Znachor od Netflix - recenzja. Znowu płakałem na Znachorze


Znachor to film uwielbiany od dekad. Teraz powraca na ekrany w adaptacji przygotowanej przez Netflix. Czy nowa wersja Znachora poruszy serca widzów tak samo jak kultowy poprzednik?

Leszek Lichota jako Rafał Wilczur, reż. Michał Gazda, fot. Bartosz Mrozowski

Znachor w wersji z 1981 r. to film kultowy, nie ma tygodnia, by jego powtórka nie była emitowana na jakimś kanale telewizyjnym. Jego oglądanie 1 listopada jest niemal taką tradycją, jak Kevin sam w domu oglądany w wigilijny wieczór na Polsacie. Zatem Netflix porwał się na świętość, jeżeli chodzi o polskie kino. Zatem produkcji towarzyszyły obawy, czy materiał będzie wiernie odzwierciedlał książkę i jej polski kontekst kulturowy. Obawy okazały się nieuzasadnione.

Film świetnie sportretował małomiasteczkową Polskę i to nie od zaściankowej strony, tylko wręcz taką sielsko-anielską, gdzie zdecydowana większość mieszkańców żyje w zgodzie. Towarzyszy temu świetna oprawa muzyczna z ludowymi utworami w tle, idealnie pasującymi do klimatu filmu. Twórcom udało się znaleźć znakomite plenery i lokalizacje do swojej opowieści. Kostiumy też są pierwszorzędne.

Znachor, Leszek Lichota jako Antoni Kosiba, reż. Michał Gazda, fot. Bartosz Mrozowski

Najnowsza adaptacja Znachora, powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, jest już trzecią w historii polskiego kina. Każda z nich tę historię interpretuje na własny sposób, nie będąc dokładnym co do joty odzwierciedleniem książki. Pierwszy film miał swoją premierę jeszcze przed wojną, druga i najbardziej znana wersja debiutowała w 1981 r. Produkcja Netflix zatem pokazuje tę historię po kolejnych czterdziestu latach. Historia jest taka sama i każdemu dobrze znana. Oto profesor medycyny traci pamięć i zostaje małomiasteczkowym znachorem. Leczy ludzi za darmo, ale ostatecznie staje przed sądem, gdy to w trakcie rozprawy przypomina sobie kim jest.

Tylko, że ta historia w wersji Netflix została opowiedziana inaczej, przy czym nie gorzej lub lepiej, ale po prostu inaczej. Chociażby panna Marysia nie pracuje w sklepie, a jest kelnerką w żydowskiej karczmie, natomiast doktor Dobraniecki jest ukazany jako postać negatywna. Takich zmian jest więcej, które to dają doświadczenie nie oglądania ponownie tego samego, ale na swój sposób innego filmu i to mimo, że finał jest każdemu dobrze znany. Jedno jednak pozostało niezmienne, znowu płakałem na Znachorze.

Ignacy Liss jako hrabia Czyński, Maria Kowalska jako Marysia, reż. Michał Gazda, fot. Bartosz Mrozowski

Mimo wiedzy, jak ta historia się skończy, to film nadal ogląda się z zaciekawieniem. Duża w tym zasługa świetnych dialogów. Pierwsza rozmowa panny Marysi z żydowskim właścicielem karczmy jest przecudowna, przenosi nas w czasy dawnej i wielokulturowej Polski. Dużo zresztą w tym filmie takich rozmów-scenek, które może nie nadają głównego tempa produkcji, ale powodują uśmiech lub wzruszenie. Jedyne czego mi zabrakło to większego rozbudowania wątku rozprawy sądowej Antoniego Kosiby i nadania jej większej dramaturgii.

Atutem produkcji są świetnie obsadzeni w swoich rolach aktorzy. Leszek Lichota mógłby bez kompleksów i z podniesioną głową stanąć obok Jerzego Bińczyckiego. Maria Kowalska świetnie oddała delikatność, ale i charakterność panny Marysi. Na szczególne uznanie zasługuje również Anna Szymańczyk jako Zośka, która przygarnęła znachora. To w jaki ciepły sposób pokazała swoją postać jest jednym z największych atutów tego filmu. Na uwagę zasługuje też Mirosław Haniszewski w roli złego i chorobliwie ambitnego doktora. Na drugim planie mamy plejadę polskich gwiazd, która w scenach ze swoim udziałem pokazuje szczyt swoich możliwości. Izabela Kuna jako zimna matka hrabiego Czyńskiego, Krzysztof Dracz jako Rosenstein czy Artur Barciś jako kamerdyner, dali prawdziwy popis.

Znachor, reż. Michał Gazda, fot. Bartosz Mrozowski

Netflix niejednokrotnie próbował odświeżyć klasykę kina, ale zadanie ze Znachorem wydawało się wyjątkowo ryzykowne i trudne, biorąc pod uwagę jego znaczenie w świadomości polskiego widza i idące za tym oczekiwania. Najnowsza adaptacja nie tylko spełnia te oczekiwania, ale dodaje także nowe warstwy do dobrze znanej historii. Wciągająca gra aktorska, wyraziste postaci i mistrzowskie dialogi sprawiają, że nawet znając tę historię na pamięć, film ogląda się z niesłabnącą ciekawością. Znachor w reżyserii Michała Gazdy to świadectwo tego, że klasyka może zostać odnowiona bez utraty swojej duszy. Ostatecznie, niezależnie od epoki, historie o ludzkiej sile, miłości i poświęceniu zawsze znajdą drogę do serca widzów.

Tytuł: Znachor
Reżyseria: Michał Gazda
Scenariusz: Marcin Baczyński i Mariusz Kuczewski na podstawie powieści Znachor Tadeusza Dołęgi-Mostowicza
Zdjęcia: Tomasz Augustynek
Muzyka: Paweł Lucewicz
Czas trwania: 140 minut
Premiera: 28 września 2023 r.
Platforma: Netflix
Ocena recenzenta: 9/10

Więcej o filmach historycznych przeczytasz klikając na poniższą grafikę:

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.

5 komentarzy

  1. Anonim pisze:

    Znachor to klasyka polskiego kina, komu wpadł do głowy tak beznadziejny pomysł żeby taki piękny, wymowny, wzruszający film sparodiować?! Aż się boje pomyśleć, de to samo mogą zrobić np z filmem Sami swoi. Brak słów pogardy!!!!!

    • anonim 2.0 pisze:

      Proszę pana, nie wiem czy pan wie, ale znachor (ten piękny, wymowny i wzruszający) też jest parodią filmu znachor z 1937 roku.

  2. P3RUN pisze:

    Piękny film o miłości. Miłości między kobietą i mężczyzną, miłości do swojego zawodu, miłości między ojcem a córką a przede wszystkim miłości do ludzi

  3. Kat pisze:

    Oba filmy były piękne i wzruszające- zrealizowane w inny sposób, ale niemniej jednak udany.

  4. anonim pisze:

    Druga wersja Znachora daleko odbiega od treści książki Dołęgi Mostowicza. Reżyser posiłkował się raczej wersją filmu z roku 1981 niż wersją książki.Negatywna postać profesora Dobranieckiego wziąŁ z książki „Doktor Wilczór”. Pan Gazda sam wymyślił sobie postać Antoniego Kosiby czy prof Wilczura, którego interesuje seks i kobiety oraz ślub. W obu książkach ta postać jest asceniczna. Jednak Lesze Lichota zagrał najlepiej w tym filmie.
    Ogólnie ta wersja jest dużo słabsza niż poprzednia.Film nie ma charyzmy.

Zostaw własny komentarz