„Złote żniwa” – T. Gross – recenzja


Dziwnym trafem okazuje się, że Polacy to straszni ludzie, którzy bez skrupułów grabili pożydowskie mienie, bezlitośnie mordując i denuncjując nieszczęsnych Żydów, którzy byli, niczym komiksowy Tytus, „jak zawsze niewinni„. Stereotyp bohaterskich i uczciwych obywateli polskiego pochodzenia, bezinteresownie pomagających żydowskim braciom, zwalcza się innym stereotypem – Polaków złych, żądnych krwi i bogactw żydowskich. Nawet więcej, niedługo się okaże, że obywatele okrojonej II Rzeczpospolitej, ramię w ramię z nazistami (!), ”wykonywali” Holokaust!

Stan recepcji

zlote-zniwa-b-iext7105026Autorzy większości recenzji Złotych żniw wskazują właśnie na bardziej bolesne fakty z historii okupacji ziem polskich, zapominając przy tym o całej reszcie. Dochodzi do fatalnego zaburzenia proporcji, mity walczą z mitami. Gross, wedle recenzentów, ujawnia straszliwą prawdę nie tyle nawet o Polakach, co o wszystkich Europejczykach – przecież w Złotych żniwach praktycznie cała Europa oskarżona jest o grabież żydowskiego i pożydowskiego mienia (rozróżnienie istotne, dotyczy grabieży żywych i martwych). Cóż, w każdym narodzie, obok ludzi uczciwych, prawych, skorych do niesienia pomocy, żyją zwykłe kanalie, hieny i wilki w ludzkich i owczych skórach. Prawda ta była znana już chyba starożytnym Egipcjanom (o ile stanowili naród albo chociażby coś w rodzaju narodu) – a współcześni recenzenci jak nakręceni klepią o „złych Polakach„, jeszcze gorszych Niemcach i na dobitkę o zupełnie niewinnych Żydach. Nie mam zupełnie pojęcia jak to nazywać: głupotą, krótkowzrocznością, brakiem elementarnej wiedzy o niezbywalnych cechach narodowych? Nie chcę się solidaryzować z nikim – ani z tymi, którzy książkę Grossa odrzucają w całości, traktując ją jako stek bzdur i uogólnień, ani z drugimi, bezkrytycznie przyjmującymi słowa Grossa niczym prawdy objawione. Bo i jedni i drudzy się mylą, popadając w stereotypy. Chwalący – ponieważ określa się ich mianem ”lewaków”, daleko w tyle mających sprawy Polski. Ganiący – bo bronią dziwacznego mitu, ukutego przez nie wiadomo kogo, o całkowitej czystości moralnej Polaków. Pierwszy więc mój zarzut dotyczy stereotypów nadużywanych w recenzjach nie tylko Złotych żniw, ale wszystkich tytułów mających w jakiś sposób poruszyć narodowe sumienie. Gross atakowany jest najmocniej z „prawej strony„ – zarzuca mu się kalanie gniazda, z którego wyszedł, szkalowanie Polski i Polaków. Również z „lewej strony„ doszło do pewnych ataków, chyba wszyscy recenzenci musieli zgodnie przyznać, że Gross troszkę ”przegina”.

W jednym mogę zgodzić się z recenzjami najróżniejszych stron. To, że Gross dowolnie zmienia fakty i liczby oraz uogólnia, jest bezsprzecznie haniebne. Tak było przy Sąsiadach. Liczba 1600 ofiar polskiej masakry była grubo przesadzona, później mówiono o 200, 300 maksimum. Gross się pomylił. Później zaczął manipulować liczbą Żydów zamordowanych przez Polaków. Z kilkuset tysięcy wyszło nagle kilkadziesiąt, w końcu – kilka tysięcy. Cóż, liczby liczbami, fakt mordowania faktem mordowania, ale taka dowolność uwłacza historykowi, za jakiego uważa siebie Gross. Bo niedługo dojdzie do tego, że to nasi dziadowie wytłukli ¾ Żydów polskich, a to chyba nie pokrywałoby się z prawdą. Na pewno by się z nią nie pokrywało.

Moje podstawowe zarzuty dotyczące Złotych żniw to:

  1. posługiwanie się stereotypami historycznymi, które nie tylko utrudniają dialog polsko-żydowski, ale również powodują zachwianie pewnej równowagi – zaburzone zostają proporcje historyczne, co może mieć fatalne skutki nie tyle dla teraźniejszości, co dla przeszłości,
  2. niemożność dostrzeżenia zasadniczego faktu – w żadnym narodzie nie ma, nie było i nie będzie ludzi jednoznacznie dobrych i jednoznacznie złych. Wszędzie znajdą się kanalie i porządni,
  3. traktowanie książek Grossa (również Złotych żniw) jako pewnych prawd objawionych – tak naprawdę mówi on o faktach doskonale znanych historykom od bardzo długiego czasu. Nic nowego nie odkrył ani nie wymyślił,
  4. „polityczne„ recenzowanie Grossa, traktowanie go z „prawej„ lub z „lewej„ pięści, co również powoduje, że Polacy sami siebie wpędzają w pewne stereotypy ”katola” lub ”lewaka”.

W recepcji Złotych żniw obowiązują trzy zasadnicze poglądy:

  1. przyjęcie książek Grossa jako prawdziwych, zaaprobowanie ich w całości i wpisywanie w „nurt rozrachunków z mitami dotyczącymi Polaków”,
  2. całkowite odrzucanie jego książek, traktowanie ich z góry jako szkalujących naród, stereotypowych i kłamliwych,
  3. pisanie o Grossie w sposób wyważony – próba analizy i unikanie jednoznacznego przyjęcia lub jednoznacznego odrzucenia,
  4. wpisywanie autora Strachu w nurt „przedsiębiorstwa Holokaust”, również w sposób nieuzasadniony, pozbawiony jakichkolwiek głębszych analiz. To również mogę dopisać do poglądu pierwszego – używa się pojęć nie do końca dla recenzenta zrozumiałych i jasnych.

Przymiarka historycznoliteracka

Jakim mianem określić Złote żniwa? Trudno tutaj dopasować jakikolwiek gatunek. Z pewnością nie jest to monografia naukowa. Powoływanie się przez Grossa na zaledwie kilka źródeł (książka nie ma nawet bibliografii, więc wszystkie źródła należy „wyławiać” z przypisów i tekstu głównego) nie uprawnia mnie do nadania jej tak zaszczytnego miana. Moralitet, przypowieść? To lekka przesada, książka istotnie wzbudziła dyskusje i ogromne kontrowersje, jednak na pewno nie ma na celu moralizowania ani poprawiania kogokolwiek. Chociaż istotnie, pewną cechę moralitetu można tu dostrzec – podobnie jak w Sąsiadach, jedna sytuacja służy za emblematyczną, pewien pojedynczy fakt (w Złotych żniwach najogólniejszym jest rabunek mienia żydowskiego/pożydowskiego przez Polaków, w uogólnieniu – właściwie przez wszystkich). „Miejsce akcji„ i ”bohaterowie” są jednak niezwykle konkretni, co przekreśla możliwość sklasyfikowania Złotych żniw jako moralitetu lub przypowieści. Najbliżej Grossowi chyba do eseju historycznego lub publicystyki historycznej. Za pierwszym przemawia fakt, iż autor pisze o historii ze swojego punktu widzenia, rozważa pewne najróżniejsze punkty widzenia, przywołuje okrojone źródła (aby najlepiej dopasować je do lansowanej przez siebie tezy). Publicystyka historyczna – bo książka wciąż nie ma cech obiektywnych, reprezentuje specyficzny sposób rozumowania twórcy. Pojawia się jednak pewien problem. Wzorcem eseju historycznego pozostaną dla mnie prace Pawła Jasienicy. Różni się on od Grossa tym, że rozważa historię bardzo zamierzchłą, odległą, gdzie nierzadko brakuje jakichkolwiek źródeł. Jasienica więc będzie dopowiadał, chociażby z braku możliwości zacytowania relacji z epoki. A Gross pisze o wydarzeniach, których świadkowie cały czas żyją, pamiętają. Wybrana przez niego forma jest błędna. Nic nie uzasadnia krzywdzenia żywych i mających w głowie tamte sytuacje – Gross podlega surowej ocenie i nie powinien się dziwić, że może być odrzucany, a raczej przyzwyczaić do tego, że nie ma monopolu na prawdę.

Ostatecznie klasyfikuję Złote żniwa jako esej historyczny.

Interpretacja własna

Zamiast wstępu – gros emocji

Twórczość Jana Tomasza Grossa, na równi z jego wypowiedziami i postawą, działa na mnie jak mała filiżanka bardzo mocnej, włoskiej kawy – skutecznie podnosi ciśnienie. Szczerze przyznam, że nie chodzi tu wcale o prawdy podawane czytelnikom w esejach Grossa. Po lekturze Sąsiadów wcale nie byłem zaskoczony faktem, że mordu na Żydach dokonali Polacy (to najprawdopodobniejsza wersja, współudział Niemców na zawsze pozostanie zagadką), po przeczytaniu Złotych żniw również nie otworzyły mi się oczy na cokolwiek. Po pierwsze dlatego, że pewne fakty nie stanowią tajemnicy dla historyków, a Gross opowiada tak, jakby – co najmniej – odkrył Amerykę. Po drugie, i to jest moja wersja, w każdym narodzie, obok ludzi uczciwych, prawych, skorych do niesienia bezinteresownej pomocy, żyją zwykłe kanalie, hieny i wilki w ludzkich i owczych skórach. Jeśli Hitler był bandytą – czy mam przez to nienawidzić wszystkich Niemców? Analogicznie nie będę wypominał każdemu napotkanemu Żydowi faktu, że jakaś część narodu żydowskiego, wespół z radzieckimi partyzantami, wybiła do nogi nieokreśloną ilość polskich wsi. Mówię wciąż o innych, a co dopiero u siebie, na własnym podwórku. Nikt nie musi wstydzić się za grzechy jakichś bandyckich grup, czasem wyjątkowo dużych. Za ten pogląd, dosyć oczywisty, o rozdziale narodu na porządnych i mniej porządnych, mogę tylko szczerze podziękować Kazimierzowi Moczarskiemu. A Grossowi powinienem – paradoksalnie – również okazać wdzięczność, wyłącznie za ponowne rozpalenie zapału do zgłębiania historii. Za całą resztę mam pretensje.

„Niebezpieczna metoda”

Gross stosuje „ciekawą„, zarówno dla historyka, jak i dla laika, metodę badawczą, którą określa mianem ”gęstego opisu” (przejętą zresztą od Cleeforda Geertza, który traktuje kulturę jak system znaków, podlegający jakiemuś porządkowi i interpretacji):

Społeczeństwo posiadające wspólną historię, obyczaje i instytucje ma również, ipso facto, pewien stopień wewnętrznej spójności. Używając analogii, można powiedzieć, że należy o nim myśleć raczej jak o tekście albo o czymś na kształt systemu posiadającego wewnętrzny porządek niż jako o całkiem dowolnej zbieraninie przypadkowych części składowych (…) „gęsty opis” konkretnych, ściśle zlokalizowanych wydarzeń pozwala nam uzyskać wiedzę ogólną na temat zachowań i postaw społeczności wiejskiej. [s. 96-97; numerami stron będę określał jedynie cytaty z książki Grossa]

Pozornie żaden problem – Gross stwierdza, że będzie posługiwał się pewnymi konkretnymi wyimkami, które posłużą mu do oceny całości. Ale w jaki sposób można dobierać pojedyncze przypadki i tak budować obraz kompletny? To znaczy oczywiście, że można, w końcu co badacz, to metoda. Pojawia się jednak pułapka. Otóż Gross, widząc tylko jedną stronę, zapomina zupełnie o drugiej, przez co jego wyobrażenie o Zagładzie i o tym, co działo się na jej „obrzeżach”, jest niepełne. Nawet jeśli autor świadomie wybiera formę eseju, w której pewne uogólnienia są wręcz nieuniknione. Esej z natury rzeczy będzie wybiórczo prezentował pewne zagadnienie. Najtrudniejsze zadanie to nie popadanie w kleszcze ogólników. Wedle Złotych żniw na Żydów z rąk Polaków nie czekało nic innego niż śmierć, ograbienie lub wydanie Niemcom. Mógłbym kolejny raz wymienić medale dla Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, ale jaki ma to sens? Istotę rzeczy stanowi fakt, że Gross chciałby, z jakichś nieokreślonych powodów, widzieć w Polakach skończonych morderców i rabusiów. A przecież tak nie jest. „Zachowań i postaw społeczności wiejskiej„ raczej nie powinno się oceniać podług konkretnych wypadków. Co by się stało, gdyby nagle odwrócić proporcje? Gdyby napisać książkę, w której, na podstawie jakiejś (w ramach eksperymentu – niewielkiej) liczby przypadków mordowania Polaków przez Żydów, współdziałających z partyzantami radzieckimi, padłyby ogólne stwierdzenia w stylu: „Na podstawie konkretnych wypadków możemy sądzić, że kolaboracja Żydów z Rosjanami była na porządku dziennym. Morderstwa zdarzały się praktycznie wszędzie„. Wyjątkowo bolesne stwierdzenie. Nie zamierzam nikogo bronić ani oskarżać, twierdzę tylko, że przyjęta przez Grossa metoda jest, nawet w ramach gatunku, bardzo krzywdząca i niesprawiedliwa. Jak wobec tego pisać o stosunkach polsko-żydowskich podczas wojny i krótko po? Jedną z zasad – nie tylko w mojej opinii – jest swego rodzaju dwustronność. Jeśli już piszemy o grabieży (zaczynam mieć wątpliwości, czy to słowo aby na pewno tu pasuje) żydowskiego mienia, o bestialstwie sąsiadów, o zezwierzęceniu, żerowaniu na nieszczęściu, to piszmy również o bezinteresowności, współczuciu, pomocy okazywanej za darmo, bez wglądu na ewentualne profity. Jeśli już mordowali Polacy, to wspomnijmy również o bestialstwie Żydów. Nie trzeba szukać daleko – masakra we wsi Konuchy, zbrodnia w Brzostowicy Małej (wciąż niepewne sprawstwo), rzeź w Nalibokach. Oczywiście ta dwustronność może prowadzić do swego rodzaju „wywlekactwa„, my wam, więc i wy nam. Trudno wyważyć proporcje, dlatego do każdej publikacji o wzajemnym obcowaniu Polaków i Żydów należy podchodzić z dużą nieufnością. I nie oczekiwać, że któraś z publikacji wyjawi prawdę ostateczną, jakąś ”prawdę dziejową”. Historia to nauka, w której prawdy brak. Są tylko interpretacje, budulec gmachu dawnych czasów. Zawsze trzeba uważać, aby ścian tego gmachu niepotrzebnie nie mazać farbą, bo wyjdzie obraz zakrzywiony i karykaturalny, a tak jest w wypadku Grossa. Jego jednostronność jest wręcz porażająca. A na zapoznanie tematu wskazuje Jacek Leociak, który jasno stwierdza, że Gross zrzuca z oczu złote łuski (zapewne chodzi o mit niewinnych Polaków). Trudno się z nim zgodzić, wręcz zaprzecza sam sobie, wskazując na literackie świadectwa ”rabunku” Żydów przez Polaków.

Źli Europejczycy w szale rabunku żydowskiego mienia

Strasznie brzmi u Grossa taki fragment:

Wszyscy, którzy korzystali z okazji pozyskania żydowskiej własności za drobną część jej rzeczywistej wartości – niezależnie od tego, jak (bez)wartościowe obiekty były przedmiotem wymuszonych okolicznościami transakcji – brali udział w złupieniu europejskiego żydostwa. Uwaga ta stosuje się zarówno do rządów kilkunastu państw, jak i kilkuset muzeów, tysięcy galerii i handlarzy sztuką, parudziesięciu tysięcy obrotnych przedsiębiorców i milionów zwykłych ludzi, którzy w ten sposób przyłożyli rękę do obrabowania swoich żydowskich sąsiadów. [s. 73-73]

Czy nie jest to przesadne uogólnienie? Gross zapomina o fakcie, że właśnie trwała wojna, pewne rzeczy traciły na wartości, inne na niej zyskiwały. Rozważmy następującą sytuację. Jest początek wojny, rok 1939. Żyd (Polak, ktokolwiek inny znajdujący się akurat pod okupacją) zamierza sprzedać fortepian, obraz, antyk. Nie ma z czego żyć, rodzina głoduje. Przychodzi do niego osoba, która chętnie dany przedmiot odkupi, ale nie za taką samą cenę, za jaką został nabyty. Bo używane, bo wojna i takie przedmioty zbyt użyteczne nie są. Kontrahent płaci określoną sumę, druga strona ma co włożyć do garnka, zapewnia sobie byt na – w najlepszym wypadku – kilka następnych dni. Czy w takim razie nazwiemy kupującego hieną? Raczej dobrodziejem, który w ogóle zechciał przyjść, obejrzeć przedmiot i zapłacić za niego niewiele, ale zawsze coś. A mowa tu o wypadku handlu między jednostką a jednostką. Im wyżej, tym bardziej rozmywają się powiązania, coraz mniej widać od kogo przedmiot tak naprawdę pochodzi. Handlarza sztuką lub nawet zwyczajnego pasera trudno nazywać grabieżcą żydowskiego mienia. Przez ręce takich ludzi przeszły tysiące mniej lub bardziej cennych rzeczy. Nie bronię kogokolwiek, staram się o pełniejszy obraz. Akceptuję prawdę, ale chcę znać pełen kontekst. I znów istnieje możliwość odwrócenia proporcji (co nie znaczy, że szczególnie usilnie dążę do ich odwrócenia) – Żyd kupuje od głodującego polskiego inteligenta cenną rodzinną pamiątkę, praktycznie za bezcen. Czy taki Żyd również będzie zwykłą hieną? Czy może jednak nabierze chociaż odrobiny pozytywnego odcienia? Ryzykowne stwierdzenia, ale – dlaczego nie?

Chciałbym tu wprowadzić pewne pytanie. Otóż Gross w swojej książce nie rozróżnia mienia żydowskiego, czyli należącego do wciąż żywych Żydów, którzy aktualnie mogą się ukrywać, i mienia pożydowskiego, to znaczy tego, po które nikt już nie wróci, ponieważ jego właściciele nie żyją. W ten sposób Gross jak złodziei traktuje praktycznie wszystkich, o czym pisałem we wcześniejszym akapicie. Ale czy jest to uczciwe moralnie? To prawda, nikt z „kradnących„ nie może wiedzieć, czy właściciele są martwi. Polaków może usprawiedliwić jedynie fakt ogromnej biedy, jaka wtedy panowała. Znamienne są słowa wypowiedziane przez Samuela Rajzmana, uciekiniera z Treblinki (przytaczam je za Teresą Prekerową). Stara wieśniaczka poczęstowała go chlebem i wodą (a jakże, byli jednak uczciwi ludzie, szkoda, że Gross nie rozpisuje się szerzej o takich wypadkach), mówiąc: „zwróćcie mi kubek, bo innego nie mam„. Cóż – patrząc na fakt, że część z prostych chłopów i mieszkańców miasta nie wiedziała, co stało się z Żydami, trudno przejmować się losem innych, jeśli własny los jest śmiertelnie zagrożony – chyba nie można jednoznacznie stwierdzić, że Polacy i inni zwyczajnie kradli. Stąd rozróżnienie na mienie żydowskie i pożydowskie, może trochę sztuczne i naciągane w świetle poprzednich zdań. Ale mowa o dzisiejszej perspektywie, kiedy znane jest mnóstwo wypadków obrabiania wciąż żywych (kradzieży mienia żydowskiego) i już martwych (tylko tutaj można mówić o mieniu pożydowskim). Istotnie, tamci ludzie (okupacyjni) nie mogli mieć bladego pojęcia o żydowskim losie. Jednak patrząc na pewne fakty ze współczesności – każde jednoznaczne ocenianie (wszyscy kradli/nikt nie kradł) będzie dla kogoś krzywdzące. W historii, owszem, nie istnieją na zawsze ustalone fakty, ale każde wydarzenie może i powinno zostać ocenione, najlepiej w sposób odległy od jednostronności. A dla Grossa każdy, kto chociażby dotknął ”żydowskiego złota”, podlega absolutnemu potępieniu.

Mit mitem zwyciężaj?

Jednak nie tylko przez pryzmat biedy można wyjaśniać, dlaczego kradziono na potęgę, jak twierdzi Gross. A może to przyrodzony Polakom antysemityzm? A może resentyment (tutaj używam tego pojęcia za Nietzschem: słabi, którzy mają żal do dalekiego od oczekiwań życia, znajdują usprawiedliwienie dla swoich czynów i mszczą się na silniejszych) żywiony przez Polaków w stosunku do Żydów? Nie można zapominać, że Gross uogólnia w stopniu zatrważającym – polski antysemityzm przenosi się na inne narody europejskie. Już nie dość, że wszyscy kradli, wszyscy od zawsze nie cierpieli niewinnych Żydów i teraz się na nich mszczą! Gross operuje stereotypem, czemu służącym? Podporządkowaniu pod pewną tezę, że cała Europa „była zła” i biernie przyglądała się Zagładzie? To postaram się jeszcze rozstrzygnąć, na razie wrócę do antysemityzmu i resentymentu. Autor Strachu traktuje ten pierwszy pogląd jako przyrodzony pewnym narodom – to znaczy, że całe generacje urodziły się genetycznie obciążone nienawiścią do Żydów. Nie jest to oczywiście prawdą, ale Grossowi idealnie to pasuje, w ten sposób znajduje bardzo prostą przyczynę zachowań Polaków i innych narodowości. Teza to niezwykle wygodna, ale i straszliwie naiwna. Wychodzi tu słabość „gęstego opisu„ (którą to metodę mogę określić mianem ”niebezpiecznej metody”). Wszędzie można znaleźć ludzi odbiegających od prostych schematów, zbiorowiska tak ogromne jak całe narody, nie są systemami znaków, które podlegają pewnemu porządkowi i interpretacji. Coś takiego od biedy sprawdziłoby się w Sąsiadach, gdyby autor nie potraktował wydarzeń w Jedwabnem w sposób emblematyczny, uniwersalny. Nie w Złotych żniwach, gdzie ocenie nie podlega jedynie kraj, ale niemal cały kontynent. Więc co? Resentyment? Też trudno będzie go obronić. Jeśli nawet traktować Żydów jako silniejszych (przez stan posiadania, nie zapominajmy chociażby o bogatych fabrykantach w Łodzi), to czy Polacy mogli im tego zazdrościć? Chyba w każdym społeczeństwie istnieją takie nierówności, ale to przecież nie główny powód morderstw. Żydzi kolaborowali z Sowietami i spotkała ich zasłużona kara – wtedy też byli tymi silniejszymi, to może być powód rabunku, ale też nie do końca (w myśl zasady – w każdym narodzie, obok zwykłych kanalii, są też ludzie uczciwi). Skłaniam się ku zwykłej chciwości, zwykłemu, ordynarnemu pragnieniu zabrania innemu i przygarnięciu sobie. Ohydne, ale chyba od czasów starożytnej Grecji znane i nieakceptowane społecznie. Na pewno jeden kradnący Grek nie symbolizował społeczeństwa całej Grecji, bo przecież nie wszyscy kradli. Nawet jeśli kradło 200, 1000, 100 000 – to wciąż nie powód, aby wszystkich stawiać pod ścianą. A ostatecznie – nie oszukujmy się. Czas wojny i okupacji wzbudza pewne zachowania, przewartościowuje wartości, sprawiając, że trochę inne rzeczy są na porządku dziennym. I nikogo to nie dziwi. Jak nikogo nie dziwiły trupy leżące na ulicach warszawskiego getta. W końcu stały się one taką samą normalnością jak głód. Doświadczenie totalitarne, któremu podległe były ówczesne społeczeństwa, wywołało rzeczy hańbiące w normalnych czasach i normalne w czasie pogardy.

„Holokaust„ i ”hitlerowski holokaust”

Czemu może służyć teza Grossa? Tu chciałbym powołać się na Normana Finkelsteina i jego książkę Przedsiębiorstwo Holokaust. Pisze on, że termin „hitlerowski holokaust„ odnosi się do wydarzeń historycznych, natomiast „holokaust„ – ideologiczne wyobrażenie tego pierwszego, niewiele mające wspólnego z rzeczywistością. Cóż, może to ryzykowna teza, ale jeśli książki Grossa nie ujawniają niczego nowego, jeśli pisane są w sposób jednostronnie potępiający zbiorowe, ale nie narodowe zachowania, to czemuż innemu może służyć, jeśli nie pewnym interesom? I nie chodzi mi wcale o najpłytsze, czyli o pieniądze. Raczej o pewien status, status ofiary, który Żydzi próbują zagarnąć dla siebie. Po co? Cele polityczne, ideologiczne, materialne na samym końcu, lecz też w jakimś stopniu są obecne. Pewna taktyka: „my jesteśmy dobrzy, byliśmy dobrzy i chcieliśmy się z wszystkimi dogadać, a wyście nad odrzucili, ograbili i wymordowali”. Niestety, książka (i książki) Grossa naznaczone są tym ideologicznym piętnem ”holokaustu”. Pisane wyraźnie pod możliwie największe uprzykrzenie życia całym narodom, pisane w celu całkowitego odwrócenia uwagi od prawdziwej twarzy Żydów. To zdanie pachnie pewną ideologią, ale odległy jestem od takich teorii. A nie oszukujmy się – Żydzi również swoje mają za uszami. I dzisiaj największą odwagą nie jest robienie kolejnej produkcji w stylu Pokłosia, pisanie kolejnej książki w stylu Złotych żniw – dzisiaj wielką odwagą jest wyreżyserowanie filmu o zbrodniach żydowskich, o żydowskiej kolaboracji, o żydowskich winach. Wcale nie w celu oszkalowania kogokolwiek, ale zdrowego odwrócenia proporcji.

Pierścionek z fałszywym rubinem

Wśród wielu wad książki należy wskazać jeszcze jedną – podszywanie Zagłady wyjątkowo tanim mistycyzmem. Przywołajmy ostatni rozdział książki, będący również posłowiem: „Historię rubinowego pierścionka z obozu Kozielsko-Bełżec”. Oto pewien mężczyzna dowiaduje się, że posiada pierścionek poprzednio należący do Żydówki. Pewnego dnia ten sam człowiek ma wypadek samochodowy, z którego cudem wychodzi. We śnie przychodzi do niego Żydówka i prosi o zwrot pierścionka. Tandetny sen staje się symbolicznym apelem o zwrot zagrabionego mienia – co zakrawa wręcz na śmieszność.

Jedno trzeba oddać Grossowi. Poza moim prywatnym powrotem do historii miał ogromny wkład w odbrązowienie postaw Polaków czasów wojny. Uczynił to jednak w sposób najgorszy z możliwych, zastępując jeden mit – innym mitem. I to jego zasadniczy błąd. Mitu mitem nie zwyciężysz. W tej książce za dużo jest Judenjagdu, za mało Sprawiedliwych wśród Narodów Świata – za dużo przykładów moralnego skarlenia, za mało prawdziwego bohaterstwa, którym również naznaczyły się tamte czasy.

Plus/minus:

Na plus:

+ lekkość języka,

+ próba demontażu mitu „niewinnych Polaków”.

Na minus:

- bardzo wybiórcze potraktowanie źródeł,

- wyrywanie wypowiedzi postaci historycznych z kontekstu,

- skupienie wyłącznie na Polakach-zabójcach,

- ahistoryczne podejście do poglądów politycznych,

- klisze i stereotypy pisania o Zagładzie

Tytuł: Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach Zagłady

Autor: Jan Tomasz Gross

Wydawca: SIW Znak

Rok wydania: 2011

ISBN/EAN: 978-83-240-1522-1

Liczba stron: 232

Cena: 36,90 zł

Ocena recenzenta: 4/10

Korekta: Zuzanna Świrzyńska

Te artykuły również mogą Cię zainteresować:
Opinie i ocena zawarte w recenzji wyrażają wyłącznie zdanie recenzenta, nie musi być ono zgodne ze stanowiskiem redakcji. Z naszą skalę ocen i sposobem oceny możesz zapoznać się tutaj. Zachęcamy do dyskusji nad treścią przeczytanej recenzji, by to zrobić wystarczy podać swój nick i e-mail. O naszych recenzjach możesz także porozmawiać na naszym forum. Na profilu "historia.org.pl" na Facebooku na bieżąco informujemy o nowych recenzjach. Możesz także napisać własną recenzję i wysłać ją na adres naszej redakcji.

Zostaw własny komentarz