„Wołyń. Wspomnienia ocalałych, t. 1 i 2” - M. Koprowski – recenzja |
O Wołyniu jest ostatnio głośno. Filmowa opowieść Wojciecha Smarzowskiego obudziła emocje, które nazbyt często dotychczas uciekały poza ramy politycznej i społecznej poprawności Polaków. Dziś dobrze jest wskoczyć do nurtu, który film ożywił świeżymi wodami i robi to po raz kolejny także Marek Koprowski. W nagle większej liczbie publikacji na temat zagłady wołyńskiej, recenzowane dwa tomy Wołynia. Wspomnień ocalałych obronią się znakomicie, składają się bowiem z autentycznych głosów świadków tragedii ludności polskiej na Kresach.
W kilkudziesięciu opowieściach poznajemy świat z lat II wojny światowej, spędzonych na kresowych terenach Rzeczpospolitej, podbitych we wrześniu 1939 r. nie przez Niemców, a sprzymierzonych jeszcze wtedy z nimi Sowietów. Narodowościowa mieszanka międzywojennej Polski dała wówczas o sobie głośno znać. Położone na wschodnich krańcach rozbieranego przez sąsiadów państwa województwo wołyńskie było jednym z tych, które w przeważającej mierze zamieszkałe było przez Ukraińców. Polaków było tu zaledwie kilkanaście procent. Wyzwolicieli z Armii Czerwonej witali tu zatem prokomunistycznie nastawieni Ukraińcy i spora część społeczności żydowskiej. Polacy trafili pod ostry reżim, tracili posady i majątki, wielu skazano na zsyłkę. Los oficerów pomordowanych w Katyniu stał się dopełnieniem pozbawiania tych terenów polskości poprzez wytrzebienie inteligencji, a pozostałej ludności polskiej strachem odebrano możliwości samoorganizowania. Próby tworzenia konspiracji były rozbijane.
Szybko jednak okazało się, że bolszewicy ani myślą o utworzeniu wolnej Ukrainy, lecz o szybkim sowietyzowaniu zajętych ziem i kiedy nadszedł czas poróżnienia dawnych sojuszników, a III Rzesza uderzyła w czerwcu 1941 r. na Związek Sowiecki, to nacjonalistycznie rozbudzona część Ukraińców stanęła witać kwiatami oddziały Wehrmachtu, ochoczo tworzyła podległą Niemcom administrację, policję, wreszcie uczestniczyła w pogromach miejscowych Żydów. I ta próba aliansu nie wytrzymała długo, kiedy także hitlerowcy odmówili Ukrainie samostanowienia. Wówczas siły Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii zostały odsunięte od angażowania się w konflikt niemiecko-sowiecki, a zarazem skierowane do oczyszczenia terenów, głównie Wołynia i Małopolski Wschodniej, z Polaków, jako warunku uzyskania ziem jednolitych narodowo pod utworzenie państwa ukraińskiego w chwili zakończenia walk Hitlera ze Stalinem. Trudno odebrać temu myśleniu logiki, skoro po poprzedniej wojnie i upadku mocarstw cesarskich, w myśl zasady głoszonej przez ówczesnego prezydenta USA, Woodrowa Wilsona, tworzono w Europie nowe państwa, nadając im terytoria według kryterium narodowego. Jednak sposoby wykonania tego planu w dwie dekady później, w warunkach wojennych, oznaczały w konsekwencji wymordowanie polskiej ludności cywilnej na tych ziemiach, czyli zorganizowane ludobójstwo, popełnione w imię narodowego odrodzenia Ukrainy.
Akcja usuwania siłą Polaków z Wołynia zakończyła się wymordowaniem ok. 50-60 tys. ludzi po jednej i dalszych kilku tysięcy po drugiej stronie. Bardziej skrupulatne wyliczenia podają, że z ok. 1150 wsi i osiedli, które w całości lub przeważającej większości zamieszkiwali na Wołyniu Polacy, ponad 1000 zostało zniszczonych i spalonych przez oddziały OUN/UPA oraz nierzadko towarzyszące im gromady cywilów, wyposażonych w widły i siekiery. Bestialstwo, mające u pozostałych wywołać strach, panikę i ucieczkę, zostało posunięte poza granice ludzkiego pojmowania okrucieństwa, przynosząc darcie skóry żywcem, wydłubywanie oczu, odrąbywanie kończyn, rozbijanie dzieciom główek o ściany lub futryny.
Kulminacja zorganizowanej akcji Ukraińców nadeszła w niedzielę, 11 lipca 1943 r. Przed mordem nie chroniły nawet kościoły. Aniela Dębska, matka słynnego dziś kompozytora Krzesimira Dębskiego, przeżyła wówczas atak na świątynię w Kisielinie. Połowę uczestniczących we mszy, którzy zawierzyli obietnicom upowców o puszczeniu ich wolno i otworzyli drzwi, wymordowano. Część jednak, zorganizowana przez późniejszego męża i ojca, Włodzimierza Dębskiego, zabarykadowała się na piętrze plebanii i broniła przed ostrzałem, rzucając kawałkami cegieł i kafli z rozbitych pieców. Tak udało im się dotrwać do rana i odejścia napastników. Dębski został wówczas ranny i po dotarciu do szpitala amputowano mu nogę. Pod kościołem w Kisielinie zginęło 80 Polaków, drugie tyle ocalało. W pobliskich wioskach wymordowano wtedy ponad 600 osób.
Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że i wśród Ukraińców trafiali się dobrzy ludzie, którzy narażając się rodakom, ratowali sąsiadów w potrzebie. Aniela Dębska wspomina: „Moja rodzina ukrywała się u Ukraińca Sawy Kowtoniuka, który przechowywał nas w stodole i w zbożu. Nocami widać było łuny płonących, mordowanych przez upowców kolejnych polskich wsi. (…) Na trzeci dzień Sawa przyszedł rano do ojca i powiedział, ze upowcy chcą z nim rozmawiać. On poszedł. Gdy wrócił, poinformował nas, że przekonywali go, że atak na kościół był nieporozumieniem, że to się już nie powtórzy. Sugerowali też ojcu, by z rodziną wracał do domu, bo nic im nie grozi. Ojciec wahał się, ale Ukrainiec ostrzegł go, by nie wierzył w zapewnienia upowców. Jego zdaniem chcą oni wszystkich Polaków wymordować”1.
Po tym czasie Polacy, którzy przeżyli największą falę mordów, zazwyczaj uciekli do większych miejscowości, w których zorganizowano siły samoobrony. Tam, nieraz w starciach z napastnikami, przetrwali do początków 1944 r., kiedy siły konspiracyjnej Armii Krajowej nakazały mobilizację i koncentrację oddziałów partyzanckich do walk z Niemcami na styku zbliżającego się frontu. To jednak spowodowało rozdźwięk między władzami wojskowymi a częścią grup samoobrony, nadal pilnujących bezpieczeństwa cywilów. Partyzanci sformowanej wówczas 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK po kilkumiesięcznych walkach, w większości trafili ostatecznie poza dawny rejon działania, a nadchodzące wojska sowieckie w końcu rozbroiły – tak ich, jak i samoobronę – po czym znaczną część wcieliły do podległego sobie ludowego wojska. W czasach stalinowskich wielu Wołyniaków z armii usunięto, niektórych poddano represjom.
Wołyń, podobnie jak połowa przedwojennej Rzeczpospolitej, pozostał poza granicami nowego państwa polskiego. Wspomnienia wojenne z utraconej części ojczyzny nie mogły być publikowane i dopiero po kilku dekadach ludzie zaczęli głośno przypominać - nie tylko walki z Niemcami, ale też obronę przed Ukraińcami. I to właśnie środowisko dawnych żołnierzy wołyńskiej dywizji stało się najsilniejszym propagatorem pamięci o ukraińskich czystkach etnicznych. Oni organizowali się, przypominali zdarzenia, miejsca i nazwiska, pisali książki, fundowali tablice pamiątkowe, z czasem jeździli na miejsca, by pokłonić się prochom ofiar, często na nieistniejących już cmentarzach. Ci, którzy ocaleli, dawali świadectwa za pomordowanych. I to też kolejno opisali, prowadząc wspomnienia aż do współczesności.
Bo to jest w obu tomach Wołynia. Wspomnień ocalałych najważniejsze, że dostajemy do przeczytania zapisy pamięci indywidualnej, nieraz w uwiarygadniającym powtarzaniu przez kilka osób przeżytych zdarzeń. Kto jeszcze nie zna i nigdy nie czytał opowieści Polaków z Kresów, którzy po wojnie do kraju nie wróciły, ten niech się przygotuje na odkrywanie Atlantydy. Świata, o którym przez wiele powojennych lat nawet mówić za głośno nie można było, a co dopiero pojechać, odwiedzić, zapalić świeczkę na grobach. Kto natomiast w tematyce nieco biegły i trochę już czytał, niech najpierw zajrzy do środka, czy aby nie są to postaci i sformułowania, które już wcześniej poznał w innych publikacjach Koprowskiego. Niech wyjaśnieniem dokonanego zabiegu powtarzalności będzie tu zapisany przez redakcję zwrot: Wydanie I w tej edycji.
Marek Koprowski nieznacznie ingerował w treść przekazanych mu w latach 2010-2012 wspomnień niemal 30 Wołyniaków, przez co mają one spore znaczenie źródłowe i bardzo osobisty charakter. Dodatkowo wsparto je kilkudziesięcioma zdjęciami, pozyskanymi z różnych źródeł. W lepszej nawigacji po obu tomach pomagają indeksy – osób, miejsc i formacji. Minusem technicznym jest spora liczba drobnych błędów – literówek, pomyłek w datach. Technicznym plusem – graficzne przygotowanie publikacji, z ciekawymi okładkami, przyciągającymi wzrok czytelnika.
Plus/minus:
Na plus:
+ wydanie adekwatne w czasie do zainteresowania społecznego opisywaną tematyką
+ ciekawe wykorzystanie wspomnień środowiska byłych żołnierzy 27 WDP AK
+ dobry, mało ingerujący w treść styl narracji
+ dobry układ graficzny książki
Na minus:
- część zamieszczonych wspomnień powiela wcześniej publikowane relacje
- sporo błędów „literówek”, pomyłki w datach
Tytuł: Wołyń. Wspomnienia ocalałych. T. 1 i 2
Autor: Marek A. Koprowski
Wydawca: Wydawnictwo Replika
Rok wydania: 2016
ISBN: t. 1 – 978-83-7674-533-6; t. 2 – 978-83-7674-546-6
Liczba stron: 432 w każdym tomie
Okładka: twarda
Cena: 49,90 zł (okładkowa)
Ocena recenzenta: 7,5/10
Redakcja merytoryczna: Malwina Lange
Korekta: Karolina Gościniak
- Fragment wspomnień Anieli Dębskiej Dramat w Kisielinie, M. Koprowski, Wołyń. Wspomnienia ocalałych, t. 2, Zakrzewo 2016, s. 312-313. [↩]
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.