„Brunatny pancerniak. Z Kanady na niemiecki front wschodni....” - B. Friesen - recenzja


To nie jest książka dla każdego. Nie będą nią zauroczeni ci, którzy oczekują historii uporządkowanej. Nie zaspokoi w pełni ciekawości miłośników militariów. Nie przyniesie nawet solidnego języka literackiego. Ale jest w niej coś, co powinno przyciągnąć ludzi, którzy chcą prawdy o wojnie. Tę książkę napisał bowiem człowiek, który do wojny zdążył nabrać dystansu, a mimo to, bez wielkiego zażenowania nazywa swych sowieckich przeciwników chujami.

Przeczytałem i teraz recenzuję bardzo oryginalne wspomnienia. Ich autor, Bruno Friesen, walczył w Wehrmachcie, w 7. Dywizji Pancernej. Ale on nie był faszystą. Ba, nawet trudno do końca uznać, że był Niemcem. Kim zatem jest ten Friesen? Będzie drobny problem z odpowiedzeniem, ale spróbuję zrobić to krótko i zrozumiale. Kilka wieków temu holenderscy innowiercy, zwani od swego przewodnika Menno Simmonsa mennonitami, zawędrowali i osiedlili się w Prusach, w delcie Wisły, na dzisiejszych Żuławach, które skutecznie osuszali, wtapiając się kulturowo w świat współmieszkańców. Kiedy jednak królewskim nakazem przyszło im po latach iść do pruskiej armii, pacyfistycznie nastawiona w swej religii część mennonitów wyjechała na zaproszenie rosyjskiej carycy na wschód, kolonizować nadrzeczne mokradła południowej Rusi. Rodzice Friesena, wiele pokoleń później, postanowili uciekać z sowieckiej już Ukrainy, która przestała być miejscem właściwym dla ludzi, wychowanych w kulcie pracy. Wyjechali więc w latach 20. do mennonitow w Kanadzie. Ci zaś żyli na styku społeczności niemieckiej, takim bowiem językiem przez wieki, od czasów pruskich się posługiwali. Tam też, ledwie wiążącą koniec z końcem rodzinę Friesenów znaleźli hitlerowscy agitatorzy, namawiający do osiedlenia się w „wielkiej niemieckiej ojczyźnie”. Najpierw Bruno i jego brat, a następnie cała rodzina Friesen, w 1939 roku przepłynęła Atlantyk, by zjawić się w nazistowskich Niemczech. Nowy kraj witał ich szokiem nowości, nie zawsze zgodnych z wyobrażeniami. Ale odwrotu nie było. Bruno pracował najpierw za parę groszy, ale później udało mu się dostać posadę w firmie elektrycznej, pracującej na rzecz stoczni marynarki wojennej w Wilhelmshaven.

Chwile chwały, miesiące odwrotu

W 1943 roku siedemnastoletni Bruno idzie do wojska. Trafia do szkół pancernych, między innymi w dzisiejszym Ełku, gdzie zdobywa umiejętności kierowcy czołgu. Poznaje też, nieznany dotąd, świat niemieckiego koszarowego drylu i hierarchii: „Przez cały czas podoficerowie szukali niedociągnięć. Gość źle stojący na baczność nazywany był pokręconym gównem lub krzywym pojebańcem i słyszał rozkaz: Ściśnij dupę! albo Usztywnij kości!” Potem dostaje przydział do jednostki zapasowej 25. pułku pancernego z 7. Panzer-Division. Swoje pierwsze frontowe doświadczenia znajdzie jednak nie w czołgowym, stalowym pudle, lecz w burdelach Triestu, gdzie trafia jako część jednostki wartowniczej, po przejściu Włochów na stronę Aliantów. Po powrocie do Niemiec znów znajdzie sie w przedziwnej sytuacji, pancerniaka szkolonego do zadań górskich i w związku z tym uczonego jazdy na nartach. I czeka go jeszcze jedna szkoła, tym razem celowniczych dział czołgowych. Przeznaczenie frontu wschodniego nie omija jednak Bruna, bo tam właśnie walczy jego pułk. Do jednostki dołącza z transportem nowiutkich czołgów Panzerkampfwagen IV. Uczestnicząc w walkach odwrotowych spod Czerniowiec, pancerny chrzest bojowy przechodzi w okolicach Suczawy w Rumunii. Traci jednak swój czołg, trafiony przez sowietów w nasadę wieży. Do jednostki dołącza na Litwie, gdzie w lipcu 1944 bataliony pancerne działają jako „straż pożarna” dla dywizji piechoty, szybko się przemieszczając i wspomagając te, które są aktualnie atakowane. Po kilku zwycięskich starciach, znów jednak przychodzi pech i wymiana strzałów z sowieckimi T-34 kończy się ostatecznie pożegnaniem Bruna z kolejnym czołgiem. Znów on, jako celowniczy, ma swoje wielkie zasługi w niszczeniu pojazdów wroga, ale też jemu po raz kolejny przypada smutna konieczność wysadzenia w powietrze własnego wozu.

Pieszo pancerniacy docierają w odwrocie do granicy Prus Wschodnich. Tu trafiają w ręce „Soldatenklau” – łapaczy żołnierzy, złożonych z grup żandarmów i fanatycznych esesmanów – przywracających maruderów do naprędce tworzonych oddziałów frontowych. I tu znów włączę na chwilę oryginalną narrację Friesena:

„W Prusach Wschodnich  niektórzy z chłopaków zaprzyjaźniali się z uciekinierkami, co kończyło się zazwyczaj ostrym nocnym rżnięciem. Nic dziwnego, że każdego ranka nasz medyk badał żołnierzom fiuty.”

Nie wyciągam tu jedynie najsmaczniejszych kawałków – Friesen pisze o swej wojennej rzeczywistości nie owijając w bawełnę i nie bawiąc się w słowne wersale. W chwilę za „kurwieniem się” przeczytacie bowiem o ulubionej zabawie kierowców czołgów w pierdzenie, z symulowaniem jazdy sekwencjami pierd – sprzęgło – pierd. Stronę dalej autor zaczyna opowieść o tym, jak był odznaczany Żelaznymi Krzyżami, a wręczający odznaczenia dowódca popisał się wtedy beznadziejna niemczyzną.

Dziesiątego stycznia 1945 r., na dwa dni przed sowiecką ofensywą, Bruno dostał przydział do nowiutkiego wozu – niszczyciela czołgów Jagdpanzer IV z długolufowym działem. Jednostka działała wówczas na skraju Prus Zachodnich. Z pancerną falą sowietów przyszło im spotkać się na południe od dzisiejszej Iławy i cofać w stronę Grudziądza. Znów kilka zwycięskich potyczek z przeciwnikiem i  nieostrożny ruch kierowcy spowodował wygięcie lufy Jagdpanzera. Bruno przesiada sie do innego wozu, który stracił celowniczego. I niedługo później trzy wozy z jego patrolu trafiają na niedawno założone przez Niemców, nieoznaczone pole minowe. Wszystkie niszczyciele trzeba porzucić. Ósemka czołgistów, oderwana od swego oddziału, jest w połowie marca w Gdyni, gdy rozrywający się granat powoduje ranienie Bruna. Udaje mu się trafić do portu i popłynąć statkiem sanitarnym do Danii, a stamtąd pociągiem do szpitala w Turyngii. Zdąży się wyleczyć przed końcem wojny, ale na scenę walk już nie wróci. Poszuka rodziny w Wilhelmshaven i spróbuje odnaleźć sie w powojennej rzeczywistości. Po kilku latach będzie mógł wrócić do Kanady, gdzie pędzi dziś żywot emeryta i wolontariusza w Kanadyjskim Muzeum Wojennym.

Świetne, kiepsko zredagowane wspomnienia

Opowiedziałem w wielkim skrócie wojenną historię Bruno Friesena i chcę ją polecić do czytania innym. Jego wspomnienia są niespójne, poprzetykane różnościami, bez których równie dobrze książka ta mogłaby się obejść, jak choćby memorandum o liczbie Kanadyjczyków, którzy podczas wojny mieli styczność z czołgiem Pantera. Miłośników sprzętu wojennego Bruno powali na kolana tymi rozdziałami, które pokazują zawiłości sprzętowe, jak umiejętność przełączania sprzęgła w Pz IV, czy też naukę celowania do pojazdów przeciwnika za pomocą wierszowanej opowieści o cyrku Mirandola. W opowieści o broni, którą walczył, czy wojennego świata szarego żołnierza, Friesen jest niezawodny, za to w ukazaniu szlaku bojowego musi podpierać sie monografią 7. PD autorstwa generała Hasso von Manteuffla. Niestety, nie pomaga mu w tym tłumacz, który Biskupiec Pomorski uparcie nazywa Biskupicami, zaś w innym miejscu grą słów próbuje uzasadnić niedoczytanie (wyjaśnienie jest w tej samej książce, tylko w innym rozdziale), iż przy skręcaniu czołgiem trzeba najpierw wysprzęglić jedną z gąsienic, by móc ją następnie zatrzymać przy pomocy hamulca.

Z poważniejszych kłopotów tej książki dorzucić trzeba jeszcze błąd w numerze ISBN na 4 stronie i kiepskie ilustrowanie. Zdjęcia są bezpośrednio włamane w teksty na stronach, nie zaś w wydzielonym miejscu. Wpływa to na ich jakość, ale mi nie przeszkadzało, a nawet pomagało w czytaniu, kiedy nie trzeba było ich szukać. Dość jednak powiedzieć, że żołnierski nieśmiertelnik pokazany jest „do góry nogami”, zaś zamiast fotokopii dokumentu o przyznaniu Odznaki Pancernej w srebrze, otrzymujemy po raz drugi dokument o nadaniu Żelaznego Krzyża II klasy. I skoro już o technice wydania mowa, to dodam, że książka jest sensownie przedzielona rozdziałami, które z kolei pocięte są na mniejsze części śródtytułami. Wydanie ma broszurową okładkę i na taką chyba zasługuje. Klejenie dobrze trzyma. Moim zdaniem, książka zasługiwała też na solidnego redaktora naukowego, bo w takiej formie, bronią jej jedynie ciekawe elementy wspomnień autora, pokazujące nie koloryzowane życie niemieckiego żołnierza. Ale to już chyba nie do polskiego wydawcy pretensja, że tam taki misz-masz...

Plus minus:
Na plus:
+ niesamowite przygody rodziny Friesenów, gdzie wojna jest tylko elementem
+ bardzo ciekawe postrzeganie niemieckiej rzeczywistości przez młodego żołnierza
+ szczegółowe opowieści o użytkowaniu techniki wojskowej, elementach szkolenia
Na minus:
- za dużo w tej książce naraz, by w całości była strawna
- kłopoty z tłumaczeniem
- niechlujne opracowanie ilustracji

Tytuł: Brunatny pancerniak. Z Kanady na niemiecki front wschodni. Wspomnienia żołnierza 7 Dywizji Pancernej Wehrmachtu
Autor: Bruno Friesen
Wydawca: Bellona
Data wydania: 2009
Okładka: miękka, broszurowa
ISBN/EAN: 978-83-111-578-1
Liczba stron: 272
Cena: ok. 30 zł
Ocena recenzenta: 7/10

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz