Deportacje Polaków na wschód 1940-1941 |
Syberia była od wieków wykorzystywana przez Władców Moskwy jako miejsce zsyłek i olbrzymie więzienie dla wszystkich przeciwników władzy. Niezależnie czy był to czas samodzierżawienia czy też Wielkiego Terroru w głąb Rosji czyli na tak zwane „białe niedźwiedzie” wysyłano niemal codziennie tysiące ludzi. Podobny los spotkał również wielu mieszkańców Kresów Wschodnich zajętych przez Armię Czerwoną 17 września 1939 r.
Po przejęciu władzy na tzw. „Zachodniej Ukrainie„ i „Zachodniej Białorusi„ Sowieci postanowili kontynuować jedną z tradycji wywodzącą się z czasów carskich – pobór do armii. Młodzi chłopcy w wieku rekrutacyjnym wysyłani byli na służbę wojskową w dalekie rejony ZSRR w odrobinę lepszych warunkach niż więźniowie skazani na długoletni pobyt na Syberii. Mówiąc o zsyłkach w głąb ZSRR nie sposób pominąć tzw. fali wielkich deportacji, która objęła ziemie polskie w latach 1940 – 1941 r. Było to zjawisko starannie zaplanowane do którego władze sowieckie musiały się należycie przygotować. Już 5 grudnia 1939 r., a więc w niespełna cztery miesiące po zajęciu nowych ziem, Biuro Polityczne KC WKP(b) wraz z Radą Komisarzy Ludowych ZSRR podjęły decyzję o usunięciu z okupowanych ziem tzw. „elementów niepewnych„, czyli w większości Polaków zamieszkujących tereny Zachodniej Ukrainy i Białorusi. Podczas wywózek na szeroką skalę zastosowano zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Osadnicy ziemscy, którzy osiedlili się na tych terenach po zakończeniu wojny 1920 r., przedstawiciele administracji, wolnych zawodów, żołnierze, robotnicy i chłopi zostali deportowani na Wschód, wszystkie te grupy społeczne stały się elementem wrogim z powodu swego polskiego pochodzenia. Polacy, szczególnie odporni na propagandę sowiecką, aktywnie działający w środowiskach społecznych i religijnych byli szczególnym zagrożeniem dla nowych władz. Niechęć Białorusinów i Ukraińców a także Żydów stała się wygodnym pretekstem, wywózki ”polskich panów” tłumaczonej w sowieckiej propagandzie jako sprawiedliwość dziejową. W rzeczywistości było to działanie, dzięki któremu w sposób masowy władze w Moskwie pozbyły się osób mogących stawiać silniejszy opór wobec zachodzących zmian prawnych i społecznych. Deportacja stała się również zjawiskiem niezwykle dochodowym, gdyż ludność zsyłana w głąb ZSRR pozostawiała na miejscu dotychczas posiadany majątek, zabierając ze sobą jedynie przedmioty codziennego użytku. Wyposażenie gospodarstw domowych było następnie sprzedawane członkom administracji sowieckiej po ”oficjalnych” cenach czyli około 10 -cio krotnie taniej niż w rzeczywistości. W wielu wypadkach sumy te były następnie przesyłane do dawnych właścicieli co pozwoliło zesłanym na zakup niewielkiej ilości pożywienia.
Podczas tzw. pierwszej okupacji sowieckiej na ziemiach polskich miały miejsce cztery deportacje:
- Pierwsza deportacja, deportacja lutowa – miała ona miejsce w nocy z 9/10 lutego 1940 r. Jej ofiarą padli głównie tzw. „spiecpieriesieliency-osadniki” czyli: osadnicy wojskowi, pracownicy leśni, pracownicy PKP, niżsi urzędnicy państwowi. Podczas pierwszej deportacji do obwodów RFSRR: czelabińskiego, mołotowskiego, archangielskiego, irkuckiego, kirowskiego, jarosławskiego, iwanowskiego, nowosybirskiego, omskiego i in. a także do Komi ASRR, Baszkirskiej i Jakuckiej ASRR oraz Krajów Krasnojarskiego i Ałtajskiego zesłano około 141 tys. obywateli polskich1.
- Druga deportacja, deportacja kwietniowa. Miała ona miejsce nocą z 12 na 13 kwietnia 1940 r. Podczas tej deportacji ucierpiały głównie rodziny należące go grupy określanej przez NKWD mianem „administratiwno-wysłannyje”: policjantów, wojskowych, wysokich urzędników państwowych, pracowników służby więziennej, nauczycieli, działaczy społecznych, kupców a także przemysłowców. Miejscami przymusowego osiedlenia były północne obwody Kazachskiej SRR: aktiubiński, akmoliński, kustanajski, pietropawłowski, semipałatyński, pawłodarski oraz północno-kazachstański a także obwód czelabiński w RFSRR. Według dokumentacji NKWD wywózka kwietniowa w swym zakresie dotknęła ok. 61 tys. ludzi z czego 80% całości transportów stanowiły kobiety i dzieci2.
- Trzecia deportacja. Wywózka ta objęła okres od maja do lipca 1940 r. Władze radzieckie rozwiązały w ten sposób problem tzw. bieżeńców czyli ludzi, którzy w obawie przed wojskami niemieckimi uciekli na Wschód. „Spiecpieriesielency-bieżency” osiedleni zostali w: archangielskim, czelabińskim, wołogodzkim, irkuckim, mołotowskim, nowosybirskim, gorkowskim obwodzie RFSRR a także w Kraju Ałtajskim i Krasnojarskim oraz w Komi, Maryjskiej, Jakuckiej ASRR. Deportacja ta rozpoczęta nocą z 28/29 maja trwała aż do końca lipca 1940 r. i pochłonęła ok. 79 tys. osób, głównie Żydów3.
- Czwarta deportacja trwała na przełomie maja i czerwca 1941 r. Podczas tej ostatniej wielkiej wywózki ludności do Kazachskiej SRR, Kraju Krasnojarskiego i Ałtajskiego oraz obwodzie nowosybirskim RFSRR a także w dorzeczu Obu zesłano około 42 tys. ludzi, głównie mieszkańców Litwy i Republik Nadbałtyckich a także Białostocczyzny, Wileńszczyzny i Grodzieńszczyzny i zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi. Ze względu na przypadającą w tym czasie ofensywę niemiecką w ZSRR znaczna część transportów nie dotarła na miejsce przeznaczenia padając łupem Luftwaffe.
Wszystkie deportacje zostały przeprowadzane zgodnie z tajną instrukcją wydaną przez władze NKWD. Wyjątki w procedurze były spowodowane jedynie przez czynnik ludzki. Grupy specjalne, których celem było wysiedlenie ludności, składały się najczęściej z oficera NKWD oraz kilku miejscowych milicjantów i przedstawicieli władz. Wysiedlenia przeprowadzane były głównie nocą a w nielicznych wypadkach miały miejsce nad ranem lub w dzień. Zgodnie z rozkazem deportowani mieli zostać przesiedleni nie dalej jak kilkaset kilometrów i zamieszkać w sąsiednim rejonie lub obwodzie. Było to oczywistym kłamstwem. Po odczytaniu rozkazu NKWD przystępowało do rewizji mieszkania. Jej przebieg był na ogół bardzo brutalny. Płacz dzieci oraz widok męża czy ojca leżącego na podłodze lub stojącego w kącie izby wywoływał u kobiet niesamowitą rozpacz i poczucie zupełniej bezsilności. W ciągu kilkunastu minut miały one spakować najpotrzebniejsze rzeczy. W zaistniałej sytuacji było to oczywiście niemożliwe, rozpacz i dekoncentracja pozbawiały możliwości logicznego myślenia. Znaczny wpływ na dalsze losy zesłańców miał charakter oficera NKWD. To od niego zależała wielkość bagażu a także przyznany czas, mógł on również wydać zakaz opuszczania pomieszczenia co znacznie utrudniało pakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Podczas wywózek miały miejsce rzeczy niebywałe, w pewnym wypadku dowódca grupy operacyjnej nakazał kobiecie nakarmienie swoich dzieci i spakowanie dużej ilości ubrań.
Pustoszały całe wsie i gminy. Ludzi wysyłano na stację kolejową specjalnie przygotowanymi wozami, gdzie w niesprzyjających warunkach czekali na pociąg przez kilka następnych godzin. Wielu wspomina po latach bardzo długi czas oczekiwania na „eszelon„ jako formę „zapłaty„ za morderczą podróż. Stwierdzenie mjr. Adama Solskiego, że 50% wagonów jakie istnieją w ZSRR to wagony więzienne jeśli nie było zgodne z prawdą było jej na pewno bardzo bliskie. Wagony jakimi przewożono zesłańców były nieocieplanymi, brudnymi i ciemnymi wagonami towarowo – bydlęcymi, specjalnie przygotowanymi do przewozu ludzi. Podstawowym „wyposażeniem„ każdego z nich był kubeł lub blaszane korytko przeznaczone do załatwiania swych najpilniejszych potrzeb fizjologicznych oraz żelazny piecyk tzw. ”koza”, której z braku węgla, drewna lub innych łatwopalnych materiałów przeważnie nie używano. Każdy z wagonów był w stanie pomieścić nie więcej niż 30 osób jednak zamykano w nim około 50 ludzi. Przeważnie podróż w zaplombowanych wagonach trwała od kilku tygodni do ponad miesiąca. Brudne bydlęce wagony stawały się dla zesłańców domem, w którym zmuszeni byli mieszkać przez wiele tygodni. To tu rozgrywały się przerażające sceny z jednej strony ludzie umierali z wycieńczenia, mrozu i chorób ale też w wagonach tych rodziły się dzieci. Noworodki nie miały jednak najmniejszych szans na przeżycie, brud i brak pożywienia robiły swoje. W wielu relacjach zetknąłem się z przypadkami wyrzucania martwych dzieci przez okienka wagonów lub organizowania specjalnych postojów podczas, których wagony były otwierane i wyciągano z nich zwłoki dzieci oraz dorosłych, które przez kilka dni znajdowały się w wagonie razem z pozostałymi przy życiu zesłańcami. Moim zdaniem warunki panujące wagonach były zjawiskiem celowym. Dzięki temu w sposób ”naturalny” jeszcze w trakcie podróży eliminowano jednostki najsłabsze, które z pewnością nie przeżyłyby na miejscu kilku najbliższych tygodni. Wywożeni cierpieli w wagonach z gorąca i chłodu a także pragnienia i głodu. Zbliżanie się do okien pociągu było surowo wzbronione. Często podczas długich postojów, organizowanych poza miastem, ludzie zamknięci w wagonach próbowali podejść do okna i zaczerpnąć świeżego powietrza lub ukoić pragnienie odrobiną śniegu czy kroplą deszczu. Wszystko to kończyło się natychmiastową interwencją strażnika, który za pomocą bagnetu odpędzał wszystkich zebranych przy oknie. Wyżywienie deportowanych w dużej mierze zależało jedynie od woli naczelnika transportu. W wielu wypadkach podczas podróży ludzie otrzymywali jedynie wrzątek lub chochlę cienkiej zupy raz na kilka dni. Zesłańcy podczas podróży praktycznie nie opuszczali wagonów.
Podróż była dla deportowanych niezwykle uciążliwa. Mróz i głód a także choroby związane z brudem oraz brakiem witamin pozbawiały życia wielu ludzi. Pisząc tę pracę staram się jak najdokładniej opisać warunki deportacji, choć wiem że jest to niemożliwe. W rozdziale tym zdecyduję się użyć po raz pierwszy fragmentów niepublikowanej nigdzie wcześniej książki – pamiętnika pana Bronisława Wysoczańskiego, wuja mojego kolegi, dzięki któremu poznałem losy sześcioletniego chłopca zesłanego na Syberię.
„Decydując się (nie bardzo chętnie) na napisanie tych krótkich wspomnień z wczesnego dzieciństwa założyłem, że będę pisał jak najmniej o martyrologii i cierpieniach, a możliwie jak najwięcej o ciekawych wydarzeniach i przygodach a nade wszystko dobrych ludziach, którym zawdzięczam to, że urodziłem się w POLSKIEJ RODZINIE; przeżyłem sześć szczęśliwych lat w dostatku i radości; że przetrwałem późnej trudne lata wojennego sieroctwa i tułaczki […]”
Wyrzucenie z domów i zsyłka na Sybir:
„Naszą rodzinę ta okropna krzywda spotkała 10 lutego 1940 r. Żaden historyk, socjolog czy psycholog nie jest w stanie wyobrazić i opisać psychicznego stanu wystraszonej, delikatnej i wrażliwej naszej matki, będącej w zaawansowanej ciąży i z najmłodszym dzieckiem na rękach, płaczącej przed grupą umundurowanych prześladowców uspokajających słodko ale kłamliwie, że za kilka dni wrócimy do naszego domu, kiedy tylko skończą się działania wojenne na tym terenie, jakich wcale nie było. „Nic nie zabierać tylko odzież, pościel, trochę żywności na kilka dni”. Pamiętam dokładnie tę grupę oficerów, jakie mieli czapki i broń. Patrzyłem na nich z ciekawością dziecka.
Nasza bohaterska babcia Anna wiedziała co to oznacza. Jak lwica szturchańcami walczyła z sołdatami i milicjantami nie pozwalając sobie odebrać kluczy od spiżarek, piwnicy i od innych pomieszczeń gdzie była przechowywana żywność, ażeby jak najwięcej jedzenia i rzeczy zapakować do worków na drogę.
My wtedy dzieci nie jesteśmy w stanie opisać bezmiaru tej tragedii odczuwanej przez dorosłych pełniej. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że jesteśmy wyrzucani z rodzinnych gniazd na zawsze.
W wywózce naszej dramatycznym szczegółem, szczególnie dla mamy było to, że nie było z nami ojca i nie wiedzieliśmy co się z nim dzieje. Babci Anny natomiast Rosjanie nie chcieli zabrać w podróż. Kazali jej iść do męża do Horodnicy, gdzie dziadzio doglądał pasieki. Ta dobra i dzielna babcia nie zgodziła się na to, nie pozwoliła odepchnąć się od sań i wagonu. Była główną opiekunką nas i mamy.
Jechaliśmy w nieznane bez taty w warunkach dokładnie opisanych. Jak to często bywa wydarzenia zapowiadające się jako dramatyczne kończą się radośnie. Otóż po około dwutygodniowej podróży, gdzieś w pobliżu Moskwy odryglowano drzwi i wywołano dyżurnych po „kipiatok„. Poszli z nimi wujek Józef Kita i Józef Popiel kolega taty. W drodze spotkali prowadzonych także pod konwojem z innego „eszałonu„ tatę z innym więźniem. Rozpoczęto energiczne starania o wyciągnięcie ojca z tamtego transportu i połączenie z rodziną. Błagaliśmy komendantów argumentami m.in. ”do ręki” i chyba STAŁ SIĘ CUD! Tatę doprowadzono do rodziny. Płakaliśmy wszyscy, tym razem z radości. Mama odżyła. To nasze szczęście bycia z rodzicami trwało dwa lata to jest do śmierci babci, tatusia i mamusi w początkach 1942 r. [...]” ((Bronisław Wysoczański „Kto to przeżył? … POLAK mały! Wczesne dzieciństwo Sybiraka” s. 9 -10.))”
Bibliografia:
- Czesław Brzoza, Polska w czasach niepodległości i drugiej wojny światowej, 1918 – 1945, wyd. FOGRA.
- Bronisław Wysoczański, Kto to przeżył? … POLAK mały! Wczesne dzieciństwo Sybiraka.
- J.T Gross, W Czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali, wyd Res Publica 1989,.
- Beata Obertyńska, W domu niewoli, Wyd ALFA 1989 .
- Anatol Krakowiecki, Książka o Kołymie, ALFA 1989.
- Beata Obertyńska, W domu niewoli, Wyd ALFA 1989.
- Anatol Krakowiecki, Książka o Kołymie, ALFA 1989.
- Czesław Brzoza, „Polska w czasach niepodległości i drugiej wojny światowej, 1918 – 1945”, wyd. FOGRA, s.297. [↩]
- Tamże, s. 297. [↩]
- Tamże, s. 297. [↩]
Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.
Zapraszamy do Muzeum Wirtualne Kresy-Siberia
http://www.Kresy-Syberia.org
Stefan Wiśniowski
Prezes Fundacji
Mojego tatę wraz z Jego mamą i starszym bratem ( dziadka sowieci zabrali i zamordowali gdzieś w Puszczy Białowieskiej)załadowali do wagonów w Hajnówce w dniu 21 czerwca 1941.
wywiezli w nie znane ja wnuczka jego elzxbieta sokolowska corka stanislawa sokolowskiego urodzonego w inowroclawiu
moja mama icala rodzina byla wywieziona z kresow na syberie
tego.skomentowac,nie.da
moja mama z czwórką dzieci była wywieziona 20 czerwca 1941 roku do kraju krasojarskiego,w rosji,w okolice miejscowo sci Stalińsk
przeczytałem właśnie „dziewczęta z Auschwitz„ to straszne co człowiek potrafił zrobić z drugim człowiekiem, a może to nie był człowiek. wojna do dzisiaj trwa. tony bomb spadają nadal na osiedla , kobiety, dzieci , odpowiedzialności za to nie ma
Szukam towarzyszy zeslania mojej babci Genowefy Stefanickiej z d. Pilin z synami i siostra z 13/14 kwietnia 1940 z Milatynia Nowego.
prosze o kontakt: lech.franciszek@gmiail.com
Szukam łagru do którego zesłano mojego dziadka Stanisława Danielskiego kapitana podczas I wojny światowej
„Podczas wywózek miały miejsce rzeczy niebywałe, w pewnym wypadku dowódca grupy operacyjnej nakazał kobiecie nakarmienie swoich dzieci i spakowanie dużej ilości ubrań.” Co to za głupie stwierdzenie. Tak było w przypadku mojej babci. Rosjanie nawet ci z NKWD też byli ludzmi.