Iwona Kienzler o metresach i życiu erotycznym królów - wywiad


Zdrady, kochanki, romanse i wszechobecne intrygi to wszystko spotykano codziennie na dworach królewskich. W Polsce kwestia metres polskich królów jest skrzętnie ukrywana i jawnie pomijana. Rąbka tajemnicy uchyla Iwona Kienzler – autorka powieści non-fiction, słowników, leksykonów, szczególnie zainteresowana rolą kobiet.

Kienzler

Iwona Kienzler

Joanna Marszalec: Skąd się wzięło u Pani zainteresowanie tematem romansów w kontekście historycznym?

Iwona Kienzler: - Szczerze mówiąc, właśnie z książek historycznych, głównie popularnonaukowych, które uwielbiałam czytać od wczesnej młodości. Zauważyłam, że Francuzi i Anglicy nader chętnie piszą o perypetiach uczuciowych swoich władców i postaci ważnych w ich historii, a tymczasem w Polsce temat ten jest omijany szerokim łukiem. Do znudzenia wałkuje się temat polityki, czy też dokonań na polu bitwy. Jeżeli ktoś nawet pochylił się nad życiem uczuciowym władców, to traktował go niemal po macoszemu. W ostatnich latach pojawili się co prawda historycy zajmujący się tą tematyką, ale są to głównie mężczyźni, opisujący świat z ich męskiego punktu widzenia. A tymczasem kobiety zwracają uwagę na zupełnie inne aspekty, niż ich koledzy po piórze. Przekonała się o tym angielska pisarka Antonina Fraser, kiedy sięgnęła po wyświechtany wydawałoby się temat i napisała książkę o wszystkich sześciu żonach Henryka VIII. Na rynku księgarskim, zwłaszcza brytyjskim, pełno jest publikacji na ten temat, pisanych oczywiście przez mężczyzn, a tymczasem książka Fraser, zamiast zalegać na półkach, stała się bestsellerem. Dlaczego? Bo pisała ją z tzw. kobiecego punktu widzenia, skupiając się głównie na paniach, którym przyszło spędzić, czasem nader krótkie, życie u boku Tudora. Książkę czyta się znakomicie, a jest to naprawdę opasłe tomisko.

Pewnego dnia pomyślałam sobie, dlaczego nie sięgnąć po ten temat z punktu widzenia naszej rodzimej historii. Tym bardziej, że w naszych dziejach wręcz roi się od fascynujących postaci kobiet, o istnieniu których zwykły, nieobeznany z historią zjadacz chleba nie ma nawet pojęcia. A jeżeli nawet o nich słyszał to kojarzą mu się z jakimiś nudnymi damulkami surowo spoglądającymi z portretów w muzeach. A tymczasem one wcale nie były nudne…

Wielokrotnie wraca Pani do sfery erotycznej władców pokazując ją poprzez ciekawostki. Skąd czerpie Pani informacje?

- Jak każdy autor niechętnie zdradzam tajemnice swojego warsztatu. Powiem tylko, że sięgam po istniejące już opracowania, często takie, które nawet nie dotyczą opisywanego przeze mnie tematu. Na ogół muszę przebrnąć przez całe tomy, by znaleźć interesującą mnie informację. Dużym ułatwieniem jest też internet, ale nie ze względu na istniejące tam opracowania, chociaż zdarza mi się z nich skorzystać. Nieprawdą jest, że w sieci znajdują się wyłącznie bezwartościowe teksty. Trzeba wiedzieć gdzie i czego szukać. Wiele bibliotek udostępnia w sieci rzadkie materiały źródłowe, książki wydane np. jeszcze przed wojną, czy też przedruki starych dokumentów. W ten sposób można chociażby zapoznać się z korespondencją, jaką prowadziła Anna Jagiellonka ze swoją starszą siostrą Zofią, księżną brunszwicką, pamiętnikami Koźmiana, czy z kroniką Galla Anonima. Nieocenioną pomocą przy pisaniu książki o miłosnym życiu księcia Józefa Poniatowskiego okazała się np. dostępna wyłącznie w internecie, pozycja Juliusza Falkowskiego, Księstwo Warszawskie: Obrazy z życia kilku ostatnich pokoleń w Polsce, wydana w 1906 roku.

Mówi się, że prawdziwy władca potrafi być zarówno dobrym wodzem, jak i kochankiem. Zgadza się Pani z tym stwierdzeniem?

- Może zastanówmy się, co oznacza sformułowanie „świetny kochanek”. Nie do końca zgadzam się z twierdzeniem, że o sprawności seksualnej mężczyzny świadczy ilość kobiet, które obdarza swoimi względami. O to, czy dany pan jest rzeczywiście mistrzem w ars amandi należałoby pytać jego towarzyszki, małżonki i kochanki. Wszak zdarza się, że częste zmiany partnerek sygnalizują po prostu kłopoty z potencją, o co mężczyźni obwiniali dawniej (a zdarza się, że nadal to robią) swoje żony czy długoletnie partnerki, uznając, że młodsza i ładniejsza kobieta skutecznie rozwiąże ten problem. Nie zawsze się to sprawdza.

Bywali władcy, którzy doskonale sprawdzali się na polu bitwy, a znacznie gorzej w łożu, co w niczym nie umniejszało ich zasług dla kraju. Dobrym przykładem jest chociażby nasz rodzimy książę Leszek Czarny, świetny wódz, ale żaden kochanek. Władca zmagał się z impotencją, aczkolwiek niektórzy ze współczesnych historyków twierdzą, że przyczyną jego problemów był ukryty homoseksualizm. O jego kłopotach łóżkowych świat dowiedział się za sprawą jego żony księżnej Gryfiny, która w 1271 roku, po sześciu latach małżeństwa, zapewne chcąc od siebie oddalić ewentualne podejrzenia o bezpłodność, postanowiła publicznie obwieścić, kto jest winny temu, że na świecie nie pojawiło się dziecko jej i Leszka. Musiała być bardzo zdesperowana, a mężowska oziębłość wyraźnie jej doskwierała, bowiem nie zawahała się przed wywołaniem skandalu, gdy zdejmując czepek, zwyczajowo noszony przez mężatki publicznie obwieściła, iż „choć prawie sześć lat mieszka wspólnie ze swoim mężem Leszkiem Czarnym, jednakże do tego dnia pozostała panną nietkniętą przez swego męża, zarzucając mu niemoc i oziębłość, w obecności także księcia Leszka, który milczeniem także potwierdził oskarżenie„. Małżeństwo zawisło na włosku, bowiem urażona do żywego księżna, spakowała lary i penaty, po czym ostentacyjnie opuściła mężowski dwór i przeniosła się do Krakowa, pod opiekuńcze skrzydła swojej ciotki – Kingi (tej od kopalni soli w Wieliczce). Wówczas do akcji wkroczył małżonek Kingi Bolesław Wstydliwy, który namówił Leszka, by udał się po pomoc do sławnego krakowskiego medyka. Ten zalecił mu dość osobliwą kurację, której szczegóły znamy dzięki informacji zawartej w ”Roczniku Traskim”, polegającą na zażywaniu wyciągów sporządzanych z wężów, jaszczurek i żab. Niestety nie wiadomo, czy zastosowanie owych dość radykalnych środków odniosło pożądany skutek i czy książę w końcu stanął na wysokości zadania w małżeńskiej sypialni, bo chociaż małżonkowie ostatecznie się pogodzili, a historia milczy o kolejnych niesnaskach między nimi, to para nie doczekała się potomstwa.

Jeden z największych naszych królów, Władysław Jagiełło, pogromca Krzyżaków pod Grunwaldem, nad igraszki w alkowie przedkładał… polowania. Proszę sobie wyobrazić, że kiedy ożenił się po raz ostatni z młodszą od siebie o pół wieku nadobną Sonką, zostawił młodziutką żonę na Wawelu, a sam pojechał na Litwę, na łowy! Z kolei mocarz alkowy August II Mocny, który zasłynął wieloma romansami i uprawiał seks z setkami kobiet, nie zapisał się w historii ani jako wybitny wódz, ani wielki władca. Przywołane przez Panią twierdzenie ma zapewne źródło w tym, że obowiązkiem władcy jest zapewnienie następcy tronu. A do tego potrzebna jest sprawność seksualna.

Kobiety są jedną z najniebezpieczniejszych broni. To właśnie one doprowadzały mężczyzn do szaleństwa, powodowały wojny i afery, a także uwodziły i wykorzystywały.

- Zgadza się. O niszczycielskiej sile płci pięknej wspominają mity, chociażby ten o pierwszej kobiecie Pandorze, nieopatrznie wypuszczającej z puszki podarowanej jej przez Prometeusza na świat wszelkie plagi, czy Biblia. Wszak to Ewa namówiła Adama do zjedzenia owocu z drzewa poznania. A kto tak naprawdę pokonał Samsona? Dalila, którą biblijny siłacz na swoje nieszczęście pokochał. Święty Jan Chrzciciel być może ostatecznie wyszedłby z lochów, wszak Herod Antypas czuł przed nim respekt, gdyby jego małżonka Herodiada nie napuściła na niego swoją córkę z pierwszego małżeństwa Salome, która swoim zmysłowym tańcem sprawiła, że władca zgodził się spełnić każdą jej prośbę. A ta, namówiona przez matkę, zażądała głowy proroka…

Również i w naszej historii zdarzały się niewiasty, które porównywano do najdzikszych potworów, jak chociażby Agnieszka Babenberg, żona dzielnicowego księcia Władysława Wygnańca, która nieźle „narozrabiała”. Patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, intencje miała dobre, chciała doprowadzić do zjednoczenia naszego państwa, ale doprowadziła do bratobójczej wojny. W jej wypadku sprawdziło się przysłowie, że dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Inną damulką żądną władzy była druga żona dziadka męża Agnieszki, Władysława Hermana, Judyta, która wraz ze swoim kochankiem, potężnym Sieciechem omal nie przejęła władzy w państwie. Wszystko wskazuje na to, że planowała zabójstwo swojego pasierba Bolesława Krzywoustego, ale tym razem trafiła na młodziutkiego, ale też wyjątkowo przebiegłego przeciwnika.

Niewiele osób wie, że za zwycięstwem wojsk Sobieskiego pod Wiedniem stoi kobieta, a konkretnie jego żona, Marysieńka. To właśnie jej intrygi sprawiły, że nasz monarcha podjął decyzję o marszu na odsiecz stolicy cesarstwa. Pamiętajmy, że Turcja, z którą starły się nasze wojska, była sojusznikiem Francji, a nasza królowa, było nie było Francuzka, twardo trzymała stronę swojej ojczyzny. Niestety, Król Słońce okazał się niewdzięcznikiem i nie chciał obdarować tatusia królowej Marysieńki godnością diuka, czemu się zresztą nie ma co dziwić, bo z teścia Jana III Sobieskiego był wyjątkowy ananas. Marysieńka, zrażona tak haniebnym, jej zdaniem potraktowaniem członka jej rodziny, stała się gorącą rzeczniczką porozumienia z habsburską Austrią. Przy okazji chciała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, bowiem marzył jej się mariaż cesarskiej siostry, arcyksiężniczki Marii Antoniny, z najstarszym synem królowej, Jakubem. I tak długo wierciła dziurę w brzuchu mężowi, że w końcu ruszył na Wiedeń…

Jak świat światem wykorzystywano np. panie lekkich obyczajów do celów szpiegowskich. Tak czynił chociażby nasz ostatni król, Stanisław August Poniatowski, korzystając z pomocy Francuzki madame Lullier, prowadzącej najpopularniejszy dom schadzek w stolicy. On sam, kiedy jako młody człowiek przebywał w Paryżu, był częstym gościem niejakiej pani Geoffrin, prowadzącej jeden z najsłynniejszych paryskich salonów. To właśnie od niej nauczył się, jak należy zdobywać informacje i jak je wykorzystać dla własnych celów, które okazały się wprost nieocenione w dyplomacji. Zresztą król Staś, wychowany przez matkę, Konstancję z Czartoryskich, kobietę inteligentną o silnej osobowości, bardzo cenił sobie zdanie pań, głównie tych, które umilały mu czas w łożu, traktując większość z nich niemalże jak swoich doradców. Nie na darmo posłowie dworu carskiego obdarowywali kosztownymi prezentami jego długoletnią konkubinę panią Grabowską.

Iwona Kienzler

Iwona Kienzler

Jednym z królów, którzy wywołali konflikt w wyniku romansu, był Jan II Kazimierz Waza. A przecież nie był on jedyny…

- Oczywiście, już w starożytności toczono wojny z powodu kobiety, że wspomnę chociażby Helenę Trojańską… Romans Jana Kazimierza, który zresztą należał do dość kochliwych władców, nie był bezpośrednią przyczyną konfliktu, ale walnie się do niego przyczynił. W naszej historii mamy też znacznie dramatyczniejszy przypadek wpływu perturbacji miłosnych na losy naszego kraju. Mam na myśli Bohdana Chmielnickiego i jego miłość do pięknej Heleny. Upatrywanie przyczyny konfliktu Rzeczypospolitej z Kozakami w historii miłosnej z udziałem Chmielnickiego jest oczywiście daleko idącym uproszczeniem, na Ukrainie bowiem od dawna wrzało i konflikt dosłownie wisiał w powietrzu. Zresztą bunty kozackie wybuchały już wcześniej, ale żaden nie był tak brzemienny w skutkach jak powstanie Chmielnickiego, który na nieszczęście dla Rzeczypospolitej, okazał się silnym i charyzmatycznym przywódcą. Jednak przyglądając się bliżej całej sprawie, rzeczywiście można dojść do wniosku, że owa miłosna awantura stała się przysłowiową iskrą, od której wybuchła pożoga. Jego adwersarz, Czapliński nie tylko najechał zbrojnie majątek Chmielnickiego, pojmał jego starszego syna i nakazał swoim Tatarom obić go tak okrutnie, iż chłopak ledwo uszedł z życiem, ale porwał też jego ówczesną towarzyszkę nadobną Helenę, Kozak uznał, że miarka się przebrała i zmobilizował do wystąpienia przeciwko Rzeczypospolitej całą kozacką brać.

Wspomniana wcześniej Agnieszka Babenberg też bardzo przyczyniła się do wybuchu wojny bratobójczej. O wpływie miłości i kobiet na losy naszego kraju piszę szczegółowo w książce Romanse, które wstrząsnęły historią Polski.

Dla kontrastu weźmy Jana III Sobieskiego. Czy można go uznać za przykład „cnót małżeńskich”?

- Z całą pewnością Marysieńka była miłością życia Sobieskiego. Był jej wierny niczym przysłowiowy pies, chociaż jako kawaler bynajmniej nie stronił od damskiego towarzystwa. Z pewnością ogniwem spajającym ten związek był seks, nasz władca był bowiem namiętnym mężczyzną, równie dobrze spisującym się w alkowie, jak i na polu bitwy. Niestety, Marysieńka borykała się z chorobą weneryczną, którą zaraził ją jej pierwszy małżonek, Jan Zamoyski i związaną z tym oziębłością. Jednocześnie pilnowała, by jej małżonek jej nie zdradzał i kiedy wyjeżdżał, zawsze towarzyszył mu jej brat Anna (to nie jest pomyłka braciszek naszej królowej miał na pierwsze imię Anna) Ludwik d’Arquien. Jego siostra słała do niego list za listem, w których prosiła go, by opiekował się jej ukochanym Jachniczkiem, dbając by chronił się przed deszczem i dobrze się odżywiał. W korespondencji zazdrosna Marysieńka z niepokojem pytała brata: „czy nie podkochuje się w jakiejś Wołoszce… czy myśli czasem o mnie?”. Hrabia pilnował szwagra, by ten zanadto nie spoufalał się z innymi kobietami i skrupulatnie wypełniał wszelkie siostrzane polecenia.

Obyczaje, o których Pani pisze dotyczą tak naprawdę wszystkiego – strojów, zachowań, tradycji. Ale dwory królewskie były także siedliskiem plotek. Czy można im w jakimś stopniu wierzyć?

- Oczywiście, że można, ale należy pamiętać o starym porzekadle, że każda plotka wylatuje wróblem, a wraca wołem i zawsze trzeba szukać owego „wróbla„. Jeżeli o czymś plotkowano, to znaczy, że coś było na rzeczy. Z pewną rezerwą należy podchodzić na przykład do rewelacji na temat rzekomego homoseksualizmu Władysława IV Wazy. Winę za całą sprawę ponosi stary choleryk, hetman Chodkiewicz, który zły na królewicza zbyt dużo czasu spędzającego ze swoim druhem, Stanisławem Kazanowskim, zaniedbując swoje obowiązki związane z wyprawą moskiewską w gniewie powiedział: ”Dopiero teraz widzę, co mi wszyscy powiadają, że królewicz z kochankiem swoim gorzałkę sobie podpija”. Tymczasem, jak wiadomo, Władysław dosłownie latał za spódniczkami, a jego macocha, królowa Konstancja, w obawie o cnotę swoich dwórek kazała nawet zamontować żelazną kratę, skutecznie zagradzając swemu pasierbowi dostęp do komnat fraucymeru.

Dlaczego metresy polskich królów są pomijane w historii? Można powiedzieć, że wręcz ukrywane.

- No cóż, winę za taki stan rzeczy zapewne ponoszą dramatyczne dzieje naszego kraju. Ani rozbiory, ani pierwsza wojna światowa, czy odbudowa państwa po ponad studwudziestoletniej nieobecności na mapie Europy, ani tym bardziej okupacja, nie sprzyjały temu, by interesować się życiem uczuciowym naszych monarchów, a tym bardziej kwestiami łóżkowymi. Dlatego starano się nie poruszać tych tematów. A jeżeli już, to w taki sposób, w jaki uczynił to Kraszewski w swojej Hrabinie Cosel, ukazując najsłynniejszą metresę Augusta II Mocnego jako bezsilną ofiarę jego chuci. Tymczasem prawda była zupełnie inna.

Historia wielokrotnie pokazuje, że często to kobiety rządziły królestwem, tylko dlatego, że w odpowiedni sposób potrafiły manipulować swoim mężem lub kochankiem.

- Niestety, od wieków kobiety uważano nie tylko za fizycznie słabsze, ale delikatnie mówiąc, znacznie mniej inteligentne od mężczyzn. Ich zasadniczą rolą było rodzenie dzieci i wychowywanie potomstwa. A tymczasem panie już w starożytności dowiodły, że potrafią być doskonałymi władczyniami. Wystarczy wymienić chociażby egipską królową Górnego i Dolnego Egiptu, Hatszepsut, jedną z największych władczyń starożytnego świata, królową Kleopatrę Wielką, która porwała się na wojnę z potężnym Rzymem, czy Zenobię, królową Palmyry, która nieźle dała się we znaki cesarzowi Aureliuszowi. Od czasów średniowiecza kobiety w zasadzie nie mogły rządzić, jedyną drogą uczestnictwa we władzy było manipulowanie mężczyznami. Nawet jeżeli jakimś cudem udało im się objąć tron, zaraz szukano im męża, który mógłby je wyręczyć w trudnej sztuce władania państwem. Królowej angielskiej Elżbiecie I Tudor dosłownie cudem udało się wykręcić od małżeństwa i samej dzierżyć ster rządów, o czym piszę w swojej książce Europa jest kobietą. Panie mogły też rządzić jako regentki w imieniu swoich niepełnoletnich synów. A ponieważ nader często przewyższały władców nominalnie rządzących państwem inteligencją, to one praktycznie dzierżyły ster rządów. Wystarczy wspomnieć chociażby o Dianie de Poitiers, wpływowej faworycie króla Francji Henryka II Walezjusza, czy madame Pompadour, która tak naprawdę była niemalże ministrem. W naszej historii takie ambicje miała wspomniana już hrabina Cosel, ale August II Mocny nie zwykł słuchać kobiet. Z kolei dwie polskie królowe, Jadwiga Andegawenka, która de facto nosiła tytuł króla, a nie królowej, oraz Ludwika Maria Gonzaga, żona Jana Kazimierza Wazy, formalnie rządziły krajem i nie musiały uciekać się do żadnych manipulacji.

Bardzo wysokiego mniemania o zdolnościach płci pięknej był wspomniany wcześniej Stanisław Poniatowski, który otaczał się doradcami w spódnicy. Ale żył w XVIII wieku, nie bez kozery nazywanym stuleciem kobiet. Wówczas panie, jak nigdy wcześniej, cieszyły się wyjątkowymi swobodami, także w sferze obyczajowej.

Iwona Kienzler

Iwona Kienzler

Dlaczego kobiety zostawały nałożnicami? Jak królowe znosiły ich obecność w życiu swoich mężów?

- To zależało od kobiety. Często nikt jej o zdanie nie pytał i trafiała do królewskiej łożnicy wbrew swojej woli… Ale z reguły, zarówno ona sama jak i jej rodzina, a bywało, że też poślubiony przed Bogiem mąż, dokładały wszelkich starań, by została kochanką królewską. Bycie nałożnicą władcy wbrew pozorom nie było takie złe, oprócz wysokiej pozycji na dworze dawało także możliwość wzbogacenia się nie tylko wybranki królewskiej, ale także całej jej rodziny. Kiedy królewskie uczucia nieco osłabły, faworyta monarchy była atrakcyjną partią na rynku matrymonialnym, nawet jeżeli urodziła władcy nieślubne dziecko. W kolejce do jej ręki czekało wielu kawalerów, pragnących przez małżeństwo z nią podreperować nadszarpnięte finanse bądź poprawić pozycję towarzyską. Pamiętajmy też, że władcy nie żenili się z miłości. Małżeństwo na szczytach władzy było wynikiem chłodnej politycznej kalkulacji, biorącej pod uwagę przede wszystkim rację stanu. Często decyzje o monarszych związkach podejmowano wówczas, gdy przyszli małżonkowie byli jeszcze dziećmi, a królewski mariaż był często decyzją podejmowaną ze względów politycznych. Co więcej państwo młodzi mieli okazję poznać się dopiero w dniu ślubu, a jedyną wiedzę na temat przyszłej małżonki król czerpał z wiadomości pozyskanych od posłów wysłanych na zagraniczne dwory. Nie wiedział nawet jak wygląda jego przyszła żona, bowiem mógł ją oglądać jedynie na portretach. A nadworni malarze często schlebiali portretowanym damom i wykonane przez nich wizerunki często były dalekie od rzeczywistości.

Oczywiście, bywało, że w takich związkach zagościło uczucie, jak chociażby w przypadku Kazimierza Jagiellończyka i nie grzeszącej urodą Elżbiety Rakuszanki, ale z reguły władcy szukali miłości w ramionach innych kobiet. Niektóre kochanki zrobiły wręcz zawrotne kariery, przypominające losy bajkowego Kopciuszka, że wspomnę o Annie Boleyn czy naszej Barbarze Radziwiłłównie, którym udało się nawet poślubić króla i zasiąść obok niego na tronie, ale były to wyjątki.

A królowe? Cóż, nie miały innego wyjścia, jak tylko tolerować tą trzecią, chociaż jeżeli się postawiły, mogły w końcu doprowadzić do usunięcia z dworu rywalki, zwłaszcza mając poparcie w osobach ze swojej rodziny. Ich radość trwała jednak krótko, z reguły bowiem miejsce usuniętej konkubiny zajmowała kolejna.

Opisywanie historii poprzez pryzmat kobiety staje się coraz bardziej popularne. Czy według Pani nadchodzi inna „era” dla tej dziedziny?

- Szczerze mówiąc nie wiem i nie podejmuję się odpowiedzieć na to pytanie. Rynek książki ewoluuje w zupełnie dla mnie nieznanym kierunku i o to należałoby zapewne zapytać jakiegoś analityka. Wydaje mi się jednak, że książki historyczne zawsze będą miały swoich wiernych czytelników.

Duże kontrowersje wzbudziła Pani książka o Marii Konopnickiej. Chodziło nie tylko o temat kościoła, ale i homoseksualizm.

- Szczerze mówiąc, biografia autorki Sierotki Marysi okazała się dla mnie zupełnym zaskoczeniem i to bynajmniej nie za sprawą domniemanego homoseksualizmu Konopnickiej. Nawiasem mówiąc, nie jestem do końca przekonana, czy Maria kochała inaczej, chociaż rzeczywiście spędzała z Dulębianką dużo czasu. Ale to nie dla niej porzuciła męża, który wcale nie był takim okrutnikiem i ignorantem, jak przedstawiają go niektóre źródła. Nikt jej nie zmuszał do wychodzenia za mąż, jej żywot nie odbiegał od losów wielu ówczesnych kobiet, którym do głowy by nie przyszło, by uskarżać się na swoje życie, czy opuszczać swojego męża. Konopnicka najwyraźniej znudzona monotonią wiejskiego życia i egzystencją „żony przy mężu” oraz swoim małżonkiem, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i odeszła od niego, wyprowadzając się wraz z gromadką dzieci do Warszawy, gdzie zamierzała zarabiać na życie pisaniem. Okazało się to nie takie łatwe, jak sobie wyobrażała…

Nie jestem w stanie jednoznacznie powiedzieć, czy z Dulębianką łączyło ją coś więcej niż przyjaźń. Fakt, że razem zjeździły pół Europy niczego nie dowodzi, w owym czasie kobiety często podróżowały razem, ze względów oszczędnościowych, obyczajowych i bezpieczeństwa i nie ma powodów, by doszukiwać się tu jakiś erotycznych podtekstów. Wydaje mi się, że Dulębianka jednak ją kochała, a Konopnicka miała jej do zaoferowania jedynie siostrzane uczucia. Sama wolała mężczyzn i to znacznie od siebie młodszych.

Jak się okazuje, pisarka była niemal przez całe życie skonfliktowana z Kościołem, a miano „rozwydrzonej bezbożnicy” nadała jej właśnie katolicka prasa, oburzona jej atakami na tę szacowną instytucję. Choć była bardzo wierząca, do kościoła nader rzadko zaglądała i całe życie wojowała z księżmi i z samym Kościołem. Powtarzam z Kościołem, a nie z religią katolicką.

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

9 komentarzy

  1. Czytelnik pisze:

    Kienzlar to trochę taki Koper w spódnicy. Fajnie popularyzuje naukę, ale ich książki nie są wybitnymi dziełami. Historia dla mas.

  2. Maław pisze:

    „Jak każdy autor niechętnie zdradzam tajemnice swojego warsztatu. Powiem tylko, że sięgam po istniejące już opracowania, często takie, które nawet nie dotyczą opisywanego przeze mnie tematu.”

    Szkoda, że Pani nie pracuje na źródłach, albo precyzując głównie bazuje Pani na opracowaniach. Ma Pani lekkie pióro, warto to wykorzystać.

  3. Krzysztof Osiński pisze:

    „Nieocenioną pomocą przy pisaniu książki o miłosnym życiu księcia Józefa Poniatowskiego okazała się np. dostępna wyłącznie w internecie, pozycja Juliusza Falkowskiego, Księstwo Warszawskie: Obrazy z życia kilku ostatnich pokoleń w Polsce, wydana w 1906 roku”.
    Chyba Autorka nie wie, co mówi. Chwila szukania i znalazłem te pozycje w 8 bibliotekach + Biblioteka Narodowa.

  4. Filip Jaskulski pisze:

    Wojny powodowały nie kobiety, a raczej faceci, którzy byli w nie tak zapatrzeni, że nie panowali nad sobą. Tematyka romansów w kontekście historycznym jest bardzo ciekawa i dobrze, że nie jest ona już tak pomijana i ukrywana.

  5. Marlow pisze:

    Moja mama uwielbia Pani książki! „Cięższych” by nie przeczytała, świetna popularyzacja historii.

  6. Brego pisze:

    Książka żadnego autora nigdy nie zdenerwowała mnie do tego stopnia aby przerwać lekturę w wyrzucić tom do śmietnika. Zrobiłem to bez żalu bowiem poziom pisarstwa tej Pani jest żałosny a opowiadanie historii na zasadzie plotek, domysłów, przystawania współczesnych miar i ocen do wydarzeń sprzed kilku stuleci, to kompletnie popaprane „pisarstwo”. Polecam na kilometr omijać pozycje autorstwa pani Kienzler, nie wyrzucać pieniędzy w błoto. No chyba że ktoś pasjami lubi ploty, lekturę Pudelka, wtedy OK. Na brednie wróżbitów i wróżek też idiotycznie wywala się pieniądze - wolna wola.

    • panna pisze:

      zgadzam się w całej rozciągłości. I nie chodzi wcale o tematy jakie podejmuje pani Kienzler, bo są one bardzo ciekawe ale o poziom który jest bardzo niski. Dziwię się że ta pani jest tak mocno promowana bo przecież jej książki nie porywają

  7. Bilbo pisze:

    Taki teraz trend. Łatwo, prosto i przyjemnie - a że niekoniecznie zgodnie z historią, cóż ... Ludzie kupują, a kaska leci.

  8. betty pisze:

    Bardzo lubie książki pani Kienzler. W przystępny sposób opisuje ciekawe historie. Kto nie lubi, niech czyta podręczniki.

Odpowiedz