„Walki powietrzne podczas wojen izraelsko-arabskich” – J. Marszałkiewicz – recenzja |
Historia wojen izraelsko-arabskich jest historią trudną i pogmatwaną, ale szalenie ciekawą. Książka Marszałkiewicza jest prawie taka sama – trudna i pogmatwana, ale przerażająco nudna.
Sięgając po Walki powietrzne… obiecywałem sobie bardzo wiele. Tytuł wyraźnie wszak wskazuje na to, że opisywane będą potyczki powietrzne, tak pociągające swoją dynamiką i poziomem technologii w nich używanej. Chciałem widzieć oczami wyobraźni spadające do ziemi ogniste kule zestrzelonych maszyn, wczuwać się w sugestywne opisy, doświadczać emocji, strachu, tryumfu, niepokoju, czuć każdy nerw na plecach w oczekiwaniu trafienia. Krótko – miałem nadzieję, że to będzie coś na miarę wspomnień Jana Zumbacha, Witolda Urbanowicza czy książek Pierre’a Clostermana.
Nic z tego. Opisów walk jest tyle, że można je policzyć na palcach ręki drwala. Jest za to bardzo sucha opowieść o operacjach powietrznych w kilku wojnach pomiędzy Izraelem a państwami arabskimi. Mówiąc sucha, mam na myśli, że rzeczywiście jest sucha. Zupełnie też nie pasuje do tytułu.
Autor, pasjonat lotnictwa, doktor nauk o obronności podzielił swoje 142-stronicowe dzieło na zaledwie dwa rozdziały, w pierwszym omawiając początki żydowskiego lotnictwa wojskowego, w tym jego związki z Polską, a w drugim opisując działania lotnicze w trakcie konfliktów z 1956, 1967, 1973, 1982 r. i na przełomie wieków XX i XXI. Całość wieńczy półtorastronicowe zakończenie i biografia selektywna. Uzupełnieniem jest bogata kolekcja zdjęć. Krytycznym błędem jest jednak niemal zupełny brak map, a te, które zamieszczono, są zupełnie nieczytelne z powodu niedostatecznej wielkości. Dla osób ze słabą znajomością geografii, choć ja do takich nie należę, będzie to bardzo poważna wada.
Niestety, lista wad rośnie od pierwszej do ostatniej strony! Mam wprost problem, żeby od czegoś zacząć i sensownie to uporządkować. Co ja się namęczyłem, ile mnie nerwów ta książka kosztowała, że nie wspomnę o straconej niedzieli! Żeby było jasne – nie neguję wiedzy autora, ale uważam, że zupełnie nie potrafi tej wiedzy sprzedać, bo tego, że wiedza o temacie stała za napisaniem tej książki, jestem pewien, to widać, choć bardzo ciężko dostrzec pod hałdami wszelkiego rodzaju błędów.
Zacznę od konstrukcji pracy. Według mnie to jest „podrasowany” licencjat czy praca magisterska autora. Nie mam mu tego za złe, w końcu na czymś punkty do doktoratu trzeba było zrobić, choć to wyłącznie moje domniemania, nie znam stanu faktycznego. Podział pracy na zaledwie dwa rozdziały, zupełnie nierówne opisy operacji, powtarzanie w kółko fragmentów wstępu w kolejnych rozdziałach czy ich kompletnie chaotyczna budowa doprowadzały mnie do białej gorączki. Żeby nie być gołosłownym, to opisując wojnę sześciodniową, autor ani słowem nie zająknął się o przyczynach wybuchu tego konfliktu, a czytelnik nie ma szans dowiedzieć się, kto w ogóle tę wojnę zaczął i po co. Całości obrazu dopełniają przypisy, które bywają skopiowanymi fragmentami poprzednich rozdziałów. No dramat.
Na dokładkę pan Marszałkiewicz sam zaprzecza własnym twierdzeniom. Lepiej! Sprzeczności pojawiają się nie tylko na przestrzeni rozdziałów, one potrafią pojawiać się w tym samym akapicie. Poza tym, co najmniej denerwujące są wstawki rekapitulacyjne: szczytem było powtarzanie tej samej informacji w odstępie 4 stron, gdzie raz pojawia się ona w tekście, by zostać po chwili wytłuszczona w przypisie. Po co? Nie odgadłem. Logika wywodów bywa mocno dyskusyjna, a do tego autor bywa też na bakier z chronologią. Chyba że na pustyni Negew istnieje nie tylko tajna izraelska baza z bronią atomową, ale także maszyna do podróży w czasie…
Bardzo liczne są literówki, rażące błędy stylistyczne i, co powodowało u mnie napady agresji, absolutny brak konsekwencji w deklinacji lub bezsensowne odmienianie niektórych słów, np. nazw własnych samolotów (jak można napisać w jednym zdaniu: „W zamian za to USA zgodziły się dostarczyć Izraelowi jeszcze 25 F-4 Phantomów oraz 80 A-4 Skyhawk”1. No ja się pytam, jak można być niekonsekwentnym w zaledwie jednym zdaniu?). Częste są urwane zdania z zaburzonym sensem. Po przeczytaniu „w przeciwieństwie do licznych poborowych armii arabskicharmia izraelska był obywatelska”2 najzwyczajniej w świecie zwątpiłem w to, że redaktor językowy w ogóle widział tę książkę na oczy. Czy wspomniałem, że nazwy maszyn bywają źle zapisane („Bristol Buefighter”) lub też autor zwyczajnie myli typy (Gloster Meteor, brytyjski myśliwiec odrzutowy został pomylony z maszyną Gloster Gladiator, dwupłatowym myśliwcem z lat 30. XX w.)?
Kończąc, muszę brutalnie stwierdzić, że książka jest suchym opisem operacji lotniczych, niczego nie udowadnia, bo nie postawiono żadnej tezy, choć autor wspomniał o tym łącznie może dwoma zdaniami we wstępie i zakończeniu. Jeśli autorytatywne stwierdzenia o zasadniczej roli lotnictwa w zwycięstwach w kolejnych wojnach niepodparte konkretną argumentacją miały mnie przekonać do toku rozumowania autora, o ile takowy by był, to chyba coś nie wyszło. Niestety, wciąż nie udowodniono, poza wojną sześciodniową, że lotnictwo jest siłą decydującą w wygrywaniu konfliktów zbrojnych, ani też nie jest gwarantem zwycięstw na lądzie, choć myśl gen. Doucheta jest wciąż żywa.
Kończę tę smutną recenzję stwierdzeniem, że cieszę się, iż spędziłem nad tą książką tylko jeden dzień, bo poświęcenie dwu byłoby już zdecydowanie marnotrawstwem czasu. Czytało mi się to niezwykle ciężko, byłem sfrustrowany i bezradny. Dobry papier, kolorowa okładka i duża ilość zdjęć nie uzasadniają wygórowanej ceny książki – 40 złotych to gruba przesada. Autor nie odkrywa nic niezwykłego, opisy maszyn są w najlepszym razie pobieżne, historia opowiedziana zawile, niekonsekwentnie i w nudny sposób. Potencjał bardzo ciekawego tematu został całkowicie zmarnowany. Bardziej wartościową pozycją jest niemal dwukrotnie droższa, ale bez porównania lepsza, książka Martina van Crevelda Era lotnictwa wojskowego, którą czyta się nie tylko z przyjemnością i zaciekawieniem, ale daje również asumpt do refleksji.
Moja ostateczna ocena to 3/10, po jednym punkcie za pracę włożoną w napisanie książki, za dużą ilość zdjęć i za, będę uczciwy, wiedzę, jaką posiada autor, choć nie potrafi jej przekazać.
Plus minus:
Na plus:
+ duża ilość fotografii
Na minus:
- liczne błędy
- „niedopracowanie” redakcyjne
- za wysoka cena
Tytuł: Walki powietrzne podczas wojen izraelsko-arabskich
Autor: Jakub Marszałkiewicz
Wydawnictwo: Difin
Rok wydania: 2016
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-8085-241-9
Stron: 142
Cena: 40 zł
Ocena recenzenta: 3/10
Redakcja merytoryczna: Adrianna Szczepaniak
Korekta językowa: Klaudia Orłowska
- J. Marszałkiewicz, Walki powietrzne podczas wojen izraelsko-arabskich, Difin, s. 93. [↩]
- Tamże, s. 77. [↩]
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.
Ta ksiązka to masakra, błąd na błędzie na każdej stronie. Autor nic nie zrozumiał z konfliktów arabsko-izraelskich. Marszałkiewicz nie wykorzystał absolutnie podstawowej literatury poświęconej lotniczym aspektom wojen na Bliskim Wschodzie.Publikacja ta nie tylko nie wnosi nic nowego do obecnego stanu wiedzy, ani nawet nie stanowi zgrabnej kompilacji wcześniejszych prac
Książka jest bardzo słaba. Braki w literaturze - w tym polskojęzycznej, sporo błędów merytorycznych. Napisana też kiepskim stylem, przez co przebrnięcie przez te 142 strony jest wyzwaniem.
To ciekawe, że na jednym portalu książka ta jest bardzo chwalona, a na drugim zupełnie krytykowana. Mi się ją czytało dobrze.
Może to dlatego, że tam recenzował człowiek o bardzo niskich kompetencjach (Muczyński), a tutaj o w miarę wysokich.
Szanowny Panie,
Dziękuję za przeczytanie i ocenę mojej książki. Rzeczywiście zostało w niej kilka literówek oraz kilka zdań, które brzmią bez sensu. Muszę to koniecznie poprawić.
Jednak zdania takie jak: „Autor nic nie zrozumiał z konfliktów arabsko-izraelskich. Marszałkiewicz nie wykorzystał absolutnie podstawowej literatury poświęconej lotniczym aspektom wojen na Bliskim Wschodzie” mam prawo odebrać poniżająco. To jest już nie tyle krytyka, co raczej wypowiedź mająca cechy hejtu (jak zresztą duża część recenzji mojej książki na historia.org.pl). Pisząc tę książkę wykorzystałem prawie całą literaturę polskojęzyczną, która dotyczyła tych konfliktów, a także część literatury zachodniej. Wiem, że mogłem wykorzystać więcej, ale ta, której użyłem była wystarczająca do opracowania materiału. Nie jest to rozprawa habilitacyjna, więc nie miałem tu obowiązku „odkrywania Ameryki”.
Mimo to uważam, że moja książka coś wnosi w naukę.
Naprawdę uważa Pan, że moje opracowanie nic nie wnosi do stanu wiedzy?
To proszę pokazać taką książkę (zwłaszcza polskojęzyczną), która opisuje walki, między lotnictwem izraelskim, a syryjskich (F-15 vs MiG-29) na przełomie XX i XX w.
Proszę też pokazać książkę (zwłaszcza polską), gdzie opisano izraelski nalot na prawdopodobny syryjski reaktor nuklearny na początku XXI w.
Otóż takich książek dotąd nie było. Nikt wcześniej w zwartej drukowanej książce tych walk nie opisał (szczątkowe informacje ukazywały się tylko w artykułach prasowych, z których udało mi się wykreować jakąś całość). Myślę, że Pan o tym nie wiedział. W przeciwnym razie nie uznałby Pan opisu tych działań w mojej książce za coś oczywistego, co „nic nie wnosi do stanu wiedzy”.
Proszę pokazać, gdzie zebrano w całość wątki polskie w lotnictwie państw Bliskiego Wschodu? Myślę, że też zrobiłem to raczej jako jedyny. Owszem, mój opis nie jest pełen. wymaga pewnych uzupełnień, jak choćby remonty arabskich MiGów w Polsce oraz plany eksportu Orlika do Izraela. Uważam jednak, że postawiłem dobrą „pierwszą cegiełkę”.
Nie raczył Pan też zauważyć, iż moja książka jest jedną z nielicznych, która stara się weryfikować wyniki walk, a nie powtarzać informacje o rzekomo „niezniszczalnych F-...”, które rzekomo prawie nigdy nie były zestrzeliwane w walkach powietrznych. Obecne źródła wskazują, że mogło być różnie, choć niewątpliwie strona izraelska zawsze osiągała nieporównywalnie większe sukcesy, niż Arabowie.
Jeszcze raz dziękuję za uwagę poświęconą mojemu opracowaniu.
z poważaniem
Jakub Marszałkiewicz
PS. Dostaję dużo wiadomości od Czytelników dotyczącej opinii o tej książce. Są różne - od bardzo pozytywnych, po bardzo negatywne, a wręcz zakrawające o hejt. No cóż,„jeszcze się taki nie urodził, kto by każdemu dogodził”...
To moja odpowiedź wobec Recenzenta, Pana G. Antoszka:
Szanowny Panie,
Dziękuję za czas poświęcony mojej książce. Z niektórymu Pana uwagami się zgadzam, ale niektóre mam prawo odebrać poniżająco (tym bardziej, że zostały napisane drwiącym ze mnie tonem).
Zanim przejdę do odniesienia się do Pańskich wypowiedzi, zacznę od przeklejenia tu komentarza wobec Pana Łukasza, który także wypowiedział się pod Pańską recenzją:
(robię to dlatego, że w dużej mierze słowa te pasują także Pańskich uwag)
„Dziękuję za przeczytanie i ocenę mojej książki. Rzeczywiście zostało w niej kilka literówek oraz kilka zdań, które brzmią bez sensu. Muszę to koniecznie poprawić.
Jednak zdania takie jak: „Autor nic nie zrozumiał z konfliktów arabsko-izraelskich. Marszałkiewicz nie wykorzystał absolutnie podstawowej literatury poświęconej lotniczym aspektom wojen na Bliskim Wschodzie” mam prawo odebrać poniżająco. To jest już nie tyle krytyka, co raczej wypowiedź mająca cechy hejtu (jak zresztą duża część recenzji mojej książki na historia.org.pl). Pisząc tę książkę wykorzystałem prawie całą literaturę polskojęzyczną, która dotyczyła tych konfliktów, a także część literatury zachodniej. Wiem, że mogłem wykorzystać więcej, ale ta, której użyłem była wystarczająca do opracowania materiału. Nie jest to rozprawa habilitacyjna, więc nie miałem tu obowiązku „odkrywania Ameryki”.
Mimo to uważam, że moja książka coś wnosi w naukę.
Naprawdę uważa Pan, że moje opracowanie nic nie wnosi do stanu wiedzy?
To proszę pokazać taką książkę (zwłaszcza polskojęzyczną), która opisuje walki, między lotnictwem izraelskim, a syryjskich (F-15 vs MiG-29) na przełomie XX i XX w.
Proszę też pokazać książkę (zwłaszcza polską), gdzie opisano izraelski nalot na prawdopodobny syryjski reaktor nuklearny na początku XXI w.
Otóż takich książek dotąd nie było. Nikt wcześniej w zwartej drukowanej książce tych walk nie opisał (szczątkowe informacje ukazywały się tylko w artykułach prasowych, z których udało mi się wykreować jakąś całość). Myślę, że Pan o tym nie wiedział. W przeciwnym razie nie uznałby Pan opisu tych działań w mojej książce za coś oczywistego, co „nic nie wnosi do stanu wiedzy”.
Proszę pokazać, gdzie zebrano w całość wątki polskie w lotnictwie państw Bliskiego Wschodu? Myślę, że też zrobiłem to raczej jako jedyny. Owszem, mój opis nie jest pełen. wymaga pewnych uzupełnień, jak choćby remonty arabskich MiGów w Polsce oraz plany eksportu Orlika do Izraela. Uważam jednak, że postawiłem dobrą „pierwszą cegiełkę”.
Nie raczył Pan też zauważyć, iż moja książka jest jedną z nielicznych, która stara się weryfikować wyniki walk, a nie powtarzać informacje o rzekomo „niezniszczalnych F-...”, które rzekomo prawie nigdy nie były zestrzeliwane w walkach powietrznych. Obecne źródła wskazują, że mogło być różnie, choć niewątpliwie strona izraelska zawsze osiągała nieporównywalnie większe sukcesy, niż Arabowie.”
Teraz przejdę do odniesienia się do Pańskich słów:
Dziękuję za poświęcenie czasu mojej książce. Jak wspomniałem, zgadzam się z uwagami co do literówek. Zdarzają się także zdania brzmiące bez sensu. Muszę to koniecznie poprawić.
To, że pewne informacje pojawiają się w książce kilka razy nie jest pomyłką. Celowo pewne sprawy akcentowałem kilka razy.
Natomiast takie teksty jak :„... co powodowało u mnie napady agresji, ” albo „cieszę się, iż spędziłem nad tą książką tylko jeden dzień, bo poświęcenie dwu byłoby już zdecydowanie marnotrawstwem czasu. Czytało mi się to niezwykle ciężko, byłem sfrustrowany i bezradny. ” mam prawo odebrać poniżająco. To nie jest krytyka, ale hejt. Takiego języka się w nauce nie stosuje.
Nie sądzę, bym pomylił Gladiatora z Meteorem (choć obydwa pochodziły z zakładów Gloster). Jeżeli tak się stało to przepraszam, ale uważam to za mało prawdopodobne.
Co do słów „Autor nie odkrywa nic niezwykłego” oraz „Potencjał bardzo ciekawego tematu został całkowicie zmarnowany.”, to mogę powtórzyć moje słowa wobec podobnego komentarza Pana Łukasza:
Naprawdę uważa Pan, że moje opracowanie nic nie wnosi do stanu wiedzy?
To proszę pokazać taką książkę (zwłaszcza polskojęzyczną), która opisuje walki, między lotnictwem izraelskim, a syryjskich (F-15 vs MiG-29) na przełomie XX i XX w.
Proszę też pokazać książkę (zwłaszcza polską), gdzie opisano izraelski nalot na prawdopodobny syryjski reaktor nuklearny na początku XXI w.
Otóż takich książek dotąd nie było. Nikt wcześniej w zwartej drukowanej książce tych walk nie opisał (szczątkowe informacje ukazywały się tylko w artykułach prasowych, z których udało mi się wykreować jakąś całość). Myślę, że Pan o tym nie wiedział.
Dostaję dużo wiadomości od Czytelników dotyczącej opinii o tej książce. Są różne - od bardzo pozytywnych, po bardzo negatywne, a wręcz zakrawające o hejt. No cóż,„jeszcze się taki nie urodził, kto by każdemu dogodził”...
Jeszcze raz dziękuję za uwagę poświęconą mojemu opracowaniu.
z poważaniem
Jakub Marszałkiewicz
Szanowny Panie Autorze!
Zastanawia mnie cóż nowego do nauki może wnosić przepisywanie fragmentów Wikipedii czy tłumaczenie (z pominięciami czy błędnymi wyjaśnieniami) anglojęzycznych stron internetowych?
Książka niestety jest słaba i taka jest prawda, a pozytywne opinie są zapewne od czytelników nieobeznanych w temacie, którym - niestety - mógł Pan namieszać w głowach.
W bibliografii są ogromne braki. Nie chodzi tu o pozycje hebrajskie czy arabskie, ani nawet angielskie. Nie ma Suezu 1956 Kubiaka, nie ma wojny Jom Kippur Nadolskiego? Nie ma nawet Miejsca pod Słońcem Geberta. Jak to jest możliwe?!
Proszę przyjąć moją radę i nie bronić tej pozycji. Lepiej posypać głowę popiołem, wyciągnąć lekcję z tych recenzji i wziąć się do roboty. Uzupełnić braki w wiedzy, poprawić błędy, popracować nad stylem (niestety wydawnictwo tu nic Panu nie pomogło) i zacząć jeszcze raz. Najlepiej od krótszych tekstów, a dopiero potem pokusić się o syntezę. Naprawdę. W razie potrzeby, chętnie pomogę. Namiar na mnie nie powinien być trudny do znalezienia.
Szanowny Panie,
Pozycji, o których Pan pisze rzeczywiście nie mam w bibliogirafii. Te źródła, których użyłem były wystarczające. Jest to książka popularnonaukowa, a nie opracowanie naukowe, więc nie musze tu „odkrywać Ameryki”.
Co do ostatniego Pańskiego komentarza, to powtórzę fragment poprzedniej mojej wypowiedzi:
„Naprawdę uważa Pan, że moje opracowanie nic nie wnosi do stanu wiedzy?
To proszę pokazać taką książkę (zwłaszcza polskojęzyczną), która opisuje walki, między lotnictwem izraelskim, a syryjskich (F-15 vs MiG-29) na przełomie XX i XX w.”
Nie ma takiej książki, gdyż jako pierwszy opisałem te wydarzenia na rynku polskim. Odnoszę wrażenie, że Pan nawet nie wiedział, że informacje na temat potyczek izraelskich F-15 z syryjskimi MiG-29 są jakąś nieznaną nowością.
Poza tym, moja książka nie miała na celu niczego nowego wprowadzać. Jest to opis działań lotniczych w konfliktach izraelsko-arabskich zebrany w jednym miejscu.
Ma Pan prawo uważać ksiązkę za słabą. Wszystkim się podobac nie może...
(nota bene - miło, że wyraża Pan to w sposób kulturalny, a nie wulgarny jak inni, którzy się tu wypowiedzieli...)
Pozdrawiam
Jakub Marszałkiewicz
PS. Dzień dobry
Dziękuję za opinię o mojej książce na stronie
http://historia.org.pl/2017/03/09/walki-powietrzne-podczas-wojen-izraelsko-arabskich-j-marszalkiewicz-recenzja/comment-page-1/#comment-128941
Pana wypowiedż jest krytyczna, szczera i napisana kulturalnym językiem (w przeciwieństwie do innych wypowiadających się tam). Dlatego zdecydowałem się do Pana tutaj napisać.
Natomiast wypowedzi innych uczestników są chwilami wręcz wulgarne i obraźliwe wobec mnie. Zastanawiam się nawet czy nie założyć sprawy w Sądzie portalowi Historia.org.pl oraz G. Antoszkowi, gdyż w niektórych słowach poczułem się osobiście obrażony.
Recenzent ma prawo krytykowac książkę, ale musi się to odbywać kulturalnym językiem. Język obecny na powyżej zacytowanej stronie przypomina raczej zajadliwe dyskusje z telewizji. Odbieram to jako formę hejtu.
Wracając do Pańskiej wypowiedzi:
Pan ocenił moją pracę z punktu widzenia historyka. Ja historykiem nie jestem. Jestem lotnikiem. Książkę skupiałem na lotnictwie, a historia była tam pewnym tłem.
Być może jako źródło historyczne moja książka faktycznie jest słaba - nie będę się tutaj upierał.
Zawarłem tam jednak trochę wiedzy z zakresu lotnictwa, której (z całym szacunkiem) większość historyków nie jest w stanie rzeczowo ocenić.
[Który z historyków spędził za sterami samolotu chociaż 5 minut?]
Rozumiem, że historyka pewne rzeczy w tej książce mogą razić. Na odwrót to też występuje. Mnie także bardzo razi, gdy w jakiejś książce np. jest zdjęcie z samolotem DC-4, a podpis wskazuje, iż jest to DC-3 Dakota. Z całym szacunkiem, ale zdarza się to często w książkach pisanych przez historyków. To są błędy, które nie mają wpływu na ogólny historyczny poziom książki, ale niektórych irytują.
Poza tym, oceniacie moją książkę tak jakby to miała byc rozprawa naukowa.
Tymczasem to jest książka popularna. Nie musi ona spełniać wszystkich naukowych zasad. Aczkolwiek pewne zasady spełnić chciałem, jak np. odwołania do źródeł.
W przypadku wydarzeń najnowszych często korzystanie ze źródeł internetowych jest koniecznością, gdyż literatury na takie tematy jeszcze nie ma.
Oczywiście jest to obarczone ryzykiem, gdyż internet ne jest źródłem pewnym.
Myślę, że każdy czytelnik może sam ocenić czy daną informację uzna za pewną czy nie.
Niemniej jednak, nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że książka nic nowego nie wnosi.
Jako pierwszy w Polsce opisałem walki powietrzne między izraelskimi F-15, a syryjskimi MiG-29 na początku XXI w.
Moja książka jest także drugą na polskim rynku, która opisuje nalot na prawdopodobny syryjski reaktor atomowy na początku XXI w.
Jako pierwszy postarałem się zebrać w jedną całość wątki polskie w lotnictwie Bliskiego Wschodu (aczkolwiek ten temat wymaga jeszcze wielu uzupełnień).
Dziękuję za propozycję wsparcia w dalszych pracach.
Jeśli nadal nie ma Pan nic przeciwko, to byc może mogli byśmy nawiązać współpracę.
Pozdrawiam
Jakub Marszałkiewicz
A to nie przypadkiem autor publikacji ma obowiązek weryfikacji informacji wykorzystywanych do swojej pracy (w tym przypadku z Internetu)? Przerzucanie tego obowiązku na czytelnika to chyba jednak niezłe przegięcie.
Szanowny Panie,
w pierwszych słowach pozwolę sobie wyrazić zadowolenie, że zainteresował się Pan moją opinią o książce. Jest mi miło, że Autor zechciał się do niej odnieść.
Proszę wybaczyć, jeśli uraziłem Pana uczucia sformułowaniami: „powodowało to u mnie napady agresji„ czy „cieszę się, że spędziłem nad tą książką tylko jeden dzień, bo poświęcenie dwu byłoby już zdecydowanie marnotrawstwem czasu„, „byłem sfrustrowany i bezradny„, jednak uważam, że nagina Pan pojęcie „hejtu”, próbując szermować nim w obronie straconej sprawy. Nie zaatakowałem Pana personalnie ani nie poniżyłem, a jedynie oddałem własne odczucia i emocje, jakie towarzyszyły mi podczas lektury, które był Pan łaskaw porównać do „zjadliwych awantur z telewizji”. Wydaje mi się więc, że zarówno Pana emocje, jak i moje odczucie, że wątpi Pan w moją umiejętność czytania i myślenia, zarzucając mi błąd przy wspomnieniu, że pomylił Pan Gladiatora z Meteorem (proszę sprawdzić na str. 52), będąc na tym samym poziomie, nie wyczerpują znamion ”hejtu”. Proszę więc o powstrzymanie się od podobnych oskarżeń, nie licują one z godnością osoby starszej od licealisty. Tym bardziej oponuję przeciwko nazywaniu moich wypowiedzi ”wulgarnymi”, to poważne nadużycie.
Obrona za pośrednictwem przedstawienia mi mojej recenzji innej książki, którą z kolei Pan uznaje za słabą, jest nieco niesmaczna. Zresztą, jest to porównanie, jak mawiają Anglicy „jabłek i pomarańczy„. Pańska książka miała być czymś nowym i świeżym na rynku wydawniczym, czymś, na co czekałem od momentu zapowiedzi, natomiast praca adm. Zarychty jest kompendium, spisanym nieco encyklopedycznie, systematyzującym wiedzę na temat broni atomowej i środków jej przenoszenia. Adm. Zarychta nie aspirował do okrywania nowych, nieznanych tematów, a jedynie przeanalizował to, co analitycy bezpieczeństwa robią na co dzień. Poza tym, pomiędzy książkami obydwu Panów jest taka różnica, że w ”Broni atomowej…” błędy stylistyczne, językowe i inne stanowią margines, dzięki czemu książkę czyta się, jak sam Pan zauważył, miło i płynnie, a Pańska jest zwyczajnie drogą przez mękę dla człowieka, który każdego dnia pracuje z tekstami, gdyż błędy stanowią dominantę stylistyczną. Zresztą, bądźmy szczerzy, jest to wina o wiele bardziej braku korekty językowej i redakcji merytorycznej, niż Pana. To powinno zostać poprawione w toku prac wydawniczych.
Nie przypominam sobie, żebym wytykał Panu obecność przypisów z Wikipedii. Uważam, że w dobie powszechnego dostępu do Internetu i powstawania coraz lepszych artykułów popularnonaukowych na tym portalu, nie jest grzechem dla naukowca wykorzystywanie go. Oczywiście ma to miejsce tylko w przypadku, kiedy tekst, do którego autor odsyła, jest napisany w sposób dobry i rzetelny. Nawet naukowcy światowego formatu, a do takich z pewnością należy M. van Creveld, odsyłają swoich czytelników, lub czerpią informacje (np. o sprzęcie bojowym) z tego portalu. Jest więc to już pewną normą, choć jeszcze słabo zakorzenioną w Polsce.
Pańska książka, o ile pamiętam z zajęć z uczelni, nie może być źródłem historycznym. Jest ona opracowaniem. I jako taka nie wytrzymuje krytyki. Co więcej, nie zawarł Pan żadnych informacji co do tego, co było celem czy przeznaczeniem tej książki. Skoro nie jest ona „naukową rozprawą z historii„, to czym innym może być książka opisująca dzieje konfliktu? Owszem, może być dziełem dotyczącym wojskowości, ale badanie wojskości bez badania historii jest jak picie wody bez wody. To tak nie działa. Jeśli zaś chodzi o to, że twierdzi Pan, że ”zawarł tam wiedzę z zakresu lotnictwa”, to o jakiej wiedzy Pan mówi? Proszę w wskazanie, bo czuję się wobec tego stwierdzenia zagubiony.
Pozwolę sobie teraz wskazać kilka przykładów na to, co mnie w książce raziło, poza wymienionymi w recenzji.
Na stronach 104 i 108 (przyp. 191) podaje Pan dokładnie tę samą informację, tylko osadza ją w przypisie. Podkreślę – w odstępie czterech stron. To jest farsa.
„Celność okazała się niewystarczająca, co było spowodowane dużą wysokością bombardowania 13 000 m, zamiast 15 000 m, na której byli szkoleni” – na str. 62. Pomyłka czy brak logiki?
Całkowicie bez sensu jest zdanie ze str. 89: „trzeba jednak przyznać, iż konflikt ten [wojna sześciodniowa – G.A.] stał się niejako przykładem tego, co chciał osiągnąć Douhet – zwycięstwo odniesiono tu niemal wyłącznie siłami lotniczymi, które skutecznie raziły armię i żywotne ośrodki przeciwnych państw„. Nie dość, że nie wspomniał Pan wcześniej od doktrynie Douheta, to jeszcze nie napomknął Pan ani słowem o tym, by w trakcie tego konfliktu lotnictwo Izraela „raziło żywotne ośrodki przeciwnych państw„, za które uznaje się centra dowodzenia, centra przemysłowe i centra ludnościowe. Wspomniał Pan wyłącznie o tym, że lotnictwo rozbiło lotniska i atakowało wojska, a one, mimo wielkiej wagi, nie są żywotnym ośrodkiem państwa. Dodatkowo na tej samej stronie napisał Pan: ”Izrael w 1967 r. pokazał światu idealny przykład >wojny błyskawicznej<”, a po chwili napisał Pan o zwycięstwie zawdzięczanym niemal wyłącznie lotnictwu, jakby to ono zajęło obszar płw. Synaj.
Rozdział 1.5 – Wspólne ćwiczenia polskich i izraelskich F-16 w marcu 2002 r. nie ma zupełnie nic do rzeczy. Jest krótki, to prawda, ale się nijak do tytułu książki, jasno stwierdzającego, że będzie ona omawiała walki powietrzne w trakcie konfliktów izraelsko-arabskich.
Str. 55 – Proszę zauważyć nielogiczność: „Izraelczycy (…) już wtedy należeli do jednych z najlepiej wyszkolonych pilotów na świecie„ i dalej: „Jednak, zarówno Izraelczycy, jak i Egipcjanie nie mieli jeszcze zbyt dużego doświadczenia w pilotażu odrzutowców„. To byli jednymi z najlepiej wyszkolonych czy nie byli w końcu? Ach, jeszcze na str. 51 pisze Pan: ”Wprawdzie ustępowały one [Ourgan i Mystere II – G.A.] MiGom-15, ale Izraelczycy uzupełniali te braki lepszym wyszkoleniem załóg”.
Str. 103 – „Wśród użytych samolotów bezpilotowych były amerykańskie MQM-74 Telem (…), a także Northop MQM-74”.
Jedyne, co mógłbym uznać, za ciekawe dla nauki polskiej, jest domniemanie na temat tego, że izraelskie F-16 mogły zostać strącone przez Syryjczyków. Wiarygodność tego podważa jednak fakt, że jest do domniemanie oparte o JEDEN tekst opublikowany w polskim czasopiśmie. Brak jest uwiarygadniających to źródeł obcych, choćby wzmianek w gazetach codziennych, które przecież musiały o takim sukcesie mówić głośno.
Tak nawiasem mówiąc, odnosząc się do tego, co Pan napisał: „Książkę skupiałem na lotnictwie, a historia była tam pewnym tłem.” To jest książka historyczna, bo opisuje Pan WYŁĄCZNIE historię konfliktu, nie podając ŻADNYCH informacji lotniczych: brak szczegółowych wiadomości o właściwościach lotno-pilotażowych maszyn itp., tym bardziej z Pańskiej perspektywy. Nie neguję Pańskich umiejętności jako pilota, ale wydaje mi się, że na Ourganach czy MiG-21 Pan nie latał, więc zna je również jedynie z opisów.
Więcej wyszukiwał nie będę, mam trochę innych zajęć, proszę wybaczyć. Podsumowując, podtrzymuję swoją opinię, że książka jest zwyczajnie słaba i proszę stanąć wobec tego faktu, jak radzi p. Jarosław Centek. Proszę także darować sobie straszenie mnie sądem, nie zrobiłem nic, co mogłoby narazić Pana na uszczerbek na dobrach osobistych, wyrażając opinię o Pana książce. Co więcej - doceniam Pańską wiedzę, postuluję jednak znaleźć kogoś, kto pomoże Panu dzielić się nią z innymi.
Łącząc wyrazy szacunku
Zgadzam się, że książka S. Zarychty jest zupełnie inna od mojej, więc nie ma sensu ich porównywać.
Chodziło mi tylko o to, że w mojej książce przeszkadza Panu odwoływanie się do źródeł w internecie, a w książce S. Zarychty nie widzi Pan niczego złego w tym, iż odwołań do Wikipedii jest tam mnóstwo.
Szanowny Panie Autorze książki,
Doprawdy porażający jest sposób, w jaki broni Pan swojego opracowania - począwszy od wysokich oczekiwań, jakie ma Pan wobec recenzentów (chyba nie oczekuje Pan naukowej recenzji książki, której Pan sam nie uważa za naukową?), przez nieustanne kopiowanie swojej wypowiedzi w każdym w zasadzie komentarzu, poprzez groźby złożenia pozwu wobec autora recenzji i portalu.
Rzeczywiście, styl, w jaki prowadzi Pan dyskusję, podobny jest do stylu, w jakim napisana została Pana książka.
Napisał Pan opracowanie poświęcone pewnym wydarzeniom osadzonym w przeszłości. Chcąc dokonać powyższego, musi Pan wykorzystać warsztat historyczny. Błędy, które Pan popełnił w swojej pracy, a które zostały przedstawione przez recenzenta, są rażące i nie są zwykłymi literówkami, o których pisze Pan w jednym z komentarzy.
Nikt nie ujmuje Panu wiedzy z zakresu lotnictwa, popartej z pewnością sporym doświadczeniem. Dla nas, historyków, szczegóły mają ogromne znaczenie - badanie przeszłości wymaga dokładności, a tego, niestety, w Pańskim opracowaniu brakuje.
Powtórzę jeszcze raz innymi słowami:
Zgadzam się, że w książce są pewne błędy w składzie zdań, literówki itp. Dziękuję serdecznie za ich wyszczególnienie. Człowiek uczy się na błędach. Zdaję sobie sprawę, że książka nie musi się każdemu podobać. Każdy ma prawo do swojej opinii, także krytycznej.
Nie podoba mi się jednak język recenzji, w którym użyto agresywnego tonu. Dlatego zdecydowałem się zabrać głos na forum tej recenzji. Niekiedy mam wrażenie, że jej autor na mnie krzyczy. Padły tam m.in. takie słowa jak:
„Co ja się namęczyłem, ile mnie nerwów ta książka kosztowała, że nie wspomnę o straconej niedzieli!”
„...co powodowało u mnie napady agresji,...”
„...byłem sfrustrowany i bezradny...”
Fachowa recenzja powinna byc napisana takim językiem, jaki stosuje się w recenzjach prac dyplomowych na uczelni. Tam takie słownictwo jest niedopuszczalne.
Nie pisałem książki po to, aby powodować u kogoś napady frustracji i agresji.
Odniosę się jeszcze do słów „Autor nie odkrywa nic niezwykłego...”:
Zgadzam się, że w zdecydowanej większości książka powiela ogólnie znane informacje (nie widzę w tym niczego złego). Natomiast w jednej kwestii czuję się zobowiązany bronić swojego opracowania pod tym względem:
No cóż, to zależy co dla kogo jest czymś niezwykłym. Dla mnie odkrycie informacji o walkach, między syryjskimi MiGami-29, a izraelskimi F-15 było niezwykłe. Do niedawna informacje te były tajne. W monografiach dotyczących Sił Powietrznych Izraela oraz monografiach dotyczących samolotów MiG-29 czy F-15, nie było o tych walkach ani słowa. Ostatnio jednak informacje takie zaczynają się ukazywać na Zachodzie. W środowisku lotniczym jako pierwszy opisał je Tom Cooper - jeden z czołowych specjalistów od lotnictwa Bliskiego Wschodu, autor licznych książek na ten temat. Jestem z nim w kontakcie.
Moja książka opisuje walki między syryjskimi MiGam-29 i izraelskimi F-15 jako pierwsza w Polsce. Wcześniej nic się na ten temat po polsku nie ukazało. Nie było u nas na ten temat nawet krótkiego artykułu.
Ich opis oparłem na artykule T. Coopera oraz kilku innych źródłach. Niestety nadal nie ma ich zbyt wiele. Zdaję sobie sprawę, że nie są to źródła idealne. Mogą zawierać wiele nieścisłości. Za jakiś czas, gdy wyjdą na jaw nowe materiały, może się okazać, iż wydarzenia te mały nieco inny przebieg itp. Temat na pewno wymaga dalszych badań, a mój tekst jest jedynie wprowadzeniem do niego. Uważam, że w tym zakresie dołożyłem od siebie „cegiełkę”, która może ukierunkować innych badaczy na nową tematykę, która do niedawna była nieznana.
PS. Faktycznie pomyliłem słowo Gladiator ze słowem Meteor na stronie wskazanej przez recenzenta. Dziękuję za wskazanie błędu.
Pozdrawiam
Jakub Marszałkiewicz
„Fachowa recenzja powinna byc napisana takim językiem, jaki stosuje się w recenzjach prac dyplomowych na uczelni. Tam takie słownictwo jest niedopuszczalne.” Jako szef Działu Recenzji zapytam gdzie są określone takie zasady? Recenzje publikowane na naszym portalu nie mają obowiązku posiadać naukowego charakteru - czytelników mamy różnych, dlatego też nasze recenzje są pisane prostym językiem i mają łatwy przekaz. Jeśli autor decyduje się na taki a nie inny styl, my w niego nie ingerujemy, bo czemu odzierać naprawdę dobry i rzetelny tekst z całego charakteru? Nie uważam też, aby powyższa recenzja była obraźliwa w jakikolwiek sposób - taka idea tej formy wypowiedzi, że autor ma prawo mieć swoje zdanie i wypowiedzieć je w całości. Gdyby w tekst został napisany „niedopuszczalnym językiem”, który mógłby kogokolwiek urazić, na pewno nie zostałby opublikowany. Książka się nie podobała i należało to jakoś opisać (a że dobitnie to wola autora recenzji) i osobiście nie sądzę, że jakikolwiek sposób krytyki zadowoliłby jej autora. Niestety, ale publikując coś trzeba się liczyć z tym, że może zostać źle przyjęte, a nie dyskutować na ten temat.
Dziś ukazał się artykuł recenzyjny mojego współautorstwa na łamach „Prac Historycznych”:
file:///C:/Users/Lukasz/Downloads/11-Jaros%C5%82aw%20Centek,%20%C5%81ukasz%20Mamert%20Nadolski.pdf
Zachęcam do lektury!
Link: http://www.ejournals.eu/Prace-Historyczne/2017/Numer-3/art/9984/ 🙂
Wracając jeszcze po latach do tej książki - przygotowałem jej wideorecenzję, w której powołuję się również na tę stronę i na prowadzoną tu dyskusję: https://www.youtube.com/watch?v=Iq5M1Px-xZo