721.html, [dostęp 02.09.2016].
  5. http://eurosport.onet.pl/pilka-nozna/liga-mistrzow/pisz-bednarz-legia-mistrzow-pamietne-mecze-z-sezonu-1995-96/rk5w8, [dostęp 03.09.2016].
  6. http://legionisci.com/news/38697_15_lat_LM_Legia_1-0_IFK_Goeteborg.html, [dostęp 04.09.2016].
  7. http://legionisci.com/news/38891_15_lat_LM_IFK_Goteborg_1-2_Legia__Wasze_zdjecia.html, [dostęp 04.09.2016].
  8. http://legionisci.com/news/39171_15_lat_LM_Legia_3-1_Rosenborg.html, [dostęp 04.09.2016].
  9. http://legionisci.com/news/39386_15_lat_LM_Spartak_2-1_Legia__relacja_kibicowska.html, [dostęp 04.09.2016].
  10. http://legionisci.com/news/39707_15_lat_LM_Legia_1-0_Blackburn_Rovers.html, [dostęp 04.09.2016].
  11. http://legionisci.com/news/39927_15_lat_LM_Blackburn_0-0_Legia_relacja_kibicowska.html, [dostęp 04.09.2016].
  12. http://legionisci.com/news/40284_15_lat_LM_Rosenborg_4-0_Legia.html, [dostęp 04.09.2016].
  13. http://legionisci.com/news/40536_15_lat_LM_Legia_0-1_Spartak.html, [dostęp 04.09.2016].
  14. http://legionisci.com/news/41718_15_lat_LM_Legia_0-0_Panathinaikos.html, [dostęp 04.09.2016].
  15. http://legionisci.com/news/41937_15_lat_LM_Panathinikos_3-0_Legia.html, [dostęp 04.09.2016].
  16. http://legia.com/1991-2000-24, [dostęp 04.09.2016].

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

5 komentarzy

  1. Bilbo pisze:

    A teraz? Lanie, lanie i jeszcze raz lanie.

  2. Mirim pisze:

    Zamiast Pisza jest Ofoe 😉

  3. bach puuu patabum pisze:

    no to dzisiaj podejście nr 2... oby obyło się bez tragedii 🙂 swoją drogą wystarczyły niecałe dwa tygodnie żeby art się zdezaktualizował 🙂 besnik hasi już nie pracuje i teraz trenerem jest jacek magiera

  4. Mirim pisze:

    Jeszcze tylko 4 😉

  5. R pisze:

    Za kilka/kilkanaście (?) lat nie będzie czego wspominać.

Zostaw własny komentarz