Historyczny mega hit musi kosztować. Czy Polskę na niego stać i kto za to zapłaci?


Superprodukcja o polskiej historii to jedna z obietnic wyborczych Prawa i Sprawiedliwości. Czy Polskę na nią stać? Poniższa analiza przedstawia potencjalne koszty i źródła finansowania takiego przedsięwzięcia.

Szeregowiec Ryan

„Szeregowiec Ryan” kosztował 70 000 000 $ / fot. mat. pras.

Jakim budżetem operuje nasza kultura? Ministerstwo na wszystkie swoje wydatki, a więc ochronę dziedzictwa kultury, muzea, biblioteki, pensje urzędników etc. w roku 2014 miało do dyspozycji 2 980 000 000 zł. Natomiast Polski Instytut Sztuki Filmowej, który wspiera produkcję filmową w tym samym roku wydał 145 070 000 zł.

Wiedząc ile pieniędzy wydaje się w Polsce na kulturę możemy przejść do analizy jaka kwota jest potrzebna na historyczną superprodukcję, o której mówił wicepremier Gliński. Sięgnijmy zatem do hollywoodzkich megahitów i ich budżetów. Lincoln kosztował 50 000 000 $ (200 000 000 zł) ((Przyjąłem dzisiejszy kurs dolara, gdzie za jednego dolara trzeba było zapłacić 3,97 zł. Dla wygody zaokrągliłem kurs do równych 4,00 zł)), Czas wojny 66 000 000 $ (264 000 000 zł),  Szeregowiec Ryan 70 000 000 $ (280 000 000 zł) , a Pearl Harbor, aż 140 000 000 $ (560 000 000 zł). Dla porównania na dwie bardzo nieudane produkcje o polskiej historii, czyli Bitwę Warszawską i Bitwę pod Wiedniem wydano odpowiednio 9 000 000 $ (36 000 000 zł) i 13 000 000 $ (52 000 000 zł).

Powyższe proste wyliczenie pozwala przyjąć, że do realizacji narodowego filmu historycznego potrzeba, co najmniej 50 000 000 $, czyli 200 000 000 zł. Chyba, że taka produkcja ma tylko udawać produkcję hollywoodzką. Jeśli nie, to powinni w nią zostać zaangażowani znani na świecie aktorzy uzupełnieni polskimi gwiazdami, najlepsi scenarzyści, scenografowie i świetny reżyser. Nie zapomnijmy o kosztach kostiumów, plenerów, marketingu, dystrybucji etc. To musi kosztować.

Czy budżet stać na taką kwotę? Raczej nie, dlatego wicepremier Gliński w swoich wypowiedziach sugerował, że jego finansowanie powinno odbywać się poza strukturą budżetu przeznaczonego na kulturę. Tutaj są dwie drogi albo na film złożą się różne spółki skarbu państwa albo Polska znajdzie producentów zdecydowanych zaryzykować swoje pieniądze na jedną z polskich historii. Takich jest wiele, jak chociażby losy Witolda Pileckiego, Jana Karskiego czy chociażby niedźwiedzia Wojtka. Wydaje się, że najlepszym wyjściem byłoby znalezienie prywatnych producentów i znaną wytwórnię, która zdecyduje się na taki film. To może być hit, ale nie musi, a w grę wchodzą przecież duże pieniądze. Z pewnością realizacja tego przedsięwzięcia jest dużym wyzwaniem dla nowego ministra kultury.

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Znajdujące się w portalu artykuły nie zawsze prezentują opinie zgodne ze stanowiskiem całej redakcji. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanych artykułów, by to zrobić wystarczy podać swój nick i wysłać komentarz. O naszych artykułach możesz także porozmawiać na naszym forum. Możesz także napisać własny artykuł i wysłać go na adres naszej redakcji.

9 komentarzy

  1. Marengo pisze:

    200 mln? Kogo opodatkują? Lepiej załatwić producenta jakiegoś i wejść koorpodukcje i dołożyć się np. 10 mln $ i zostawić film filmowcom z USA, a nie politykom.

  2. Bilbo pisze:

    Przecież nikogo nie opodatkują, a i 200 mln też pewnie nie wydadzą. Po co od razu histeryzować? Podejrzewam, że znajdą kogoś z zagranicy. A co wyjdzie? Zobaczymy.

  3. Wojtek pisze:

    Pod koniec lat 70. XX w. w Hollywood również myślano w podobny sposób - dużo pieniędzy=megaprodukcja. Jak np. Michael Cimino reżyser świetnego „Łowcy jeleni”, zrealizował później „Wrota niebios” było klapą filmową i finansową. Analogicznie na grunt polski, na niedawny film o Powstaniu Wielkopolskim również wydano dużo pieniędzy i skończyło się klapą, podobnie było z Quo Vadis Kawalerowicza. Dla porównania Ida P. Pawlikowskiego kosztowała 6,2 mln złoty polskich.

  4. Komar pisze:

    Z artykułu przebija główna myśl: że pieniądze decydują o wszystkim. Czy na pewno? Gdyby na „Bitwę Warszawską” wydać pięć razy więcej, to czy uzyskalibyśmy arcydzieło, czy też zmarnowalibyśmy pięć razy więcej pieniędzy na taki sam gniot?
    Marengo proponuje udział finansowy w produkcji zachodniej. Podobnie autor artykułu postuluje udział polskiej ekipy w filmach zachodnich o tematyce historycznej.
    Na Zachodzie nakręcono trochę filmów dziejących się na terenie Polski podczas II wojny światowej. Przykładem jest „Pianista”. W tym filmie brali przecież udział także polscy aktorzy. W ekipie realizatorów także byli Polacy. Czy możemy mówić, że ten film był również polskim sukcesem? A gdyby państwo polskie zapewniło pokrycie 10% kosztów filmu jako nasz wkład finansowy, to czy wpłynęłoby to na opinię Zachodu o Polsce podczas wojny?
    W Polsce już produkowano wybitne filmy historyczne, które zdobyły rozgłos na świecie i które miały wielomilionową widownię. Mówiąc językiem współczesnym - to były ówczesne superprodukcje. Nasze własne. Obecnie mamy 26 lat nowej Polski. Policzmy: 26 lat Polski Ludowej - to rok 1970. Powstały już takie filmy jak „Krzyżacy”, „Faraon”, „Pan Wołodyjowski”, za parę lat miał powstać „Potop”. Te filmy powstawały jako dzieła polskich scenarzystów, reżyserów i aktorów. Mieliśmy wtedy wybitnych fachowców od robienia filmów historycznych. I te filmy to nie były gnioty. Pomijam już sprawę wysokości budżetu każdego z tych filmów. Co się stało z obecnymi fachowcami od robienia filmów? Gdzie oni są? Propozycję, aby produkcję polskich filmów powierzyć zagranicznym fachowcom, uważam za przyznanie się do bezsilności. Traktuję jako akt kapitulacji.

  5. Marek Kozubel pisze:

    Jako, że interesuje się filmem, zwłaszcza produkcjami historycznymi dodam od siebie, że nie zawsze o wszystkim decydują pieniądze.
    Również zgadzam się z opinią, że dołożenie większej ilości mln $ Hoffmanowi dużo by „Bitwie Warszawskiej” nie dało. Można dostać dużo kasy na film, ale beznadziejnie ją wykorzystać. Najlepszymi (a w zasadzie najtragiczniejszymi) przykładami tutaj są wspomniane „Quo Vadis”, okropna „Bitwa pod Wiedniem” (na którą udałem się chyba w ramach jakiegoś sadomasochizmu - czułem, że to bedzie gniot, ale potrzeba oglądnięcia potworka okazała się silniejsza, przynajmniej miałem ubaw) czy „Wiedźmin”. Mimo wszystko na ich tle Bitwa „Warszawska” chociaż wizualnie prezentowała się lepiej.
    Nie mniej jak ktoś zgromadzi świetną ekipę to przyzwoitą sumę to może nakręcić coś ciekawego - przykładem były „Róża” i „Obława”, a i „Miasto 44” nie było takie złe, jeżeli się znało wcześniejszą twórczość Komasy.
    Ale przechodząc do sedna - Polska ma już teraz świetną bazę jeżeli chodzi o tanie i bardzo dobre wykonywanie kostiumów, mundurów, rekonstuktorzy mogą na plan użyczyć jak nie własne kostiumy to jeszcze działa i pojazdy (w tym czołgi, jak np. Pantera użyta i do „Miasta 44″ jak i jednego z sezonów „Czasu Honoru”). Jeżeli chodzi o efekty mechaniczne, specjalne (Bagiński!) czy wykonawców zdjęć Polska też nie stoi najgorzej.
    Z ostatnich ciekawie zrobionych produkcji historycznych można jeszcze dodać „Daas” (akcja toczy się w XVIII w.), „W ciemności” czy „Karbalę”. Powyższe filmy nie miały jakichś zabójczo wielkich budżetów, przeważnie nie angażowano w ich produkcję holywoodzkich sław zza ekranu. Warto też zerknąć na to ile kosztowały rosyjskie filmy, które też często kręcono w taki sposób by starczyło też materiału na zmontowanie serialu (a trzeba też brać pod uwagę to, że jak to u nich trochę kasy zawsze się podchachmęciło): „Admirał” 20 mln $, „Viking” tego samego reżysera co nakręcił „Admirała” 13 mln $, „Gambit turecki” zaledwie 3,5 mln $, „9. Kompania„ 9,5 mln $ (ale fakt faktem to była koprodukcja z Ukraina i Finlandią), ”1612” 12 mln $.
    Ukraińcy ostatnio też nie wydawali astronomicznych kwot na swoje filmy: „Nezłamna” (film o Ludmile Pawłyczenko, niby koprodukcja ukraińsko-rosyjska, ale większość kasy na budżet wyłożyli Ukraińcy, i to przy mizernej pomocy państwa) zaledwie 5 mln $, „Przewodnik” niecałe 2 mln $, „Haytarma” (puszczany jakiś czas temu na tvp Kultura dramat o prześladowaniu Tatarów Krymskich w 1944 r.) zaledwie 1,5 mln $ (a miały w nim miejsce sceny batalistyczne).
    Także nie tylko kasa decyduje.

  6. kopromil pisze:

    Tu nie chodzi o to, by państwo dofinansowało. To właśnie jest gwoździem dla polskiej kinematografii - czekanie, czy Instytut Sztuki Filmowej da kasę, czy nie. Jeśli nie rozwinie się u nas prywatne dotowanie filmów, nie rozwinie się sponsorowanie tego, to nici z rozwoju.
    Sztuka filmowa powinna się rozwijać dzięki prywatnym inicjatywom, a nie ciągle czekać na pomoc państwa.

  7. Bilbo pisze:

    Moim zdaniem, powinny istnieć dwa kanały finansowania polskiej kinomatografii - prywatny, ale i państwowy (obecnie w postaci wielce stronniczego PISF).

  8. Bilbo pisze:

    Po pierwsze, rady eksperckie PISF liczą ok. 60 osób, a dookoptowano do nich zaledwie chyba ok. 10 osób. Wykreślono ponadto Panie Graff i Szczukę, które reprezentują skrajnie lewackie i feministyczne poglądy. Nie oszukujmy się, że dotychczas PISF nie miał przechyłu politycznego. Dodanie kilku osób o poglądach prawicowych spowoduje wyprostowanie tego przechyłu. I bardzo dobrze. A co do stronniczości PISF, no cóż ... nie będę już wspominał po raz któryś o „Pokłosiu” i „Idzie”, i nawet o „Smoleńsku”, bo to faktycznie kontrowersyjna kwestia, ale podam tylko przykłady niedoinwestowania filmów o rodzinie Ulmów czy rtm. Pileckim. A film o rtm. Pileckim, mimo że zrobiony dosyć amatorsko, ściągnął do kin sporą grupę ludzi (gdyby dostał dotację, wyglądałoby to jeszcze lepiej).

Odpowiedz