Maryna Mniszchówna. Pierwsza caryca w historii Rosji


Maryna Mniszchówna po ślubie z Dymitrem Samozwańcem I została ukoronowana na pierwszą w historii carową Rosji. 

Maryna Mniszchówna w stroju koronacyjnym

Moskwa, listopad 1614 roku

Pytałaś mnie, Jelizawieto Stanisławowna, jak to jest być carową. Zaraz ci powiem, tylko daj mi jeszcze trochę wody. Nie, przełknąć nic nie zdołam. A że Polką jesteś, bo po ojcu, choć za Moskwicina poszłaś, będę mówić do ciebie: Alżusiu. Tak miała na imię panna pokojowa mojej matki w Samborze i ty mi ją trochę przypominasz. Dobra z ciebie dusza i wdzięczna ci jestem, że nie tylko zwykłe posługi mam od ciebie, ale też serce i dobroć mi okazujesz i tę moją samotność życzliwością osładzasz. Aż dziwno, że bojarzy dozwolili, aby Polka, nie Moskiewka, do mnie przychodziła. Mąż twój, Makar, to też człek zacny. Wczoraj, gdy pełnił straż, ryzykując ukaranie od naczelnika, gdyby ten się dowiedział, rozkuł mnie ukradkiem i mogłam trochę pochodzić, nogi rozprostować. Bogu niech będą dzięki za to, że mi was zesłał. I oby żaden zdrajca na Makara nie doniósł!

Różne bajdy ludzie plotą i po mojej śmierci nikt prawdy nie dojdzie, zwłaszcza tu, w państwie moskiewskim, gdzie z dnia na dzień prawda kłamstwem się staje, a kłamstwo prawdą. Nie wiem, jak długo jeszcze pożyję, a spowiednikowi cały czas dostępu do mnie nie dają. Nawet teraz, gdym z sił osłabła, boją się, że spiskować będę. Biedny ojciec Antoni! Mam nadzieję, że uszedł siepaczom i wrócił do Sambora. Sama zostałam, samiutka. Mego atamana sokoła straszny koniec na palu spotkał za to, że mnie umiłował. Ojciec od roku nie żyje. Jego chciwość mnie tu przywiodła. On na wyżyny mnie podniósł, ale już przed upadkiem nie uchronił. Ja też winna jestem i moja ambicja, by dostąpić wywyższenia większego niż siostra. Strzeż się pychy, Alżusiu Stanisławowna, bo grzech to straszny i do zguby prowadzi. Moje jedyne dziecko do okrutnej śmierci przywiodła pycha. Ojca mego i moja. Czyż może być większa boleść dla matki niż męka jej dzieciątka? Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa…

Urodziłam się w drugim roku panowania Zygmunta III i gdy byłam dzieckiem, ojciec zawsze powtarzał, że król powinien nasze rody, to jest mego ojca i mojej matki, za ich zasługi  pro bono patriae godniej zaopatrzyć, niż dotąd to uczynił. Mówił nam, swoim dzieciom, o godności i znaczeniu Mniszchów i Tarłów. Uczyli nas o tym bernardyni samborscy obok prawd świętej wiary naszej katolickiej. Będąc tak wychowana, zazdrościłam wielce mej starszej siostrze Urszuli, gdy została księżną Wiśniowiecką, bo zdało mi się, że przez małżeństwo tak świetne była odtąd rodzicom milsza ode mnie. Wiele bym dała, by wyżej od niej sięgnąć i w umiłowaniu przez ojca i matkę prześcignąć. Za despekt sobie poczytywałam, że królewicz Władysław to jeszcze pacholę, bo w imaginacji swej niczego tak nie pragnęłam, jak zasiąść na królewskim stolcu.

Niespodziewanie pragnienia moje się ziściły. Zjawił się Dymitr, o którym wszyscy myśleli, że jako dziecko zginął zamordowany w Ugliczu na rozkaz Borysa Godunowa. Tymczasem matka jego, carowa Maria, spodziewając się zamachu na jego życie, ukryła go w klasztorze, a zamiast niego podstawiono innego chłopca. Tegoż zabito, a Dymitr przechował się potem na dworze księcia Ostrogskiego i w Hoszczy u Gabriela Hojskiego, kasztelana kijowskiego. 

W roku 1602 znalazł się w Brahiniu u księcia Adama Wiśniowieckiego, brata stryjecznego mego szwagra. Tu wszystko wyszło na jaw i coraz więcej poczęło się zbierać wokół niego zwolenników. Wraz z Konstantym Wiśniowieckim, szwagrem moim, Dymitr wybrał się do Krakowa prosić króla o pomoc w odzyskaniu ojcowego tronu. Po drodze zajechali do Sambora. Było to nasze drugie spotkanie, bo poznałam go już wcześniej, u siostry mojej Urszuli w Załoźcach. Powierzchowność jego nie była pociągająca, ale odznaczał się umysłem żywym i bystrym. Miał dar wymowy i dobre maniery, umiał ludzi zjednywać. Odważny na polowaniach, znakomity jeździec, zręczny i silny, jedną ręką podkowy zginał. Już podczas pierwszej wizyty w Samborze mówiono o naszym małżeństwie. I choć bałam się tego obcego Moskwicina, zgodziłam się zostać carową Rosji dla chwały mego rodu i na pożytek dla kraju, a także w imię posłuszeństwa woli rodziców i wyroków Bożych, co zechciały mnie podnieść do carstwa z kondycji zwykłej szlachcianki. I wywyższyć nad Urszulę.

Powyższy artykuł stanowi fragment książki Joanny Puchalskiej Wilczyce z Dzikich Pól, której wydawcą jest Fronda. Publikacja przedstawia historię dziesięciu kresowych Polek z temperamentem, które potrafiły samodzielnie zadbać o swoje interesy.

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz