„Państwo Środka, czyli pulsujący matecznik cywilizacji” – wywiad z Piotrem Plebaniakiem cz. 2 |
Chociaż Chiny pełniły, pełnią i będą pełniły wielką rolę, to w Polsce jeszcze do niedawna kojarzone były tylko z tanią produkcją rzeczy przeciętnej jakości. Historia tego państwa może jednak nauczyć nas bardzo wiele. O cyklach dynastycznych i chińskiej cywilizacji rozmawiam z Piotrem Plebaniakiem, autorem książki 36 forteli.
Pierwsza część wywiadu dostępna jest TUTAJ.
Grzegorz Antoszek: Mówimy o Prusach jako prowincji zajętej przez zakon krzyżacki czy o organizmie państwowym, który był jedną ze stron rozbiorów Polski?
Piotr Plebaniak: A właśnie! Mówimy o rdzennych, pogańskich plemionach zamieszkujących tamten region, wyrżniętych do nogi i zakulturowanych głównie przez Krzyżaków aż została po nich jedynie nazwa. Może tym razem moje porównanie było zbyt karkołomne. W przypadku chińskim napadała strona słabsza cywilizacyjnie. W porównaniu z Prusami pasuje tylko akulturacja. W przypadku Chin, nowi mieszkańcy, nowi zdobywcy tych terenów nie cywilizowali półdzikich ludzi i nie karczowali borów pod pierwsze osady i pola, jak robili to Krzyżacy. Było na odwrót – zajmowali tereny poddane kultywacji od stuleci, aby to dziedzictwo przyjąć do siebie i zsinizować się, stać się Chińczykami. Oczywiście zastrzegam, że pełny obraz jest o wiele bardziej złożony.
Chińczykom, chińskim elitom udało się przesiedlić na południe. Udało im się zabrać i uchronić dorobek kultury chińskiej i zapewnić jej ciągłość. Ten epizod historyczny nie przeszkadzał dawnym i współczesnym historykom we włączeniu owych państw, ustanowionych przez barbarzyńców, do chronologii dynastii chińskich. Czas ich istnienia w chińskiej historiografii to Szesnaście Królestw, ale także późniejsze Dynastie Północne. Te państwa barbarzyńskie aspirowały, a ich tożsamość kulturowa dryfowała nieuchronnie w kierunku chińskości. To także ich obywatele układali kamienie pod fundament kolejnego okresu silnej władzy cesarskiej – dynastii Sui. Moim ulubionym państwem tamtego okresu jest Północne Wei. Jeden przykład. To poddany tego państwa, geograf Li Daoyuan (466 lub 472–527), podróżując po okolicznych połaciach lądu, uzupełniał wiedzę odziedziczoną atlasów geograficznych stworzonych w czasach Han i Okresie Trzech Królestw.
I tu dochodzimy do kolejnej prawidłowości. Państwo Środka to coś, co sam nazywam centrum cywilizacyjnym, matecznikiem cywilizacji. Co prawda pulsuje cyklami chaosu i unifikacji, czasami się przesuwa na zachód, na wschód lub trochę na skos... ale trwa i nie daje się wyplenić. Z innymi narodami i cywilizacjami jest podobnie – ich epicentrum jest ruchome. Tak było z naszą cywilizacją europejską w wyniku wielkich odkryć geograficznych. Nastąpił „pivot na Atlantyk”, jakby powiedział Jacek Bartosiak i położone na peryferiach Królestwo Hiszpanii i Portugalia nagle dostały swoje 5 minut. Ale ta cecha niezniszczalności kulturowej nazywana często lub utożsamiana z głębią historyczną jest dla kultury chińskiej wyjątkowo silna. Ta cecha to też esencja ambicji imperialnych, uwarunkowań historycznych, które tkwią głęboko w mentalności historycznych i współczesnych elit oraz poddanych/obywateli.
G.A.: Mówi Pan o tym, że trudno podbić, złamać i podporządkować sobie Chińczyków i mam w związku z tym pytanie dygresyjne. Czytałem ostatnio książkę Eurazja i Pacyfik Jacka Bartosiaka, który pisze o narastającym konflikcie chińsko-amerykańskim. Oczywiście rozpatrywany jest scenariusz wojenny. Zastanawiam się, czy podbój współczesnych Chin jest możliwy, abstrahując od ich wielkości, a skupiając się tylko na sferze ludności, jej mentalności i ambicjach.
P.P.: Jacek Bartosiak to bodaj najbardziej kompetentny ekspert w tej dziedzinie, ale wysiłek analityczny koncentruje wyłącznie na aspekcie konfliktu „gorącego”. Specjalizacja zawodowa. Gdy zadano mu podobne pytanie, słusznie stwierdził, że Chin nie da się okupować, gdyż są za duże. Mają zbyt dużą głębię strategiczną… i historyczną.
Podbój oznaczałby też jakiś rodzaj ujarzmienia „serc i umysłów”, a to, jak dalej sobie powiemy, jest aktualnie mało realne. Drugą sprawą jest to, że Chiny zarządzają aktualnym konfliktem geopolitycznym na innych płaszczyznach niż Stany Zjednoczone, a moim zdaniem kluczowe wydarzenia nastąpią– o ile Amerykanom nie uda się przejąć inicjatywy w tym definiowaniu ram konfliktu – w sferach i w sposób, na który my, ludzie Zachodu, nie jesteśmy dość receptywni. Piszę o tym więcej w tym artykule na portalu konflikty.pl. Domniemywam, że to te moje „nieuczesane” hipotezy i pomysły w tych kwestiach zainteresowały Jacka Bartosiaka – i zaszczycił mnie rekomendacją na okładce napisanej przeze mnie książki.
Do rzeczy jednak. Współcześni Chińczycy to potomkowie twórców imperiów, które trzęsły światem tak jak współcześni Turcy czy Japończycy. Ich pamięć historyczna o dawnej wielkości determinuje aspiracje polityczne ich współczesnych elit. Te aspiracje to też powód olbrzymiej dumy narodowej Chińczyków, którzy, mając poczucie swojej historycznie udowodnionej siły i ciągłości, są o wiele trudniejsi do złamania, podporządkowania czy zgwałcenia przez najeźdźcę niż narody bez tradycji imperiotwórczych.
Nad tym co właśnie powiedziałem unosi się – niczym duch poległych przodków – mój ulubiony aforyzm Winstona Churchilla: „Narody, które padły walcząc, powstawały ponownie. Te, które padły ujarzmione, były skończone”. Budowanie siły narodowej to główny temat książki Siły psychohistorii, którą właśnie piszę.
Ale odpowiedzmy na Pana pytanie. To bardzo trudne do wyobrażenia. Chin nie da się ani okupować w tradycyjnym sensie tego słowa, ani akulturować. Chiny są teraz w fazie osiągania apogeum swojej siły narodowej, czego jednym z symptomów jest umiejętność obrony swojej kultury przed rozwodnieniem w zagranicznych wpływach.
Nie mam w tych sprawach wiedzy eksperckiej. Jedno jest pewne. Utrata tożsamości narodowej czy poniżenia narodowe podobne do tych, jakie dotkliwie ich sponiewierały w XIX w., Chińczykom aktualnie nie grożą. Przykładem jest amerykańska piosenkarka Lady Gaga. Czujne sita rządowej cenzury pozwoliły jej trochę porządzić Chinami, ale po spotkaniu z Dalaj Lamą w 2016 r. Lady Gaga ekspresowo wylądowała na czarnej liście „wrogich zagranicznych sił” obrażających moralność publiczną lub w inny sposób szkodzących interesom Państwa Środka. Komunistyczna Partia Chin starannie odcina swoich podopiecznych od usług Googleʼa, Facebooka i innych czynników mogących destabilizować ich życie duchowe poprzez wystawienie na oddziaływanie kultur zagranicznych.
G.A.: Wróćmy do tematu. Cywilizacja chińska przyciąga i asymiluje kolejne ludy, które przybyły, by ją podbić. Kto był rozsadnikiem cywilizacji? O jakich elitach można mówić w tym wypadku?
P.P.: Właśnie zepchnięte na południe Jin stało się inkubatorem chińskiej tradycji, bo tam uciekły i elity, które były naczyniem dla dorobku duchowo-teoretycznego Państwa Środka, i rzemieślnicy, którzy nieśli ze sobą know-how dla dorobku materialnego. Ale rody i organizmy polityczne, które ustanowiły Sui, a potem Tang, nie mają nic wspólnego z Jin. Te ośrodki polityczne to samorodki, które powstały w okresie załamania cywilizacyjnego identyfikowanym przez Chińczyków jako czasy chaosu międzydynastycznego. Spustoszyły one chiński świat w sposób katastrofalny – 60 milionów poddanych imperium dynastii Han w ledwie kilka dziesięcioleci skurczyło się do raptem 20 milionów.
Wróćmy do czasu Tangów. Dynastia ta upadała długo, można powiedzieć, że wprost proporcjonalnie długo do świetności, jaką osiągnęła. Ale okres chaosu, jaki nastąpił przed pojawieniem się kolejnej cesarskiej dynastii (Song, 960–1127), to rapem około 50 lat. Teraz skoczymy mocno do przodu. Po upadku ostatniej dynastii Qing (mandżurskiej) chaos międzydynastyczny także trwał mniej więcej dwa pokolenia. Jeśli liczyć od abdykacji cesarza w 1911 r. ledwie 38 lat wojen, warlordyzmu i zewnętrznych ingerencji dzieliło ją od chwili, w której Chińską Republikę Ludową proklamował w 1949 r. jej cesarz założyciel lub tradycyjnie „najwyższy przodek”. Mowa oczywiście o Mao Zedongu. Porównanie jest oczywiście prowokacją intelektualną, ale ma swoje zaczepienie w rzeczywistości i u osób zorientowanych wywołuje przez to należyty uśmieszek. (Z uśmiechu rodzi się śmiech, ale dopiero z niego rodzi się uśmieszek, jak pisał Stanisław Jerzy Lec.) Wystarczy parę razy przejechać się taksówką w Chinach, aby zobaczyć, że w miejscu zarezerwowanym na wizerunek Matki Boskiej taksówkarze zawieszają wisiorek właśnie z podobizną Mao. Jest on ważnym symbolem nowego okresu budowy prosperity.
Tyle na tę chwilę starczy. Teraz dopełnijmy jeszcze obrazu kilkoma ogólnymi spostrzeżeniami.
G.A.: Słucham uważnie.
P.P.: Dynastie i imperia mają swój własny cykl rozwojowy. Rosną w siłę, osiągają szczyt świetności, a w końcu popadają w kłopoty i walą się w proch historii, z którego powstały. Tu można ponownie wtrącić za Churchillem, że te, które uległy walcząc, powstaną ponownie. Ale Churchill nie wspomina o kilku innych, równie ważnych czynnikach. Jednym z nich są zmiany klimatyczne i powiązana z nimi produkcja żywności. Drugim – eksploatacja środowiska naturalnego i jego zasobów.
Im dalej w przeszłość, tym bardziej trwanie ośrodków politycznych zależało od niezakłóconego rytmu produkcji żywności. Margines jej nadprodukcji, pozwalający i na wojny, i na cokolwiek innego poza walką o fizyczne przetrwanie, jest zwykle mały i kapryśny. Bez możliwości ratowania się handlem z odległymi rejonami, a takim środkiem dysponujemy współcześnie w XX i XXI w., niewiele jest miejsc, w których wysiłek cywilizacyjny może zaistnieć na dłuższą metę. Jeśli brak wymiany towarowej nie pozwala reżymowi na łagodzenie niedoborów, następuje nieuchronne załamanie.
Przykład z bliższego nam podwórka do przemyślenia: rozkwit cywilizacji Sumeru był możliwy dzięki stosowaniu irygacji. Z czasem nastąpiła jednak salinizacja (wzrost zasolenia) gleb ornych w wyniku czego produkcja żywności, a z nią i ośrodek cywilizacji załamały się. Możemy o tym przeczytać w obecnej na polskim rynku książce Upadek Jarheda Diamonda (wyd. polskie: Prószyński i S-ka 2007).
Innym powodem zakłócenia produkcji żywności jest demoralizacja klasy rządzącej. W przypadku historii Chin były dwa szczególnie wyraziste momenty, w których ten właśnie problem doprowadził do upadku dynastii. Pierwszy to upadek dynastii Han około 220 r. n.e. Nadmierny ucisk feudalny chłopstwa doprowadził do głodu i do licznych buntów na większości terenów. Załamanie imperialnej ciągłości trwało bez mała 400 lat. Bliźniaczo podobna sytuacja była przyczyną upadku dynastii Ming w połowie XVII w. Cywilizację chińską od popadnięcia w zwykły w takich momentach chaos uratował akt jednego z generałów armii imperialnej, który poddał kraj czyhającym tuż za Wielkim Murem Mandżurom. Stąd mandżurska dynastia Qing – o której, jak zapewne wielu czytelników, po raz pierwszy usłyszałem przy okazji oglądania filmu Indiana Jones i świątynia zguby – i niemal 300 lat jej rządów.
G.A.: A jak widzieli to dawni Chińczycy?
P.P.: Wygląda na to, że z najważniejszym elementem chińskiej układanki czekaliśmy aż do końca wywiadu. Jak w powieści – wróćmy do miejsca, w którym zaczynaliśmy. Do starożytności, w której uformował się konfucjanizm. Ach, tak na marginesie… Wędrowny mędrzec Konfucjusz (551–479 p.n.e.) nie był twórcą konfucjanizmu. Był jego kompilatorem i mistrzem, wielkim nauczycielem jednej ze Stu Szkół po chińsku nazywanej rujia (儒家, czyt. ru-dźia). Najważniejszym propagatorem nauk Konfucjusza był Mencjusz (372–289). I to jedna ze spiżowych sentencji Mencjusza najlepiej podsumowuje istotę tego jak Chińczycy postrzegają swoje cykle dynastyczne:
[Władca] praktykujący cnotę miłosierdzia jest niezwyciężony.
Miłosierdzie to ren (仁), czyli jedna z podstawowych cnót konfucjańskich. Władca przejawiał tą cnotę, dbając, aby jego lud był produktywny i mógł budować swoje własne prosperity, co automatycznie generowało prosperity dla całego królestwa. Zadowolenie ludu, dostatek dóbr materialnych i w końcu siła militarna będą naturalnymi rezultatami takich oświeconych rządów. Gdy zaś władca, w tym i cesarz, czyli Syn Niebios, nie przejawia tej i innych cnót, traci tak zwany Mandat Niebios.
Ten Mandat Niebios to nadawana przez zaświaty legitymizacja rządów władcy. Gdy jego poprzednicy i on sam popadnie w dekadencję i będzie ciemiężyć swoich poddanych, nieuchronnie doprowadzi to do rebelii, powstań chłopskich w dwupaku z najazdem sąsiadów lub barbarzyńców tylko czyhających na taką chwilę.
Ta logika to centralny element sposobu myślenia i władców starożytnych, i decydentów współczesnych państw, które leżą w kręgu oddziaływania cywilizacji konfucjańskiej: ChRL, Tajwanu, Singapuru, Korei. Co zaś do samych Chin, to tak długo, jak Komunistyczna Partia Chin będzie narodowi budowała prosperity, tak długo jej przewodnia rola będzie niezagrożona, a szeregowi Chińczycy będą mrówczą pracą i chórem dochodzącym ze wszystkich zakątków terytorium ChRL wspierać jej zamierzenia. To właśnie ten punkt jest piętą achillesową chińskiego smoka. To niepozorny zaczątek słabości tkwiący w morzu siły, co nieco szerzej wyjaśniam przy omawianiu znaku Yin-Yang we wspomnianym wyżej artykule w portalu konflikty.pl. Moja osobista teoria jest taka: jeśli Stany Zjednoczone miałyby przeważyć nad Chinami w aktualnej rozgrywce o dominację nad światem, to zamiast układać konflikt w kierunku gorącej wojny, którą tak świetnie opisuje Jacek Bartosiak, powinny zadziałać właśnie w tym miejscu. Doprowadziwszy do zakłócenia w generowaniu prosperity, przywołać na świat demony sił odśrodkowych w skomplikowanym – a więc z definicji podatnym na eskalację zakłóceń ogólnosystemowych – organizmie imperium Chin... i wywołać przedwczesne domknięcie cyklu dynastycznego. I w ten właśnie wzorzec układa się struktura chińskiej historycznej czasoprzestrzeni.
G.A.: Brzmi to makiawelicznie. Może jednak pewien polski dziennikarz i podróżnik ma rację, mówiąc, że jesteśmy dziećmi jednego boga? Tylko niektóre dzieci są starsze od innych, co widać w porównaniu cywilizacji chińskiej do europejskiej. To jest jednak uproszczenie.
P.P.: À propos uproszczeń, chciałbym przestrzec czytelników przed gigantycznymi uproszczeniami, które były tu konieczne, aby moje spostrzeżenia dotyczące chińskiej historii nie stały się zbyt długie i nużące. Nasza rozmowa ma być inspiracją i spełnić funkcję wytrącenia z kolein dotychczas zbudowanego obrazu historii „cywilizacji konfucjańskiej„. Ja sam, choć zaraz dostanę „doktora z historiografii„, nie pretenduję do roli skrupulatnego badacza – raczej jedynie popularyzatora i hobbysty, któremu coś tam czasem uda się może dobrze powiedzieć. Wspomniany na początku profesor Gawlikowski z pewnością znalazłby powyżej wiele fragmentów uzasadniających komentarz ”panie Piotrze, ręce opadają!”. Aby zadowolić sinologa należytym warsztatem naukowym i precyzją opisu sygnalizowanych kwestii, nie mówiąc już o właściwym ich opisie, musielibyśmy rozmawiać trzy, cztery razy dłużej.
G.A.: Myślę, że był Pan niezwykle szczegółowy. Mam nadzieję, że będzie nam jeszcze dane porozmawiać i rozszerzyć kwestie. Teraz dziękuję za rozmowę i znaczące poszerzenie moich horyzontów dotyczących Chin.
P.P.: Ciekaw jestem, co najbardziej zainteresuje czytelników. Również dziękuję za wywiad. I jeszcze jedno - gdyby ktoś zainteresował się powieścią Dzieje Trzech Królestw, jej pierwszy rozdział po angielsku i chińsku dostępny jest TUTAJ. Natomiast znakomita prelekcja prof. Krzysztofa Gawlikowskiego dotycząca rozumienia cywilizacji konfucjańskiej dostępna jest TU.
Korekta: Edyta Chrzanowska
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.