Dobra inwestycja czy porywy serca? O ożenku Sarmaty |
Współcześnie ze wstąpieniem w związek małżeński kojarzy się nam huczne wesele z rzeszą zaproszonych gości, biała kreacja panny młodej i wiele innych drobiazgów, które mają nadać tej ceremonii wyjątkowy charakter. Jednak kluczowe w tym całym zawrocie głowy wokół ślubu wydaje się uczucie. To miłość splata ze sobą ręce dwojga ludzi i prowadzi ich w stronę ołtarza. Czy nasi przodkowie byli równie romantyczni? Co skłaniało szlachciurę mniemającego, iż wywodzi się ze starożytnego i walecznego plemienia Sarmatów do takiego a nie innego wyboru swej drugiej połówki?
Otóż w XVII w. kierowano się zdecydowanie bardziej racjonalnymi kategoriami, a może nie tyle myśleli w ten sposób młodzi kandydaci do ożenku, co ich rodziciele. To rodzice zawierali między sobą kontrakt uwzględniając majątek i prestiż obu rodzin. Sam potencjalny kandydat miał na tą decyzję raczej niewielki wpływ.
Korzyści płynące z mariażu
Przed zaślubinami koniecznie trzeba było jak wytrawny ekonom dokonać bilansu zysku i strat. Wybrać należało zawsze opcję dającą jak najwięcej dobrodziejstw. Nawet jeśli na przeszkodzie stało zbyt bliskie pokrewieństwo zawsze można było próbować to ominąć i uzyskać papieską dyspensę. W końcu w grę wchodziło uświetnienie rodu. Bogusław Radziwiłł w ten sposób poślubił o 20 lat od siebie młodszą Annę Marię, córkę jego brata Janusza Radziwiłła. Co więcej niektórzy twierdzą, że z listów Ani pomiędzy wierszami nieśmiało przebija uczucie do stryja. Często swatano ze sobą dzieci z sąsiednich majątków po to, aby można je było w ten sposób połączyć. Kto wie, może czasem rodziło się w ten sposób uczucie, w końcu dorastali tuż obok siebie. Jeśli oczy młodzieńca nie miały okazji ujrzeć innej panny, to pewnie nawet sercu nie było żal. Dobrą partię można było też poznać na różnego rodzaju uroczystościach, np. balach. W niektórych przypadkach chodziło też o pozyskanie sojuszników politycznych.
Perspektywa zawarcia małżeństwa mogła cieszyć, gdyż wiązała się w pewnym stopniu z uniezależnieniem. Syn dostawał wówczas od ojca część majątku. Dziewczynę zaś mogła cieszyć perspektywa zostania panią domu.
Przyszła żona
Na znak, że w dworku mieszka panna na wydaniu wieszano w oczekiwaniu na kandydata kilimy i kobierce. Poszukujący małżonki kawaler wiedział, że w te wrota warto zapukać.
Jako potencjalne kandydatki na małżonki brano pod uwagę już dwunastoletnie dziewczynki. Nie było to może zjawisko powszechne, aczkolwiek zdarzało się, czego dowodzi epitafium napisane przez Jana Andrzeja Morsztyna „Nagrobek młodej panny”:
„Wszystko to, czego ludzie pragną na tym świecie,
We dwunastym ta pani odprawiła lecie.
Była dzieckiem, dziewczęciem, była panną gładką,
Szła za mąż, porodziła i umarła matką.”
W tych zaledwie kilku strofach zawarte jest wszystko czego wówczas oczekiwano od kobiety, czyli zamęścia i wydania na świat potomstwa. Dziś wzdrygamy się na samą myśl o tym, że 13-letnie dziecko mogłoby umrzeć w czasie porodu. Jednakże wówczas wydawało się to lepsze życie niż zmarłej w podeszłym wieku starej panny wyśmiewanej przez wszystkich.
W 13 wiośnie życia wydano za mąż Annę z Radomickich Działyńską, która w wieku 15 lat powiła córeczkę. Jednak przeważnie panny wkraczały do małżeńskiego stanu, gdy miały od 20 do 25 lat, a mężczyźni w wieku 25-29 lat. W przypadku, gdy o rękę dziewczyny starało się kilku kandydatów czasem pozostawiano jej swobodę wyboru. Niektóre z nich nie oponowały przed zamęściem nawet, gdy potencjalny małżonek był dużo starszy, bo zdawały sobie sprawę, że jest to dla nich szansa awansu społecznego. 25-letnia Anna Opalińska (siostra Łukasza i Krzysztofa) sama zdecydowała, że poślubi o wiele starszego od siebie Stanisława Koniecpolskiego, wiedziała bowiem, że wiąże się to z prestiżem. Cóż z tego, że wkrótce owdowiała? Być może pretensji o to do losu nie miała.
Przeważnie pan młody był dużo starszy od swej przyszłej żony, co wynikało z praw biologii, ale czasem zdarzało się że to kobieta była o 2-3 lata starsza. Można było na to przymknąć oczy, jeśli kontrakt był korzystny ze względu na znamienitość jej rodu i pokaźny posag.
Nie zawsze kandydat został uznany za odpowiedniego. Należało mu wtedy w dyskretny sposób odmówić. Symbolem odrzucenia był zawieszony w pokoju lub podrzucony konkurentowi wieniec grobowy, albo podana czarna polewka. Na południowym-wschodzie takie znaczenie miał kawon (arbuz), który później magnateria zastąpiła ananasem. Natomiast na Żmudzi serwowano potrawę, w której umieszczano świńskie ogonki (umieszczone do góry oznaczały przyjęcie, a w dół rekuzę).
Raptus puella
Jednak strzała Amora czasem trafiała z zadrą w serce, mimo wyraźnych przeszkód stojących na drodze. Nawet brzęk sakiewki pełnej monet wtedy jakoś nie kusił . Uciekano się wówczas do wyjścia, które z pewnością nadawałoby się na scenariusz filmowego romansu osadzonego w realiach XVII w., a mianowicie młodzieniec porywał swą ukochaną dziewczynę (raptus puella). Było to wprawdzie poważne przestępstwo, ale w przypadku, gdy ślub zawarto natychmiast był on ważny. Sztuka ta jednak nie należała do łatwych, bo trzeba było znaleźć takiego kapłana, który zgodzi się udzielić sakramentu bez wcześniejszych zapowiedzi. Taki odważny krok groził jednak wydziedziczeniem albo nawet wyklęciem. Z drugiej strony zawsze można było zaoszczędzić na organizacji przyjęcia weselnego. Eufrozyna, siostra Maryny Mniszkówny dobrowolnie dała się uprowadzić Hermelausowi Jordanowi. Mariażu nie unieważniono, bo zawarła go z własnej woli, ponadto udowodniono, że matka źle ją traktowała.
Zrękowiny
Przed normalnym ślubem odbywały się oficjalne zaręczyny. Przygotowywano na tą okazję wystawną biesiadę. Gdy z przyszłym małżonkiem wypito wino lub wódkę oznaczało to jednoznacznie, że został on zaakceptowany. Narzeczony musiał ofiarować swej wybrance pierścień.
Weselisko
Ceremonia zaślubin była wystawna, miała pokazać zamożność rodziny i jej gościnność. Zwykle odbywał się u rodziny panny młodej, poczym następowały nowosiedliny, czyli wyjazd do przyszłego domu nowożeńców. Młoda para wznosiła toast z identycznych kielichów, uformowanych „kubek w kubek”. Stałym elementem zaślubin były oczywiście tańce, ale czasem uroczystość uświetniał też balet lub opera. Wesele mogło trwać kilka dni, a ceremonii przewodził starosta zwany też marszałkiem, który miał do pomocy drużbów.
Wśród magnaterii popularna była wieczerza cukrowa w pokojach nowożeńców. Gromadzili się na niej starsi goście weselni. Gawędzono wówczas o pokładzinach zajadając przy tym słodycze i wznosząc toast winem.
Już wesele przeciętnego szlachcica bywało pełne przepychu, a cóż dopiero zaślubiny samego monarchy. O okazałości uczty weselnej Michała Korybuta Wiśniowieckiego i Eleonory Habsburżanki w 1670 świadczyć może obfitość przygotowanego jadła: 300 bażantów, 5000 par kuropatw, 6000 par indyków, 3000 par cieląt, 400 wołów, 4000 baranów, 4000 jagniąt, 100 jeleni, 5 łosi, 2000 zajęcy i kilkadziesiąt dzików, ponadto galarety, owoce, konfitury, marcepany i piramidy cukrowe.
Wesela zamożnych magnatów niekiedy nie odbiegały od zaślubin samego władcy. Na przyjęciu ślubnym Konstancji Lubomirskiej ze Stanisławem Potockim w Łańcucie było 1500 gości.
Miarą przepychu i bogactwa były także podarki wręczane młodym. Anna Teresa córka Jerzego Ossolińskiego i Zygmunt Denhoff w 1645 r. otrzymali prezenty o łącznej wartości 150 000 zł, co było sumą wręcz bajońską jak na owe czasy.
Nowa małżonka
Wysoki wskaźnik śmiertelności kobiet w trakcie połogu sprawiał, że przeciętny Sarmata brał ślub kilkakrotnie w ciągu całego swojego życia. Sam Jan Zamoyski stawał na ślubnym kobiercu czterokrotnie. Zwykle już po kilku miesiącach wdowiec zaczynał rozglądać się za nową towarzyszką życia. Wszakże przez życie trudno iść samemu.
Z drugiej strony kobieta wychodząc za o wiele starszego mężczyznę bardzo szybko mogła stać się wdową, ale one z decyzją o ponownym mariażu zwlekały zwykle o wiele dłużej.
Dziś ludzie nie kierują się tak dokładnie skalkulowanym rachunkiem korzyści i strat. Jednak jakże częściej kończy się to rozwodem. Sarmata nawet jeśli serce miał chłodne to trwał w małżeństwie aż po grób. W końcu zmuszał go do tego ciasno zapięty kołnierz norm obyczajowych. Natomiast obrzęd przejścia ze stanu kawalerskiego do małżeńskiego był równie wystawny jak dziś, a może nawet bardziej.
Bibliografia:
- Krystyna Boctenheim, W małżeńskim stadle, [w:] Eadem, Dworek, kontusz, karabela, Wrocław 2004, s. 43-60.
- Maria Bogucka, Spektakle życia: narodziny ˗ ślub ˗ śmierć i pogrzeb, [w:] Eadem, Staropolskie obyczaje w XVI-XVII wieku, Warszawa 1994, 43-61.
- Marek Ferenc, Czasy nowożytne, [w:] Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do współczesności. Praca zbiorowa, red. Andrzej Chwalba, Warszawa 2004, s 117-214.
- Antoni Mączak, Więzi lokalne, [w:] Ireneusz Ihnatowicz [i inni] Społeczeństwo Polskie od X do XX wieku, Warszawa 2005, s. 336-378.
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.