Zło rodzi się przy dźwiękach fletu... - wywiad z Aleksandrem R. Michalakiem


Aleksander R. Michalak od kilkunastu lat zajmuje się badaniami nad historią i religią Bliskiego Wschodu – przede wszystkim nad judaizmem i wczesnym chrześcijaństwem. Opublikował książkę poświęconą aniołom-wojownikom, pisuje artykuły z dziedziny demonologii i angelologii biblijnej. W sensacyjnym thrillerze Denar dla szczurołapa skupia się na niezwykłej legendzie o Fleciście z Hameln. Wraz z bohaterem książki próbuje odpowiedzieć na pytanie, kim tak naprawdę był ów Flecista i jakie mroczne siły mogły za nim podążać…

Tradycja europejska pełna jest mitów, podań i legend. Jeden z Pańskich bohaterów porzuca swoje dotychczasowe prace, aby poświęcić się badaniu właśnie takiej legendy. Pan też jest naukowcem…

Tak, a nauka to również badanie legend i baśni. Fascynujące zajęcie!

W średniowieczu istniała funkcja kogoś, kto walczył z gryzoniami w miastach, szczególnie leżących w pobliżu wody, a takim miastem było właśnie Hameln – zatem możemy przyjąć, że postać Szczurołapa z Hameln jest autentyczna?

To zależy, co przez to rozumiemy. Jest osadzona w historycznym kontekście, bo rzeczywiście w średniowieczu istnieli zawodowi łowcy szczurów, a nawet gildie łowców gryzoni, chociaż można przypuszczać, że tępiąc czarne szczury, uciekali się oni do nieco mniej subtelnych narzędzi niż flet. Mężczyzna w okolicach Arnhem chlubił się dostarczeniem 567 schwytanych szczurów – wyczyn na tyle imponujący, że został hojnie nagrodzony przez księcia Geldrii. W Indiach nadal istnieją, rekrutujące się z najniższych kast, grupy specjalizujące się w łowieniu szczurów.

Jednak trudno uwierzyć, że za sprawą zniknięcia dzieci, o czym wspominają średniowieczne dokumenty z Hameln, stała postać wędrownego szczurołapa. Generalnie świat nauki twierdzi, że dzieci padły ofiarą „czarnej śmierci„ i to zaraza stała za ich ”zniknięciem”, czyli śmiercią. Jednak archiwalia nie mówią o tym wprost, a do ogólnej świadomości trafiła opowieść o zemście oszukanego deratyzatora. Na pewno dużą zasługę w tym mieli braci Grimm, którzy tę właśnie opowieść zakwalifikowali nie do bajek, tylko do legend. Nie da się ukryć, że w tej materii byli specjalistami i właśnie to może świadczyć, że nie jest to zwyczajna bajka i w opowiadaniu kryje się ziarno prawdy. Zatem, Pana zdaniem, ile prawdy jest w legendzie i jaką mroczną tajemnicę może kryć w sobie postać flecisty z Hameln? Czy np. może on być tylko wymysłem mieszkańców tego miasta, którzy w średniowieczu dokonali jakiejś potwornej zbrodni na dzieciach i stworzyli opowieść tylko po to, żeby oszukać potomnych i własne sumienia?

Też myślę, że nie jest to tylko baśń, gdyż o historii wspomina wiele źródeł. Niewykluczone, że wiąże się to z jakimś dość koszmarnym zdarzeniem, jakich nie brakowało w późnośredniowiecznej historii.

Istnieje kilka całkiem pomysłowych wyjaśnień legendy o Szczurołapie. Niektóre z nich, jak dziecięcą krucjatę, wspomniałem w książce. Była też migracja czy wspomniana wyżej epidemia czarnej śmierci, chociaż wtedy data wyjścia dzieci byłaby trochę przedwczesna. Nowożytna interpretacja, zaproponowana przez Johanna Weyera, że to sam diabeł uprowadził dzieci, wydaje się także cokolwiek ponura. Można przypuszczać, że legenda opowiada o jakimś prawdziwym zdarzeniu, chociaż jeśli nie pojawią się nowe źródła, raczej pozostaniemy w sferze mniej lub bardziej prawdopodobnych teorii.

Co do uspokajania sumień wobec dokonanej zbrodni, spotkałem się z określeniami Hitlera jako flecisty, który uwiódł naród niemiecki i poprowadził go ku zagładzie – dość eskapistyczna i uspokajająca interpretacja. Co jednak ważniejsze z punktu widzenia książki, profesor teologii Julius Wellhausen, na którego postaci częściowo bazowałem sylwetkę Augusta Erdmanna, pochodził z Hameln i z racji na jego kontrowersyjne wówczas poglądy teologiczne niektórzy określali go jako zwodzicielskiego flecistę. Wellhausen zaproponował nowatorskie, historyczne podejście do źródeł Tory, które zjednało mu wówczas bodaj tyle samo stronników, co wrogów.

W swojej książce przywołuje Pan wiele źródeł historycznych (różne wersje legendy o Szczurołapie, Muzykant z Ammanu). Czy źródła te są autentyczne, czy wymyślił je Pan na potrzeby swojej historii?

Źródła, które cytuję odnośnie legendy, są w ogromnej większości autentyczne, podobnie jak wspominane wczesnochrześcijańskie i żydowskie apokryfy, np. Syryjska Jaskinia Skarbów. W nielicznych wypadkach, kiedy zostały one wymyślone przeze mnie, również nie powstały z próżni, ale bazowały na znajomości prawdziwych źródeł historycznych.

Dan Brown przyznał kiedyś, że Robert Langdon jest „lepszą wersją jego samego”. Czy Pan również, tworząc postać Gabora Horthyego, opisał w pewien sposób siebie? Czytając Pańską notę biograficzną, można dojść do wniosku, że macie ze sobą wiele wspólnego.

Jeśli tak na to patrzeć, to Gabor Horthy jest o wiele, wiele lepszą wersją mnie 😉 Nie mogę jednak zaprzeczyć, że obdarzyłem go paroma moimi wadami i kilkoma z moich fascynacji. Oczywiście ciężko tego uniknąć, kiedy tworzy się głównego bohatera.

Środowiska naukowe, zwłaszcza badacze czasów minionych, nie jawią się w powszechnym mniemaniu ludźmi rzutkimi, energicznymi (może poza postaciami takimi jak Indiana Jones…). W Pańskiej książce to środowisko ukazane zostało jednak zupełnie inaczej. Który z tych obrazów jest bliższy prawdy?

Siła postaci Indiany Jonesa wynika w dużej mierze z tego, że w ogromnym stopniu odzwierciedla on istniejące postacie naukowców, awanturników z XIX i początków XX wieku, jak np. Henry Austen Layard, Alois Musil czy choćby polski jezuita Maksymilian Ryłło. Byli badaczami, dyplomatami, a często również szpiegami i straceńcami. Nie najgorzej radzili sobie w bibliotekach i aulach dostojnych uniwersytetów, a jeszcze lepiej uzbrojeni, przemierzając pustynie. Bronisław Malinowski ruszył na koniec ówczesnego świata, żeby prowadzić swoje badania antropologiczne. Oczywiście w XXI wieku warunki uległy znaczącej zmianie, ale trudno mi nie przypuszczać, że wciąż pośród naukowców można znaleźć sporo rzutkich i energicznych osób.

Jak długo zajęły Panu badania źródłowe i przygotowanie książki?

Około trzech lat. Rozpocząłem podczas jesiennego pobytu w Oksfordzie w roku 2013. Przez cały ten czas prowadziłem badania, ale na całość treści składają się też moje wcześniejsze kilkunastoletnie poszukiwania badawcze.

Do jakiego gatunku zaliczyłby Pan swoją powieść i kto powinien po nią sięgnąć?

Określiłbym ją jako metafizyczny thriller, chociaż niepozbawiony wyrazistych wątków kryminalnych. Poleciłbym ją szczególnie wszystkim tym, którzy w książkach szukają przygody i niesamowitości, a jednocześnie oczekują, że tło wydarzeń jest precyzyjnie skonstruowane i wiarygodne. Tym, którzy chcieliby ruszyć w podróż, jaka powiedzie ich nie tylko przez różne kraje, ale także przez najstarsze europejskie marzenia i lęki. Ludziom, którzy lubią, kiedy książka łączy element rozrywki i erudycji.

Z czym najdziwniejszym, najbardziej tajemniczym i niewytłumaczalnym spotkał się Pan podczas swoich badań nad kulturami i religiami Bliskiego Wschodu?

Kwestie związane z opętaniami Zar w Etiopii, chociaż natknąłem się na nie tylko „peryferyjnie” przy okazji zainteresowania etiopskim Beta Israel. Poza Bliskim Wschodem ciekawiły mnie też kwestie związane z pamięcią o wydarzeniach, które rozgrywały się przed narodzinami osób będących w stanie je odtworzyć. To z badań prowadzonych przez Stanislava Grofa, o których napomykam w Denarze dla Szczurołapa.

Jedni zbierają znaczki, inni monety, a Pan zbiera fajki do opium. Skąd taka pasja? Co Pana zainspirowało do gromadzenia tego typu przedmiotów? Jaki okaz w Pana zbiorach jest najciekawszy? Czy zwiedził Pan kiedyś palarnię opium i czym ta współczesna różni od tej, którą znamy z opisów z przełomu XIX i XX wieku?

To wymaga wyjaśnienia. Zbieram nie tylko fajki do opium, ale te wydały się najbardziej reprezentatywne dla całej gamy przedmiotów o zabarwieniu, nazwijmy to, „kolonialnym”, przywołujących szerokie podróżnicze horyzonty czasów wiktoriańskich i okresu międzywojennego. Fajki do opium, globusy, ozdobne klatki, stare mapy czy mosiężne kompasy…

Myślę, że ta kolekcjonerska skłonność wynika z idealizacji przeszłości, zrodzonej dawno temu na bazie kinematografii (nie wyłączając wspomnianego wyżej Indiany Jonesa), literatury i malarstwa, w których epoka końca XIX i początku XX wieku jawi się jako czasy wolności i przestrzeni, kiedy generał Gordon podczas jednej rozmowy „otrzymał” Sudan, John Stephens kupił prekolumbijskie miasto, a nasz rodak, Ferdynand Ossendowski, wśród tysiąca niebezpieczeństw przedarł się z Rosji do Mongolii.

Jako historyk mam oczywiście świadomość, że okres ten wygląda tak pięknie dlatego, że zazwyczaj oglądamy go z perspektywy ludzi, których życie pod każdym względem było uprzywilejowane, z perspektywy europejskich pisarzy, a nie chińskich kulisów, że dla wielu były to niezwykle okrutne czasy. Dlatego też nazwałem to idealizacją, ale sentyment mimo wszystko pozostaje. Coś jak ten Bagdad, w którym zawsze będą latać dywany…

Pierwszą fajkę do opium zobaczyłem pod koniec lat dziewięćdziesiątych w gdańskim antykwariacie i przedmiot ten, stanowczo zbyt drogi jak na moją kieszeń, wyglądał, jakby przywędrował prosto z owego wspomnianego świata przygód. Moją ulubioną jest czarna fajka, którą kupiłem w Sajgonie – wygląda trochę jak wyjęta z chińskich przygód Tintina.

Nie miałem dotąd okazji odwiedzić współczesnej palarni opium, więc na dziś trudno mi mówić o różnicach. Jeśli to zrobię, z pewnością wykorzystam to w kolejnej książce 😉

Wywiad został opublikowany dzięki uprzejmości wydawnictwa Replika.

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz