Jak było w czołgu z okresu I wojny światowej? |
Czołgi są fascynujące – potężne, imponujące masą, kalibrem działa, szybkością. Ich potęgę uwidoczniła zwłaszcza II wojna światowa i sukcesy niemieckiego Blitzkriegu. Ale jak jest w czołgu? Jak pracuje załoga? O tym dowiecie się z tego tekstu.
Krótko o genezie czołgów
Wojna okopowa na froncie zachodnim I wojny światowej spowodowała impas. Obydwie strony umocniły się na swoich pozycjach, skąd wyrzucić je było niemożliwością. Historycy wojskowości nazywają ten stan przewagą obrony nad atakiem. Przewaga była bezdyskusyjna, o czym świadczą dziesiątki tysięcy poległych w próbach zdobycia okopów wroga. Skalę możliwych do poniesienia strat obrazuje choćby pierwszy dzień brytyjskiej ofensywy nad Sommą – 1 lipca 1916 roku zginęło lub zostało rannych aż 60 tysięcy żołnierzy Jego Królewskiej Mości.
Piechota nie mogła poradzić sobie z bunkrami i stanowiskami broni maszynowej. By zniszczyć siejące śmierć gniazda karabinów maszynowych, trzeba było zbliżyć się do nich na bezpośrednią odległość. Trzeba było osłaniać się pancerzem. Piechota, grzęznąc w błocie, nie była w stanie tego zrobić, tym bardziej, jeśliby została wyposażona w zbroje podobne do średniowiecznych rycerskich. Odpowiednio grube płyty mogły przenieść tylko pojazdy silnikowe. Tak narodziła się idea wozu bojowego – opancerzonego gniazda lekkiej artylerii i karabinów maszynowych, które przez nieskończone pola błota mogłoby przejść nienaruszone i zniszczyć obronę wroga.
Pierwsze czołgi – ogólne założenia konstrukcji
Główne elementy czołgu to: opancerzony kadłub, silnik, zawieszenie z gąsienicami i uzbrojenie. Już tutaj rzuca się w oczy główny brak, wydawałoby się oczywistego elementu – wieży. Tę w trakcie I wojny światowej posiadał w zasadzie tylko jeden model czołgu – francuski Renault FT-17. Inne pojazdy, o których będzie tu mowa – francuski St. Chamond M16, brytyjskie Mark I/IV/V czy niemiecki A7V – posiadały uzbrojenie umieszczone w tak zwanych sponsonach lub po prostu osadzone w kadłubie.
Napęd stanowiły zwykle silniki benzynowe, których moc wahała się od 35 do 150 koni mechanicznych. Ich umiejscowienie nie zawsze było tak oczywiste, jak dziś – w zasadzie dopiero FT-17 przyjął układ dziś uznawany za klasyczny z motorem z tyłu. Większość pojazdów miała silnik umieszczony centralnie, pozbawiony osłon. Miało to opłakane skutki dla załogi, o czym dalej.
Mała liczba koni mechanicznych przekładała się na niewielką prędkość, wynoszącą zaledwie kilka kilometrów na godzinę, zwykle około 6-8. Najszybszy był brytyjski Mark A „Whippet” (nazwa pochodzi od rasy chartów) rozwijający zawrotne 13 km/h. Układ jezdny nie miał przy tym zwykle żadnej amortyzacji, a jeśli już konstruktorzy zdecydowali się na taki zbytek, nie była ona zbyt skuteczna.
W co je uzbrajano? Typowo w mieszankę dział i karabinów maszynowych, choć wersje niektórych modeli miały bądź jedne, bądź drugie z racji na planowaną rolę na polu bitwy lub konstrukcję uniemożliwiającą zamontowanie dział (tu np. brytyjski Whippet). Choć pojazdy nie miały z zasady wież, to pole ostrzału pokrywało przestrzeń wokół nich prawie całkowicie, gdyż broń umieszczano na przedzie i na bokach, czasem po kilka sztuk. Do osadzania służyły zwykle ruchome opancerzone jarzma z niewielkimi otworami obserwacyjnymi.
Życie załogi czołgu
To, co opisaliśmy powyżej, bezpośrednio przekładało się na warunki pracy załogi. Te składały się od 2 (w FT-17) do nawet 18 ludzi (niemiecki A7V), choć typowo było to 5-9 osób. Byli to: dowódca, kierowca i jego pomocnik, mechanik obsługujący silnik, oraz celowniczowie i amunicyjni przydzieleni do poszczególnych gniazd uzbrojenia. Rekordowy pod tym względem A7V miał w składzie 12 osób obsługujących same tylko karabiny maszynowe, które zamontowano w tym typie w liczbie aż sześciu. W ciasnych wnętrzach panował więc przerażający ścisk, a ludzie często przeszkadzali sobie wzajemnie.
Brak amortyzacji powodował, że na nierównościach żołnierzami rzucało. Wielotonowe pojazdy wytaczając się z lejów opadały gwałtownie, a ludzie w środku latali od ściany do ściany. Obijali się oni o wystające elementy pancerza lub mechanizmy ukryte wewnątrz. Rany, potłuczenia, złamania i oparzenia były na porządku dziennym.
Te ostatnie powodowały głównie silniki. Wspominaliśmy, że montowano je pośrodku i zwykle nie były osłonięte. Łatwo było więc, chroniąc się przed upadkiem, złapać za rozgrzany blok motoru czy rurę wydechową. Do tego hałas działał otępiająco. Silniki pracujące z pełną mocą bardzo podnosiły też temperaturę wewnątrz pojazdów. Żołnierze w grubych, wełnianych mundurach, zlani potem, rzucani o ściany, ogłuszeni rykiem silnika i wybuchami dookoła z najwyższym trudem spełniali swoje obowiązki. Do tego broń pozbawiona była jakiejkolwiek stabilizacji, więc pociski posyłano w sporej części samemu Panu Bogu w okno.
Prędkość w trakcie walki pozwalała własnej piechocie na utrzymywanie się z pojazdami w jednej linii. Taktyka współdziałania czołgów i piechoty, dopiero opracowywana w tym okresie, opierała się w większości na osłanianiu ciał piechurów przez stal czołgu. Z kolei strzelcy pieszy mieli lepszy ogląd sytuacji niż na pół ślepi, dysponujący nielicznymi szczelinami obserwacyjnymi załoganci, więc skuteczniej dostrzegali zagrożenia. Niska prędkość była też jednak przekleństwem – pojazdy łatwo stawały się łupem artylerii wroga, nawet tej, która strzelała nie bezpośrednio, ale z dalekich tyłów. Uderzenie granatu w czołg eliminowało go całkowicie z walki w jednym momencie.
W walce czołgistów mogły razić też wpadające przez szczeliny obserwacyjne pociski karabinowe czy odłamki. Odbijając się od ścian, stanowiły śmiertelne zagrożenie dla każdego żołnierza oraz dla samego pojazdu. Podobnie działały kawałki stali oderwane od wewnętrznej strony pancerza na skutek uderzeń pocisków od zewnątrz. By ochronić się przed tym, noszono kolczugi lub przynajmniej maski kolcze.
Ostatnim zagrożeniem była awaryjność. Wczesne czołgi, podobnie jak wszystkie wczesne pojazdy, były podatne na różne usterki. Do dziś zresztą tak skomplikowane maszyny jak czołgi wymagają ogromu prac konserwacyjnych i stają się ofiarami awarii mimo najlepszej i najbardziej starannej obsługi. W warunkach I wojny światowej i raczkującej techniki budowy czołgów unieruchamiały je problemy z układem napędowym czy zerwane gąsienice. Takie pojazdy stawały się łatwym łupem dla artylerii wroga.
Trudno nie podziwiać tych, którzy służyli jako pierwsi czołgiści. Warunki, w jakich przyszło im walczyć, były okropne, narażeni byli na wszelkie zagrożenia – gorąco, poparzenia, odwodnienie, omdlenia, obicia, złamania, rany cięte, kłute, szarpane, postrzały, eksplozje, a do tego mieli ograniczoną widoczność, słabe możliwości celowania i z trudnością współpracowali ze sobą w ścisku i otępiającym hałasie. Mimo tych trudności czołgi zostały zauważone jako broń przyszłości i rozwijano je. W ciągu następnych 20 lat, do wybuchu II wojny światowej, zostały znacznie udoskonalone i w sporej części wyleczono je z „chorób wieku dziecięcego”. Ale to już temat na inny artykuł.
Bibliografia:
- Ogorkiewicz R., Czołgi. 100 lat historii, Warszawa 2016.
- Jarymowycz R., Dzieje kawalerii. Od podków do gąsienic, Warszawa 2010.
- Gilbert O.E., Cansiere R., Czołgi. Historia broni pancernej, Warszawa 2020.
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.